Skip to content
Wywiad z Mateuszem Słykiem – Redaktorem Naczelnym Grzyboteki.
W sierpniu 2023 roku podałem na blogu informację o zerowym wydaniu Grzyboteki – magazynu miłośników grzybów ( Grzyboteka nr 0. Debiut wyjątkowego magazynu. ). Ten numer jest bezpłatny i dostępny w pliku PDF dla każdego. Wówczas stwierdziłem, że był to wyjątkowy debiut pierwszego w kraju, regularnego magazynu w całości poświęconemu tematyce grzybowej i to w szerokim rozumieniu. Dzisiaj podtrzymuję te słowa, ponieważ od tamtego czasu ukazało się kilka numerów grzybowego magazynu, dzięki czemu Grzyboteka stała się rozpoznawalną marką, którą definiują: klasa, wiedza, pasja, profesjonalizm i bardzo staranna szata graficzna. Porównując Grzybotekę do świata grzybów, śmiało mogę napisać, że jest to borowik szlachetny wśród wielu innych wydawnictw poświęconych grzybom.
Dzisiaj mamy premierę nowego, jesiennego numeru Grzyboteki, w którym dołączyłem do Zespołu Redakcyjnego. To dla mnie wielki zaszczyt i wyróżnienie. Przeprowadziłem w nim wywiad z Redaktorem Naczelnym – Mateuszem Słykiem oraz opisałem moje pierwsze grzybobranie za Zieloną Górą w miejscowości Budachów, które miało miejsce we wrześniu 1992 roku. Można je też znaleźć u mnie na blogu w “Historii grzybobrań pociągowych”.
Żeby Grzyboteka trwała i rozwijała grzybowe skrzydła, potrzebna jest sprzedaż i informacja, dlatego gorąco zachęcam do korzystania z oferty Grzyboteki, która znajduje się na stronie Grzyboteka oraz przekazywanie informacji o wydawnictwie i sklepie wszystkim, którzy fascynują się grzybami. Dzięki temu Grzyboteka będzie mogła rozsiewać zarodniki pod następny numer magazynu. ;))
A teraz zapraszam do lektury wywiadu!
Witaj serdecznie, Mateusz! Na początek przyjmij ode mnie gratulacje z okazji pierwszych urodzin „Grzyboteki”. Wasz magazyn bardzo przypadł mi do gustu pod każdym względem – zarówno merytorycznym, jak i wizualnym. Skąd wziął się pomysł na szerzenie wiedzy o grzybach w takiej oldskulowej formie, w świecie zdominowanym przez elektronikę?
Dziękuję w imieniu swoim, zespołu redakcyjnego i wszystkich czytelników „Grzyboteki”. Gdy poprosiłeś mnie o wywiad do swojego bloga, pomyślałem o umieszczeniu go w najnowszym numerze „Grzyboteki”. Faktycznie obchodzimy rocznicę istnienia i wywiad byłby okazją do poopowiadania o „Grzybotece” niejako od kuchni.
A jak powstała? Podobnie jak ten wywiad – spontanicznie. To jest zupełnie oddolna inicjatywa, nikt z nas nie miał doświadczenia w pracy w jakimkolwiek wydawnictwie. Zrodził się pomysł i zaczęliśmy go wdrażać w życie. Widzieliśmy, że nie było na rynku podobnego magazynu. A więc pociągnęło nas wytyczanie nieprzetartych szlaków i nasza mykopasja. To wystarczyło. Reasumując: znalazło się dwóch mykopasjonatów, którzy założyli wydawnictwo. Wydawnictwo Myk-Art wydawało „Grzybotekę” do drugiego numeru, a od trzeciego numeru wydaje je wydawnictwo Mykoryza, które jest jednoosobową działalnością. Przypomina mi się scena z komedii Chłopaki nie płaczą, gdy Kuba i Laska stoją na balkonie i opowiadają o planach na przyszłość. Mówiąc pół żartem, pół serio, „odpowiedziałem sobie na bardzo ważne pytanie, co chcę robić w życiu, i po prostu zacząłem to robić”.
