Aktualności Grzyby Las Perły dendroflory

Bukowińska Baśń o Królowej Zimie.

Bukowińska Baśń o Królowej Zimie.

Niedziela, 17 stycznia 2021 roku. Pierwsza wycieczka w Nowym Roku do Bukowiny Sycowskiej. Odjazd ma miejsce z wrocławskiego dworca Nadodrze. Towarzyszy mi niezmierne podekscytowanie, ponieważ jadę do BUKOWINY a pogoda zapowiada się fenomenalna. Mroźno, bezchmurnie, prawie bezwietrznie i – co najważniejsze – w śnieżnej scenerii. Takiej zimy nie było od marca 2018 roku. Pociąg odjeżdża punktualnie, ale na Psim Polu stoi ponad 30 minut, ponieważ zamarzły rozjazdy i ekipa musie je odblokować. Na szczęście dalej podróż przebiega bez niespodzianek i tuż po godzinie 10. wysiadam w Bukowinie Sycowskiej

Dla obserwatora mojej skromnej osoby, był to co najmniej dziwny widok. Wysiada jakiś gość z pociągu z plecakiem na plecach, trzymając w dłoniach aparat fotograficzny, który cieszy się jak głupi do sera. ? Rozgląda się wokół, dotyka korę potężnego drzewa na stacji, jakby witał się ze starym, dobrym znajomym. Co chwilę pstryka fotki i generalnie wygląda na jakiegoś nieszkodliwego szaleńca, który – być może – jest pod wpływem czegoś mocniejszego. ;))

Owszem – jest pod wpływem czegoś mocniejszego, a nawet czegoś ogromnie mocarnego. Tylko, że nie chodzi tu o jakiekolwiek używki i napoje wyskokowe. Tym czymś jest aura i klimat bukowińskiej stacyjki. Do tego czegoś należy też zaliczyć wszystko to, co znajduje się w obrębie 20 km dookoła. Jaka wspaniała i piękna zima – krzyknąłem wewnątrz swoich myśli!

Śnieżna pierzynka pokryła bukowińską ziemię, przeistaczając ją w bajkowo-baśniową krainę. Pociąg odjechał, zrobiło się bardzo cicho, a ja już byłem na 100% pewien, że zapowiada się kapitalna i fascynująca wyprawa, podczas której zatracę się bezgranicznie w bukowińskim żywiole zimy.

Ręce drżą, dusza szaleje, endorfiny płyną wartkim strumieniem. Widzę moją ukochaną Bukowinę w scenerii, która przepełniona jest magią, wzniosłością, geniuszem przyrody i aurą niesamowitości. Czas wyruszyć przed siebie, ale nie da się iść szybko.   

Śnieg wyrzeźbił tyle ciekawych kadrów do uwiecznienia na zdjęciach, że co chwilę zatrzymuję się i “łapię” coraz to piękniejsze obrazy do obiektywu. Spod lodowej powierzchni, ku Słońcu, spogląda jakaś tajemnicza głowa…

Pomału oddalam się od stacyjki i zastanawiam się, gdzie iść? Chciałbym złapać bukowińską zimę do obiektywu ze wszystkich stron świata, ale to niemożliwe. Za duży teren, za mało czasu do zmierzchu. Trzeba wybrać jedną z setki bukowińskich ścieżek.

W pociągu myślałem o Drołtowicach, ale to za daleko. Po śniegu idzie się 3 razy wolniej, a mając na uwadze pstrykanie zdjęć, to i 4 – 5 razy wolniej. Trzeba twardo przedłożyć rzeczywistość nad zamiary. Zanim ostatecznie nakreślam przebieg wycieczki, podziwiam wspaniałe, śnieżne krajobrazy Bukowiny i okolic.

Idę starą aleją jesionową, jakże majestatycznie wyglądającą w białej, zimowej okrywie. Wybieram jedną z klasycznych, bukowińskich tras, która zaprowadzi mnie na Golę Wielką i tunel pod torami. Pociąg powrotny mam po godz. 17., więc powinienem przejść całą trasę bez większego wysiłku.

Przykryte śniegiem pola i wychylający swoją koronę klon Bukowianin tworzą wspaniały kadr. Widać, że w ostatnim czasie przybyło w niej stanowisk jemioły. Jeszcze kilka lat temu nie było ani jednej.

Korci mnie, żeby przejść przez przez pola i łąki i “nachapać się” kadrów krajobrazowych, ale obawiam się, że w ten sposób pokrzyżuję sobie plan wycieczki i pójdę w siną dal na Wydzierno lub Międzybórz. Zatem tylko lekko odbijam od głównej drogi i dyskretnie pstrykam kilka zdjęć.

