facebooktwitteryoutube
O Blogu Aktualności Las Grzyby Pogoda Perły dendroflory Drzewa Wrocławia Wywiady Z życia wzięte Linki Współpraca Kontakt
Aktualności - 31 paź, 2016
- one comment
Moc wrażeń późno-październikowej wyprawy do lasu.

Moc wrażeń późno-październikowej wyprawy do lasu.

29 października 2016 roku. Ostatnia wycieczka do lasu w tym miesiącu. Co to był za dzień! Pełen wrażeń, efektów świetlnych na niebie, deszczu, gradu, grzybów i dopingowania znajomego, żeby zdążył na stację z powrotem. Zatem po kolei. Trochę z życia wzięte, odnośnie PKP Przewozów Regionalnych. Po zmianie rozkładu jazdy w dniu 16 października, oficjalnie na stronie internetowej nie było połączenia pociągowego z Wrocławia Nadodrze do Bukowiny Sycowskiej. Mowa tu o pociągu, który odjeżdża o godz. 5:35 (dzisiaj to połączenie widnieje).

Chodziło o to, żeby zdążyć z przesiadką w Oleśnicy na pociąg do Ostrowa Wielkopolskiego. Jednak ryzyko było duże z uwagi na bardzo krótki czas na przesiadkę (3 minuty). Nieoficjalnie, prosząc konduktora, aby pociąg w Oleśnicy poczekał, można było zdążyć. Jeżeli jednak pociąg zwiał, to trzeba przejść z buta do Oleśnicy Rataje (3 kilometry) i wsiąść do pośpiecha TLK, który z Nadodrza wyrusza o godzinie 7:00.

Dzień wcześniej, znajomi Krzysiek i Janusz – zapaleńcy grzybowi, namawiali mnie, aby zaryzykować i jechać z nimi o godz. 5:35. Może i pojechałbym z nimi, ale sobota była ostatnim dniem “starego” czasu, czego efektem był bardzo późny wschód słońca. Przyjeżdżając do lasu przed 7-mą z rana, było jeszcze bardzo ciemno. W związku z tym, postanowiłem pojechać później, pociągiem TLK.

Przyjechał punktualnie – zatłoczony jak nigdy. Miejsc siedzących brak, chociaż moje było puste. Usiadłem wygodnie i myślałem, gdzie by tu dzisiaj pójść na grzyby i jaką obrać trasę. W między czasie zadzwonił Janusz, dumnie informując, że zdążyli z Krzyśkiem z przesiadką w Oleśnicy i już są w lesie. Przy czym rozdzielili się. Każdy poszedł w inną stronę.

Nie minęło 5 minut i zadzwonił Krzysiek, mówiąc mi, że przeze mnie o mało nie przejechali Bukowiny! Kruca fuks! Przeze mnie? Co ma kiełbasa do pączka? ;)) Ano ma. Okazało się, że Krzysiek pokazywał w telefonie mój blog. Tak się chłopy zagapiły, że o mało nie przejechali stacji. W Bukowinie akcję i proces wysiadania koordynował Janusz, który trzymał nogę przy drzwiach i informował konduktora, że jeszcze nie wszyscy pasażerowie opuścili pokład pociągu. ;))

Krzysiek w lekkim amoku łapał wszystkie graty, plecaki, kosze i czym prędzej wysiadł. Udało się im. Uff. Pociąg ruszył dalej. Ale… Dopiero teraz Krzysiek zorientował się, że zostawił kurtkę z bezcennym narzędziem (nożem) na grzyby. Co tu robić? Bez kurtki zimno. Szkoda jej i nożyka. W końcu sentyment do palta i żelastwa wielki.

