Skip to content
KULTOWE GRZYBOBRANIA.
Część 23. 25 września 2013 roku – najbardziej grzybowy dzień sezonu.

Cykl “Kultowych Grzybobrań”, który rozpocząłem na blogu 2. marca 2019 roku, wielkimi grzybowymi korkami zbliża się do końca. Do napisania pozostała mi jeszcze tylko jedna część, a późnej w odrębnym wpisie, zrobię wielkie podsumowanie tego cyklu z uwzględnieniem całej mojej grzybowej kariery. Znajdzie się tam sporo ciekawostek, ale na razie nie zdradzę szczegółów. Natomiast w tym artykule spojrzę na sezon grzybowy 2013 roku na Wzgórzach Twardogórskich, który z perspektywy czasu okazuje się bardzo ciekawy i dobry. Rok wcześniej mieliśmy dwa letnie wysypy (druga połowa lipca i pierwsza połowa września), a później grzybiarze musieli czekać do października, kiedy to sezon jesienny rozkręcał się powoli, ale w sumie wypadł przyzwoicie. I nadszedł rok 2013, a w raz z nim oczekiwanie na porządny, jesienny wysyp. Najpierw jednak, przeżyliśmy porządną, wyjątkowo upierdliwą zimę, która z początkiem marca wydawała się opuszczać nasz kraj, ustępując wiośnie, ale przed połową miesiąca wróciła z nachalnie zimnymi masami powietrza, przewagą całkowitego zachmurzenia, silnym wiatrem, śnieżycami i całodobowym mrozem. To zimowe szaleństwo trwało do początku kwietnia. Wielkanoc we Wrocławiu (31 marca), była bardziej śnieżna i mroźna niż ostatnie 10. Świąt Bożego Narodzenia razem wziętych. Pierwsza połowa kwietnia też nie była jakoś wiosennie rewelacyjna, dopiero druga połowa kwietnia i maj przyniosły wyczekiwaną wiosnę.

Pierwsze, co przychodziło mi wówczas do głowy to opóźnienie sezonu jagodowego, podobnego do opóźnienia, jakie wystąpiło w 1997 roku. To jednak nic strasznego, kiedy sezon rozkręci się o około 1,5-2 tygodnie później. Pogoda na początku maja kaprysiła, trudno było trafić z aurą na uroczyste rozpoczęcie Tour De Las & Grzyb 2013, a poza tym wiele drzew, nie posiadało jeszcze ulistnienia, a więc czekałem na rozwój wiosennej szaty botanicznej. Za to wilgotność ściółki była dobra, ponieważ często i miejscami obficie padał deszcz. Sezon rozpocząłem oficjalnie 18. maja.

Poza wybitnymi walorami wiosennego lasu, wilgoć i ciepło spowodowały szybki rozwój krwiopijców, którzy już na inauguracji sezonu dały mi popalić, a to był dopiero wstęp do inwazji ssąco-kłująco-gryzących małych upierdliwców, która nastąpiła w następnych tygodniach. Na początku czerwca, od wielu grzybiarzy pojawiły się informacje o pierwszym, wyjątkowo wczesnym, letnim wysypie grzybów. W niedzielę, 9. czerwca postanowiłem pojechać do lasów Grabowna Wielkiego, a za kilka dni na Wzgórza Twardogórskie.

W międzyczasie nadciągnęły bardzo deszczowe fronty, których wydajność, śmiało można było zaliczyć do tzw. deszczów świętojańskich. Las zaskoczył mnie niezwykle pozytywnie. Pierwszy, bardzo wczesny wysyp grzybów stał się faktem. Od razu w myślach pojawiły się wspomnienia “majowego cudu”, czyli wysypu koźlarzy w maju 2004 roku: Kultowe grzybobrania. Część 18. Grzybowy maj 2004 roku. Teraz wprawdzie była to pierwsza połowa czerwca, ale pojawienie się grzybów rurkowych na tych terenach o tak wczesnej porze roku, można uznać za wielką ciekawostkę i rzadkość.