Jak oceniłbyś pierwszy rok działalności „Grzyboteki”? Czy pojawiły się jakieś zawiłości lub problemy? Jeżeli tak, to w jaki sposób zostały rozwiązane?
Było jak u Hitchcocka: najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie tylko rosło… Zawiłości i problemy zdawały się nie mieć końca. Gdy jeden problem minął, a raczej gdy został rozwiązany, zaczynał się kolejny, a razem z nim następny… Sklep internetowy – jedyna forma zakupu czasopisma – musiał zostać zamknięty na cały miesiąc, a nastąpiło to po tygodniu sprzedaży pierwszego numeru.
W pewnym momencie zmienił się wydawca, tzn. założyłem jednoosobową działalność i dzięki dobrej woli wspólnika mogłem przejąć tytuł i dalej wydawać czasopismo. Pytasz, czy problemy zostały rozwiązane – wszystkie, oprócz jednego. Czasopismo jak było niszowe pod względem popytu i sprzedaży, takim też pozostaje. A może nie powinienem widzieć tego jako problem? Może taka jest jego natura i pewnych rzeczy nie przeskoczymy?
Czy zgodzisz się ze stwierdzeniem, że najważniejsza jest satysfakcja z tego, co udało się już osiągnąć? Skutecznie rozkręciłeś mykologiczne koło pojazdu zwanego „Grzyboteką”. Wśród wielu publikacji na temat grzybów „Grzyboteka” stanowi nowość i znaczny powiew świeżości. Na rynku nie było do tej pory regularnie ukazującego się magazynu w całości poświęconego grzybom.
Zgadzam się z Tobą, że satysfakcja jest kluczowa. Owszem, da się tworzyć czasopismo bez satysfakcji i pasji, bazując jedynie na zadowalających zarobkach, ale gdy tych ostatnich zupełnie nie ma, musi być coś, co popycha do kontynuowania działań. Gdy trzymam w dłoni pachnący nowością egzemplarz, który właśnie przyszedł z drukarni, rzeczywiście czuję satysfakcję.
Wolontariat jest dobry w dwóch przypadkach: gdy jest się bardzo młodym człowiekiem, tymczasem moja broda jest już siwa, a włosy na głowie wyszły mi w życiu jak nic innego, a także w sytuacji, gdy ma się dobrze płatną pracę, a wolontariat jest czymś, co robimy po godzinach pracy. Tymczasem po roku pracy nad „Grzyboteką” zostaje mi satysfakcja, która materializuje się w postaci trzymanego w dłoni magazynu, pachnącego drukiem. I to mi na razie wystarcza do wydawania nowych numerów.
Poza numerem zerowym do tej pory ukazało się pięć numerów „Grzyboteki”. Każde wydawnictwo zawiera sporą dawkę wiedzy, ciekawostek, porad, analiz, a także przepisów kulinarnych na różne pyszności z grzybów. Zespół redakcyjny tworzą naukowcy oraz ludzie znani wśród grzybiarzy z portali społecznościowych, którzy nie zajmują się grzybami tylko na poziomie „sezonowo-amatorskim”. Oni weszli na wyższy poziom zgłębiania wiedzy o tajemniczym świecie grzybów i najczęściej sami są grzybiarzami. Jak członkowie zespołu zareagowali na pomysł wydawania „Grzyboteki”? Czy trudno było ich przekonać do tego pomysłu?
Pasjonatów grzybów do współtworzenia magazynu wystarczyło zaprosić. Pasja ma to do siebie, że chce wyjść poza własny świat – ona zaraża innych. Redaktorzy „Grzyboteki” od wielu lat udzielają się w social mediach. Sądzę, że bardzo szybko się zgraliśmy, choć nie obyło się bez tarć. I nawet gdy nie mogłem zagwarantować honorariów autorskich, pisali wspaniałe teksty, a więc podejrzewam, że widzieli i widzą w tym projekcie sens.
Jestem wdzięczny mykologom, że poświęcają swój cenny czas na współtworzenie tego magazynu, na dzielenie się swoją mykologiczną wiedzą. Świat grzybów staje się nam przez to bliższy i mniej tajemniczy.
