facebooktwitteryoutube
O Blogu Aktualności Las Grzyby Pogoda Perły dendroflory Drzewa Wrocławia Wywiady Z życia wzięte Linki Współpraca Kontakt
Aktualności - 23 maj, 2016
- brak komentarzy
HISTORIA GRZYBOBRAŃ POCIĄGOWYCH CZĘŚĆ 4/5.

HISTORIA GRZYBOBRAŃ POCIĄGOWYCH

CZĘŚĆ 4/5.

LATA 2003 − 2012. JESIEŃ I ZIMA NAD KULTEM LASU

ROK 2003 – ODEJŚCIE MISTRZA

Maj 2003 roku w Bukowinie Sycowskiej. Rozpoczęcie sezonu grzybowego u Mietka. Jakże inne od tych poprzednich. Jakże smutne, bez śpiewu, opowiadania dowcipów i picia wina. Jurek odszedł. Przedwcześnie, niespodziewanie i z pogwałceniem praw boskich. Mistrz i największy grzybiarz, którego poznałem w życiu. Nauczyciel i jedna z najważniejszych osobistości naszej paczki. To on scalał ludzi z Nadodrza, pilnował, aby każdy na czas dowiedział się o rozpoczęciach i zakończeniach sezonu.

Teraz jego miejsce stało puste i martwe. Nawet Romek, który zawsze tryskał wielkim optymizmem i wiarą, siedział przygnębiony, spoglądał wokół i nie mógł pogodzić się z tym, co się stało. Pomimo pyszności, które przygotował nam gospodarz, czegoś, a tak naprawdę kogoś nam brakowało. Coś tam każdy zjadł, w końcu Romek i Czesiek zaczęli rozmawiać.

Czesiek wyjawił nam tajemnicę. Jurek od jakiegoś czasu miał bardzo duże problemy osobiste. Nie mógł dogadać się z najbliższymi. Nie wnikaliśmy w to. Jurek zawsze zgrywał twardziela, ale wewnątrz był zupełnie inny. Wrażliwy i przeżywający niepowodzenia. Jednak nigdy nie przypuszczałem, że może się aż tak daleko posunąć. Nikt nie przypuszczał.

Romek w końcu powiedział: „Smutek i żal nas spotkał. Coś się skończyło Panowie. A my leśne towarzystwo, myśleliśmy, że będzie tak zawsze. Pomódlmy się za niego, bo teraz jego dusza targana jest boskim gniewem za pogwałcenie jednego z najważniejszych jego praw. Bóg w końcu mu wybaczy, ale najpierw wymierzy srogą karę za dopuszczenie do siebie demonów i poddanie się ich sile.”

Po modlitwie, opuściliśmy sklep i każdy udał się w swoją stronę do lasu. Romek szedł przez jakiś czas ze mną i powiedział, że czeka nas – poza smutkiem po odejściu Jurka – bardzo mizerny sezon. Zapytałem dlaczego? Odpowiedział mi: „Widzisz Paweł. Niektórych myśli i odczuć nie da się ubrać w słowa.

Na nic zda się wyszukiwanie i kombinowanie najbardziej dostojnej mowy, ponieważ słowa są słowami, a myśli są myślami. To, co się czuje w głębi duszy i w sercu nie da się powiedzieć. Można jedyne to ogólnie zobrazować i ubrać w poetyckie opowiadanie, ale to i tak nie odda tego, co w środku siedzi”. Sezon będzie dziadowski. Po prostu to czuję. I być może ktoś jeszcze z naszej paczki odejdzie”.

Były to prorocze słowa. Jak się później okazało, Europa pogrążyła się w potężnej suszy, a w wyniku upałów, przedwcześnie zmarło tysiące ludzi. Deszcze przyszły w połowie września, ale z początkiem października, kiedy zaczęły się pojawiać młode grzyby, spłynęło arktyczne powietrze z nocnymi spadkami temperatury do -9 stopni C, co „zabiło” rozpoczynający się wysyp grzybów.

W sierpniu 2003 roku zmarła druga osoba z naszej paczki. Był to Jasiu z Oleśnicy. Odszedł naturalnie we śnie. Bez krzyku, bólu i męki.