Grzybiarze pociągowi to trzeźwo myślące chłopy, zatem natychmiast udali się do zawiadowcy na stacji z pytaniem i prośbą, czy aby nie można tej kurtki podać konduktorowi z pociągu, jadącego w kierunku Oleśnicy, a następnie przekazać ją zawiadowcy na stacji w Bukowinie. Pani, która miała dyżur, wyraziła zgodę. Czyli Krzychu kurtkę odzyska, ale dopiero za kilka godzin, tymczasem musi iść do lasu bez niej, co przy kilku stopniach na plusie nie należy do wielkich przyjemności (chyba, że należy się do klubu morsów). ;))

Pozostał jeszcze problem braku noża. Ale od czego ma się chody i plecy w Bukowinie. Pierwsza myśl, jaka przyszła Krzyśkowi do głowy to sklep u Mietka. Udał się tam czym prędzej, aby obudzić spokojnie śpiącego gospodarza, nie spodziewającego się porannej wizyty “nawiedzonego” grzybiarza z Wrocławia. ;)) Kilka minut rozmowy i deal. Za przysłowiową dychę, Krzysiek dzierżył w ręku błyszczącą “kosę”. Chociaż z powodu braku kurtki, nieco mu wiało po plecach, wyruszył w las.

Ja tymczasem tuż przed godziną 8-mą z rana wysiadłem w Międzyborzu i wyruszyłem w lasy. Piękny, pogodny poranek zmotywował mnie do zrobienia kilku zdjęć. Na początek postanowiłem sprawdzić dwa miejsca na gąski liściowate. Czekały na mnie. Średnie i duże, zdrowe i jędrne. Wyciąłem ich ze 2 kilogramy. Jak na start wycieczki to rewelacja. Trzeba było jednak stąpać bardzo ostrożnie.

Gąski rosły w topolach osikach i maskowały się niczym żołnierze sił specjalnych. W lasach liściastych mamy już dywany liści. To przyroda i niekończące się w niej niesamowite procesy, zrobiły z baldachimu liści, wiszącego nad głowami w miesiącach maj-wrzesień, dywan we wszystkich barwach i kolorach tęczy. Jaka radocha człeka ogarnia, kiedy w tych stertach liści, zauważy kapelusz prawdziwka. ;))

Obecnie mamy wysyp wielu gatunków grzybów, przy czym, coraz więcej rośnie tych późnojesiennych. Liczne gąsówki fioletowawe vel. gąsówki nagie, gąski ziemistoblaszkowe (tych jest od groma), lakówki ametystowe, zasłonaki i dziesiątki innych. Nadal zachwycają muchomory czerwone, które mają najbardziej intensywny wysyp od co najmniej 2 lat.

Rośnie też mnóstwo młodych podgrzybków, które – w zależności od terenu – są bardzo zdrowe albo bardzo robaczywe… Niektóre z nich opanowane są przez ślimaki i skoczogonki. Nie tylko ludzie czekali na grzyby. Zwierzęta, owady i wszelkie inne mikro-organizmy też. Teraz jest czas obfitości przed czasem chłodu i głodu. Wykorzystują to. ;))

Pola i łąki, miejscami są tak zbuchtowane przez dziki, że można się bardzo łatwo wywrócić. Wertepy nieprzeciętne. Chciałbym zobaczyć na własne oczy, jak wygląda “zdziczały” proces głębokiego rycia. Może kiedyś zaczaję się na jakiejś ambonie myśliwskiej i podpatrzę w akcji kuzynów świni domowej. Swoją drogą, zauważyłem już to bardzo dawno, wielu grzybiarzy z pewnością też.

W borach sosnowych na takich buchtowiskach i rozbebeszeniach ściółki, bardzo często rosną grzyby. Wydawać by się mogło, że dziki grzybnię zniszczą i grzybów być tam nie powinno. A jednak jest inaczej. Może to działa tak, jak na zasadzie orki na polu? Przekopiesz ziemię, to plon masz wydajniejszy. ;))

Chodząc zupełnie na luzie, bez pośpiechu, co trochę zwalniałem i podpatrywałem piękno późno-październikowego lasu. Grzyby co rusz wychylały swoje kapelusze i zachęcały mnie do gimnastyki. Podgrzybki, za chwilę prawdziwki, wyjątkowo dorodne i masywne kanie, tudzież koźlarze, zielonki, opieńki, a także boczniaki ostrygowate. Niektóre grzyby uwieczniłem na fotkach. Sporo jednak nie sfotografowałem w uwagi na ciągle zmieniające się zachmurzenie. \

