Aktualności Grzyby Las Perły dendroflory

Kiedy niepokój chodzi po bukowińskiej krainie…

Kiedy niepokój chodzi po bukowińskiej krainie…

Sobota, 15 czerwca 2024 roku. Drugie podejście w tym sezonie do zbioru jagód w lasach Bukowiny. Przyjeżdżam do lasu bardzo wcześnie, dzięki uprzejmości znajomego, który jedzie samochodem do Ostrowa Wielkopolskiego. Za to powrót planuję późnym popołudniem, tradycyjnym dla mnie środkiem lokomocji czyli pociągiem. Nie namyślając się zbyt długo, szybko dochodzę do stanowisk jagodowych i zaczynam ceremonię skubania.

 JAGODY 

Jagody zbieram w innych rejonach lasu. W czwartek byłem bliżej Goli Wielkiej, teraz jestem w okolicach Królewskiej Woli. Właściwie to od samego przyjazdu do lasu, ogarnia mnie jakiś dziwny niepokój. Niespotykany w tych miejscach i moich ulubionych lasach. Może ponownie złapie mnie burza? Na radarach cicho i spokojnie, pogoda zapowiada się idealna do zbierania owoców. O co zatem chodzi z tym niepokojem?

Nie mam pojęcia, ale jestem jakiś taki poddenerwowany, nie mogę w pełni się wyluzować i zatopić w lesie. Może to przez niedospanie i zmęczenie? Może zbyt wcześnie przyjechałem? Nieważne, pewnie mi przejdzie, jak zobaczę większą ilość jagodowych skarbów w pojemnikach.

Przecież setki razy przyjeżdżałem do lasu bardzo wcześnie i nigdy nie czułem takiego niepokoju. Zawsze towarzysza mi euforia i chęć przeżycia kolejnych leśnych przygód. Ok. Zajmuję się jagodami, skubię, szukam lepszych stanowisk i czas płynie. Niepokój wewnętrzny jednak nie ustaje…

Mija kilka godzin. Wciąż kręcę się w jagodowych lasach, które tu również mają w ofercie punktowe skupiska owoców a nie hurtową podaż, jak to ma miejsce podczas normalnego sezonu. Kwietniowe przymrozki zrobiły swoje.

Właściwie to była jedna taka noc, która zdewastowała kwiaty, czyli pamiętny, lodowaty “czarny wtorek” 23 kwietnia. Sezon będzie się jeszcze rozkręcał, ale na jagodową klęskę urodzaju w tym roku nie ma szansy. Dolny Śląsk jest jednym z najbardziej doświadczonych przez kwietniowe przymrozki rejonem w kraju.

Zdjęcia jagodowych lasów zrobiłem o różnych godzinach. Generalnie zasada na jagodowy sukces była taka: Im gęstszy hektar, a najlepiej jeszcze położony w obniżeniu terenu, tym większa szansa na grubsze jagody i ich większe ilości. Dochodziła godzina 10., zbierałem jagody już od kilku godzin, tylko od czasu do czasu pstryknąłem jakieś zdjęcie.

Wewnętrzny niepokój nie odchodził, cały czas utrzymywał się na podobnym poziomie, co mnie już lekko irytowało. Rozejrzałem się dookoła, wszędzie jest spokojnie, piękny las, śpiew ptaków i mocniej operujące Słońce. To co jest u licha!?

Teraz “przeskoczę” na moment do końca wyprawy. Drugi zbiór jagód uważam za wyśmienity, biorąc pod uwagę ograniczoną podaż jagodowych skarbów runa leśnego w tym sezonie.

Wkrótce planuję trzecie jagodowe podejście i prawdopodobnie sprawdzę jeszcze inne leśne rewiry, aby coraz obiektywniej ocenić, które rejony bukowińskich lasów są w tym sezonie najbardziej jagodowe.

I ponownie godziny przedpołudniowe wraz z towarzyszącym mi niepokojem. Na niebie pojawiły się piękne ławice chmur pierzastych. To zwiastuny nadchodzącego frontu, który przynajmniej nad Wrocławiem przeszedł w niedzielę “bezobjawowo”, czyli prawie jak zawsze.