Wracam na jesionową aleję i odbijam wzdłuż strumyka, aby przywitać i pozdrowić kolejnych bukowińskich przyjaciół. Są nimi drzewa. Te większe i te mniejsze. Przyjeżdżając do Bukowiny, nie mogę napisać, że witam się tylko z drzewami. To starzy przyjaciele, z którymi znam się już 34 lata.

Drzewa to za mało. Słowo przyjaciele bardziej oddaje moje przywiązanie do tych terenów. Widzieli mnie setki razy. Jako małolata, który biegał tu wte i wewte, jak i młodzieńca, cwałującego z koszami na grzyby. Widzą mnie i teraz – bardziej okiełznanego i spokojniejszego człowieka, ale pałającego do Bukowiny tym samym żarem, który eksplodował w mojej duszy w 1988 roku. ;)) 

Podziwiam dęby strumykowe otoczone olchami. Wykorzystały dogodne siedlisko i zapuściły korzenie tuż przy strumieniu, z którego już ponad 100 lat piją wodę i zasilają swoje organy. Jakże tu spokojnie, cicho i pięknie. Chwila zadumy, radości i trzeba iść dalej.

Obracam aparat i pstrykam im jeszcze jedną fotkę w pionie. Już jest wspaniale, magicznie i wyjątkowo, a to przecież dopiero pierwsze minuty wyprawy. Co będzie dalej, kiedy na dobre wejdę w leśne komnaty? Paweł, wyluzuj, wszystko po kolei, pomyślałem sobie. Skup się na tym, co aktualnie masz przed sobą. 

Strumień lekko na powierzchni przymarzł. Pod warstewką lodu sączy się woda. Leniwie, jakby na drzemce płynie bezszelestnie. Wychodzę z tej niewielkiej, ale urokliwej enklawy i podążam w kierunku głównej drogi.

Oglądam zaśnieżoną Bukowinę i powtarzam sobie w myślach – chwilo trwaj jak najdłużej! W prognozach pogody widać wielki napór ciepłych mas powietrza, które za kilkadziesiąt godzin roztopią śnieg. Ale jeszcze nie dzisiaj, nie podczas mojej wycieczki.

Dzisiaj dominuje zima w najpiękniejszej wersji. Zastanawiam się przez moment, czy iść dalej główną drogą, czy już skręcić na prawo przy chlewni. Wybieram pierwszą opcję.

Przechodzę obok kultowego domu Pana Mietka i jego sklepu, który niestety od kilku lat jest już zamknięty. Tu w latach 90-tych działo się! Powitania i zakończenia sezonów grzybowych. Leśne opowieści, wino i śpiew. Teraz dawne ceremonie przykrył śnieg, który zawsze przypomina mi o przemijalności wszystkiego…

Idę dalej. Dochodzę do skrzyżowania dróg. Główna ciągnie się prosto przez Bukowinę, a ta na lewo zaprowadzi do Wydzierna. Zanim cofnę się i skręcę w kierunku lasu, odwiedzam kolejnego, starego i wspaniałego przyjaciela.

To najgrubszy dąb szypułkowy w Bukowinie. Bukowiński “Bartek”, który ma prawie 6 metrów w obwodzie. Dawno go nie widziałem, więc zatrzymałem się przy nim na kilka minut.

Jest on zarówno szczęśliwcem, jak i wielkim pechowcem. Szczęśliwcem dlatego, że nie został wycięty, pomimo, że rośnie na skarpie tuż przy drodze. Pechowcem natomiast dlatego, że właśnie rośnie zbyt blisko drogi, przez co brutalnie obcięto mu większość potężnych konarów.

Wtarabaniłem się na skarpę, pstryknąłem mu kilka zdjęć sylwetki i zubożałej korony. Wciąż imponuje swoim ogromnym pniem i dębowym rozmachem. Trzymaj się i nie daj przyjacielu! – rzekłem na pożegnanie.

Następnie cofnąłem się i jeszcze raz popatrzyłem na główną szosę w Bukowinie oraz otaczające ją domki mieszkalne w zimowej szacie. Gdzieś w oddali ujadał pies, a ja już zacierałem ręce przed wejściem do lasu. Jeszcze tylko kilka minut i tyle mnie widziano. ;))

Ostry skręt na lewo, znaną i uroczą alejką lipową. W oddali już widać las. Mijam ostatnie domki, kolejny pies akcentuje swoją obecność głośnym szczekaniem, chociaż jest raczej przyjaźnie nastawiony, ponieważ kiedy wypowiadam do niego kilka słów, radośnie merda ogonem i zachowuje się tak, jakby chciał, żeby go pogłaskać.

Spoglądam jeszcze na drogę prowadzącą do bukowińskiego cmentarza. Może uda mi się do niego przyjść w drodze powrotnej. Zobaczę, jak to się wszystko ułoży. Tymczasem, jakby z otchłani lasu, dobiega ciepły głos, który szeptem i kojącą intonacją mówi: “chodź, chodź”

Więc wszedłem…

Chciałem podążać za tym głosem, ale zamilkł. Za to przede mną otworzyła się śnieżnobiała brama, zbudowana z milionów kryształów lśniącego śniegu. Oblepiła wszystkie drzewa, krzewy, wyścieliła drogi. Bajka stała się rzeczywistością.