W końcu, około południa, niebo na tyle pociemniało, że przez moment zaczął padać deszcz. Ponieważ nad Polską przechodził w sobotę front chłodny, to pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie. Po prawie bezchmurnym poranku, chmur zaczęło przybywać. Nastąpiła niezwykła przeplatanka ołowianych cumulusów i cumulonimbusów z chwilami ze słońcem.

Do tego zaczął być odczuwalny coraz silniejszy i zimny wiatr. Nie ma już wątpliwości, jaka pora roku zdominowała pogodę. To późna odmiana jesieni, tej coraz bardziej “gołej” i łysej, bez liści, z krótkim dniem i coraz dłuższą nocą. Ale nawet taki melancholijny i niektórych dołujący klimat ma swój niepowtarzalny urok. W lesie żywej duszy, co rusz jakaś sarna lub lis przebiegały mi drogę.

Ludzie skupili się wokół swoich aut i chodzili za podgrzybkami w borach sosnowych. Ja musiałem natomiast swoje wybiegać. A nazbierało się tego ze 16 kilometrów. Co jakiś czas rozmawiałem przez telefon z Januszem i Krzyśkiem. Wymienialiśmy sobie informacje grzybowe. Zgodnie ustaliliśmy, że spotkamy się – plus, minus – około godziny 17-stej na stacji w Bukowinie.

Wypada napisać bardziej szczegółowo o sytuacji grzybowej. PRAWDZIWKI – już po wysypie. Fenomenalny 3-tygodniowy wysyp zdecydowanie wygasa. Pozostały już niedobitki. Znalazłem jeszcze 46 tych “niedobitków” – praktycznie wszystkie zdrowe (kilka miało nieco robaczywe nogi), średniej wielkości i pierwszej jakości. PODGRZYBKI – liczę jeszcze na tydzień bardzo dobrych zbiorów. Kumulacja nastąpiła kilka dni temu. Nie wiem, jak zachowają się dalej w związku z coraz liczniejszymi przymrozkami i ochłodzeniem. Na pewno ich wzrost będzie spowolniony. Tak, jak pisałem wyżej – trzeba znaleźć taką część lasu, w której podgrzybki są zdrowe, bo różnie z tym bywa.

Można trafić na robaki i skoczogonki i poza schylaniem się, w koszu nic nie przybędzie. GĄSKI ZIELONKI – jeszcze powinny przez jakiś czas być. Na Wzgórzach Twardogórskich nie występuje ten gatunek masowo, a tylko w niektórych (punktowo) miejscach. Ten, kto je zna – może jeszcze ich nazbierać. KOŹLARZE – zdecydowany odwrót. Do zbioru pozostają przeoczone egzemplarze. MAŚLAKI – na upartego można ich jeszcze nazbierać. Szczególnie zwyczajnych i sitarzy.

CZUBAJKI KANIE – mają drugi wysyp. Z uwagi na to, że przez kilka dni mocniej nie padał deszcz, kanie nie rozczłapują się, a są wyjątkowo twarde, mięsiste i zdrowe. Jakość  z najwyższej półki. Im poświęciłem więcej czasu na fotografowanie. Przez najbliższy tydzień powinny jeszcze dawać wiele powodów do radości grzybiarzom i w formie kotletów – ich smakoszom. ;)) Nie spotkałem ani jednego SIEDZUNIA (koziej brody), za to trafiłem dwa stanowiska BOCZNIAKÓW OSTRYGOWATYCH.

Tak samo nie widziałem jeszcze WODNICHY PÓŹNEJ, ale lada dzień na pewno się pojawi. Generalnie ich żywioł i czas rozpoczyna się w listopadzie. Zimna aura “wykurzyła” też CZERNIDŁAKI KOŁPAKOWATE. Praktycznie nie ma po nich już śladu. Za to GĄSÓWKI FIOLETOWAWE pojawiają się coraz liczniej. Dla amatorów tego gatunku, nadchodzi czas żniw.