Słowa Romka uświadomiły mi, jak wszystko w życiu jest krótkie, ulotne i szybko mijające. Tak jak całe życie człowieka. Żyjemy w umiarkowanej strefie klimatycznej z czterema porami roku. Te pory odzwierciedlają życie ludzkie. Jeżeli ma się szczęście i dożyje się do 80 lat, to przejdziemy przez wszystkie pory roku.

Do 20 lat jesteśmy w stanie wiosny. Pomiędzy 21 a 40 rokiem życia przeżywamy lato. Jesień zaczyna się po 40 roku życia a zima po 60-tym. Sędziwi ludzie, tak jak sędziwe drzewa, czasami mają bardzo długą zimę, która budzi podziw i szacunek u innych.

Podlegamy takim samym prawom, jak drzewa. Jedno nasiono trafi na dobry grunt i wyda olbrzyma, który dożyje 700 lat. Inne nasiono, trafi na nieprzychylne warunki i odejdzie podczas wiosny swojego życia. U ludzi jest podobnie. Jeden człowiek dożywa 100-tu lat, inny umiera w wieku kilku lat lub jeszcze wcześniej, nie przeżywając nawet połowy swojej wiosny. Różnimy się od drzew tylko tym, że bardzo często odchodzimy nienaturalnie, z brakiem poszanowania jakichkolwiek zasad i wartości.

Giniemy w wypadkach, zabójstwach, atakach itp. I po co nam najbardziej pofałdowany mózg, podbój kosmosu czy Internet? Nadal największym naszym problemem jest to, że nie potrafimy poradzić sobie sami z sobą i nie zwracamy uwagi na święte prawa przyrody, które rządzą nami i które powinniśmy szanować i przestrzegać z najwyższym uznaniem.

Po odejściu Jurka nad bukowińskim kultem lasu wrocławskich grzybiarzy, władzę przejęła jesień. Nieco inna od tej przyrodniczej. Dlaczego? Ponieważ każdy opadający liść, oznaczał odejście kogoś z naszej paczki. Pierwszym liściem był Jurek, który spadł przedwcześnie, jeszcze w pełni lata. Słowa Romka sprawdziły się w 100-tu procentach.

Sezon 2003 roku był najsłabszy odkąd zacząłem jeździć do lasu. Nawet za Zieloną Górę nie było po co jechać z powodu suszy. Na początku listopada zrobiliśmy pożegnanie tego bardzo słabego i smutnego sezonu, które było jeszcze bardziej smutne, niż jego rozpoczęcie z powodu odejścia w sierpniu Jasia z Oleśnicy.

Józef „Klawisz” na koniec powiedział, że przez kilka miesięcy próbował się przyzwyczaić do tej nowej sytuacji, która nas spotkała. Rzekł do nas: „Panowie. Próbowałem, myślałem, rozważałem i bardzo się starałem. Jednak nie potrafię pogodzić się z tym, co się stało. Odeszło od nas dwóch wspaniałych ludzi, którzy byli dla mnie jak bracia i najwierniejsi przyjaciele.

Gdybym jeszcze raz miał dowodzić oddziałem partyzanckim, to ich, jak i was, jako pierwszych chciałbym mieć wśród swoich ludzi. Bez nich już nigdy nie będzie doniosłej atmosfery i poczucia wyjątkowości naszego święta. Chcę się spotkać z wami w maju 2004 roku po raz ostatni w taki sposób.

Znam siebie i swoje słabości. Jeżeli przez cały sezon nie potrafię stłamsić wewnętrznego rozdarcia ze znanego nam tu wszystkim powodu, to już tak u mnie zostanie”. Józef mówił to łamiącym głosem i z bardzo smutną miną. Każdy wyczuł, że zamiast wielkiego święta i uroczystości, którymi do tej pory były nasze przywitania i pożegnania sezonu, panowała dekadencka, grobowa atmosfera.

Romek powiedział, że „widzi i czuje” sprawę podobnie. Wtedy już nie było wątpliwości, że jesień naszej grzybowej paczki, zaczęła przechodzić w stan październikowo-listopadowej aury. Coraz ciemniejszej i zimniejszej. Ze spadającymi coraz częściej liśćmi. 