Ten sam ciepły, wręcz anielski głos, który namawiał mnie do przekroczenia bariery snu i baśni, wypowiedział następujące słowa: “Witaj w moim królestwie. Przybyłam tu na krótko i naciesz się mną, bo wkrótce odejdę w otchłań wschodu syberyjskiej krainy”.

Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć, ale grzecznie wymówiłem: dziękuję. Po dłuższej chwili zapytałem. Kim jesteś? Dlaczego Cię nie widzę i skąd masz tak niezwykły głos? Trochę mnie zaskoczyłaś i nie gniewaj się na mnie, że zadaję Ci od razu tyle pytań.  

Anielski głos odpowiedział: Widzisz te wspaniałe drzewa, które tańczą w bezruchu i przytulają się do siebie? Tak, znam je doskonale – odpowiedziałem. To moi starzy przyjaciele – brzoza przytulona do buka.

Tajemniczy głos ponownie mnie zapytał. A czy widzisz miliardy płatków śniegu, które zasypały las i wymalowały go zimowym natchnieniem i pięknem? Widzę to doskonale – odpowiedziałem.

A czy słyszysz delikatny i szorstki szelest wyschniętych liści na młodych dębach lub bukach podczas niewielkich, mroźnych podmuchów wiatru? Także słyszę – odpowiedziałem, czując pewny, wewnętrzny niepokój, czy też zaintrygowanie związane z tymi pytaniami.

To teraz wiedz, że gdzie nie spojrzysz i co nie usłyszysz w tym dniu to będę ja. Widzisz i słyszysz mnie doskonale, w każdym zakamarku lasu. Jestem Królową Zimy. Moje przyjście przygotowały wybrane Żywioły Ziemi.

Najpierw przyszedł Żywioł Śniegu, który wysypał swoje płatki nad lasami. Pomagał mu w tym Żywioł Wiatru, który oblepiał śniegiem wszelkie części morfologiczne roślin. Po nich przyszedł Żywioł Mrozu, który nie pozwolił się stopić białej szacie.

Kiedy wszystko ułożyło się pomyślnie, przyszłam ja. Rozgoniłam chmury, wyciszyłam wiatry i przyniosłam błękit nieba oraz lodowate powietrze. Jeżeli ujrzysz diamenty na śniegu to będę ja. Jeżeli zachwycą Cię falujące promienie Słońca na śnieżnej powłoce to również mnie ujrzysz.

Jeżeli zaś pokłonisz się w zachwycie nad bezkresem śnieżnego blasku lasu to wiedz, że patrzysz mi prosto w oczy. Ludzie różnie mnie nazywają, boją się, a nawet obrażają. Coraz częściej słyszę, że “nadciąga bestia ze wschodu”.

Otwórz szeroko oczy Pawle! Rozejrzyj się naokoło, od leśnych stóp po wierzchołki drzew. Czy widzisz gdzieś “bestię”? Dlaczego nie boisz się i nie uciekasz, tylko wręcz wchłaniasz w siebie wzrokiem i duszą tę “bestię”? Jesteś nią zachwycony i onieśmielony!

Czy rzeczywiście tak wygląda “bestia”? Czy “bestia” przeistacza las w diamentowo-kryształowy błysk? Czy nieskazitelna biel, lśniąca w błękicie mroźnego oddechu słonecznego dnia może być dziełem “bestii”? Jak szalenie daleko ludzie odeszli od świętych praw przyrody. Jak zgłupieli i dali się ogłupić…

Są jeszcze wyjątki, które w swej rozwadze i pokorze oraz szacunku do przyrody wiedzą, że Królewna Zima nie jest bestią. To dla nich otwieram swoje skarby i pozwalam się nimi nacieszyć do woli. Przykre jest to, że mogę u was przebywać coraz rzadziej.

Drzewa wyciągają swoje “ręce” na moją cześć. One doskonale wiedzą, że nie przynoszę im barbarzyństwa bestii, a otulam je i chronię w śnieżnym uścisku. Są mi za to niezmiernie wdzięczne, a ja raduję się razem z nimi.

Owszem, czasami mam też drugie, bardziej srogie oblicze, kiedy to ścisnę za mocno arktycznym wydechem i przemrożę niektóre rośliny i zwierzęta. Takie jest prawo przyrody i wszystkiego, co w niej się rodzi. Istnieją dwie siły. Jedna łagodna, druga ostra. 

Obu nie sposób okiełznać, ale ważne jest to, żeby starać się jak najczęściej darować innym tę łagodniejszą cząstkę siebie. I jeżeli nawet czasami wyrządzę krzywdę, bardzo daleko mi do niszczycielskiej siły bestii.