Jak grzybiarze przyjmują propagowanie wiedzy o grzybach w formie magazynu? Zauważyłem, że na Facebooku reakcje są bardzo pozytywne.
To jest bardzo ciekawa sprawa, ponieważ statystyczni grzybiarze raczej nie interesują się tym magazynem. Ja tego nie piętnuję, a jedynie stwierdzam fakt. Ktoś, kto nie chce rozwijać wiedzy w danej dziedzinie, nie będzie zainteresowany magazynem rozwijającym wiedzę na jej temat.
Zauważ, że „Grzyboteka” nie jest czasopismem stricte grzybiarskim. To magazyn miłośników grzybów. A czy da się utożsamić grzybiarza z miłośnikiem grzybów? To zależy. Statystyczny grzybiarz przeważnie jest miłośnikiem zbierania kilku bądź kilkunastu gatunków grzybów, tymczasem gdy spotka na swojej drodze muchomora bądź tak zwanego psiaka, to potrafi potraktować go z buta. Czy jest to prawdziwa miłość do grzybów, jakkolwiek brzmi to pytanie? Można dotknąć tego zagadnienia z drugiej strony: znam miłośników grzybów, którzy nie zbierają grzybów i ich nie jedzą.
Czytelnicy „Grzyboteki” są prawdziwymi miłośnikami mykoświata. Widać, że ten świat ich po prostu fascynuje, chcą być na bieżąco z mykologiczną wiedzą. Gdy mówiłem o satysfakcji z pracy nad magazynem, nie wspomniałem o czymś równie ważnym: o komentarzach czytelników, o bardzo pozytywnym feedbacku, o licznych, bardzo ciepłych słowach z ich strony. To naprawdę uskrzydla i dodaje siły i zapału do tworzenia magazynu.
Zapytałeś, jak grzybiarze reagują na propagowanie wiedzy o grzybach. Mam wrażenie, że część z nich zupełnie tego nie lubi. Przed chwilą na ogromnej grzybiarskiej grupie widziałem post, w którym ktoś zamieścił zdjęcie wiaderka z kilkudziesięcioma owocnikami gąski siarkowej. Jakie były odpowiedzi? Większość wskazywała na gąskę zielonkę. Spróbuj wytłumaczyć grzybiarzowi, że mamy 40 gatunków gąsek, a nie tylko dwa. Spróbuj zapytać grzybiarza, jaki kolor kapelusza ma śmiertelnie trujący muchomor sromotnikowy. Usłyszysz, że brązowy lub czerwony w białe kropki. A jeśli zobaczysz na jakimś dużym portalu post o grzybach, to przeczytasz, że muchomora sromotnikowego vel zielonawego można pomylić… z kanią. Przytaczając klasyka: gdybym był breszczaty na jedno oko, może bym uwierzył… Ale o czym to wszystko świadczy?
O tym, że grzybiarze w Polsce mają przeważnie słabą wiedzę. Może powiem brutalnie, może to głos wołającego na puszczy, ale uważam, że nie powinien zbierać gąsek i gołąbków ten, kto nie wie, jak wygląda muchomor sromotnikowy. Nie pojmuję, jak w dobie internetu, gdy wyszukanie zdjęć danego gatunku grzyba zajmuje cztery sekundy, ciągle są tak wielkie braki w elementarnej wiedzy! Gdyby każdy wiedział, jak wygląda muchomor sromotnikowy i jego biała forma, nie byłoby śmiertelnych zatruć. Jest o co walczyć? Oczywiście, że jest!
Nie ukrywam, że każdy numer „Grzyboteki” rozpakowuję z wielkim podekscytowaniem i od razu zaczynam zgłębiać lekturę świeżej dawki wiedzy ze świata grzybów. Przez rok Waszego funkcjonowania staliście się dla mnie symbolem jakości. Każda „Grzyboteka” jest bardzo starannie opracowana, zachwycam się pięknymi zdjęciami grzybów, natomiast czytając poszczególne artykuły, uświadamiam sobie, jak wielkim polem do badania i doświadczeń dla naukowców oraz amatorów są grzyby. W każdym numerze widać ogrom włożonej pracy i dbałość o szczegóły. To wymaga poświęcenia i czasu. Mam wrażenie, że po wydaniu nowego numeru zespół redakcyjny bierze się do pracy nad następnym. Jak ten proces wygląda od środka? Co jest w tym wszystkim najtrudniejsze, a co przychodzi samo?