LATA 2004-2011 – OSTATNIA UROCZYSTOŚĆ I SCHYŁEK

1 maja 2004 roku. Rozpoczęcie sezonu, który dawał nadzieję na „odkucie” się po fatalnym 2003 roku. Po ceremonii powitalnej i wykonaniu kilku obrzędów, zacząłem rozmawiać ze wszystkimi z naszej paczki. Łudziłem się, że być może starszyzna zmieniła zdanie i nasza piękna tradycja zostanie podtrzymana. Jednak nic z tego. Józef i Romek nie rzucili słów na wiatr.

Początek sezonu był zresztą ponownie bardzo smutny. W zimie odszedł Ścigany. Romek powiedział do mnie. „Paweł. Jeszcze kilka lat i sam do Mietka będziesz przychodził. Ty masz przed sobą kawał życia, a my już budzimy zainteresowanie wśród kamieniarzy i zakładów produkcji drewnianych opakowań”. Nawet w takiej sytuacji, obracał wszystko w żart. Sam zmagał się już coraz bardziej z chorobą, a mimo to był pełen optymizmu.

Sezon grzybowy w 2004 roku rozpoczął się wyjątkowo wcześnie. Zbieg korzystnych warunków, spowodował wspaniały wysyp koźlarzy czerwonych i pomarańczowo-żółtych już po połowie maja. Trwał on nieprzerwanie przez trzy tygodnie. Do tego rozpoczął się jeszcze wysyp borowików ceglastoporych i kurek.

Około 10 czerwca nastąpiła przerwa, ale na krótko. Po trzech tygodniach, ponownie sypnęło koźlarzami pomarańczowo-żółtymi, które w pierwszych dwóch tygodniach lipca miały już nieprawdopodobny wysyp, jak na tak wczesną porę roku. Właściwie pod koniec lipca, sprawę grzybobrań i robienia zapasów miałem już załatwioną, a przed nami była jeszcze cała jesień.

Jesień jednak przyniosła posuchę. Grzybów trochę było, ale o dużym, jesiennym wysypie nie było mowy. Za to temperatury cały czas wahały się na sporych plusach, dzięki czemu, nawet 30 listopada można było wrócić z lasu z kilkoma kilogramami świeżych podgrzybków. Po raz pierwszy od 1992 roku u Mietka w sklepie i na ogrodzie nie było słychać śpiewu i rozhulanej, bardzo pozytywnej, wrocławskiej bandy grzybiarzy.

30-tego listopada, kiedy sam zrobiłem pożegnanie sezonu, przeszedłem obok kultowego sklepu, ale nie wstąpiłem do niego, ponieważ nie mogłem się pogodzić, że to już był naprawdę koniec. Szkoda, że tak szybko. Szkoda, że tak nagle. Tak jednak miało być. Siły wyższe tym rządzą. Wtedy po raz pierwszy gdzieś w głowie, przebiegła mi myśl, że warto by gdzieś o tym napisać. Trwało to jednak przez moment i „uciekło” na wiele następnych lat. Zacząłem się też przez moment zastanawiać, czy gdziekolwiek w innym miejscu, coś podobnego miało miejsce.

Rok 2005 był pierwszym, kiedy nie odbyło się już ani uroczyste rozpoczęcie, ani zakończenie sezonu. Pozostałych przy życiu ludzi z naszej paczki, spotykałem nieraz w pociągu, nieraz na mieście. Żyli swoim życiem. Do lasu jeździli coraz rzadziej z uwagi na pogarszający się stan zdrowia. Tylko Romka spotykałem najczęściej. W 2005 roku odszedł Marian „Jagiellończyk”, a rok później drugi Marian “Manuś”. Sezon grzybowy w 2005 roku był bardzo dobry.

Szczególnie obfity wysyp miał miejsce w drugiej połowie sierpnia. Sypnęły wszystkie podstawowe gatunki grzybów. Trzeba było się jednak śpieszyć z ich zbiorem, głównie prawdziwków, ponieważ często było gorąco i robaki zaciekle właziły do nawet najmniejszych owocników. Wtedy stawiałem na sprawdzony asortyment, który reprezentowały przede wszystkim koźlarze pomarańczowo-żółte i podgrzybki.

Rok 2006. Odszedł kolejny wspaniały człowiek z naszej paczki. Józef „Klawisz”. Widziałem go kilka tygodni przed śmiercią. Spotkaliśmy się przypadkowo. Był bardzo zmieniony, nienaturalnie chudy i przygarbiony. Widziałem, że jest bardzo chory.