Nie wiem, ile minęło czasu, odkąd wyciszyłem się i wsłuchiwałem w mądre słowa Królowej Zimy. Byłem oczarowany nie tylko ciepłym głosem Królowej, który jakby przeczył stereotypowi, że Zima to tylko mróz i lodowy podmuch.

Wpatrywałem się uważnie w każdy szczegół zimowej odsłony lasu. Tempo wycieczki miałem żółwie, ponieważ nie da się za szybko iść po kilku (miejscami kilkunasto) centymetrowej warstwie śniegu, a po drugie, zimowa uczta krajobrazowo-duchowa była tak hojna, że grzechem byłoby szybko mijać poszczególne jej fragmenty.

Podziwiałem i zachwycałem się lasem w skali mikro i makro. Wszystko, co mnie otaczało tworzyło doskonałą całość i jakość. Najczystszy, zimowy kryształ, od którego jaśniejsze jest tylko Słońce.

Wyszedłem na bardziej otwarte przestrzenie, powstałe po zrębach zupełnych lasu gospodarczego. Młode drzewka, posadzone kilka lat temu, praktycznie całkowicie zostały zasypane śniegiem. Szedłem po stronie cienia, w oddali świeciła nasza Gwiazda.

Od razu czułem mroźny oddech Królowej Zimy. Różnica między zacienionymi a słonecznymi miejscami wynosiła około 6-7 stopni. Tak przynajmniej wskazywał mój termometr, który miałem przyczepiony z tyłu plecaka.

Zacząłem sobie przypominać moją lipcową wycieczkę, która przebiegała niemal po identycznej trasie. Wtedy było nieznośnie gorąco, a na otwartej przestrzeni Słońce wręcz paliło.

Teraz była to okazja do kilkuminutowego zagrzania się przed wejściem w zacienione, czyli zimniejsze i gęstsze partie lasu. Nawet nie wiem, który raz ponownie zatrzymałem się i wsłuchiwałem w głos natury wibrujący w ciszy zimowego snu.

Wtopiłem się w las, całkowicie wyłączyłem myśli ze wszelkich trosk i obowiązków. Postanowiłem skupić się wyłącznie na tym, co widzę, słyszę i czuję. W tych rozpędzonych czasach, takie chwile są bardzo potrzebne!

Analizowałem słowa Królowej Zimy. Głębokie, poruszające i niezwykle mądre. Przecież tak wspaniała odmiana zimy to coś najbardziej oczywistego i najpiękniejszego w chłodnej porze roku na naszych szerokościach geograficznych. A jednak ludzie sprowadzili ją do poziomu “bestii”. Smutne to i głupie.

Nim się obejrzałem, wszedłem w głębsze zakamarki bukowińskich lasów, kierując się stopniowo w stronę kolejnego magicznego miejsca, tj. Goli Wielkiej. W miarę zbliżania się do tej przeuroczej wioski, coraz częściej spotykamy strzeliste i wspaniałe jodły.

Ale gdzie się podziała Królowa? Wiem, że widzę ją i słyszę wszędzie wokół, ale gdzieś mi uciekł ten urzekający i kojący głos, który zahipnotyzował mnie swoim brzmieniem i czystością. Pomyślałem, że być może już go nie usłyszę. Szkoda, bo chciałem Królową jeszcze o coś zapytać.

Wtedy, po kolejnej dłuższej chwili, ponownie ten głos usłyszałem. Wybrzmiał swoją delikatnością: Pytaj Pawle. Królowa bardzo mnie zaskoczyła. Przecież pytanie, które chcę Jej zadać, wypowiedziałem wyłącznie w myślach. Czy Ona w nich czyta?

Królowa zaskoczyła mnie jeszcze bardziej i powiedziała – tak, czasami czytam ludzkie myśli i większość z nich mnie przeraża. Twoje są inne, często wzniosłe i piękne. Coraz rzadsze wśród ludzi… Królowo – rzekłem, jestem Ci bardzo wdzięczny za te budujące słowa. Jestem tylko skromnym włóczęgą leśnym i chcę, aby tak pozostało do końca moich dni.

Postanowiłem wypowiedzić na głos pytanie, które Królowa i tak już znała. Chciałem je wykrztusić z siebie wyraźnie i głośno. Zapytałem więc: Królowo, co takiego jest w Bukowinie Sycowskiej i jej lasach, że emanuje z tych miejsc tak niezwykła, przyciągająca energia?