Bardzo dziękuję za te słowa. Do tej pory było przeważnie tak, że cała koncepcja numeru rodziła się w głowie redaktora naczelnego, wydawca ze wszystkim się zgadzał, natomiast składający od razu wyczuwał intencje redaktora naczelnego i wydawcy co do ostatecznego kształtu numeru. Tak to właśnie wygląda, gdy naczelny, wydawca i składający to jedna i ta sama osoba. „Grzyboteka” jest składową kreatywności zespołu redakcyjnego, wszystkich piszących i fotografujących autorów oraz mojej wizji numeru. Dodam tylko, że nie jestem zawodowym grafikiem.
Czasopismo powstało spontanicznie i każdy numer rodzi się w ten sam sposób. Czasami proszę autora o tekst na konkretny temat, ale czasami zdaję się na jego wybór. Nie wiem, jak wygląda praca nad numerem czasopisma w innych wydawnictwach, ponieważ w żadnym nie pracowałem. Do wszystkiego trzeba było dojść praktycznie samemu, metodą prób i błędów, z tym, że jeśli przygotowuje się cały numer do druku, na próby i błędy nie ma miejsca. To wszystko przecież zostanie wydrukowane w setkach egzemplarzy. Skoro słyszę tak wiele wspaniałych słów na temat naszej pracy, mogę przyjąć, że to wszystko jest spójne, że się sprawdza i podoba czytelnikom, a to jest przecież najważniejsze!
Skąd u redaktora naczelnego wzięła się fascynacja owocnikami grzybów, niezliczoną różnorodnością gatunkową i kto ją zaszczepił?
Od dziecka interesowałem się otaczającym światem, a szczególnie fascynowała mnie zoologia i paleontologia. Wcześnie nauczyłem się czytać i gdy inne dzieci dopiero poznawały litery, ja zgłębiałem już literaturę popularnonaukową. A na grzyby chodziłem, jak chyba wszyscy, z najbliższymi. U nas w domu zbierało się popularne gatunki. Bakcyla grzybiarza obudziło we mnie jedno pamiętne grzybobranie z moją ciocią. Nazbieraliśmy tyle prawdziwków, że postanowiłem regularnie samemu buszować po lasach, i od tego momentu już tylko mały krok dzielił mnie od mykopasji. Wzbudziły ją we mnie grupy grzybiarskie, a w największym stopniu jedna: „Grzyby, grzybiarze, grzybobranie”.
Admini z tej grupy włączyli mnie w niesamowity świat grzybów. Niektórzy z nich są teraz w zespole redakcyjnym i piszą teksty do „Grzyboteki”. Jeden z adminów grupy zaprosił mnie do twórczej pracy opracowywania nazw nowo powstałych rodzajów grzybów. Krasnoborowik, krwistoborowik, gorzkoborowik, suchogrzybek, płowiec, złociec – wszystkie te nazwy zrodziły się w moim umyśle, zostały zaakceptowane przez kolegę i przesłane przez niego do Komisji ds. Polskiego Nazewnictwa Grzybów, po czym pewnego dnia z wypiekami na twarzy czytaliśmy rekomendację komisji, w której te nazwy zostały zaakceptowane!
A skąd u mnie fascynacja różnorodnością gatunkową? Ten świat jest do tego stopnia przebogaty i jednocześnie pełen tajemnic, że pociąga samym swoim istnieniem. Nie trzeba się specjalnie nastrajać na jego doświadczanie. Wystarczy wejść do lasu lub na łąkę, zatrzymać się na chwilę, otworzyć oczy i pokornie spojrzeć w dół, a ten świat sam otwiera przed nami swoje podwoje.
