Skip to content
22 listopada 2015 roku.
Spontaniczna wycieczka do lasu na grzyby.
Miesiąc temu pisałem o zakończeniu sezonu grzybowego w 2015 roku. Tak rzeczywiście było. 24 października, po raz ostatni wybrałem się do lasu, gdzie głównym moim celem były grzyby. Następne wycieczki to już obserwacja przyrody i turystyka na pierwszym planie. Jednak listopad, jak do tej pory, pobudzał wyobraźnię grzybiarzy w szczególny sposób. Częste i obfite opady deszczu, brak przymrozków oraz coraz bardziej optymistyczne wieści z terenu od znajomych/zaprzyjaźnionych grzybiarzy spowodowały nerwowe kombinowanie, kiedy i gdzie „uderzyć” w leśne czeluści.
W końcu sprawy tak mi się poukładały, że w niedzielę, całkowicie spontanicznie o 8 z rana, wyruszyłem pociągiem z Wrocławia na wycieczkę do Międzyborza. W pociągu było więcej miejsc pustych niż zajętych. Co to niektórzy przedstawiciele homo sapiens, zerkali na mnie spod byka. W końcu na co dzień podczas podróży, nie trafia się im dziwadło w gumowcach z plecakiem i koszykiem, ubrane w wojskowym stroju moro… ;)) Pociąg rozpoczął bieg punktualnie. Podróż przebiegała bezproblemowo do Borowej Oleśnickiej. Tam nieprzewidziany, przymusowy postój pod semaforem. Niektórzy pasażerowie byli już zniecierpliwieni. W końcu senior konduktor wyjaśnił przyczynę „stójki”. Czekamy na pośpiecha, który jedzie z Oleśnicy Rataje. No to wszystko jasne jak Słońce. Mój Zug zmierza w kierunku Rataj przez posterunek odgałęźny Łukanów. Jest tam tylko jeden tor. Zatem, trzeba czekać.
Po 20 minutach, pociąg do lasu biegnie dalej. Reszta podróży mija bezproblemowo. Nareszcie ukazuje się magiczna, choć wcale tak nie wyglądająca stacyjka w miejscowości o nazwie Międzybórz. Włączam piąty bieg i na skróty, na przełaj, gnam do lasu. Jest godzina 9:20. Czasu mam mało. Po pierwsze, powrót planuję o 15:37. Po drugie, nawet gdybym zdecydował się pozostać do następnego pociągu, noc złapie mnie za kołnierz. A latarki nie wziąłem. Wizja nocki w paśniku przy listopadowym zimnie jest niezbyt optymistyczna. To nic, robię swoje i już! Pogoda wyśmienita, szron na polach i łąkach oraz radość, że zaraz nastąpię moją wielką stopą (rozmiar 46!) na świętej, leśnej ziemi. Gorący termos herbaty i kawy w plecaku, gumowce na nogach (po raz pierwszy od maja!), 100 kilogramów uśmiechu na gębie i dawaj w las! ;))
Pierwsza sprawa, której brakowało przez cały sezon to wilgotność. Najlepsza w tym sezonie! Już kilkanaście minut po obchodzie skrajów lasu, znalazłem pierwsze czubajki kanie. Serducho bije na maksa! Hura! Niedzielne kotlety prosto z pola! ;)) Wchodzę w miejsca topolowo-osikowe, a tam „śmieją” się do mnie gąski niekształtne i liściowate. Jak im mówię „dzień dobry”, a one jakby spod kapeluszy chciały wydobyć: „co tak długo ciamajdo! Jeszcze 2 doby i po nas by było!” ;)) Następne stanowiska to kolejnych kilkanaście dorodnych gąsek i ich szarych kuzynów. Później odwiedzam samosiejki młodnikowo-sosnowe. Tam poszukuję maślaków. Tych niestety brak.
Ale jest alternatywa. Wodnichy późne. Dorodne i piękne pod kapeluszem żółte blaszki, mieniące się w złotych odcieniach. Niczym modelki, pozują pod sosnami na swych cienkich trzonkach. Dno w koszyku dobrze zakryte. Już jestem cały w skowronkach! ;)) Idę dalej. Tym razem dębiny, tudzież buki i sosny. I znowu radość. Tym razem czubajki gwiaździste. Niewielkie, ale wszystkie rozwinięte. Kotletowa wyżerka będzie przednia. Oczywiście aparat fotograficzny pod ręką i co jakiś czas nogi stop, aparat klik, pstryk i cyk, po czym, dalszy marsz.