Podczas każdej wycieczki odkrywam w niej coś nowego, motywującego, inspirującego, wspaniałego, natchnionego i wyjątkowego, nawet, jeżeli idę znanymi ścieżkami, po których przemierzałem już setki razy? W związku z tym, niektórzy moi znajomi dziwnie na mnie patrzą, ale co oni tam wiedzą…

Wówczas poczułem, jakby ktoś położył na moim ramieniu delikatną, ale lodowatą dłoń. Królowa rzekła. Pawle, Bukowina to miejsce wyjątkowe, o czym doskonale wiesz. Na tę wyjątkowość składa się wiele. To nie tylko specyficzne ukształtowanie terenu, wyjeżdżający z lasu po nasypie pociąg, który często łapiesz do obiektywu i piękne lasy.

To także poezja piękna sąsiadek Bukowiny – tych bliższych i dalszych – Goli Wielkiej, Wydzierna, Kamienia, Królewskiej Woli, Domasławic, Moszyc, Goszcza, Twardogóry, Międzyborza i kilku innych miejsc. Stare cmentarze, zapomniane zakątki, pola i łąki, domostwa, krajobrazy, zróżnicowanie przyrody, strumienie, tereny podmokłe, suche, piaszczyste bory, dębiny, grabiny i buczyny na gliniastych ziemiach. To tysiące innego dobra i piękna, które zakotwiczyło się na tych terenach.

Ty o tym wszystkim wiesz Pawle, ale chciałeś to usłyszeć, to Ci powiedziałam. Pamiętaj, że największym sekretem piękna Bukowiny i jej okolic są lasy. Bez nich, nie byłoby tutaj tak wspaniałej aury doniosłości. To głównie lasy budują klimat tych terenów, a wszystko inne go uzupełnia. Miejscowości i tereny wokół tworzą sieć połączeń, która – niczym magiczne zaklęcie – prowadzi zawsze do serca fenomenu Wzgórz Twardogórskich, czyli do Bukowiny. W niej bije serce wszystkiego.

Z rozmowy tej wyciągnąłem bardzo ważną konkluzję. Skoro sama Królowa Zima powiedziała mi to, co od lat czuję w moim sercu odnośnie tych terenów, co więcej – nie zaprzeczyła temu, a nawet potwierdziła, że Bukowina i jej okolice są fenomenem przyrodniczo-duchowym, to ze mną jest wszystko w porządku. ;))

Minęło południe i Słońce powoli, ale systematycznie, minuta po minucie zaczęło obniżać swój pułap. Doszedłem do Goli Wielkiej i jej najbardziej uroczego zakątka. Szczekające z daleka psy od razu zasygnalizowały jej mieszkańcom, że “ktoś lub coś” kręci się po wsi. ;))

W miarę szybko przeszedłem obok kilku domków, pstrykając jednocześnie zdjęcia drzewom owocowym, które urokliwie przykrywał śnieg. Zmierzałem drogą do moich kolejnych drzew-przyjaciół, których nie widziałem od lipca.

Spojrzałem na alejkę brzozową przy szosie. Śnieg spowodował, że wydawała mi się ona jeszcze mocniej zwarta i gęsta. Wyglądała zachwycająco i bajkowo. Instynkt grzybiarza nakazał mi spojrzeć pod stopy brzózek, czy aby jakiś kozak tu nie rośnie. I to w takim zimnie i śniegu. Wariat ze mnie. ;))

Ale po chwili zająłem się podziwianiem drugiej strony szosy, ponieważ rośnie tu patriarchalna gruszka-staruszka, którą kiedyś szczegółowo opisałem. To jedno z takich drzew, na które możesz patrzeć godzinami i tak nie zrozumiesz, o co w nim chodzi. Wypróchniała na wylot, przypalona przez ogień, wciąż żyje, a w lecie obficie ukrywa swoje rany pod szczelnym, gęstym baldachimem liści.

Jest bardzo “niepoprawna” fotograficznie. W każdej porze roku trudno ją dobrze sfotografować i oddać na zdjęciu sedno jej niesamowitego i wspaniałego wyglądu. Teraz i ją przykryła kołderka ze świeżego i świecącego bielą śniegu.

Zaledwie o 3 minuty drogi dalej, odwiedzam i pozdrawiam kolejnego przyjaciela, a właściwie przyjaciółkę, której jemioła hula w koronie coraz liczniej. To witająca lipa drobnolistna, która szeroko otwiera swoje konary, niczym ramiona w geście powitalnym każdego wędrowca.

Drzewo to jest jednym z kilku, najbardziej reprezentatywnych okazów dendroflory Goli Wielkiej. Rośnie w mocno wyeksponowanym miejscu i jest charakterystycznie ukształtowane. Piękne i delikatne. Także ma u mnie na blogu honorowy opis.

Kilkadziesiąt metrów dalej odnajdziemy leżące przy drodze dwa, stare głazy narzutowe, które uhonorowano statusem pomnika przyrody nieożywionej. Większy głaz, nasłoneczniony przez kilka godzin wyglądał tak, jakby się spocił, ponieważ spływał po nim topniejący śnieg.