To tak ogólnie o sytuacji grzybowej po sporządzeniu oględzin w terenie. ;)) Mój duży kosz po godzinie 14-stej był już załadowany, w drugim także było całkiem sporo grzybów. Pozostało mi jeszcze zrobić kilka fotek i poczekać na Krzyśka, który w umówionym miejscu (około 2 km przed Bukowiną Sycowska), miał się ze mną spotkać. Chciałem z nim obskoczyć jeszcze 3 miejsca i wrócić na stację. Zrobiłem sobie dłuższą przerwę na posiłek i odpoczynek.

Dochodziła godzina 16. Do pociągu niecałe półtorej godziny. Krzyśka jednak brak. Za moment zadzwonił do mnie i jak mi powiedział, gdzie jest, szczęka mi opadła. Na spotkanie się nie ma szans. W ogóle to Krzysiek ma nikłe szanse, żeby zdążyć na pociąg…

Co robić? Chłopina nieco źle wykalkulował z czasem, do tego trafił na prawdziwki i w emocjach zamotał się na maksa. Tłumaczenie, gdzie i jak dokładnie ma iść w duchu paniki i świadomości odległości, jaką ma do przejścia, nie byłoby trafnym rozwiązaniem. Jedyne, co mogłem Krzyśkowi poradzić to to, żeby jak najszybciej wrócił do torów kolejowych i nimi (z zachowaniem szczególnej ostrożności) cisnął na stację ile wlezie. Tak zrobił.

Ja już byłem coraz bliżej Bukowiny i idąc żółwim tempem, chłonąłem las wszystkimi zmysłami, Krzysiek natomiast darł torami, jak sprinter, co chwilę do mnie dzwoniąc. Motywowałem go jak mogłem, żeby się nie poddał. ;)) Tuż przed skrajem lasu, zobaczyłem wyjątkowo złowieszczo wyglądającą chmurę. Od razu wiedziałem, że coś z niej będzie…

Najpierw zaczęło kropić. No właśnie kropić, tyle, że krople te były wielkości, jak 15 mniejszych. Pomyślałem, że zleje mnie równo, tuż przed metą wycieczki, ale na szczęście tak się nie stało. Big krople przestały padać, w ich miejsce weszły small gradziny. Małe, ale gęsto padające. Przez moment biało zrobiło się na horyzoncie. Aparat szybko schowałem i z dziką ciekawością patrzyłem, co się wydarzy.

Chmury dosłownie kotłowały się nade mną. Już widziałem błyskawicę, która przetnie niebo, albo namiastkę tornada, które pogodni mnie równo na stację. Po raz trzeci na szczęście, ani gromu z jasnego nieba, ani twistera nie odnotowałem. ;)) Za to przestawało padać, a zza chmur na niebie po zachodniej stronie, zaczęło wychodzić słońce.

I rozpoczął się taniec, podniebny kunszt i arcydzieło. Spektakularna TĘCZA przyozdobiła panoramę z Bukowianinem i stacyjką na horyzoncie. Aparat natychmiast poszedł w ruch. Z daleka musiałem nieco dziwnie wyglądać. Plecak na plecach, na ziemi kosze z grzybami, w paluchach aparat, a głowa przyciśnięta do prawego ramienia bo rozmawiałem z Krzyśkiem przez smartfona i nie miałem go już czym trzymać.