 GRZYBY 

Czas zrobić przerwę w zbieraniu, rozprostować kości i sprawdzić kilkanaście miejscówek na grzyby. Po skrajach lasu spoglądam na natchnione panoramy bukowińskich pól i łąk otoczonych lasami. Ale nawet te niebiańskie widoki nie likwidują mojego niepokoju…

Jeszcze kilka minut oglądania białych obłoków, płynących pod błękitem podniebnego oceanu i głębsze wejście w las. Tutaj bez większego zaskoczenia. Coś tam się kluje punktowo na okaziciela, ale niezbyt wiele.

Nieliczne gołąbki, muchomory czerwieniejące oraz kilka innych gatunków grzybów. Po czwartkowej burzy woda natychmiast wsiąkła, ale miejscami można spotkać kałuże lub wodę stojącą w zarośniętych zagłębieniach terenu.

Przeszedłem przez kilka miejscówek na borowiki szlachetne, jednak te jeszcze nie poczuły misji wyklucia pierwszych tegorocznych owocników. Za to w lasach górskich są takie rejony, w których niektórzy grzybiarze-zawodowcy potrafią przyciąć cały kosz czerwcowych prawusów. I oczywiście usiatków, których wprawdzie jest znacznie więcej, jednak większość z nich jest zaatakowana przez wiecznie głodne larwy.

W lasach Bukowiny prawdziwka w tym sezonie jeszcze nie znalazłem. Poszedłem sprawdzić miejsce na koźlarze topolowe, które lubią pokazywać się o dość nietypowej dla wielu innych grzybów porze roku.

Owszem, kilka sztuk znalazłem, ale żaden owocnik nie nadawał się do wzięcia. Część grzybów to były po prostu stare, mocno robaczywe kapcie.

Owocniki, które wyglądały przyzwoicie i były twarde, również zostały zasiedlone. Zatem na zdjęciach zakończył się mój zbiór koźlarzy topolowych. Ale i tak człowiekowi gęba się ucieszyła na widok kapeluszników.

Ewidentnie były to grzyby stare, które wyrosły tydzień temu a może jeszcze wcześniej. W pobliżu postanowiłem sprawdzić miejscówkę na koźlarze grabowe, które o tej porze roku w tych lasach, najczęściej nie nadają się do zbioru.

Kilka owocników rosło i żaden z nich nie był zdrowy. Zatem obecnie mamy czas “robaka” i większość grzybów trzeba po prostu pozostawić w lesie.

Czasami trafiają się zdrowe wyjątki. W sobotę tym wyjątkiem były dwa piękne koźlarze pomarańczowo-żółte. Jednak najdziwniejsze było to, że szukanie grzybów nie wyrzuciło ze mnie, trwającego od wczesnego poranka wewnętrznego niepokoju…

Zrobiłem kilka fotek z “krawcami”. Większy owocnik przepięknie i klimatycznie prezentował się na tle lasu. Może gdybym odwiedził większość stanowisk na krawce które znam, znalazłbym ich więcej? Jednak odpuściłem sobie, gdyż czekała na mnie kontynuacja skubania jagód.

Kozaczek ucieszył mnie bardzo, niemniej nie zlikwidował niepokoju. Dlaczego w lasach, w których zawsze “odpływam” i odpoczywam, przytrafiło mi się coś takiego niewytłumaczalnego? Przedziwny stan niepokoju wewnętrznego.

Nieco dalej znalazłem dość dużego krasnoborowika ceglastoporego, którego wnętrze zostało już wynajęte przez białe, żarłoczne i wijące się towarzystwo.

Tak jak w czwartek, spotkałem honorową czubajkę, której nie wziąłem, natomiast maślaki żółte były przeważnie przerośnięte i namoknięte po czwartkowej ulewie. Jedynie dwa owocniki ze zdjęcia wylądowały w pojemniku.

Po obskoczeniu grzybowych miejscówek spostrzegłem, że mam już blisko do stacji. Coś mnie tam ciągnęło, tylko co i po co? Zamiast wrócić z powrotem na jagody, postanowiłem poświęcić około 20-25 minut i przejść na skróty, aby zobaczyć co się dzieje na stacji?