A skąd można dowiedzieć się, jak to, co jest przed nami, się nazywa? Proponuję zakolegować się z mykopasjonatem, który orientuje się w różnorodności mykobioty lepiej od nas. Ja tak właśnie zrobiłem. Mykopasjonat, który będzie gotowy pomóc nam w identyfikacji gatunku ze zdjęć, jest jakieś 100 lub 500 razy lepszy od najlepszego atlasu grzybów.
Czy podczas zasadniczego, jesiennego sezonu grzybowego chodzisz na grzyby i dajesz się ponieść emocjom towarzyszącym grzybobraniom? Za którymi gatunkami grzybów redaktor naczelny biega najchętniej?
Jestem chyba dość emocjonalnym człowiekiem. Oczywiście, daję się ponieść emocjom podczas grzybobrania. Mierzi mnie powiedzenie: „emocje jak na grzybach”, jakoby chodzenie z wiklinowym koszem po lesie było ogromnie nudną czynnością. Efekt wow wywołują u mnie zarówno piękne borowiki szlachetne i usiatkowane, ponieważ na sosnowe nie mogę trafić (nie mówiąc już o ciemnobrązowych), jak i nowo odkryty gatunek.
Fot. Mateusz Słyk
Na przykład podczas niedawnego grzybobrania znalazłem pierwszy raz koźlarza różnobarwnego (Leccinum variicolor), o którego istnieniu zupełnie zapomniałem. Spojrzałem z góry na jego charakterystycznie „pomalowany” kapelusz, a po wyrwaniu na jego zielonkawy u spodu trzon i od razu w moim umyśle zabłysło słowo „różnobarwny”, no i nie ukrywam, że serce mi mocniej zabiło, a na ustach pojawił się uśmiech. Kiedy następnego dnia musiałem wstać wcześniej, by przygotować wór z odpadami bio, nie byłem z tego powodu zbyt szczęśliwy.
Fot. Mateusz Słyk
Wiedziałem, że będzie się to wiązało z grabieniem liści. Lodowaty poranek nie nastrajał mnie pozytywnie. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że kilka kawałków przemoczonego drewna czekało na włożenie do drwalki od samego początku wakacji, a każdy wie, że lepiej coś zrobić późno niż wcale, podniosłem od niechcenia jeden z tych kawałków i nagle nastąpiło istne mykoolśnienie! Moim oczom ukazały się jaskrawopomarańczowe niewielkie pałeczki, które ledwo wystawały z trawy. Doskonale wiedziałem, co to za gatunek. To słynny maczużnik bojowy (Cordyceps militaris) – prozdrowotny, niezbyt często spotykany, owadożerny, fantastyczny! Zacząłem skakać z podekscytowania! Gdy dwa tygodnie wcześniej w korespondencji z panią profesor Bożeną Muszyńską podsyłałem pomysł na temat artykułu, pierwszym gatunkiem, który przyszedł mi na myśl, był właśnie maczużnik bojowy.
Gdy mój dobry znajomy niedawno oznajmił mi, że traci wzrok, poleciłem mu suplementację maczużnikiem bojowym. Postanowiłem poszukać kogoś, kto je uprawia. Czy mogłem przypuszczać, że w tym samym czasie na mojej działce dość rzadki i cenny maczużnik zainfekował poczwarki i wydał zarodniki? To jest magia mykoświata, który potrafi nie tylko spowodować efekt wow, ale też sprawić, że szarobrązowy, lodowaty, jesienny poranek nabierze nagle… żywopomarańczowych barw!
W jakie rejony najczęściej lubisz jeździć? Czy w lasach tych można spotkać również wyjątkowo rzadkie osobliwości z grzybowego świata?
Mieszkam w Pionkach, tu powstaje każdy numer „Grzyboteki”, a Pionki są niejako wpisane w Puszczę Kozienicką. Kilkaset lat temu w te tereny na polowania lubił przyjeżdżać sam król Jagiełło, natomiast 1,5 kilometra od mojego domu w już nieistniejącej (przynajmniej z nazwy) miejscowości została zlokalizowana akcja mało znanej, później powieści Sienkiewicza o tytule Na polu chwały. Sienkiewicz opisuje w niej lasy, które były pełne wilków i innej dzikiej zwierzyny. Puszcza Kozienicka i jej otulina są moim naturalnym wyborem, jeśli chodzi o codzienne grzybobrania. Trochę z zazdrością patrzyłem i może nadal patrzę na południe Polski, na Ponidzie, na Śląsk, na Podkarpacie, gdzie można znaleźć ciekawe gatunki mykobioty, i uważałem, że moje lasy są dość ubogie pod tym względem.