Jego ostatnie słowa, które na pożegnanie do mnie powiedział, brzmiały: „Pozdrów ode mnie Bukowinę”. Józef był człowiekiem, który najwięcej w życiu opowiedział mi o wojnie, w której czynnie brał udział.

Opowiedział mi o losach swojego partyzanckiego oddziału i o różnych obliczach niemieckich napastników. Często mówił do mnie, że nie wszyscy Niemcy byli fanatycznie nastawieni na śmierć i zniszczenie w imię karłowatego paranoika z wąsem.

Część Niemców których poznał, była kompletnie przeciwna wojnie. Ich marzeniem było powrócić do rodzin, żon, dzieci i żyć w spokoju. Ale nie mogli się cofnąć, bo już by było po nich. Byli też zwyrodnialcy, którzy karmili się pożogą i zniszczeniem.

Sezon 2006 roku zapamiętam na długo. Najpierw piekielny lipiec. Sucho nieprawdopodobnie. W sierpniu, niebo „odkręciło” kran z deszczem na dobre. Ulewy nieprzeciętne. Pod koniec sierpnia zaczyna się super wysyp grzybów.

Na „pierwszy ogień” idą prawdziwki, a we wrześniu to już eldorado. Wysyp skumulowany zdrowy i wyjątkowy. Taki wrzesień powinien być co roku. Za to w październiku było już po grzybach.

Rok 2007. Sezon normalny. Bez większych niedoborów w masie grzybowej w lasach i bez zbytniej kumulacji. Sezon na pewno przyzwoity i zadowalający każdego grzybiarza. Przynajmniej na Wzgórzach Twardogórskich. Takim niuansem, wartym wspomnienia, był wysyp koźlarzy czerwonych na skarpie bardzo blisko stacji w Bukowinie.

Miejsce, obok którego przechodzi mnóstwo ludzi, ale wysoka trawa, zniechęca do wejścia. Rosną tam topole osiki i mnie ta trawa – w przeciwieństwie do innych – zdecydowanie zachęca, żeby tam wejść. Raz wyciąłem z tego miejsca 53 dorodne koźlarze czerwone i to w drodze powrotnej, około godziny 15-tej. ;))

Rok 2008. Początek sezonu, jeśli chodzi o grzyby był słaby. Czerwiec, lipiec i sierpień z deficytem opadów, a co za tym idzie – z brakiem grzybów. Deszcze przychodzą pod koniec września, a jesienny wysyp „kumuluje się i kotłuje” w połowie października.

Trwa około 2. tygodni, ale jest na tyle duży, że grzybiarzom „miski” się cieszą. ;)) Listopad jest bardzo ciepły, pomimo tego, wysyp grzybów już dogorywa. Na obfity, grzybowy obiad można jeszcze nazbierać.

Rok 2009. Drugi po sezonie z 2003 roku najsłabszy rok. Wiosna bardzo wilgotna. Co trochę leje i przechodzą burze. Co z tego, skoro grzybów było jak na lekarstwo. Zbytnia wilgoć chyba też im nie służy. W sierpniu, na dobre rozpoczyna się posucha, która trwa praktycznie do połowy października. Później przychodzą deszcze i spory spadek temperatury.

Grzyby się „wkurzyły” na taką pogodową igraszkę i nie wysypały się masowo. Kompletny brak koźlarzy, prawdziwków i podgrzybków. Na otarcie łez trochę maślaków i zielonek. Chociaż sezon był bardzo słaby, po raz pierwszy zacząłem udzielać się „grzybowo” w Internecie. Była i jest to do dzisiaj strona www.grzyby.pl Marka Snowarskiego, którego miałem zaszczyt osobiście poznać w 2012 roku.

Rok 2010. Początek maja daje nadzieję, że coś w lesie się ruszy. Jednak leje za bardzo i grzybki – tak jak rok wcześniej, nie chcą się masowo wysypać. Za to wątpliwą atrakcją był weekend na wałach, ponieważ przez Wrocław przetacza się druga, największa fala powodziowa od 1997 roku.