Nigdy wcześniej nie miałem takiej potrzeby. Zawsze było tak, że w przerwie w zbieraniu jagód, idę sprawdzić kilka wybranych stanowisk na grzyby, pstryknąć trochę klimatycznych zdjęć i ponownie wrócić na jagody.

W sobotę stało się inaczej. W sobotę wszystko było inne, chodzi o mój wewnętrzny spokój, który teraz przerodził się w niepokój i to od samego przyjazdu z rana do lasu…

Dlaczego mam taką wielką chęć spojrzenia na stacyjkę w Bukowinie? Może coś się tam wydarzyło? Może muszę coś zobaczyć? A może sobie coś uroiłem i w tym stanie idę zobaczyć coś, czego nie ma, ponieważ jest to wyłącznie wytwór mojej wyobraźni?

Muszę sprawdzić i już. Może wreszcie przejdą mi wewnętrzne impulsy niepokoju, wrócę do zbierania jagód i zapomnę o tym wszystkim. Jeszcze 2-3 minuty i ujrzę stację. Wewnętrzny niepokój narasta i okazuje się… że nic się nie stało.

Na stacji jest cicho, spokojnie, nie widzę na niej nic zaskakującego. Stacja ma się dobrze, gorzej dogorywający po otruciu w 2021 roku klon srebrzysty “Bukowianin”. Niemniej nie widzę żadnego powodu, dla którego mnie tu ciągnęło. A może tylko tak mi się wydaje? Może jednak jest jakiś powód, tylko nie potrafię go zinterpretować?

Skoro już tu doszedłem, to pstrykam kilka fotek, w tym oczywiście moje ulubione drzewo, które wciąż walczy o resztki wegetacji w dolnych partiach korony. Pozdrawiam go w myślach jak najlepszego przyjaciela i ponownie znikam w lesie.

Najszybszą możliwą trasą wracam do stanowisk jagodowych. Zabieram się ostro do pracy i wiąż nie mogę się pozbyć wewnętrznego niepokoju… Teraz mnie to jeszcze bardziej podirytowało, ale mówię sobie, że dam radę. Ten stan przecież musi przejść. Tylko co mnie tak ciągnęło na stację, na której nie zauważyłem niczego zaskakującego?

 WIEWIÓRKA  

Dochodziło popołudnie, zbieram jagody w najlepsze. Między śpiewem ptaków usłyszałem charakterystyczne dźwięki, które wydają wiewiórki. Dosyć piskliwe i krótko trwające. Wstałem, rozejrzałem się dookoła, odszedłem kilka metrów od jagodowych krzewinek i rzeczywiście ujrzałem wiewiórkę. Dziką, z wnętrza lasu, która wyraźnie była mną zainteresowana. Biegała w trawie, coś tam szukała, podnosiła głowę, wydała dźwięk, spojrzała na mnie i znowu czegoś szukała.

Następnie wbiegła na sosnę i chyba coś tam jadła, ale nie spuszczała ze mnie oka, co chwilę wydając swoje wiewiórcze odgłosy. Zaraz obok miałem aparat fotograficzny. Szybko go wziąłem w dłonie i zacząłem fotografować rudą piękność z sosnowego boru. Wiewiórka nie przestawała mnie obserwować i odniosłem wrażenie, że tymi akrobacjami, chce jeszcze bardziej zwrócić moją uwagę.

Znowu krzyknęła, spojrzała w moją stronę, podrapała rudą mordkę o gałąź i ponownie zbiegła z drzewa, przy czym co chwilę zatrzymywała się, wydawała dźwięki i spoglądała, czy aby na pewno wciąż ją podziwiam. 

Miejsce, w którym spotkałem ciekawską wiewiórkę, znam ponad 30 lat, właściwie to prawie 37, czyli odkąd przyjeżdżam do Bukowiny i nigdy w nim nie spotkałem wiewiórki. Mniejsza o to, zafascynowany wiewiórczym tańcem, chciałem jej pstryknąć jak najwięcej zdjęć.