9-czerwcowy zbiór grzybów tak mnie nakręcił, że postanowiłem pojechać na Wzgórza Twardogórskie zaledwie 3 doby później, tj. 12 czerwca. W między czasie przeszedł kolejny front z opadami deszczu, które były potężne. Nie wiem dokładnie jakie sumy opadów wówczas zanotowano, ale sądzę, że miejscami było to 70-80 mm. Biorąc pod uwagę fakt, że po poprzednich, również bardzo solidnych opadach, ściółka była już bardzo mokra, należało spodziewać się skrajnie wilgotnych warunków podczas wycieczki. Zrobiło się też bardzo ciepło, a wręcz gorąco. Ta wyprawa była naprawdę ekstremalna. W lasach mnóstwo rozlewisk i kałuż, na polach stojąca woda, grunt tak grząski, że wiele razy musiałem modyfikować szlak wyprawy, aby nie skończyć w wodzie lub błocie. Do tego oszalałe hordy wygłodniałych komarów i bąków. Za to z grzybami był kompletny niewypał. Honor uratowały kurki, których nazbierałem około 40 dag.

Przez kolejne dni czerwca, z grzybowego punktu widzenia nie wydarzyło się już nic wartego do opisania i głębszej analizy. Grzyby, po incydencie/wyprysku czerwcowym ogłosiły bunt. Zaczęły się jagody, ale nie było ich jakoś rewelacyjnie dużo. Część z nich dopiero dojrzewała. Na początku lipca znalazłem dwa borowiki z wyjątkowo okazałymi trzonami, niestety kompletnie robaczywymi i symboliczne trzy sztuki kurek. Lasy nadal były bardzo wilgotne, gorące lipcowe Słońce powodowało szybkie parowanie wody i efekt sauny. Wciąż okrutnie dokuczały komary, bąki i muchy. To nie było zwykłe, uporczywe latanie nad głową, tylko amok i owadzia wścieklizna. ;))

Następnie rozkręciła się gorąca oraz bardziej sucha wersja lata i o grzybach można było zapomnieć. Wówczas pojechałem do lasu kilka razy na zbiory jagód. Niemniej w pierwszej połowie sierpnia przeszły całkiem przyzwoite opady deszczu, jednak nie wziąłem sobie ich na poważnie jako potencjalny czynnik grzybotwórczy, uważając, że padało za mało i jest za ciepło, aby grzyby dały się obudzić z letniego letargu. Kiedy jednak do koszyka wpadły 4 krasnoborowiki ceglastopore i kilka garści kurek, pomyślałem sobie, że w świecie grzybów nastąpiła jakaś reakcja. Trzeba to będzie sprawdzić za tydzień.

Im dalej w sierpień, tym zaczęło się robić coraz ciekawiej, chociaż oczywiście były to wyłącznie punktowe wypryski grzybów, ale najważniejsze, że odnotowano jakieś ruchy grzybotwórcze koźlarzy pomarańczowo-żółtych, koźlarzy topolowych, czerwonych, podgrzybków, kurek oraz czubajek kani. Teraz zadałem sobie jedno z najważniejszych pytań – czy to jest już szczyt minimalnego wysypu, czy grzyby znajdują się w fazie produkcji owocników i szczyt nastąpi za kilka dni. Z niecierpliwością postanowiłem, że za tydzień sprawdzę w rzeczywistości czyli w lesie, powyższe rozważania.

Za tydzień było już wszystko jasne. Nastąpił szczyt letniego wysypu, podczas jego trwania, można było całkiem nieźle nazbierać grzybów. Jak to bywa z letnimi wysypami grzybów, część owocników zostało zasiedlonych przez larwy (zwłaszcza prawdziwki), ale w ogólnej masie to przeważały grzyby zdrowe. Niemniej ciepła pogoda i jej prognozy na najbliższe dni nie pozostawiały wątpliwości, że wysyp bardzo szybko się zakończy. Zbiór z ostatniego dnia meteorologicznego lata był świetnym akcentem kończącym wakacje i jednocześnie wyostrzył grzybowe apetyty na nadchodzącą jesień.

W kolejny weekend pojechałem do lasu ponownie. Nazbierałem niedobitki po minionym letnim wysypie, chociaż bardzo miłą niespodzianką były kurki, które po powrocie z wycieczki trafiły na patelnię z jajecznicą. W lasach zrobiło się bardzo sucho i za ciepło na porządny rozwój grzybów. Niemniej, jeszcze większą niespodzianką były prognozy pogody, które coraz częściej wskazywały na silne ochłodzenie i przejście obfitego w deszcz niżu genueńskiego, który mógłby stanowić przysłowiową iskrę na grzybową beczkę prochu.

