Skip to content
KULTOWE GRZYBOBRANIA.
Część 22. 20. października 2012 roku – świetne grzybobranie podczas złotej jesieni i rekordowy borowik olbrzym.

Na blogu, dawno nie publikowałem kolejnej części kultowych grzybobrań. Wraz z początkiem lutego wracam do tego cyklu, któremu do końca pozostały już tylko dwa wpisy, nie licząc dzisiejszego. Tym razem przenoszę się w klimat grzybobrania, które miało miejsce 20. października 2012 roku w kulminacyjnej fazie złotej jesieni. Rok 2012 był dla leśnego włóczęgi smutnym okresem. W połowie czerwca odszedł Romek – jeden z najważniejszych grzybiarzy wrocławskiej paczki celebrujących wyprawy do Bukowiny Sycowskiej, pół roku później do tego grona dołączył mój tata. Sezon grzybowy 2012 na Wzgórzach Twardogórskich charakteryzowały trzy fale wysypu grzybów. Pierwsza, typowo letnia wystąpiła w drugiej połowie lipca. Głównym gatunkiem “wysypowym” był koźlarz pomarańczowo-żółty. Drugi wysyp miał miejsce w pierwszej połowie września. Poza licznymi koźlarzami, rosło również dużo prawdziwków, choć większość była robaczywa. Najlepszy zbiór podczas tego wysypu zaliczyłem w sobotę 8. września.

Na portalu Marka Snowarskiego www.grzyby.pl, gdzie udzielałem się już od kilku sezonów, zdałem relację z tego grzybobrania. Wrześniowy wysyp ukształtował się na bazie silniejszych opadów z drugiej połowy sierpnia. Po opadach mieliśmy dłuższy okres ciepłej/gorącej i suchej pogody, dlatego leśna ściółka były już mocno przesuszona.

Bardzo ciepłe i suche masy powietrza zostały wypchnięte z Polski po 11. września. Wówczas nadeszło silne ochłodzenie i wielkoskalowe opady deszczu, które trwały przez wiele godzin. Las wreszcie zapachniał jesienią, jednak grzyby kończyły swój wysyp i nie szykowały się do płynnego przejścia w wysyp jesienny. Ostatnie bardzo dobre grzybobranie miałem w piątek 14. września.

Na efekty “około-połowo-wrześniowych” opadów należało poczekać 2 – 2,5 tygodnia. Druga połowa września upłynęła pod znakiem małej ilości grzybów, ale na przysłowiowy sos lub zupę coś tam można było nazbierać. Poważniejsze symptomy typowo jesiennego wysypu grzybów, można było zaobserwować w lesie pod koniec miesiąca. Tyle, że znowu zrobiło się sucho i trudno było prognozować w którym kierunku rozwinie się grzybowy scenariusz.

Wysyp rozwijał się nieśpiesznie i nie przybrał rozmiaru super wysypu czyli wielkiej kumulacji owocników grzybów. Nie pozwoliły na to warunki termiczno-hydrologiczne. Ale szło ku lepszemu. Grzybobrania w pierwszej połowie października były dość wymagające – chciałeś nazbierać to musiałeś się wywłóczyć po kniejach a nie wejść na gotowe w dwa, trzy miejsca i obłowić się grzybami po pałąki koszy.

Przed połową miesiąca niektóre gatunki grzybów poczuły jesień w grzybni i rozpoczęły zwiększoną podaż owocników. Po raz kolejny sypnęło koźlarzami pomarańczowo-żółtymi i koźlarzami o szarych barwach kapeluszy. Koźlarze były zdecydowanym liderem sezonu grzybowego 2012 w gminie Międzybórz. Zaczęły się wykluwać młode prawdziwki, podgrzybki, maślaki, kanie, opieńki. A zatem połowa października przyniosła najgrzybniejszy okres w 2012 roku. Po grzybobraniu z 13. października nie dałem rady pojechać w tygodniu i musiałem poczekać na następną sobotę czyli 20. października. W między czasie przeszły silniejsze opady deszczu, po których napłynęły bardzo łagodne i ciepłe masy powietrza.