Wiewiórka kilka raz wchodziła na drzewo i schodziła, przy czym cały czas miałem wrażenie, że sprawdza, czy aby na pewno nadal ją obserwuję i wykazuję zaciekawienie. Byłem zachwycony, że dzika leśna wiewiórka nie zwiała od razu, co wielokrotnie w życiu już zaobserwowałem, ale zachowuje się jak wiewiórki z wrocławskiego Parku Zachodniego, które potrafią z ludzkiej dłoni częstować się orzechami.

Po kilku minutach wiewiórczych akrobacji, ruda panna zatrzymała się na nieco wyższej gałęzi i jeszcze raz wydała swój skrzekliwy głos, ale tym razem było to chyba najmocniejsze, najbardziej głośnie krzyknięcie.

Następnie wdrapała się jeszcze wyżej, przez chwilę popatrzyła na mnie z góry i w końcu znikła w jagodowo-sosnowym borze…

Przez następne godziny zbierałem jagody, jednak co najgorsze, wciąż czułem wewnętrzny niepokój. Pomyślałem o wiewiórce i o tym, dlaczego wykazała zainteresowanie moją osobą, dlaczego dała taki wspaniały popis swoich umiejętności w leśnej akrobacji i po co tyle do mnie krzyczała?

Ten niepokój to chyba już będzie mnie trzymał do końca wycieczki. Trudno, jakoś to przełknę, jednak pozostanie wiele pytań bez odpowiedzi, bo niby dlaczego takie coś mnie spotkało? Gdybym znał przyczynę to w porządku, ale nie miałem pojęcia, o co chodzi z tym niepokojem.

Późniejszym popołudniem postanowiłem podejść w inne fragmenty lasów. Znalazłem się mniej więcej w połowie drogi do Międzyborza. W kilku miejscach ponownie pozbierałem trochę jagód i poszedłem jeszcze głębiej w las.

W końcu zorientowałem się, że szybciej dojdę do stacji w Międzyborzu niż w Bukowinie. Podjąłem decyzję, że rzeczywiście tak zrobię. Dzisiaj zakończę wyprawę jagodowo-grzybową, o dużym stopniu niezidentyfikowanego, wewnętrznego niepokoju w Międzyborzu.

Do pociągu pozostała godzina. Trochę poszwendałem się jeszcze po międzyborskich kniejach i zaroślach, aż w końcu wyszedłem na wygodną piaszczystą drogę, którą pomału będę zmierzać na stację.

W ciągu 30 minut dotarłem na stację, ogarnąłem się i spokojnie czekałem na pociąg powrotny do Wrocławia. Na niebie przybyło trochę bezopadowych chmur, wiał lekki, południowo-zachodni wiatr. Było przyjemnie ciepło, momentami nawet duszno.

Pod stacją znalazłem starego gumowca, który trafił do mojej fotograficznej kolekcji butów znalezionych w terenie. Niepokój wewnętrzny wciąż trwał, ale – jak to się często mówi – jutro będzie lepiej. Pociąg przyjechał punktualnie i po krótkim postoju wyruszył w kierunku do Bukowiny… Przed stacją otworzyłem okno i trochę się wychyliłem, bowiem zawsze lubię spojrzeć na Bukowinę z pociągu i na kultową stacyjkę…

Kiedy pociąg wjechał na stację, z kompletnym niedowierzaniem w to co widzę, ujrzałem złamanego w połowie “Bukowianina”… Jak to się stało? Przecież nie było żadnej wichury, burzy??? Przecież kilka godzin temu podszedłem pod stację i wszystko było na swoim miejscu… ;((

Jeden z dwóch głównych przewodników drzewa runął z impetem w dół, połamał ławkę i narobił dookoła zamieszania. Tak oto definitywnie kończy się żywot – najbardziej dla mnie fotogenicznego drzewa z gatunku klon srebrzysty, które obecnie rosło na terenie Dolnego Śląska i które zostało otrute na wiosnę 2021 roku. Przez trzy lata drzewo walczyło o przeżycie i w końcu – wycieńczone oraz skrajnie osłabione, uległo grawitacji… Gdyby w tym czasie ktoś siedział na ławce to prawdopodobnie zginąłby na miejscu. Zatem sprawcy, którzy wywiercili otwory w drzewie i zaaplikowali truciznę, byliby za to odpowiedzialni. Na szczęście nikt nie zginął, a sprawcy otrucia mogą spać spokojnie, ponieważ władze gminy starannie ich chronią i nie dopuszczą do ukarania…

