facebooktwitteryoutube
O Blogu Aktualności Las Grzyby Pogoda Perły dendroflory Drzewa Wrocławia Wywiady Z życia wzięte Linki Współpraca Kontakt
Aktualności - 26 gru, 2015
- 7 komentarzy
Grzybobranie pod górkę, czyli PASJA SZNUPOKA I TAZOKA.

Grzybobranie pod górkę, czyli PASJA SZNUPOKA I TAZOKA.

Grzybobranie to hasło, które dla amatorów, kapeluszowych smakowitości, powoduje szybsze bicie serca, postawę na baczność i gotowość „bojową” o trzeciej nad ranem oraz wysoki poziom adrenaliny we krwi. Sam, czasami zastanawiam się, dlaczego po całym tygodniu, często niedospany i zmęczony, zrywam się w sobotę i jak struś pędzi wiatr, gnam do lasu… (bip, bip) ;))

Ludzie, nazywają to pasją, natomiast ci, którzy tego nie rozumieją, formułują coraz to bardziej wymyślne terminy, typu „szajba”, „nawiedzenie”, „grzybnięcie”, itp. Jedni i drudzy, mają rację!

Prawie 30 lat włóczę się po dolnośląskich, nizinnych lasach, w których pagórki, czy jakieś większe wzniesienia to już „góry”. Najczęściej odwiedzanym przez mnie miejscem, są tereny Wzgórz Twardogórskich, na których, najwyższym wzniesieniem jest Zbójnik (272 m n.p.m.), nazywany przez miejscowych „Kilimandżaro”. ;)) Grzybiarzy z pasją, można spotkać na terenie całej Polski. Jakiś czas temu, trafiłem na wyjątkowych ludzi, dla których grzybobranie to nie spacerek po prostym i łatwym, nizinnym terenie.

Dla nich, zbieranie grzybów to bardzo często… wspinaczka pod górę z koszykiem przypiętym do paska, buty – koniecznie lepsze niż dobre, a do tego, tzw. kijek sznupokowy. Ich żywiołem są lasy w Beskidzie Śląskim i Żywieckim, które, kryją w sobie wiele unikatowych i wyjątkowych miejsc. O grzybobraniach pod górkę, jakże innych, niż te, które znane są grzybiarzom z nizin (oczywiście nie społecznych a geofizycznych) ;)), ale i nie tylko, rozmawiam z Marzeną (Sznupokiem) i Maćkiem (Tazokiem).

1) Darz Grzyb Sznupoku i Tazoku! Każdy grzybiarz, miłośnik i pasjonat przyrody ma swoją indywidualną historię, która przyczyniła się do połknięcia przez niego grzybowo/leśnego bakcyla. Jak było w Waszym przypadku? Kto zaszczepił w Was miłość do lasów, górskiej natury, grzybowej pasji i włóczęgi po przepięknych, beskidzkich terenach?

Kiedyś, pisaliście mi, że w Beskidach, znajduje się „przyciągający magnez”. Myślę, że intuicyjnie, każdy wie, o co chodzi. Chciałbym jednak, żebyście to rozwinęli po „Sznupokowemu” i „Tazokowemu”. ;))

Hej Pawle! Pozdrawiamy cieplutko i życzymy, żeby Twój blog rósł w siłę a ludzie żyli dostatniej. Zacznijmy więc. Miłości do przyrody i otaczającego nas świata można nauczyć się w każdym wieku, również będąc dziadkami i babciami, ale jak wychłepczesz tę miłość z mlekiem matki tak od dziecka, wtedy ona nie wypali się jak słomiany ogień, wystarczy tylko czasami podsycić to uczucie i nawet się nie obejrzymy, a buchnie w nas pożarem.

Ten pożar nazywa się Pasją. W naszym – sznupotazokowym przypadku Pasją (będziemy pisać uparcie z dużej litery), od zawsze były GÓRY – zdeptane przez nas z prawa na lewo i z góry na dół, w każdą pogodę i o każdej porze roku. Jak mam opowiedzieć o magnetyzmie, który kryją w sobie? Dziesiątki razy słyszeliśmy dociekliwe pytania: i jak już wejdziecie na tę górę to co? Tak jak opowiadać o przyjemności żeglowania.