Prognozy okazały się trafione, przed połową września na lasy Bukowiny i okolic spadły hektolitry deszczu, temperatury obniżyły się do optymalnych dla grzybów wartości. Należało tylko spokojnie poczekać na rozwój sytuacji, chociaż grzybiarze już przebierali nogami, ponieważ wiedzieli, że coś nadciąga i coś się szykuje… W połowie września pojechałem sprawdzić co w trawie i ściółce piszczy. To był początek ruchów grzybotwórczych. Jeszcze niewielkich, punktowych, ale każdy doświadczony grzybiarz przeczuwał, że pod gruntem rozpoczyna się “trzęsienie ściółki”. ;))

Kolejna wyprawa miała miejsce 21 września. Sytuacja zaczęła dojrzewać do jesiennego wysypu grzybów. Pojawiało się coraz więcej młodych grzybów, z rurkowych najbardziej niecierpliwe okazały się koźlarze czerwone. Znalazłem również młode podgrzybki, borowiki szlachetne, maślaki zwyczajne, czubajki kanie i inne gatunki grzybów. Wykluwały się liczne gatunki grzybów niejadalnych i trujących.

Teraz należało cieszyć się tym, co już rośnie i myśleć o najpiękniejszych chwilach jesieni, które już się rozpoczęły. W lesie widać było wielkie, grzybowe napięcie przed wysypem. Coraz liczniej klujące się młode grzyby, bardzo dobrze nawilżona ściółka, odpowiednie temperatury i pora roku, otworzyły wrota do grzybowej jesieni 2013.

Po powrocie z lasu postanowiłem, że na następne grzybobranie pojadę za 4 dni. Przygotowałem sprzęt, największy kosz i nie mogłem się doczekać, kiedy wystartuję z pociągu jak torpeda w międzyborsko-bukowińskie knieje. Wybrałem środek tygodnia, aby przejść się po lasach przed weekendowym nalotem ludzi. Pociąg przyjechał punktualnie i po nieco ponad godzinie podróży, wysiadłem na stacji w Międzyborzu. O dziwo byłem sam, co mnie jeszcze bardziej ucieszyło. Może inaczej, inni ludzie również wysiedli, ale w leśnym ubiorze i z koszem w dłoni tylko ja.

Większość lasów Międzyborza znam jak własną kieszeń, dlatego po bardzo szybkim przejściu na skróty przez łąki i pola, znalazłem się w pierwszym miejscu na prawdziwki, w którym przywitał mnie ten piękny borowik, częściowo przykryty liściem. W jego pobliżu rosło kilka mniejszych prawdziwków. Nie widziałem żadnych śladów po innych grzybiarzach. Początek grzybobrania wyśmienity, owocniki twarde, jędrne i zdrowe. Borowik z liściem dostał honorowego całusa. ;))

Na następnej miejscówce, która znajduje się niedaleko tej pierwszej, znalazłem kilka młodych, przepięknych borowików. Pogoda była dosyć chłodna, pochmurna, idealna dla grzybowej włóczęgi. Podczas tego grzybobrania zrobiłem niewiele zdjęć. Na wyposażeniu miałem jeszcze stary aparat cyfrowy CASIO, który przez lwią czasu grzybobrania miałem schowany. Wolałem się skupić na zbieraniu grzybów niż na ich fotografowaniu. Wpadłem w stan grzybowego amoku, czego nie muszę tłumaczyć, ponieważ każdy rasowy grzybiarz wie co to jest. ;))

Najwspanialsze było to, że trafiłem idealnie na początek wysypu borowików szlachetnych. Grzyby znajdowały się w fazie pęczniejących beczułek z nieproporcjonalnie maczugowatymi trzonami w stosunku do rozmiarów kapeluszy z białym hymenoforem. A do tego w lesie nie było jeszcze konkurencji. Takie grzybobranie to marzenie.

Każda kolejna odwiedzana przeze mnie miejscówka, ujawniała owocniki grzybów. Jak to bywa w moim przypadku, tak nakręciłem się na prawdziwki, że postanowiłem inne gatunki grzybów zbierać przy okazji, jak się napatoczą po drodze, pilnując, aby odwiedzić jak największą ilość miejscówek na borowiki.