Krzysiek w totalnej zadyszce i pędzie po bardzo niewygodnych podkładach kolejowych z ostrymi kamieniami, także wyciągnął aparat, aby uchwycić bukowińską tęczę, zamiast skupić się całkowicie na tym, aby zdążyć na pociąg. No, ale jak się jest chorym na las to jest to właśnie jeden z objawów tej choroby. Na jego miejscu zrobiłbym to samo ;))

Po zrobieniu kilku futurystycznie i horrorowato wyglądających zdjęć, doczłapałem się wreszcie do stacji. Z lasu przyszli też inni grzybiarze, w tym Janusz, który także miał przygodę. Padła mu bateria w telefonie, który był jedynym elementem wyposażenia odmierzającego czas. Musiał udać się do miejscowych, aby dowiedzieć się, która jest godzina. Tymczasem Krzysiek zadzwonił i powiedział mi, że jest tak umordowany, że się poddaje i wróci następnym pociągiem.

Ponieważ poinformował mnie, gdzie już jest, to wiedziałem, że ma szansę zdążyć. W końcu zobaczyliśmy na horyzoncie ludka, ledwie idącego i umordowanego po pachy. Gdy już doszedł do stacji, przez kilka chwil nic nie powiedział, tylko położył się na trawniku i oddychał, jak maratończycy po przebiegnięciu 30 kilometrów. Było dokładnie 6 minut do odjazdu pociągu.

W tym momencie Pani zawiadowczyni wyszła ze swojego posterunku i powiedziała nam, że pociąg będzie około 30 minut opóźniony… Krzysiek nie wiedział, czy ma się śmiać, czy płakać. My za to rżeliśmy jak wiejskie kobyły. ;)) Wiele lat temu przeżyłem podobną przygodę, kiedy w amoku pędziłem przez 45 minut z całym koszem grzybów i przy temperaturze 23 stopni na plusie w cieniu.

Także niewygodnymi torami. Przyszedłem na stację 2 minuty przed odjazdem, po czym okazało się, że pociąg ma 45 minut opóźnienia. ;)) Pozostała jeszcze sprawa krzyśkowej kurtki. Była cała i z grzybowym nożem. W podziękowaniu, Pani zawiadowczyni, otrzymała od Krzyśka najpiękniejszego prawdziwka, jakiego znalazł w tym dniu.

Na stacji zrobiło się przenikliwie zimno. Wiał silny, zimny, północny wiatr, a na horyzoncie kłębiły się granatowe chmury. Kiedy przyjechał mocno ogrzany pociąg, usiedliśmy w nim z uśmiechem i ulgą. Pozostała już tylko godzinka i wysiedliśmy we Wrocławiu. Tak w skrócie przebiegła ostatnia wycieczka do październikowego lasu. Sam październik zapisuje się jako fenomenalny pod kątem grzybów.

Planuję nieco większe jego podsumowanie, uwzględniając dane IMGW (temperatury, opady i usłonecznienie) oraz analizę sytuacji grzybowej. Nastąpi to po oficjalnym opublikowaniu danych przez IMGW, co będzie mieć miejsce około połowy listopada. Nadmienię jeszcze tylko, że sobotniego ranka także miałem chwilę “maratonu”. 10 minut przed odjazdem z Wrocławia, przypomniałem sobie, że nie wypłaciłem kasy i biegiem pognałem do bankomatu na Placu Staszica, po czym, także biegnąc, darłem na pociąg. I pomyśleć, że na dworcu byłem już 40 minut wcześniej…

Podsumowując – każdy z trzech grzybiarzy (Krzysiek, Janusz i ja) miał w ostatnią sobotę zapewnione emocje i wrażenia. Każdy z nas nazbierał też grzybów. Takie przygody zdarzają się tylko świrniętym grzybiarzom pociągowym, dla których samochód (pomimo jego wszelkich zalet) jest zbędnym balastem i krępującą kupą złomu. ;)) Ktoś, kto przeczyta te słowa, pomyśli sobie, że niezłe z nas szajbusy. I wiesz co? Będzie mieć rację.

Pozytywne, nikomu nie wadzące szajbusy, a tak naprawdę ludzie o wielkich sercach do lasu, mających głęboko w świadomości fakt naszego pochodzenia. Nie urodziliśmy się kilka milionów lat temu w apartamentach, wieżowcach, galeriach handlowych i w centrum miast. Przybyliśmy z lasu… ;))

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.