Spytajcie żeglarza: jak już przepłyniesz Atlantyk to co? Nie wiem, co odpowie nam ten człowiek, ale całkowicie rozumiemy jego Pasję. Nie mamy bladego pojęcia, za co kocha się wielką balię z zimną i słoną wodą? Za to wybudzeni w środku nocy – jednym tchem wyrecytujemy milion powodów, dla których góry są tak wielką miłością. Kocha się je za tysiące drobiazgów, za kompozycje zapachów, za mariaż smaku kryształowej wody wprost ze źródła, wypijanej ze złożonych dłoni ze smakiem dojrzałych malin.

Góry można kochać za ciągłe towarzystwo zwierzątek, dyskretnie cię obserwujących, za miękkości mchów, za ambicję, którą w tobie wyzwalają, za wspaniałe zmęczenie i wielką satysfakcję z osiągnięcia celów. Kocha się je za powalające widoki, za ich majestat i potęgę. Za dźwięki. Za echo, za dźwięk ciszy, szmerek potoku, szelest liści, pomruk burzy i za głosy zwierząt.

Mamy jeden ulubiony. Rzadki i ulotny, słyszalny tylko późną jesienią w bukowo-modrzewiowych lasach. Kiedy liście z buków, opadną i wyschną na wiór, a wiatr zaczyna strącać na nie igiełki modrzewi, w słoneczny dzień słychać padający deszcz. Naszymi nauczycielami i pierwszymi przewodnikami byli nasi najbliżsi – sznupokowa babcia i tazokowy dziadek, których już nie ma wśród nas. A bardzo ich nam brakuje. Jest jeszcze ten, który stworzył nam dosłownie drugi dom i nauczył szacunku do ich potęgi, to nasz tata.

Dziękujemy Ci Tato za to, że nauczyłeś nas najprostszych zasad, których przestrzeganie, zawsze pozwoliło nam szczęśliwie zejść w doliny. Te zasady, taki pradawny kodeks, tworzony samoczynnie setki lat, dzisiejszym „mądralom” jest zupełnie obcy i traktowany jak bajeczki dla dzieci. Właśnie oni, ci cwaniakujący najbardziej, ignorujący prawa gór, dają stałe zajęcia ratownikom górskim. Przez cały rok.

Dobra, jesteśmy obiektywni inaczej , jesteśmy szowinistami jeśli chodzi o Beskidy, ale wierzcie nam, mieliśmy w życiu szczęście poznać naprawdę wiele gór w różnych zakątkach Europy i każde z nich , bez wyjątku są piękne. A „nasze” gronie są tuż tuż , na wyciągnięcie ręki i dlatego są nam tak bliskie sercu.

A jeśli znalazłby się śmiałek, któren temu zaprzeczy, to wyzwiemy go na walkę konną lub pieszą, na miecze lub na topory. I na śmierć, nie na niewolę. ;)) Jest li taki, co podniesie rękawice??? Kto przeciw??? Nie widzę, kto się wstrzymał. Nie widzę. No to brnijmy dalej. ;))

2) Beskidy to niewątpliwie, jedne z najpiękniejszych miejsc w naszym kraju. Ludziom, którzy jeszcze nie byli w Beskidach lub znają je bardzo słabo, jakie miejsca, okolice, zakamarki, moglibyście polecić w pierwszej kolejności?

Co polecilibyśmy w naszych pagórkach? Odpowiedź brzmi: ile terabajtów pomieści Twój blog? ;)) Czasy mamy takie – zagonione, konsumpcyjne, nierzadko bezideowe, że pisząc o szansie na podglądnięcie jastrzębia, żeremi bobrów czy tarliska pstrągów o naszych ukochanych salamandrach nie wspominając. Jeśli ponad spacer po galerii handlowej wyżej cenimy ścieżki w cisowym gaju na Tule, źródła Wisły z kaskadami, jodłową puszczę i modrzewiowe zagajniki , o rumowiskach skalnych, i żmijowisku pod Malinowem, nie wspominając – pewnie znalazłby się ktoś, kto wnioskowałby o przeflancowanie nas do Tworek.