Poranek, 20 października 2012 roku, okolice Międzyborza Sycowskiego. Aromaty rześkiego poranka zostały zintensyfikowane rosą i wilgocią po opadach sprzed kilku dni. Zapowiada się słoneczna i ciepła pogoda przy blasku złotej jesieni. Początek mojej wyprawy to wchłanianie ciałem i duszą tego przyrodniczego cudu.

Zamglenia szybko opadły, błękit nieba zapanował nad Wzgórzami Twardogórskimi. Na skraju lasu miałem ukrytą miejscówkę na mleczaje rydze. Była bardzo dobra i chyba nikt jej nie znał, ponieważ nigdy nie spotkałem w niej śladów cięcia grzybów przez innych grzybiarzy.

Tak było również w tym dniu. Piękne, dorodne i zdrowe rydze czekały na mnie. Zaplątane w polnej trawie w pobliżu skupiska sosen, zdradzały swoją obecność rudymi kapeluszami.

Wyciąłem z tej miejscówki ponad 30 pięknych, zdrowych i jędrnych owocników ‘Lactariusa deliciosusa’. To był wspaniały początek grzybobrania, już “widziałem” rydze usmażone na maśle na patelni i posypane solą oraz pieprzem. Wieczorem będzie wspaniała wyżerka. ;)) Niestety, rydzowa miejscówka już nie istnieje, została zrównana z ziemią i zaorana.

Nieco dalej zaczynała się dębina, której też już nie ma. W niej znalazłem pierwszego w tym dniu prawdziwka, którego objadał ślimak. Ślimak pozostał w lesie, grzyb znalazł swoje miejsce w koszyku.

Kolejne miejscówki po drodze to skupiska topoli osiki. W nich często rosną koźlarze czerwone i gąski liściowate, niesłusznie nazywane kiedyś przeze mnie gąskami zielonkami, chociaż mają identyczny wygląd, smak i wartość kulinarną.

“Zielonki” z osik nie zawiodły. Znalazłem bardzo dużo owocników, w sumie nazbierałem ich aż 4 kg (zważyłem je w domu po powrocie z lasu).

W koszu zapachniało świeżo zmieloną mąką, gdyż taki zapach wydzielają gąski liściowate (zielonki również). Prawie wszystkie były zdrowe i napęczniałe od opadów deszczu. Czyli początek grzybobrania był wyśmienity. Sporo dorodnych rydzów i kilka kg gąsek.

Koszyk nabrał ciężaru, ale był to ciężar radości i szczęścia grzybiarza, dlatego wydawał się dużo lżejszy, gdyż niosła go dłoń pasjonata i leśnego wariata. ;)) Przypomniałem sobie, że głównym grzybowym celem w tym dniu były koźlarze pomarańczowo-żółte. Tymczasem w koszu niosę rydze i zielonki. To może warto też sprawdzić miejsca na prawdziwki?

Czemu nie. Zawsze warto sprawdzić. Do koźlarzowych miejscówek mam jeszcze sporo terenu do przejścia, a po drodze zahaczę o kilka miejsc borowikowych. Jesień w pełni, dywany liści leżą na dnie lasu, panują komfortowe warunki termiczne.

Pierwsze miejscówki prawdziwkowe okazują się puste. Chyba już po prawdziwkach, choć jedno miejsce nie może odzwierciedlać stanu borowikowej grzybności całego lasu, dlatego podchodzę do mojej tezy o braku prawdziwków ze znaczną rezerwą.

A jednak są! Tylko, że nie borowiki szlachetne, a borowiki ceglastopore, które w następnych latach zostaną nazwane krasnoborowikami ceglastopormi. Dodatkowo znajduję piękne podgrzybki, których owocniki lśnią w delikatnych kępkach mchów.