Jednak serce nie głaz i w tym miejscu zaczyna bić coraz mocniej, bowiem za głazami, po prawej stronie drogi, blisko krzyżówki dróg leśnych rośnie kolejna przyjaciółka. Do obiektywu złapałem jeszcze śniegowe stworki, które uformowała Królowa Zima.

Spojrzałem na kawałek odnowienia lasu, gdzie posadzono głównie świerki. Jestem ciekawy, jak poradzą sobie w następnych latach. Pierwsze lata życia mają za sobą i wbrew kilku silnym suszom, które przetoczyły się w latach 2015-2019, mają się całkiem nieźle.

W końcu dotarłem do Niej. Do lipy drobnolistnej Baśniowej Staruszki, która mierzy w “pasie” 713 cm. W śnieżnej, zimowej i mroźnej scenerii prezentuje się jeszcze bardziej oszałamiająco i zjawiskowo. To najcudowniejsze “monstrum” tych terenów. Lipa, jakich nie odnajdzie się w promieniu wielu kilometrów.

Tu zawsze robię dłuższy postój, nawet, jak mam mało czasu do pociągu powrotnego i później muszę cwałować ile sił w nogach. Przy tak fantastycznym drzewie nie wypada tak po prostu przejść i wędrować dalej.

Baśniowa Staruszka zasnęła głębokim, zimowym snem, ale jestem przekonany, że lipa doskonale widziała, że się przy niej kręcę i oglądam jej genialną sylwetkę, wyrzeźbioną przez kilkaset lat.

Ze smutkiem też zauważyłem, że odłamał się od niej sporej grubości konar, który obecnie leży na ziemi blisko jej pnia. Zacząłem się zastanawiać, co by mi na Jej temat powiedziała Królowa Zima, która od dłuższego czasu zamilkła.

I ponownie usłyszałem ten wspaniały, ciepły, ale z bardzo mroźnym oddechem głos… Powiem ci coś Pawle o tej lipie. Znam ją od ponad 300 lat, pamiętam jeszcze jako maleńką siewkę, którą całkowicie zakrywałam śniegiem. Już wtedy odznaczała się niebywałą siłą i wolą życia. Wiele jej sióstr poległo w czasie burz, upałów i wichur lub pod ludzką siekierą. Ona zaś rosła, tężała i korzeniła coraz głębiej i mocniej.

Kiedy obchodziła 150 wiosen, ptaki i okoliczne drzewa nazwały ją Mistrzynią. Mędrcem, który daje bezcenne wskazówki jak żyć w otoczeniu ciągle nieprzewidywalnych ludzi i Żywiołów Ziemi. Kiedy zaś wybiło Jej 200 wiosen, leśne stworzenia nazwały ją Matką Lasów Goli Wielkiej. I tak jest od ponad 100 lat. 

Niewiele już takich drzew pozostało, a te, które mogą w przyszłości zastąpić Matkę Lasu są w coraz większym niebezpieczeństwie, głównie ze strony człowieka… 

Zamilkłem. Także Królowa Zima przestała mówić. Pożegnałem się z Baśniową Staruszką. Spojrzałem na zegarek. Trzeba pomału wracać, bo czas się kurczy, a droga do przejścia jeszcze daleka. Wyruszyłem w stronę tunelu pod torami, podziwiając przy okazji zimowe “kwiaty”.

Po śniegu idzie się 2-3 razy wolniej, dlatego zdałem sobie sprawę, że muszę przyśpieszyć, aby w miarę spokojnie zdążyć na stację przed przyjazdem pociągu do Wrocławia, chociaż najchętniej bym tu został na całą noc. Będzie mroźna i gwiaździsta. To duża rzadkość w ostatnich latach.

Kolejny przyjaciel przy drodze to Przydrożny buk zwyczajny o obwodzie pierśnicowym pnia 312 cm, czyli niezbyt gruby, za to pięknie ukształtowany i wysoki. Zrzucił dość dużo dolnych konarów i gałęzi. Idąc dalej drogą, w oddali wystawał z młodników kolejny przyjaciel – buk Samotnik, jednak teraz nie mogłem go dostrzec, co mnie zaniepokoiło.

Kiedy doszedłem do stanowiska, w którym rośnie, wszystko stało się jasne. Po przyjacielu pozostał pień. Nie wiem, czy leśnicy wycięli go z uwagi na gwałtowne zamarcie, czy też ze względów bezpieczeństwo, ponieważ rósł blisko drogi. Być może powaliła go burza. Pozostały mi jego zdjęcia i filmik, na którym zawsze będzie rósł… ( https://drive.google.com/drive/folders/1gBWT1W4N5n0Hqq-J6FtCOUwcvVNZnmM_ ).

Dochodziła godzina 15. Do pociągu miałem jeszcze 2 godziny i 20 minut. W bezśnieżnych klimatach to wystarczająca ilość czasu, aby spokojnie przyjść na stację. Nie mogłem się zdecydować, czy już wracać drogą wzdłuż torów i później odbić w kierunku bukowińskiej chlewni, czy przejść na drugą stronę i wędrować do Bukowiny od strony Królewskiej Woli.