Dla ktosia i jemu podobnych mamy też pakiet atrakcji, które niestety dopadają drapieżnie również i „nasze” góry: 24h dyskoteki w plenerze, centrum integracji na Cyrhli/Kamiennym, czyli „kurs buractwa quadowego w weekend”, extrim parki z hamburgerownią i wyjątkowej urody pasaże handlowe z ciupagami „made in china” i wuwuzelami dla pociech, zachrypłych od darcia się w niebogłosy.

By drzeć się nadal mogły (bez inwestowania w tabletki na gardło), by, ku wielkiej uciesze upasionych opiekunów z Harnasiem w puszce wabić sarenki i zajączka. Wybaczcie, że to piszemy, ale taki to smutny obraz części bywalców. Oczywiste jest, że są w mniejszości, tym niemniej wolą naszą jest, by tkwili w korkach jak najdłużej i jeszcze jeden dzień więcej.

3) Beskidy to tereny, które co roku, przeżywają najazdy turystów. I nie bez powodu. Majestat tych terenów oczarowuje każdego. Jednak, takie ilości ludzkiej masy, chyba nie do końca dobrze wychodzą Beskidom na dobre. Wiadomo – śmieci, wandalizm, nieumiejętność zachowania się ludzi… Tematy przykre, ale prawdziwe. Jak to wygląda z Waszych obserwacji?

Stereotyp to przewrotny doradca. Nie każdy Włoch to don Corleone, nie każdy diesel musi dymić i nie wszystkie polskie góry są w Zakopanem. Ile to razy musieliśmy się tłumaczyć: „Skąd jesteście? Ze Śląska, a konkretniej? Mieszkamy w górach. Ha, ha, ha, chyba w Tarnowskich Górach”.

Po części może i dobrze, bo póki co, mimo bliskości kilkumilionowej aglomeracji górnośląskiej i wielogodzinnych czasami korków w pogodne weekendy, znajdą się tu na wyciągnięcie ręki miejsca nieodkryte i tak niedostępne, że nawet stukonny quad padnie, jak kawka na plecki, co ostatnio skwitował Sznupok tak ironiczną uwagą, doprawioną jeszcze bardziej ironicznym spojrzeniem, że gość obleczony w markowe kevlary na 100% zmieni preferencje seksualne. A że już pod Żarnowiec nie przyjedzie to mamy bankowe. ;))

Beskidy są piękne o każdej porze dnia o każdej porze roku i w każdą pogodę. Wabią do swoich podnóży wielkie rzesze ludzi. Każdy przyjeżdża uszczknąć dla siebie choć drobinki magnesików które go zwabiły – szyszkę, udaną fotkę czy górala z muszelek. Są też tacy, którzy z własnym quadem czy z własną wódką, przyjeżdżają „porządzić na ekstrimie”, udowadniając, że nie ma dolnej granicy przynależności do gatunku Homo Sapiens. Dlatego o nich tylko to jedno zdanie.

Usłyszeliśmy kiedyś : „Nie ma takiego miejsca w górach do którego nie da się dojechać autobusem”. MASAKRA. Jak wszędzie tak i tutaj największym wrogiem czystej wody w rzekach, śmiertelnym wrogiem zwierząt, i czystego powietrza jest człowiek – organizm najwyżej postawiony w hierarchii świata zwierząt, bo „myślący”.

Bardzo chcielibyśmy, żeby zdanie wcześniej było fałszywe, dlatego na ile możemy, staramy się zarówno edukować – bo im więcej wiesz o naturze, tym bardziej rozumiesz jej potrzeby i zagrożenia – jak i naprawiać szkody wyrządzone przez bezmyślność „myślących”.

4) Przejdźmy do dania głównego, czyli wypadów na grzyby Sznupoka i Tazoka. Przybliżcie trochę bardziej niż ogólnie, Sznupokowo-Tazokowe grzybobranie. Czy znajdują się tam jeszcze porządne, grzybowe lasy? Dla grzybiarzy nizinnych to będzie prawdziwa skarbnica wiedzy od pasjonatów i praktyków sztuki poszukiwania grzybowych zdobyczy na zboczach i urwiskach.