Jest na szczęście niższa i poza zalaniem niektórych części osiedla Kozanów, woda bez wyrządzenia szkód w mieście przepływa w korycie, chociaż wysoki stan wody utrzymuje się przez kilka dni.

Lipiec przynosi upały, a w sierpniu zaczyna coraz częściej padać. W końcu przychodzi wrzesień, który jest totalny. Grzybowe eldorado i majstersztyk. Wysyp potężny! Trwa do początku października. Wiele grzybów trzeba zostawić w lesie bo nie daje się rady ich zebrać. Jakże przyjemny „problem”. ;))

Rok 2011 przynosi wczesny, pierwszy wysyp grzybów pod koniec lipca. Trwa około półtora tygodnia. Miejscami obfity. Sypią głównie koźlarze, prawdziwki, kurki i kanie. Później następuje przerwa. Na początku września (dokładnie 5-tego) przechodzi potężny front burzowy, który daje opady rzędu 45-50 mm deszczu. Były to jedyne takie opady do końca sezonu.

W trzecim tygodniu września, dwa razy nazbierałem ogromną ilość grzybów. Głównie dzięki znajomości miejsc, bo w lesie jest już bardzo sucho. Po opadach sprzed prawie 3. tygodni już praktycznie na ma śladu. W październiku ma miejsce tzw. „pełzający wysyp”.

Grzyby rosną, ale bardzo nieregularnie i w małych ilościach. Trzeba się naprawdę dużo za nimi nachodzić. W końcu liczne przymrozki kończą sezon już po połowie października. 

LATA 2012 I 2013 – PONOWNIE W LESIE

Lata 2012 i 2013 były bardzo udane grzybowo. W 2012 roku pierwszy wysyp grzybów miał miejsce już w lipcu, chociaż pojedyncze grzyby znajdowałem pod koniec czerwca. Na początku września grzybami sypnęło drugi raz. Głównie koźlarzami i prawdziwkami. Później nastąpiła przerwa, ale w październiku ponownie nastąpił wysyp. Ten jesienny oczywiście. Kto wie, jak długo by trwał, gdyby nie gwałtowne ochłodzenie od 27 października i pierwszy atak zimy.

W 2013 roku pierwszy wysyp grzybów miał miejsce pod koniec sierpnia, a jesienny zaczął się na dobre po 20. września. Miejscami był fenomenalny. Trwał co najmniej 3 – 3,5 tygodnia. Nad bukowińskim kultem lasu wrocławskich grzybiarzy zrobiło się szaro, mglisto, zimno i ciemno. Ostatni ludzie z naszej paczki odeszli w 2012 roku (Romek i Irka), a także mój tata oraz Czesiek w 2013 roku.

Rozpoczęła się zima, która nie zakończyła się wraz z nadejściem przyrodniczej wiosny 2014 roku. Trwa już na wieki. Jedno jest pewne. To, co wszystkich nas scalało i podporządkowywało nasze życie w miesiącach maj – listopad na zawsze pozostanie z nami. Był i jest to oczywiście LAS.

Ci, którzy już odeszli, znaleźli się w nim ponownie. Jest on trochę inny, z krzyżami i zniczami, ale to wciąż las. I także są tam drzewa… Jednak praktykowany kult lasu i wyjątkowe spotkania naszej paczki w Bukowinie minęły bezpowrotnie…

Rok 2014. Pierwszy, w którym oprócz mnie, nie został nikt z naszej grzybowej paczki. Zgodnie z „proroctwem” Romka, czasami sam odwiedzam gospodarza Mietka w jego sklepie. Mietek już też mocno podupadł na zdrowiu i za bardzo nie przywiązuje uwagi do tego, co miało miejsce w jego sklepiku w latach 1992 – 2002, ewentualnie jeszcze  w roku 2003 i 2004.

Co mi pozostało po tych wszystkich, wspaniałych latach to pokażę w części piątej „Historii Grzybobrań Pociągowych”, chociaż już wiesz, co to będzie, ponieważ uchyliłem rąbka tajemnicy.

Będą to bilety kolejowe (i wszelkie inne z leśnych wycieczek, np. PKS), które zbieram regularnie od 1992 roku. Do tego dojdą jakieś przemyślenia i „filozofie”, które – chcąc nie chcąc – zawsze wykluwają się w mojej głowie przy wspominaniu tamtych lat.

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.