Teraz zaczęło do mnie wszystko docierać… Ten wewnętrzny niepokój od godzin porannych, chęć obejrzenia stacji i pstryknięcia kilku zdjęć… To były ostatnie zdjęcia całego “Bukowianinia”… A później ta wiewiórka… Czy to małe urocze stworzonko, dawało mi swoimi wiewiórczymi krzykami znać, że na stacji wydarzyło się coś złego? Można sobie dowolnie interpretować, ale wewnątrz czuję, że stało się to właśnie w tym czasie. Natomiast ten wewnętrzny niepokój to był sygnał, jakiś impuls… Skąd? Od kogo?…

W tym stanie pozostaje wyciąć drugą połowę drzewa i otrutą, wyschniętą lipę. Nadchodzi nowa jakość. Pusta i jałowa. Teraz moi drodzy urzędnicy z gminy Międzybórz jestem już przekonany, że nie macie pojęcia czym jest Bukowina i jej okolice, jakie reprezentuje wartości przyrodnicze, duchowe i dlaczego warto ją chronić przed bezduszną cywilizacją. I wydaje mi się, że nigdy nie będziecie mieć pojęcia… 

Mam nadzieję, że następna wyprawa to powrót do równowagi i harmonii wewnętrznej. Mimo wszystko nie tracę wiary i nadziei, że mądrość przyrody wygra z ludzką głupotą…

DARZ GRZYB!

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

5 KOMENTARZY

  1. Witam Towarzysza Pawła
    A widzicie Towarzyszu, że czasami warto posłuchać starszych członków Partii. Jak pisałem Wam o tym niepokoju to co odpowiedzieliście? Że to niby Serpentynek z Szuwarkiem siedzą w krzakach i straszą. A może to Was gryzło sumienie z powodu osuszonego u Serpentynka gąsiorka okowity przedniej poza kolejką?🤣 Także teraz widzicie Towarzyszu, że Las o może po prostu Natura ostrzegają swoich. Vide dostępne na Twoim blogu moje opowiadanie Burza😀. I pewnych sygnałów wręcz lekceważyć nie wolno.
    Serdecznie pozdrawiam 😄
    Darz Grzyb !!!

    • Witaj Pierwszy Sekretarzu!
      Czasami natura nas ostrzega, często coś uświadamia i pobudza nasze myślenie, ale nie zawsze potrafimy dokładnie zinterpretować te sygnały. Wycieczka z 15 czerwca była czymś, czego jeszcze nie przeżyłem w tych lasach, do których przecież przyjeżdżam od 37 lat. Humorystycznie potraktowałeś mój wpis i dobrze. Trochę dystansu i dowcipu można dorzucić, niemniej zapewniam Ciebie i wszystkich czytelników, że było tak, jak to opisałem, chociaż emocje i uczucia towarzyszące temu wszystkiemu nie da się dobrze wyrazić słowami. 😉
      Pozdrawiam i oczywiście Darz Grzyb! 😉

  2. Witam Towarzysza Pawła 😀
    Humorystycznie powiadacie i poniekąd słusznie Towarzyszu. Troszkę humoru w dzisiejszych czasach nie zaszkodzi. Ale nie do końca. Może kiedyś będzie okazja pogadać. Czasami też mi się zdarza taki niewytłumaczalny racjonalnie niepokój. I kilka razy ten właśnie niepokój połączony ze wzmożoną ostrożnością uratowały mnie od nibezpiecznej przygody. Także Towarzyszu nie lekceważymy ostrzeżeń ale też nie przesadzamy w drugą stronę 🌲🌳🌴🚲Serdecznie pozdrawiam
    Darz Grzyb!!!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.