Mam takie jedno miejsce przy skraju lasu, gdzie rośnie kilka sosen, młodych buków i dębów. Tam bardzo często rosną prawdziwki, zaledwie kilka metrów od skraju lasu. Wtedy lubię przy nich posiedzieć i spojrzeć na otaczający świat z perspektywy borowików. Otulone drzewami, kępkami trawy i mchu, wychylają swoje lekko świecące, brązowe kapelusze. Spoglądają na wielki świat podczas swojego bardzo krótkiego życia. Tę sielankę brutalnie przerywa grzybiarz, który z ich punktu widzenia, zachowuje się kompletnie nieracjonalnie. Najpierw je podziwia, fotografuje, zachwyca nimi, a później wykręca i wkłada do kosza. ;))

Gdyby tak grzyby były organizmami mogącymi trochę analizować i rozumieć ludzkie zachowania, może doszłyby do wniosku, że ludzie to najbardziej świrnięty gatunek, jaki się nimi interesuje. Owady, zwierzęta i inne organizmy, podchodzą do nich i po prostu zaczynają konsumować bez tych wszystkich obrzędów. A człowiek? Ubóstwia je, fotografuje, odprawia rytuały, klęczy, dotyka, czasami całuje i wpatruje jak w obraz święty. ;)) A później bez zastanowienia oddziela od miękkiej ściółki, skrobie trzon, sprawdza stan zdrowotny i z wielkim podekscytowaniem zabiera do pojemnika.

W obecnych czasach kręci filmiki, pstryka wiele fotografii, wrzuca zdjęcia na portale społecznościowe i prowadzi o grzybach ożywione dyskusje. Jakby się nad tym zastanowić to mamy tu do czynienia z bardzo ciekawym zjawiskiem socjologiczno-psychologicznym. Skąd grzyby potrafią w nas wyzwolić tyle emocji? Sam będę w tym roku celebrował 38. grzybowy sezon w życiu. Grzyby wciąż wywołują we mnie podobny stan, jaki miał miejsce na początku grzybowej kariery. Jak widzę pięknego borowika to po prostu czuję wielką radość, euforię i pozytywną energię. ;))

Grzybobranie rozkręciło się na dobre. W koszu przybywało młodych, pulchnych borowików, koźlarzy, kurek, podgrzybków i kani. W lasach wystrzeliły muchomory, olszówki, gołąbki, mleczaje, łuskwiaki oraz dziesiątki innych gatunków grzybów. Nadeszła cudowna grzybowa jesień z wysypem o właściwej porze czyli w drugiej połowie września.

Doszedłem do jednej z moich ulubionych miejscówek. Zarastająca niewielka leśna polanka, dookoła sosny i brzozy. W niej często doświadczyłem tzw. złotych strzałów prawdziwkowych, nieraz liczonych w dziesiątkach owocników. Tak było również podczas opisywanego grzybobrania. Borowiki skrywały się w trawie. Gdyby ktoś szybko przechodził przez to miejsce, mógłby je przegapić, ewentualnie rozdeptać.

Tymczasem powolne, rozważne chodzenie ujawniało fenomenalne widoki. Co chwilę małe brzuchacze, dyskretnie błyszczały na kapeluszach od wilgoci i porannej rosy. Naciąłem ich tam chyba z 30 sztuk albo i więcej. Nie liczyłem, tylko wytrzeszczałem oczy wlepione w ściółkę i trawę oraz uważałem, aby któregoś niechcąco nie rozdeptać.

Za polaną, skupiskami topoli osiki, trawami, mchami i paprociami znajduje się piękny bór sosnowy, miejscami z samosiewem buków i sosny. Dno tego lasu porastają krzewinki borówki czarnej. W tym borze, często maskują się prawdziwki i krasnoborowiki ceglastopore. Wiedziałem, że na pewno coś w nim znajdę, pytanie tylko ile i jak będą wyglądały? Po kilku krokach ujrzałem dwa modelowe owocniki. Jeden rósł przy drzewie, drugi wystawał z krzewinek.

Zanim do nich doszedłem, zauważyłem dwa kolejne prawdziwki. Napęczniałe od wilgoci i borowikowego wigoru, królowie grzybowego świata i mistrzowie przyjemnego podrażniania kubków smakowych oraz nozdrzy. Zacząłem obchodzić miejscówkę dookoła. Wśród młodych buków rosło kilkanaście młodych prawusków, tęgich, mocarnych, lśniących białymi barwami trzonu i hymenoforu.