Dałem sobie 5 minut na podjęcie decyzji, w między czasie pstrykając kilka tunelowych fotek i odprawiając rytuał pogadania samemu ze sobą pod tunelem, ponieważ sympatycznie załamuje się pod nim głos, który echem odbija się od ścian tunelu. ;))

Poza tym, na widoki zaśnieżonych lasów spod tunelu czekałem prawie 3 lata, zatem nie mogłem odpuścić takiej okazji i musiałem tu dłuższą chwilkę pobyć i popstrykać fotki. Szkoda, że nie jechał w tym czasie żaden pociąg, ale może uda się go uchwycić następnym razem. Obym ponownie nie musiał czekać 3 lata… 

Te kilka, tunelowych minut upłynęło mi bardzo szybko. Znalazłem się po drugiej stronie tunelu i już podjąłem decyzję. Idę w kierunku Królewskiej Woli. Muszę trochę przyśpieszyć, ponieważ śnieg skutecznie opóźnia mi wędrówkę.

Za to coraz szybciej zbliżała się wieczorna złota godzina. Czekałem na ciepłe, pomarańczowe promienie zachodzącego Słońca, aby uchwycić majestat Królowej Zimy w zwierciadle śnieżnego, iskrzącego diamentu.

Zdjęcia z tej magicznej ceremonii, której byłem świadkiem zamieściłem nieco niżej, po fotkach z przelotu dzikich gęsi. Czas do pociągu niebezpiecznie się kurczył, a ja wciąż byłem głęboko w lesie i miałem przed sobą kawał drogi do przejścia.

Wtedy to po raz ostatni usłyszałem głos Królowej Zimy, który powiedziała: Pawle, mój pobyt w bukowińskich lasach dobiega końca. Jeszcze tej nocy ścisnę mrozem i pomaluję szyby ludziom w oknach. Niemniej jutro po południu wycofam się na wschód Polski, a pojutrze rozpocznę wędrówkę do domu, którym jest syberyjska otchłań.

Chciałem Królowej podziękować za wszystko, ale nie mogłem z siebie wydobyć głosu. Poczułem tylko przeszywający na wylot, lodowaty chłód, najsilniejszy podczas całej wyprawy, po czym zrobiło się cieplej, chociaż wciąż trzymał mróz. Prawdopodobnie w ten sposób pożegnała się ze mną Królowa Zima i choć nie zdołałem wypowiedzieć słowa “dziękuję”, zrobiłem to w myślach, które Królowa na pewno odczytała.

Podczas całej, tej niezwykłej i wspaniałem wycieczki, z fascynacją podziwiałem liczne przeloty dzikich gęsi. Co kilkanaście minut było słychać nad lasami charakterystyczne dźwięki wydawane przez poszczególne osobniki lecące w kluczach. Kiedy przelatywały w zasięgu mojego aparatu, pstrykałem im zdjęcia.

Zauważyłem, że im bliżej było wieczora, tym częściej i liczniej można było podziwiać “płynące” pod bezchmurnym niebem gęsi. Wieczorna aura zachodzącego Słońca i gęsi tak mnie wciągnęły, że pozostała mi tylko nieco ponad godzina do pociągu, a ja wciąż byłem w lesie, w pobliżu torów kolejowych.

Wtedy zdałem sobie sprawę, że mam nikłe szanse, aby zdążyć na pociąg od strony Królewskiej Woli. Idąc do Bukowiny w kierunku chlewni, także na 90% nie zdążę. Pozostała mi jedyna droga – najkrótsza, ale wymagająca dużej rozwagi i ostrożności, czyli po torach kolejowych. Klucze dzikich gęsi coraz częściej i liczniej przelatywały nade mną.

Wyszedłem z lasu i szybko przemieszczałem się po torach, co chwilę zerkając za siebie, czy aby z lasu nie wyjechał pociąg i nie należy natychmiast zejść z torów. Czapkę podniosłem wyżej, żeby odkryć uszy i szybciej usłyszeć nadjeżdżający pociąg. Jak się później okazało, podczas tego mojego, prawie godzinnego marszu, nie przejechał ani jeden.

Za to miałem okazję zobaczyć najbardziej spektakularny w tym dniu przelot dzikich gęsi, który trwał około 7-8 minut. Leciało w tym czasie tysiące ptaków. Na zdjęciu widać tylko namiastkę tego spektaklu. Dosłownie wszędzie na horyzoncie było widać klucze tych podniebnych gęgaczy. Leciały nad całą Bukowiną. Wspaniale to wyglądało!

