Aktualności Grzyby Las

Jagodowa wycieczka do Sośni Ostrowskich.

Jagodowa wycieczka do Sośni Ostrowskich.

Niedziela, 30 czerwca 2024 roku. Ostatni dzień miesiąca i jak na razie najgorętszy dzień w roku. Po południu we Wrocławiu na termometrach zanotowano w cieniu prawie 36 stopni C. W tym skwarze Lenartowi zachciało się pojechać do lasu. Tym razem wybrałem Sośnie Ostrowskie, które zlokalizowane są 3 stacje kolejowe dalej za Bukowiną Sycowską. Już od rana Słońce grzało niemiłosiernie. Idę od stacji w kierunku lasu. Droga z kocimi łbami przypomina tę w Bukowinie i ogólnie stacyjka kolejowa (do której wrócę pod koniec relacji), odznacza się osobliwym, dawnym klimatem, który dla starszych grzybiarzy pociągowo-kolejowych jest (jak wiadomo) kultowy. ;))

Do lasu od stacji jest bardzo blisko, zaledwie 10 minut spokojnego marszu i już jesteśmy w lesie. Można wybrać prawą lub lewą stronę szlaku kolejowego. Ponieważ upalna pogoda panowała już od rana, a ja przyjechałem dosyć późno, to aby nie zmachać się jak koń pod górę z pełnym wozem drewna, szedłem bardzo spokojnie.

Pierwsze jagodowe lasy świeciły pustkami i ogólnie to odniosłem wrażenie, że podczas tej wyprawy nie powinienem nastawiać się na jakieś sensowniejsze zbiory, bo zarówno upał jak i mizerna podaż leśnego runa, nie pozwolą zbyt wiele nazbierać.

Postanowiłem trochę poszwendać się po lesie i spróbować znaleźć jakieś stanowiska, gdzie wiosenne przymrozki nie dokonały spustoszenia w kwiatach krzewinek borówki czarnej. Na otwartych leśnych przestrzeniach było bardzo mizernie.

Wszedłem w bardziej zarośnięte miejsca, gdzie wprawdzie krzewinek było mniej, ale pojawiał się cień nadziei, że w tej gęstwinie będzie więcej jagód. Niestety nie było. Za to popatrzyłem na piękny leśny dąb, który jak ostaniec wśród drzewnej młodzieży, stał na straży leśnych tajemnic. 

Dopiero gdy wszedłem głębiej w las, trafiałem na większe ilości jagód, ale to wciąż przypominało bardziej ich szukanie niż zbieranie. Pomału coś tam skubałem i w koszyku dno zostało zakryte. Zresztą wziąłem ze sobą wyłącznie koszyk, ponieważ nie spodziewałem się nazbierać więcej owoców w miejscach, w których tak naprawdę nie wiedziałem czego się spodziewać, gdyż w Sośniach w tym sezonie jeszcze nie byłem.

Lasy w tych rejonach są piękne, dominują sosnowe bory, można obrać kierunek do Pawłowa Wielkopolskiego lub innych pobliskich miejscowości, poznając przy okazji ciekawe miejsca pod kątem grzybów. Jagodowe skubanie nawet nieźle się rozkręciło, ale upał napierał coraz mocniej.

W południe pojawiały się coraz silniejsze podmuchy wiatru, które tylko na moment dawały ulgę. Gdy ustawały to miałem wrażenie, że gorąc jeszcze bardziej się nasila. Wypiłem już półtora litra wody i czułem, jak ze mnie paruje w błyskawicznym tempie.

Znalazłem ciekawą miejscówkę jagodową w stosunkowo rzadkim lesie, która trochę mniej oberwała przymrozkami i wydała nieco więcej owoców. Jednak to są tylko takie “poletka rodzynki” na tle ogólnej biedy jagodowej, która również w tych lasach jest powszechna.

Spotkałem również dojrzałe owoce borówki brusznicy (czerwonej), która – podobnie jak wiele innych roślin w tym sezonie – ma przyśpieszoną wegetację o około 3-4 tygodnie. Miejscami było jej całkiem sporo.

Po godzinie 14. nastąpiła chyba kulminacja upału. Nawet w cieniu było trudno wytrzymać. Dalej siedziałem w jagodach, ale coraz częściej przechodziła przez moją głowę myśl, czy nie zakończyć zbiorów i powrócić na stację. Posiedziałem jeszcze trochę. Słońce gorąco dopingowało podjęcie decyzji o powrocie. ;))

Drogę powrotną wybrałem przez tę część lasów, po których nie szedłem z rana. Spotkałem kilka sosen ze spałami żywiczarskimi. Trochę się im przyjrzałem, bowiem coraz rzadziej można znaleźć drzewa ze śladami dawnej sztuki pozyskiwania żywicy.