Usiadłem wśród borowikowego królestwa, obejrzałem się dookoła, czy nie ma konkurencji i po upewnieniu się, że jestem sam, przez kilka minut spoglądałem na fenomen świata grzybów. Wyrastają w leśnej ciszy, głuszy i ciemnościach, a wśród ludzi powodują zgiełk, euforię i wrzawę. W oddali błyszczał brzozowo-sosnowy młodnik, Słońce nieśmiało zaczęło wychylać się zza chmur.

To są te chwile, które na zawsze pozostają w pamięci grzybiarza. Nie trzeba wykonywać żadnych modłów, rytuałów, ceregieli, itp. Wystarczy usiąść na ściółce i wpatrzeć oraz wsłuchać się w las. Wówczas duża część leśnych tajemnic sama uchyli wrota.


Kosz stawał się coraz cięższy, 50% jego objętości wypełniały jesienne skarby runa leśnego, w przeważającym asortymencie były to borowiki. Jak tak dalej pójdzie, to jego całkowite zapełnienie się tymi skarbami, stanie się faktem. Na szczęście miałem jeszcze wiaderko w plecaku, które może pomieścić kilka kilogramów grzybowych klejnotów.

Niektóre prawdziwki skrywały się przy młodych drzewach, między światłem a cieniem. To symbolicznie zdradza ich naturę. Zanim wyjdą do światła, wykluwają się podczas całkowitej ciemności. Bo przecież każdy grzyb rurkowy (i nie tylko), aby mógł wyjść na oświetlone dno lasu, rozwija się w głębokiej, mrocznej otchłani.

Pokonuje siły grawitacji, ciężar ziemi i plątaninę grzybni z korzeniami. Jego siła wydaje się nieprawdopodobna, a przecież jest to delikatny i w sumie bezbronny owocnik. Człowiek może go wykręcić lub wyciąć, zwierzę zjeść jednym kłapnięciem szczęk, ślimak opędzlować z miąższu, owad złożyć jaja i wyniszczyć od środka żarłocznymi larwami.

Taka jest natura grzybów. Delikatne i jednocześnie niebywale silne, potrafiące działalnością swojej grzybni, rozłupać i powalić najpotężniejsze drzewa . Rozkruszyć w proch najtwardszy pień, złamać najgrubszą gałąź lub konar. A przecież wyglądają tak niewinnie, pięknie i delikatnie.


Po około 6-godzinach moje grzybobranie dobijało do mety. Kosz został załadowany, w plecaku wiaderko. Niosłem prawie 20 kg grzybowego szczęścia, aromatów i wybornych smaków. Na wszystkich odwiedzonych w tym dniu miejscówkach byłem sam. Ludzie jeszcze nie zdążyli się dowiedzieć, z jakim przytupem rozpoczął się jesienny wysyp grzybów. Poza tym to był środek tygodnia, gdzie wielu grzybiarzy nie miało możliwości pojechania do lasu.

Nadeszła uroczysta ceremonia sfotografowania zbiorów, chociaż wiaderka z plecaka do niej nie wyjąłem. Dobrze go ułożyłem i nie chciało mi się go wykopywać. Za to kosz wyglądał imponująco i pachnąco. Numerem jeden były borowiki szlachetne, które policzyłem w domu. Było ich 124.

Już w pobliżu Bukowiny znalazłem ostatnie borowiki, koźlarze i podgrzybki. Na łąkach trwał spektakularny festiwal czubajek kani. Rosły w ilościach nie do wyzbierania. Jednak kiedy ma się wybór między borowikami a grzybowymi kotletami, zawsze wybieram prawdziwki. Myślę, że przeważająca ilość grzybiarzy również.

Jak pokazały następne dni i tygodnie sezonu grzybowego 2013 na Wzgórzach Twardogórskich, ostatni tydzień września okazał się najbardziej obfity w ilość młodych grzybów, w tym przede wszystkim prawdziwków.

Zrobiłem również zdjęcie wypełnionego grzybami kosza, starym telefonem. Teraz te fotki mają duża wartość sentymentalną i umożliwiają powrót do tamtego grzybobrania, które w pełni zasługuje na kultowy status. Podczas następnych grzybobrań również było świetnie, jednak grzybowa włóczęga z 25 września zapisała się jako najwspanialsza w całym sezonie, w dodatku bez obecności konkurencji.

Po powrocie z lasu, zbiory przerabiałem przez wiele godzin, ale myślami… byłem już na następnym grzybobraniu. ;)) Niepokojąco wyglądały prognozy pogody, bowiem w kierunku Polski zaczął rozrastać się układ wysokiego ciśnienia w arktycznej masie powietrza. Na przełomie września/października oznacza to duże prawdopodobieństwo wystąpienia przymrozków.