Ceglasie są duże, niemniej znajdują się w dobrej kondycji. Idealne do suszenia. Ich waga też jest dobra. Koszyk ponownie przybrał na wadze. Od ceglasi mam już jakieś 300 metrów do bardzo szczególnej miejscówki prawdziwkowej, która nigdy nie darzyła dużą ilością owocników króla grzybów, za to niejednokrotnie zaskakiwała mnie ich wielkością. Po przejściu tych kilkuset metrów, nadeszła zaczarowana i fascynująca odsłona prawdziwkowego świata.

Wśród liści, obok młodej siewki dębu czerwonego rósł ON! Najpotężniejszy i najmasywniejszy borowik szlachetny, którego znalazłem do tej pory w moim grzybowym życiu! Byłem nim tak oczarowany, że zapomniałem o świecie. Oglądałem go z każdej strony, fotografowałem i nie mogłem się nadziwić, jak taki cudny olbrzym nie został znaleziony przez innych grzybiarzy i że nie zjadły go leśne stworzenia.

Po kilku minutach rytualnego wręcz podziwiania borowika-olbrzyma, delikatnie wykręciłem go ze ściółki i odwróciłem do góry kapeluszem. Ależ jest ciężki i masywny! Waży chyba ze 2 kg. Coś nieprawdopodobnego! Jego miąższ jest bardzo gruby, zbity, natomiast cały owocnik znajduje się w doskonałym stanie.

Następnie wziąłem go w lewą dłoń, a w prawej trzymałem aparat fotograficzny. Musiałem go mocno przytrzymywać, żeby mi nie wypadł. Fenomenalne znalezisko! Na twarzy czuję rumieńce, jakbym wypił butelkę dobrego wina. Puls przyśpieszył, nie wspominając o myślach, które kłębiły się w mojej głowie. I to wszystko przez jednego owocnika grzyba. Ale za to jakiego!

Postanowiłem jeszcze zrobić zdjęcie super-borowika aparatem w starym telefonie Nokii. Sezon grzybowy 2012 był pierwszym w mojej karierze grzybiarza, który został udokumentowany większą ilością fotografii. Zdjęcia pstrykałem aparatem Casio. Do chwili obecnej, nadal jest to najcięższy znaleziony przeze mnie borowik szlachetny w życiu. Ważył 2,40 kg, chociaż w relacji z grzybobrania na stronie www.grzyby.pl, błędnie wpisałem 2,02 kg. Wspomniałem o nim również w 2022 roku w artykule “Grzyby, które na zawsze pozostają w pamięci. Cz. 1/2. Do 2015 roku.” ( Grzyby, które na zawsze pozostają w pamięci. Cz. 1/2. Do 2015 roku. )

Koszyk zrobił się dużo cięższy, ale otrzymałem od lasu tak dużą dawkę pozytywnej adrenaliny, że mógłbym bez trudu nieść jeszcze 10 takich borowików-olbrzymów. W pobliżu rekordzisty rósł mniejszy i lżejszy borowik, który również wylądował w koszyku.

Obszedłem certyfikowaną miejscówkę na borowiki-giganty wzdłuż i wszerz. Nie znalazłem już innych borowików, niemniej wyjątkowego olbrzyma można liczyć jak 20 mniejszych szlachciców. ;)) Po jakimś czasie, w innym miejscu znalazłem kilka mniejszych prawdziwków.

W lesie zrobiło się cieplej, złota jesień rozbłysnęła na wybarwionych drzewach. Błękit nieba w połączeniu z czarującą szatą jesieni potęgowały uczucie błogości i spokoju. Za to z koszyka unosił się zapach jesiennych grzybów, który nakręcał mnie do dalszego poszukiwania skarbów runa leśnego.

Znajdowałem pojedyncze koźlarze czerwone i łuskwiaki, które czasami są mylone z opieńkami, choć różnice między tymi gatunkami są znaczne.