Dobra, dobra, wiem, w założeniu przynajmniej, miało być o grzybobraniu pod górkę. Klasyk zapytałby: „Shrek, a są tam jakieś osły”? A Ty Pawle, pytasz, czy są tu grzybowe lasy? Pewno, że są, choć mierząc się z Borami Tucholskimi, czy lasami Ziemi Lubuskiej, nie mamy nawet startu i powąchamy w sparringu tylko dym z rury.

Mimo to, chętnych na grzybobranie w górach nigdy nie brakuje. Często zdarza się, że chwieje się równowaga między popytem na dary lasu a ich podażą, kiedy, jak to było w 2015r. na jednego chętnego grzybiarza przypada pół borowika – wtedy zaczynają się schody. W owym słynnym roku posuchy stoczyliśmy „bitwę pod Międzyświeciem„ z hordą nienażartych ślimaków . Jej militarnym efektem było trofeum w postaci 2/3 maślaka.

Są oczywiście uznane miejsca najczęstszych pielgrzymek grzybowych. Najbliższe nam to Trójwieś Beskidzka czyli Istebna, Jaworzynka i Koniaków, Wisła z uczęszczanym jak sopockie molo Czarnem, Biały Krzyż, Ustroń z górą Równicą na której brakuje tylko stacji metra i wieży Eiffla, Brenna i piękne okolice Bielska od Jaworza po Międzybrodzie.

Cudowne lasy oferuje żywiecczyzna: Ostre, Lipowa, Żabnica, Rajcza, Korbielów czy okolice góry Żar. Miodzio, każdy kto choć raz był – potwierdzi. Jesteśmy oboje stałymi i nieuleczalnymi bywalcami gór, więc chcąc nie chcąc, jesteśmy również stałymi bywalcami lasów. Wynik takiego kolażu może być tylko jeden. Do jesiennego ekwipunku wprowadziliśmy koszyk.

Koszyk, cały kosz, pełną gębą dziesięć litrów jak nic, wypleciony misternie przez polskich wirtuozów wikliniarstwa. Cacko, obiekt westchnień i marzenie każdego grzybiarza. Już pierwszy spacer po górach ze wspomnianym cacuszkiem wykazał, że nasz wiklinowy brylancik ma skazy.

Pierwsza i fundamentalna: że w ogóle jest, że zajmuje ręce. Na prostej drodze czy w wysokim lesie o pewnym i twardym podłożu, spacer z koszyczkiem to czysta przyjemność. Jeśli do tego z koszyczka patrzą na nas śliczne łebki, a mijającym nas ludziom oko samo wpada do wnętrza, a co bardziej towarzyscy, zagadną nas z uznaniem – nooo – to ego w kosmos szybuje. ;))

No pięknie, pięknie, ale świat Yang, dla którego stworzono nasz koszyk, ten słoneczny, ciepły „na południowych” zboczach gór sielski i anielski, musi być równoważony przez nierozłączne Yin. Wilgotne, północne, niedostępne strome parowy, głębokie jary strumieni, i ich skaliste brzegi.

Poruszanie się po urwistych ścianach i zboczach, zarośniętych wszystkimi możliwymi, kłującymi roślinkami – tutaj pozdrowionka dla głogu z Wilczego Potoku co mnie trzymał w swoich łapkach dobry kwadrans – wymaga często więcej niż dwunożnego podparcia. Konia z rzędem temu, kto podpowie nam, gdzie umieścić kobiałkę wspinając się na czworakach.

W zębach? A jak pełna? Torbę jeszcze gdzieś da się podwiązać, ale koszyk ??? Tak więc z potrzeby – matki wynalazków – inż. Tazok zaadoptował na bardziej wymagające spacery, stary koszyk pstrągowy, zamocowany do paska. Jest znakomity.