Grzybiarze lekko spanikowali, ponieważ obawiali się, że mróz może zniszczyć lub w dużym stopniu ograniczyć, wspaniale rozpoczęty jesienny sezon grzybowy. Bez względu na prognozy pogody, należało jak najszybciej pojechać ponownie, aby zdążyć zebrać to, co jeszcze rośnie i nie zostało przemrożone.

Zaledwie 3 dni różnicy, a jaka diametralnie inna sytuacja grzybowa. O szczegółach raportowałam na portalu Marka Snowarskiego. Po fenomenalnej środzie pozostały tylko wspomnienia. Nie powiem, grzybów też nabierałem i to całkiem sporo, ale w porównaniu do środy to było zupełnie inne grzybobranie. Z rana chwycił przymrozek, który na szczęście nie wszedł głębiej w las. Zrobiło się nerwowo, ponieważ doszło do starcia przymrozki/grzyby. Kto wyszedł zwycięsko z tej potyczki?

Na początku października odwiedziłem Bory Dolnośląskie, gdzie zaliczyłem bardzo dobre grzybobranie, chociaż trzeba było się sporo nachodzić (efekt wyzbierania i zahamowanie prędkości wzrostu owocników przez bardzo zimne noce), a później wróciłem na Wzgórza Twardogórskie. W sobotę, 8. października, kiedy już przeszła fala przymrozków, miałem otrzymać odpowiedź na pytanie w sprawie potyczki. Jest 1:0 dla grzybów! Uff… ;)) To był świetny zbiór, chociaż w lesie, wyraźnie przeważały już owocniki w średnich i większych rozmiarach. W ciągu następnych dwóch tygodni zrobiło się mocno sucho, grzyby wyraźnie zaczęły się wycofywać, a więc w sumie szybko, po niecałym miesiącu od rozpoczęcia wysypu.

Grzybobranie z 19. października potwierdziło przypuszczenia, że jesienny sezon grzybowy 2013, przynajmniej na Wzgórzach Twardogórskich, dość szybko zmierza do końca.
Marek Snowarski z portalu www.grzyby.pl, tak go podsumował: “Sezon 2013 wystawił cierpliwość grzybiarzy na próbę. Latem grzyby pojawiły się tylko na kilka dni w okolicach 10 lipca, na Podkarpaciu. Poza tym nic do jesieni. Nawet na pogórzu, na południu Polski, gdzie letnie grzybobrania to norma, tym razem było bardzo biednie. Nerwowo robiło się pod koniec sierpnia, bo nadal nic. Im głębiej we wrzesień tym większy niepokój, choć na wschodzie i północnym-wschodzie Polski jakby trochę lepiej.

Sypnęło dopiero w ostatniej dekadzie września (poza fenomenem lasów turawskich koło Opola, gdzie duży wysyp był w pierwszej dekadzie września). Dobry wysyp – a miejscami fenomenalny (jak w Borach Dolnośląskich) kończył się w ostatniej dekadzie października. Tylko 4-5 tygodni ale szło dobrze nazbierać.”

W sobotę, 9. listopada podczas chłodnej, dżdżystej i ponurej aury późnej jesieni, zakończyłem ten ciekawy i emocjonujący sezon, z dwoma “wysypkami” letnimi (czerwiec i sierpień) oraz dobrym, choć raczej krótkim, jesiennym sezonem grzybowym. Patrząc na ostatnie lata, kiedy miesiące letnie stają się coraz bardziej niesprzyjające grzybom, głównie z powodu wysokich temperatur i przewlekłego niedoboru opadów, to sezon 2013 jawi się jako bardzo dobry. Natomiast grzybobranie ze środy, 25 września 2013 r., zapisało się na liście kompletnie kultowych, które zawsze będzie się kojarzyć z cudownymi, grzybowo-leśnymi wspomnieniami.
W ostatnim wpisie Kultowych Grzybobrań, również przybliżę grzybobranie z połowy września, tym razem 2014 roku i oczywiście napiszę co nieco o przebiegu całego sezonu, który chyba był jeszcze ciekawszy od sezonu 2013.
DARZ GRZYB! ;))
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.Akceptuję Odrzucić Więcej Polityka prywatności & Cookies