Generalnie grzybów nie było zbyt dużo, ale za to odznaczały się dobrą jakością, nawet podgrzybki zajączki zaskakiwały jędrnością i zdrowotnością. Nie opuszczało mnie podekscytowanie związane ze znalezieniem rekordowego borowika.

Kluły się młode czubajki kanie, w koszyku systematycznie przybywało wspaniałej i aromatycznej mieszanki różnych gatunków grzybów. Zbliżało się południe. Postanowiłem coś przekąsić i posiedzieć w miejscu, które zawsze urzekało mnie swoim osobliwym pięknem.

Niestety, tak jak wiele innych zakamarków międzyborsko-bukowińskiej krainy, miejsce to pozostało już tylko na starszych fotografiach. W 2014 roku zostało ogołocone z drzew i przekształcone na pole uprawne. Kiedyś w tych sosenkach i brzózkach rosły dorodne koźlarze, rydze, maślaki, kanie i borowiki…

Po przerwie zaszyłem się w starszych borach i odwiedziłem kolejne borowikowe miejscówki, które obdarzyły mnie następnymi owocnikami króla grzybów. W tym momencie podjąłem decyzję, że do końca grzybobrania będę włóczył się głównie za borowikami, a inne gatunki grzybów wezmę przy okazji, jak się na nie napatoczę.

Przemierzałem leśną krainę kultowych szlaków, panowała pełna harmonia i komfort termiczny. Koszyk ważył już sporo, nie zważałem na to, tylko chłonąłem każdy centymetr i każdą chwilę mojej grzybowo-leśnej baśni.

Nie ma w tym sformułowaniu ani krzty przesady. Ta wyprawa rzeczywiście zamieniła się w baśń. Byłem oszołomiony zbiegiem wielu korzystnych czynników, które dawały takie górnolotne odczucia. Kwintesencja złotej jesieni zgrała się z mistrzowską odsłoną grzybowego świata.

Temperatury, wilgotność, piękno grzybów, złoto w przeróżnych odcieniach na drzewach i błękit podniebnego oceanu. Szedłem powoli, zamyślony w leśnych obłokach i oparach jego przyrodniczej nieskończoności.

Skręciłem w lewo. Znalazłem się na urokliwej i otulonej drzewami ścieżce, której też już nie ma. Drzewa po obu stronach wycięto i zbudowano szeroką drogę, na której bez problemu miną się dwa samochody ciężarowe. Co roku wyrywane są kolejne fragmenty dawnej kniei…

Znalazłem skupisko pięknych jędrnych opieniek. Dorzuciłem je do grzybowej różnorodności kosza, z którego pachniało obłędnie. Ponownie zanurzyłem się w leśną toń.

Starałem się maksymalnie wchłonąć energię złotego, jesiennego lasu, bowiem lada dzień pogoda mogła się zmienić o 180 stopni. Zresztą prognozy już to zapowiadały.

Wszedłem na groblę przy leśnym stawie na której rośnie kilka starszych dębów. Znajduje się na niej dużo spontanicznego samosiewu innych drzew. Jest to kolejne zaczarowane i bardzo odprężające miejsce.

Buki i graby w złotym tańcu. Z każdym, nawet najlżejszym podmuchem ciepłego wiatru, zrzucały kolejne wybarwione listki. Za nimi miałem już blisko do borowikowych miejsc. Niepozornych, sprawiających wrażenie, że nawet olszówki nie chcą tam rosnąć.

Tymczasem w bliskim sąsiedztwie kilku młodych sosenek i dębów, w trawie lub na samej ściółce czekały dorodne borowiki, którymi zapełniłem resztę wielkiego kosza.

Ostatnia miejscówka, którą odwiedziłem w tym dniu, również nie zawiodła. Kosz został zapełniony grzybami i stał się bardzo ciężki, ale był to ciężar radości i grzybowej obfitości. Miałem jeszcze dużo czasu do pociągu, znalazłem się w pobliżu Bukowiny.