Ręce wolne, pojemność wystarczająca, właściwie, to od tego epokowego odkrycia (pat. pending), opracowaliśmy własny system na wzór ALICE w związku z czym przenoszenie ekwipunku i oporządzenia turystyczno/grzybowo/foto/prowiantowego to teraz małe Miki. A nasz nowy nabytek? Zalicza z nami łatwiejsze szlaki i bywa, że wraca z pełnym brzuszkiem. ;))

5) Jakie gatunki grzybów, najczęściej u Was występują? Chodzi mi oczywiście o te powszechnie zbierane i poszukiwane. ;))

Mówi się często „las mieszany” – to prosty przekaz i jasny, zwięzły termin. W naszych stronach „las mieszany” nabiera smaczku, jak szyneczka po wędzeniu. Buczyny, bory cisowe, świerki (te słynne istebniańskie, które posłużyły na maszty Daru Pomorza i z których lutnicy tworzą najlepsze instrumenty), modrzewie, jodły, jawory, klony, dzikie czereśnie zwane trześniami, dęby, brzozy , jałowce.

W takim środowisku wyrośnie chyba każdy gatunek grzybka, a my cały czas uczymy się, eksperymentujemy i poznajemy nowe cudeńka bo prawoczki, ceglasie, zajączki, rydze, kurki, opieńki i kanie zbieramy od zawsze. Wychowani na starym atlasie Orłosia (tu padamy plackiem ze zgryzoty przed Markiem), nie dość, że stosujemy starsze nazwy, to jeszcze tu ówdzie trącamy śląską mową, która towarzyszy nam od urodzenia. Położna widząc Sznupoka i jej siostrę bliźniaczkę, zawołała: „Saba, mocie gryfne cwilingi ale ino jedyn wózyk”. ;))

6) W tygodniach masowych wycieczek na grzyby, które, najczęściej przypadają na miesiące wrzesień-październik, beskidzkie lasy, przeżywają potężne oblężenie i okupację amatorów leśnych przysmaków. Czy istnieje jakiś sposób, żeby pochodzić po Waszych lasach w spokoju i ciszy, bez krzyku i nawoływania innych ludzi? Powiedźcie mi też proszę, co to za tajemniczy wpis (odznaka), widnieje na jednym z Waszych zdjęć?

Osobliwe w górach jest to, że nigdy się nie nudzą. Są jakby nieskończone, nie jesteś w stanie zwiedzić wszystkich, nie jesteś w stanie zgłębić wszystkich ich tajemnic. Jasne jest , że mamy swoje ulubione sznupokowe ścieżki i zakamarki, na których znamy bez żadnej przesady, każdy kamień i każdą roślinkę. Ale góry wyzwalają też ukryte ambicje dojścia wyżej, dalej, czy nową ścieżką.

Takie współczesne „citius, fortius, altius”, pokonywanie barier, własnych słabości, dla ogromnej satysfakcji, nie dla sławy, czy dla pieniędzy. Po prostu dla siebie – jesteśmy samolubami? Może nie tak drastycznie, ale hedonizmem trąci na 100%. Osiemdziesiąt równo lat temu na kresach, w Stanisławowie pod Lwowem, postanowiono powołać symboliczny laur dla wytrwałych.

Do dzisiaj GOT (górska odznaka turystyczna) o którą pytasz , jest swoistym wawrzynem za zaangażowanie i trud włożony w górskie wędrówki. Wielka to przyjemność i honor ją zdobywać, tym bardziej, że u jej źródeł leży etyka, doświadczenie, chęć poznania i szacunek dla natury.

Nie ma tu mowy o żadnej konkurencji z innymi ludźmi, a tym bardziej o materializmie. Ideą jest nauka pojmowania gór, stopniowe wchodzenie w arkana sztuki wędrówek, poszerzanie znajomości górskiego świata i nabieranie doświadczenia.

Góry są baśniowe i jak baśnie, kryją w sobie również grozę, a że jest ona całkiem realna, wystarczą statystyki GOPR-u. Fascynujące góry są jakże odmienne od świata nizin. Mają swoją filozofię , w której trudny nie znaczy wprost – wysoki ; gdzie zdobycie szczytu , nie oznacza celu wędrówki , gdzie ledwo szemrzący strumyk w godzinę staje się rozszalałą rzeką.

Rzucają Ci wyzwanie do próby pokonania własnych słabości czy ograniczeń , Nie ignorujecie ich potęgi i majestatu, nawet tych najniższych, które „znawcy” nazywają „kapuścianymi”. Dla tych, co ich nie znają, nie wiedzą, jak się po nich poruszać, nie przewidują ich zmiennych nastrojów, lub nie umieją podjąć właściwej decyzji, mogą być niebywale groźne. A wracając do odznaki, nasz Tato – mistrz i nauczyciel, ma w swojej kolekcji wszystkie możliwe z najcenniejszych kruszców.