Jedna z nich była przyozdobiona wieloma dziuplami, a część tych sosenek została wyłączona z cięć gospodarczych i oznaczona literą “E” jako drzewa ekologiczne, które mają pozostać do samoczynnego rozkładu.

Naliczyłem ich około 10. Rosły stosunkowo blisko szlaku kolejowego, łatwo można je odnaleźć. Leśne ciekawostki nie pozwalały jednak zapomnieć, chociaż na moment o upale, który po prostu zaczął mi dokuczać.

Spojrzałem na mapy radarowe i zauważyłem, że pomału zaczynają się wykluwać burze. Według wyliczeń modeli, istniało 85-90% prawdopodobieństwa, że jedna z nich przetoczy się nade mną. Ale póki co, było spokojnie i bardzo gorąco.

Na niebie pojawiły się pierwsze niewielkie “kalafiory”, które dawały wytchnienie przed palącym Słońcem. Ale żeby nie było za przyjemnie, teraz zaczęły dokuczać komary i strzyżaki. Im też chciało się pić, dlatego korzystały z Lenarta na okaziciela, który się im napatoczył. ;))

Po 30 minutach byłam już na skraju lasu. Słońce wyszło zza kalafiorów, aby mnie uszczęśliwić swoim ciepełkiem zanim dojdę do stacji. ;)) Koszulka była mokra, czułem się jak w saunie albo w motylarni we wrocławskim ZOO.

Przed budynkiem stacji obejrzałem starą pompę, bardzo podobną do tej, która kiedyś była na stacji w Bukowinie Sycowskiej. Jak na tyle lat stania w spoczynku, bez żadnej konserwacji, wygląda jeszcze nieźle.

Kiedyś to było jedno z najważniejszych urządzeń dla pociągowo-kolejowych grzybiarzy i jagodziarzy, którzy wracali z darami lasu i myli dłonie w przyjemnie zimnej wodzie. Wielu z nich uzupełniało puste butelki/pojemniki na wodę. Przy pompie miała miejsce ceremonia higieniczno-orzeźwiająca. Z sentymentem oglądałem to urządzenie.

Stacja w Sośniach Ostrowskich wyróżnia się na tle innych stacji na szlaku kolejowym Oleśnica – Ostrów Wielkopolski tym, że wciąż mamy tu czynną i nawet nieźle utrzymaną poczekalnię. W budynku pracuje również dróżnik przejazdowy. W poczekalni było co najmniej o 10 stopni C chłodniej, dlatego z przyjemnością siadłem w niej w oczekiwaniu na pociąg powrotny do Wrocławia.

Dopiero przypomniałem sobie, że nie zrobiłem zdjęć zbiorów. Jak na te warunki i skąpą ofertę jagodową lasów Sośni, wyszło całkiem nieźle, chociaż owoce były wymęczone od upału nie mniej od tego co je zbierał. ;)) Po jakimś kwadransie usłyszałem pierwsze grzmoty. Wyszedłem przed budynek stacji.

Na horyzoncie zawisły ciężkie burzowe chmury, które prawie bez przerwy pomrukiwały grzmotami. Pomału zbliżały się do Sośni. Z każdą minutą robiło się coraz ciemniej, zaczął nasilać się wiatr. W pewnym momencie, kiedy właściwa część burzy z opadami była jeszcze daleko, zerwała się kilkuminutowa wichura.

Dookoła stacji zrobiło się siwo od uniesionego pyłu i piachu. Wiatr tarmosił pędami i gałęziami drzew. Odniosłem wrażenie, że najbardziej elektryczna część układu burzowego przechodziła nieco dalej, gdzieś za Granowcem, niemniej Sośnie otrzymało bardzo dobrą ulewę. Kiedy na dobre lunęło, wiatr znacznie zelżał. Wszędzie było słychać dudniące krople spadającej wody i charakterystyczny szum, który towarzyszy obfitej ulewie.

Burza trwała jakieś 20-30 minut i wylała nad miejscowością sporą ilość deszczu, na “oko” co najmniej 25-30 mm wody na metr kwadratowy. Po burzy zrobiło się spokojnie, cicho i wspaniale orzeźwiająco.

Pociąg przyjechał punktualnie, na szczęście wiatr i burze nie spowodowały uszkodzeń na szlaku. Początek lipca przyniósł ochłodzenie oraz ulgę po pierwszej ogólnokrajowej fali upałów. Sośnie Ostrowskie to ciekawa miejscowość z “old-skulowym” klimatem dookoła stacji. Myślę, że wrócę do niej w sezonie grzybowym.

DARZ GRZYB!

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.