W CZASIE ZŁOTEJ GODZINY

Zanim doszedłem do torów kolejowych, którymi szedłem prawie do samej stacji, dałem się ponieść diamentowej odsłonie lasu zachodzącego Słońca. Było to jakby zwieńczenie i podsumowanie tego cudownego dnia, przepełnionego bajkowymi pejzażami i baśniowym dotykiem Królowej Zimy.

W zimowym, wieczornym lesie dzieją się wielkie cuda. Śnieżne diamenty błyszczą z kryształową mocą. W powietrzu unoszą się lśniące igiełki, które tańczą w złocistych promieniach gasnącej gwiazdy. Natomiast tajemnicza mgła wychyla się z zacienionych części lasu.

Cała ta zapierająca dech w piersiach ceremonia trwała krótko, zaledwie kilkadziesiąt minut. Może to i dobrze, bo gdyby trwała dłużej to na pociąg na pewno bym nie zdążył. 

Z drugiej strony zadałem sobie pytanie, na które Królowa Zima już mi nie odpowiedziała. Kiedy ponownie zobaczę Bukowinę i jej lasy oraz okoliczne tereny w takiej zimowej wykwintności?

Wieczorny chłód wlewał się do lasu strumieniem mroźnego oddechu Królowej Zimy. Nadchodziła lodowata noc, podczas której magia zimnej pory roku hipnotyzuje swoim śnieżnym i mroźnym splendorem. Królowa Zima to potężny i cudowny Żywioł. 

Chociaż prawie bezszelestny, spokojny i – wydawać by się mogło – że śpiący na tle innych, dynamicznych Żywiołów Ziemi, wystarczy postać kilka minut w bezruchu, aby zdać sobie sprawę z jej lodowatej mocy. Bez ciepłego ubrania, potrafi szybko powalić nasilniejszego człowieka.

NA ZAKOŃCZENIE

Trudno mi podsumować tak wspaniałą i niezwykła wyprawę, a przede wszystkim rozmowę z Królową Zimą. A może nie powinienem jej podsumowywać? Może Bukowińska Baśń o Królowej Zimie znajdzie swoją kontynuację podczas Jej ponownego nadejścia?

Wtedy także wybiorę dzień, w którym – mam nadzieję – dostąpię zaszczytu przed Jej majestatem i posłucham mądrości wyrzeźbionych w śniegu i wykutych w lodzie. Jedno, co mogę napisać to to, że Królowa Zima nie jest “bestią ze wschodu”. Wszyscy, którzy ją tak nazwają, plotą bzdury. Niestety, wciąż największą bestią świata (i to nie tylko ze wschodu) potrafi być człowiek. ;((

Dowlokłem się na stację kwadrans przed odjazdem pociągu. Szybko zapadła noc. Trochę zmęczony, ale duchowo wielce nasycony, popatrzyłem przez te kilkanaście minut na zasypiającą Bukowinę. Cóż w takim momencie można pomyśleć?

Tylko jedno – nadszedł czas, aby planować następną wycieczkę do Bukowiny. Jak szaleć to szaleć. Jak wariować to wariować. Bukowina rządzi i tyle! ;))

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

7 KOMENTARZY

  1. Cześć Paweł!
    Gdybym nie znał autora, spodziewałbym się na końcu takiego zdania: “no i wtedy nagle się obudziłem …” :-)) Ale na szczęście znam Cię i wiem że to nie był sen!
    Pozdrawiam 😉

    • Witaj Krzysiek. 😉
      Dzięki. Tak, to nie był sen, chociaż gdyby nie zdjęcia, to samy bym myślał nad tym, co to było, ponieważ ta przepiękna zima przyszła tak szybko i równie szybko odeszła, że tylko zdjęcia uzmysławiają nam, że faktycznie ona była. 😉
      Serdecznie pozdrawiam, a zwłaszcza dzisiaj, 25 stycznia z powodów doskonale Ci znanych. 😉 😉 😉

  2. Witam Towarzysza Pawła:)
    Któż by przypuszczał, że Towarzysz jest w tak bliskiej komitywie z Towarzyszką Królową Zimy:) Ale Towarzyszu radzimy Wam zachować daleko idącą ostrożność. Królowa jak każda Władczyni i kobieta bywa bardzo kapryśna i potrafi pokazać zupełnie inne oblicze. Takie z zamieciami i zawiejami, silnym mrozem, śnieżycami i takimi tam:) Ale czy to nas upoważnia do nazywania Jej jakąś bestią??!! Na pewno nie! Przecież taka już jest natura Królowej:)
    Serdecznie pozdrawiam:)

    • Cześć Wojtek! 😉
      Masz rację, komitywa z Towarzyszką Królową Zimy jest duża, ale trzeba zachować zdrowy rozsądek i pewien dystans, jak to bywa z naszymi kobietami. Cytując Kwiczoła i Pyzdrę z Janosika: “Z babą źle, a bez baby jeszcze gorzej”. ;-))))
      Pozdrawiam.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.