7) Końcowe zdanie/zdania należą do Was. Ze swojej strony, poza 1000-krotnym słowem DZIĘKUJĘ!!!, dopowiem, że radość, sprawiliście mi ogromną! Wasze spostrzeżenia, informacje, opisy, są bezcenne! A sposób ich przekazywania to MAJSTERSZTYK!!! Darz Grzyb! ;))

Żeby nie było, że do wyboru jest – albo chlanie z pariasami pod McFlaiszbudą albo innym TakimFakingCzikenem – albo siedzenie nieruchomo przez 2 dni na deszczu pod peleryną, czekając pod jamą na borsuka, bo i jedno i drugie, każdy normalny odchoruje. To do wszystkich niezdecydowanych mały apel: przyjeżdżajcie. Na narty, na rowery, na biegówki, na qua…fak…qu.rde, wróć, chyba by mi ręka uschła, na wyprawy trekkingowe dla tych bardziej wprawnych i na krótsze spacery dla tych początkujących. Zapraszamy na żagle, na loty widokowe, paralotniarzy oraz tych, którzy zamierzają po prostu nic nie robić.

Latem i zimą, ułatwią Wam poznanie beskidzkiej przyrody, zarówno malownicze, równe jak stół, wijące się po przełęczach drogi z widokami, mogącymi śmiało konkurować z norweską drogą trolli czy zapierającą dech każdemu z Tazokiem włącznie – rumuńską drum transfogarasan, jak i kolejki linowe, krzesełkowe, gondolowe, czy zębate jak staruszka „ciufcia” na górę Żar.

Posmakujecie regionalnych przysmaków – serów: gołków czy zależoków, poleśników, mleka, żebroczki z wyrzoskami – kto z Was pił zętycę ostatnio? O to, kto jadł ścierkę z muki, czy pił zimną kiszkę krojoną nożem, nawet nie pytamy. Ale spróbujcie koniecznie. Dla dorosłych narychtujemy miodonki. Przyjeżdżajcie nad czyste rzeki i strumienie, do sanatoriów po zdrowie i żeby nacieszyć oczy widokami, poznać naszą kulturę i ludzi o wielkiej gościnności i sercu. I rzecz jasna PRZYJEŻDŻAJCIE NA GRZYBY. Do zobaczenia. Sznupok i Tazok.

PS.
Tato kiedyś powiedział , zachwycając się beskidzkim banalnym widoczkiem:
„Najpiękniejsze rzeczy na świecie są za darmo„
No pewnie Tato, skoro cały świat został stworzony z niczego a tylko góry z okruchów gwiazd….

Wszystkie zdjęcia są autorstwa Sznupoka i Tazoka. Bardzo Wam dziękuję, za podzielenie się z czytelnikami bloga, wspaniałymi, beskidzkimi obrazami. ;))

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

  • Tomek Nawrot //27 gru 2015

    Bardzo podobają mi się Karpaty, a nie miałem okazji często w nich bywać. Mam w planie zacząć to w tym roku, właśnie od Beskidu Żywieckiego i Śląskiego. Fotki znad strumienia wśród skał to Słowacki Raj i Tomasowsky Vychlad?

  • Sznupok //28 gru 2015

    Cześć Tomku, najwierniejszy czytelniku pawłowego bloga. Jednocześnie bardzo spostrzegawczy i dociekliwy . Masz całkowitą rację to Słowacki Raj , przełom Hornadu, Tomasowski wyhlad , Sucha Bela i widok na Tatry z Klastoriska . Przemyciliśmy te fotki , pisząc Pawłowi ,że przesłane zdjęcia są : i z Beskidów i z “Niebeskidów” . Gratuluje spostrzegawczości , ale czuję przez skórę ,że mogłeś tam być , bo takich bajkowych widoczków sie nie zapomina . Jeszcze są dwie fotki z “Niebeskidów ” . Pierwsza od góry “selfie” na tle Banskiej Stiavnicy i 15 od dołu licząc to Wielki Krywań też Słowacja ( od nas niecałe 70km ) Wszystkie inne zdjęcia to z naszego najbliższego sąsiedztwa : Z Brennej , Ustronia , Równicy ( panorama ) Soszowa, Tatry w tle to widok z Czantorii . A planów nie zmieniaj bo lepiej późno niż wcale 🙂 . Jakby co służymy @ : cybertool@o2.pl . Dosiego Roku