Wstydzę się trochę tego, że dopiero przyjezdni goście pokazali mi, że Puszcza Kozienicka jest bogata w atrakcyjne dla mnie gatunki. Czy są tu wyjątkowo rzadkie osobliwości z grzybowego świata? Raczej tak, choć nie spotkałem ich jeszcze wiele. Jestem dumny z własnego odkrycia w Puszczy Kozienickiej miejscówki bardzo rzadkiego borowikowatego: złoćca czerwonawego (Buchwaldoboletus lignicola), którego owocniki mają charakterystyczny cytrusowy zapach.
Jakie masz plany na najbliższe lata, jeżeli chodzi o realizację grzybowego rzemiosła, i czy możesz zdradzić dalsze plany odnośnie do „Grzyboteki”?
Głęboko wierzę, że „Grzyboteka” najgorsze ma już za sobą, choć nie ukrywam, że przyszłość magazynu jest uzależniona od wielkości sprzedaży. Prawa rynku są niestety nieubłagane. Przyznam, że na stabilne funkcjonowanie i rozwój pozwoliłaby sprzedaż na poziomie 700 egzemplarzy. W tym momencie mamy z tego dokładnie 1/3. Jest co robić, choć na promocję nie da się wydać czegoś, czego nie ma. A jeśli nie można prowadzić normalnej działalności promocyjnej, nie zwiększają się zasięgi i koło się zamyka. Trudno jest mieć realne plany w tej sytuacji. Owszem, mam poważne plany wydawnicze, ale są one niejako obok „Grzyboteki”.
Nad jednym z tych planów już zaczynamy pracę. Proszę wybaczyć, ale w tym momencie jeszcze nie zdradzę, co to za pomysł. W przypadku gdy poziom sprzedaży pozwoli nam na stabilizację i rozwój, mogę obiecać, że rozpocznie się wydawanie atlasu w formie wkładanych do segregatora kartek. W planach są także gadżety i ubrania z logo „Grzyboteki”. Koszulki są dobre na lato, ale polar z wyszytym maszynowo logo – idealny na późną jesień.
W jaki sposób grzybiarze mogą pomóc w rozwoju i promocji „Grzyboteki”? Mam nadzieję, że nasz wywiad dołoży cegiełkę do obu tych działań.
Każde działanie promocyjne ze strony czytelników jest na wagę złota. Pokazanie czasopisma znajomym, robienie zdjęć gazety i udostępnianie ich na swoich profilach, także udostępnianie treści z naszego facebookowego profilu, lajkowanie, komentowanie – to wszystko może okazać się kluczowe dla dalszego istnienia „Grzyboteki”. Mamy promocję polegającą na tym, że drugi i każdy kolejny zakupiony egzemplarz tego samego drukowanego numeru jest tańszy o 50%, dzięki czemu można w okazyjnej cenie nabyć magazyn jako prezent. To chyba najlepszy sposób promowania „Grzyboteki”.
Słowo końcowe należy do Ciebie. W październiku mój blog obchodził dziewiąte urodziny, natomiast wywiad z Tobą jest dla mnie najlepszym prezentem z tej okazji.
Życzę Tobie i czytelnikom Twojego bloga obchodzenia pięknej, okrągłej, dziesiątej rocznicy i kolejnych. A co życzyć „Grzybotece” w rocznicę jej istnienia? Chciałbym życzyć jej 10-lecia istnienia. W tak chimerycznej branży wydaje mi się to bardzo trudne, jednak gdyby ktoś mi powiedział, że obok mojego domu wyrosną maczużniki bojowe, potraktowałbym to jak dobry żart. Życie potrafi zaskoczyć, również w pozytywny sposób.
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.Akceptuję Odrzucić Więcej Polityka prywatności & Cookies