Tylko niewielką część znalezionych grzybów, w tym borowików szlachetnych uwieczniłem na zdjęciach. Jeden z ostatnich prawdziwków rósł wśród pędów jeżyn, które pozornie wydają się niesprzyjające dla wzrostu króla grzybów.

Na skrajach lasu wciąż kluły się młode kanie. Nadal miałem spory zapas czasu do pociągu powrotnego do Wrocławia, a więc poszedłem na moją ulubioną łąkę otoczoną skupiskami topoli osiki, sosen i brzózek.

Tam odpłynąłem w leśny ocean, wygrzewałem się na Słońcu, podziwiałem kwintesencję złotej jesieni na pomarańczowo-żółtych listkach topoli osik i sam do siebie powtarzałem – chwilo trwaj jak najdłużej!

To było kompletnie kultowe, zaczarowane i pod każdym względem fenomenalne grzybobranie. Okazało się ukoronowaniem całego sezonu, w którym koroną był borowik-olbrzym znaleziony w godzinach porannych w lasach Międzyborza.

Usiadłem na stacyjce w Bukowinie. Wtedy jeszcze wszystko na niej żyło. Drzewa, piękny krzew bzu przy płocie, od wiosny do końca lata fruwały jaskółki. To wszystko zostało zabite przez ludzi, pozostały tylko brzozowe zagajniki naprzeciwko stacji.

Zrobiłem zdjęcie całego zbioru. Wielki kosz nabity borowikami, ceglasiami, gąskami, rydzami, kaniami, maślakami, podgrzybkami, opieńkami czyli ekstraklasą grzybowego świata. Borowik olbrzym został pokrojony w domu na 19 kawałków. Okazał się w 100% zdrowy. Powtórzę jago prawidłową wagę – 2,40 kg!

Z kultowego grzybobrania zrobiłem wpis u Marka na www.grzyby.pl. To było ostatnie i jednocześnie najbardziej niezwykłe grzybobranie w sezonie 2012. Zaplanowałem pojechać ponownie za tydzień, ale prognozy pogody nie pozostawiały złudzeń. Złota jesień zostanie zastąpiona pierwszym solidnym atakiem zimy. W ciągu kilku dni ochłodziło się, przymroziło i spadł śnieg.

Tak wyglądała stacyjka w Bukowinie zaledwie tydzień później. Kilka stopni mrozu, przenikliwy zimny wiatr i śnieżyca. To był już definitywny koniec sezonu grzybowego i zakończenie Tour De Las & Grzyb 2012.

Również pożegnalna wycieczka w śnieżnej scenerii, została przeze mnie zaakcentowana na www.grzyby.pl. Okazało się, że ten pierwszy atak zimy nie objął terenu całego kraju. Najbardziej dał się we znaki na Dolnym Śląsku. W innych województwach sezon grzybowy trwał nadal, niektóre wpisy grzybiarzy nadal były bardzo optymistycznie. Postanowiłem pojechać jeszcze raz, ale dopiero 10. listopada, chociaż liczyłem się z tym, że w Bukowinie i okolicach grzyby nie przetrwały kilkudniowego mrozu i śniegu i nie pomyliłem się. Rzeczywiście było już po grzybach.

Jednak ta wycieczka była wyjątkowa z innego względu, ponieważ pojechałem na nią razem z Markiem Snowarskim czyli adminem portalu www.grzyby.pl. Marek okazał się świetnym kompanem i gawędziarzem. Razem zrobiliśmy wielokilometrową rundę honorową po lasach Bukowiny i Międzyborza. Aż trudno uwierzyć, że miało to miejsce ponad 12 lat temu…
Do końca cyklu kultowych grzybobrań pozostały dwa wpisy i obiecuję, że pojawią się jeszcze w tym roku. Dodatkowo w odrębnym artykule, postaram się podsumować cały cykl subiektywnymi spostrzeżeniami na szeroko rozumiane grzybowe sprawy/tematy.
DARZ GRZYB! ;))
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.Akceptuję Odrzucić Więcej Polityka prywatności & Cookies