  • Tomek Nawrot //28 gru 2015

    Tak, byłem w Słowackim Raju. Pamiętam jeszcze jaskinię lodową. To Ty byłeś na Krywaniu w zimie??! To się da? 🙂 W lecie to wymagająca góra – ostatni podszczytowy odcinek. Gdy byłem na szczycie, nadleciał szybowiec. Zrobił kilka bardzo bliskich przelotów. W zakrętach skrzydła miał prawie pionowo. Świetnie to wyglądało. Sylwestra spędzacie w górach?

  • Sznupok //28 gru 2015

    Już Ci Tomku wyjaśniam . Krywań i Wielki Krywań to jednak nie to samo. Na Wielki Krywan wejście zimą to ustalmy nic szczególnego – nawet mały terrier ze zdjęcia dał radę 🙂 zdjęcie o ile pamietam z poczatku maja, z tym że śniegu było jak regularną zimą . A gdzie jest “haczyk” ? Wielki Krywań nieco ponad 1700mnpm w Małej Fatrze ( żylinski kraj ) Dolina Vratna – jak nie byłeś – jedź – jest genialna – Stefanova , Diery Janosikowe , Chleb , Rozsutec – wystarczą 3 dni taki majowy weekend . Albo jesienią – chyba że jesteś narciarz to jedź w zimie http://www.vratna.sk . Dla mnie to przedsmak Alp . A Krywań – ten o którym myślałeś – jak mówią świeta góra Słowaków nie wiem jaka jest zimą , ale bylismy od słowackiej strony od Jamskiego Stawu i przez zielony staw ważecki ( chyba tak ) Była to dość wymagająca wyprawa – bardzo długa ale widoki rekompensowały każde zmęczenie. PS wiesz że Słowacy mają Krywań w hymnie i ten krzyż na wierzchołku to ich godło narodowe ?

  • Tomek Nawrot //29 gru 2015

    Tak, ja myślałem, że chodzi o ten Krywań w Tatrach 🙂 To z hymnem i krzyżem nie wiedziałem. Byłem 20 lat temu przez 2 tygodnie w Tatrach Wysokich. Jak dotąd to moje najlepsze wakacje. Zdecydowanie bardziej podobają mi się Tatry słowackie niż polskie. O Fatrze słyszałem wiele dobrego. Jest na mojej liście miejsc do odwiedzenia.
    A co to za chata w trzecim rzędzie? Przebywaliście w niej? Wygląda bardzo urokliwie.

  • Sznupok //29 gru 2015

    Tomku, o górach to mogę pisać i opowiadać godzinami i się nie znudzę . Chatki ze zdjęć , zarówno ta zimowa fotka jak i wiosenna to normalnie zamieszkałe chałupy . Ta zimowa to na zboczach Równicy a ta wiosenna to pod Błatnią w Brennej. Oczywiście jest coraz mniej takich “perełek” ale jeszcze można spotkac takie widoczki . Pocieszające też jest to , że nowo budowane czasami są utrzymane właśnie w takim fajnym klimacie. A nie tylko betonowe straszące oczy – klocki. Słowacja dla nas bardzo bliska i troszkę bardziej “dzika ” niż nasze góry może skusić nie tylko górami. Regularnie np jeździmy na baseny termalne ale nie do “przedsiębiorstw wypoczynkowych” typu Tatralandia , ( choć i one mają swoje plusy ) tylko do malutkich i zagubionych gdzieś w dolinkach minikurortów .
    To dopiero radocha , pół dnia np narty , czy łażenie po górach, albo zabytkach – a potem ciepłe baseny . Na deser : haluszki , wyprażeny syr i rzezane piwo. Na dobre spanie horka demianovka – esencja Słowacji.