I ponowne mocniejsze bicie mięśnia, ciągle pracującego. Znajduję boczniaki ostrygowate. Niewielkie, piękne i przymrożone. Kolejne stanowisko to mieszanina sosnowo-brzozowa. Kilka brzózek za pan brat z porkami brzozowymi. Tam od groma gąsówek fioletowych, których nie zbieram. Klasyczny widok późnojesienny. Ale jak on zabawnie brzmi po łacinie! W miejscu, gdzie rosną obok siebie PINUSY SYLVESTRIS i porośnięte co nieco PIPTOPORUSEM BETULINUSEM BETULE PENDULE, w ściółce rośnie LEPISTA NUDA. W tym arcyciekawym, leśnym koktajlu, brakowało mi tylko pohukiwań BUBO BUBO (puchacza zwyczajnego). ;))))
Dalsza część wycieczki miała przebiegać przez Klonów. Ale nagle, pif-paf!!! Zakaz wstępu! Polowanie. Rozmowa z pierwszym polującym myśliwym z brzegu rozwiewa wątpliwości. Hubertowska Brać w liczebności 40 samców, rozsiadła się na dobre i planuje co najmniej 2 godziny polować na dziki. Okupują miejsca przez które miałem iść. Z kulkami żartów nie ma. Natychmiastowa modyfikacja trasy wycieczki i za leśniczówką, obieram kierunek na Wydzierno. Po drodze na odcinku ok. 2 km wycinka lasów na masową skalę. Drewno już pocięte, poukładane i ocechowane. Droga rozbebeszona przez ciężki sprzęt. Błoto nieprzeciętne. Ale jak się ma gumowce to jestem kozak i idę twardo. ;)) Chlup, chlup, ciap i ciap.
Dochodzę do Wydzierna. Kilkanaście domków i same lasy wokół. Urocze miejsce. Psy w oddali ujadają. Ja w głowie także na myśl, że coraz bliżej końca wycieczki. Odwiedzam opuszczone, będące na końcu wioski domki duchów. Ileż zabłąkanych dusz tam się poniewiera! Większość ludzi, nic tam nie widzi i nie czuje. Ale nie ja! Zmysły, które „włóczą” się po lasach prawie 30 lat, są znacznie bardziej wyostrzone i wyczulone. Wszelkie, nawet z pozoru niewidoczne subtelności, zmiany w ruchu powietrza, temperatury, pozwalają bez wciskania jakiegokolwiek kitu stwierdzić, że kręci się tam mnóstwo różnych dusz ludzkich. Część z nich oczekuje modlitwy, część jeszcze nie wie, jaki będzie ich dalszy los i czego tak naprawdę chcą. Czyli tak, jak za życia, tyle że bez powłoki cielesnej.
Po „ducholandzie” wychodzę na moment na szosę, po czym ostry skręt w las i obieram kierunek na kultową i ukochaną Bukowinę. Po drodze dorzucam jeszcze trochę czubajek spod znaku gwiazdy i kilka wodnichowych modelek. Połowa koszyka została wypełniona świeżymi i pachnącymi grzybami. Jak na mnie i o tej porze roku, to w zupełności wystarczy. Inni niech też znajdą. Wspomniane polowanie, nie pozwoliło mi odwiedzić wielu miejsc. Tak miało być. Nie ma co urządzać „debaty nad debatą”. ;)) Na całej trasie nie znajduję podgrzybków brunatnych, o których mówili niektórzy przedstawiciele grzybiarskiego świata. W „moich” lasach śpią już na dobre. Robię jeszcze kilka fotek i oddycham leśnym powietrzem.
W końcu „ląduję” na stacji o godz. 15. Wykonuję telefon do kumpla o podobnym stopniu nawiedzenia leśnego z najświeższym raportem grzybowym. Jeszcze chwila rozmowy z zawiadowcą na stacji i jego pełen podziw dla znalezionych przez mnie grzybów. Na stacyjnej szybce, czytam też informację od jednego z członków zarządu PKP, który w sposób wyczerpujący tłumaczy powody zamknięcia poczekalni dla pasażerów. Oczywiście pasażer jest na „pierwszym” miejscu… Można się wnerwić. Niech sobie te wytłumaczenia nakleją na swoich tłustych zadkach prezesowo-zarządowskich. Upitolcie sobie co nieco z ponad-normalnych wynagrodzeń jakie otrzymujecie, to będzie kasa na utrzymanie poczekalni. Nie musi być ogrzewania. Ważne, żeby można było gdzieś usiąść pod zadaszeniem, szczególnie jak leje, wieje lub mrozi. Ale oni mają to gdzieś! A nóż 5 kg boczku, ubyłoby od ich sadełka!
Wybija godzina 15:37, przyjeżdża ponad 40-letni „Pendolino” i kończy się moja spontaniczna i cenna wycieczka. Za jakiś czas powrócę do lasu, mam nadzieję, że w pięknej zimowej scenerii. Czekam na nią już trzeci sezon. Od poniedziałku mamy zaawansowane przedzimie lub nawet początek zimy. Kilka nocy z solidnymi przymrozkami (przy gruncie nawet -8 -9 stopni C), definitywnie załatwiło wysypy grzybów w 2015 roku.
Darz Grzyb! ;))
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.Akceptuję Odrzucić Więcej Polityka prywatności & Cookies