Skip to content
Ex-Lorenzo, Max-Grzybencjo. Szaleństwo grzybowe w Borach Dolnośląskich.
Od kilku dni, razem z Sylwią i Andrzejem, planowaliśmy postawić kropkę nad “i” tegorocznego sezonu grzybowego. Były góry, były też Wzgórza Twardogórskie, na których grzyby nas pokonały. Odkuci grzybowo w 300% za poprzedni, słaby sezon i zagrzybieni po uszy, chcieliśmy jeszcze przeżyć grzybobranie w Borach Dolnośląskich. W wieczór poprzedzający wycieczkę, chodziłem jak na szczudłach, podminowany i napięty niczym strażnik na wieży ciężkiego więzienia w USA. ;))
Uwielbiam całą ceremonię przygotowawczą przed wycieczką. Pakowanie plecaka, przygotowywanie koszy, termosów, kanapek, sprawdzanie stanu butów, itp. Cały rytuał i ceremonie temu towarzyszą, chociaż i elementy jakiegoś obrzędu można się tu doszukać. Kiedy mi przejdzie? – pytają mnie niektórzy. Nigdy! – odpowiadam bez zastanowienia. ;)) Myślami już włóczę się po dywanowo-ściółkowo-mszastym podłożu, gdzie co chwilę wystają świecące, prześliczne, brązowe łby podgrzybków i prawdziwków. Grzybowe napięcie przed wycieczką, przekracza u mnie skalę grzybomierzy ciśnieniowych. ;)) Myślami też, zanurzam się w bezkres wrzosowisk z rachitycznymi, jak chcąco rosnącymi sosnami i brzozami. Och! Ach! i Ech! Paweł Johnny grzybowo szalony. ;))
Ostatnie chwile przed krótkim snem. Sprawdzenie prognozy pogody, a tam “olaboga” lament! Nadciąga ex-huragan Lorenzo i namiesza w pogodzie. Najpierw przeczytałem “Leôncio“ i humorystycznie, w nawiązaniu do starej (i kultowej dla widzów w latach mojego dzieciństwa) telenoweli, pomyślałem, że po jego przejściu, rozrośnie się wyż “Isaura”, zatem wszystko będzie w porządku. ;)) Spojrzałem na radary i zobaczyłem, że nie taki on straszny, jak trąbią tytuły. Owszem – będzie padać, ale drzew i grzybów z korzeniami i grzybnią nie powyrywa. Za to w deszczu, kapeluchy grzybów świecą się, tym bardziej ekscytujące może być grzybobranie.
Przyjechaliśmy na stanowisko przed świtem. Właściwie to było bardziej ciemno niż jasno. Posiedzieliśmy w aucie i popijając poranną, dolnośląsko-borową kawę, patrzyliśmy, jak pierwsi “grzyboholicy” ruszają do boju oraz planowaliśmy strategię rozpoczęcia grzybowych łowów. Deszcz padał dosyć intensywnie, ale jedno z praw grzybiarza mówi o tym, że każdy, zapalony grzybiarz, powinien raz na jakichś czas porządnie zmoknąć. Zatem nie było ani słowa o narzekaniu, że pada, że może poczekać, aż będzie padać mniej, itp. Jak się później okazało – wiele razy padało jeszcze mocniej i porządnie zmokliśmy, czyli wszystko było zgodnie z niepisanymi prawidłami leśnych włóczykijów. ;))
W końcu, jak wystartowaliśmy w las, poczuliśmy tę magię! BORY!!! Samo wejście w leśny kompleks tych rozległych terenów jest niezwykle emocjonującym przeżyciem. Co nas czeka? Co znajdziemy? Ile prawdziwków i podgrzybków kryje się w zmokniętych wrzosowiskach, przy drogach, na szczerych, sosnowych piachach i w rowach? Czy trafiliśmy na wysyp? Pomimo chłodu i deszczu, w sercach i duszy żar! Żar grzybowo-leśnego szaleństwa, który w Borach rozgorzeje z całą mocą! Wchodzimy w pierwsze zagajniki. Mech i ściółka chyba najbardziej mokre od maja. Las napity, stoją kałuże, zapach lasu koi i emanuje spokojem mądrości przyrody!
Jeszcze ciemnawo, jeszcze wzrok nie przyzwyczajony do wyszukiwania bardziej brązowych kapeluszy od mniej brązowych odcieni ściółki leśnej, gałązek i szyszek. Niemniej, każdy z nas coś znajduje. Deszcz cały czas rzęsiście pada. Najpierw podgrzybki. Młodziutkie “słoikowce”. Po kilka sztuk w jednym miejscu. Raz na jakichś czas znajdujemy prawdziwki. Twarde, jędrne i zdrowe. Pomału, wzrok coraz bardziej dostosowuje się do serwowanych mu obrazów. W końcu, zaczynamy widzieć coraz więcej. Dzień nabiera rumieńców, chociaż jego blask przytłamsza całkowite zachmurzenie i opady z ex-huraganu.
Zaczyna do nas docierać, że trafiliśmy na ogromny pojaw (wysyp) podgrzybków. Stawiamy kosze i tniemy maluchy, jeden w jeden. Widzisz jednego, za chwilę drugiego, trzeciego, piątego, dziesiątego, trzydziestego. Po niedługim czasie, dna w koszykach mamy szczelnie zakryte. Podgrzybki klasy zerowej. Mówiąc żargonem grzybiarzy – jesienne, masywne czarne łebki na grubych nóżkach. Z koszyków pachnie mieszanką leśnego nektaru z wykwintnym, podgrzybkowym aromatem. Radość nie do opisania. Ludzi wokół dosyć sporo. Wszyscy zachowują się tak samo. Koszyki kładą na ściółce i chodzą w skupieniu, przygarbieni, z wytrzeszczonymi oczami na ściółkę, co chwilę podnosząc grzyby. Komicznie to wygląda. Gdyby tak nagle drzewa, wydały z siebie głębokim, barytonowym głosem “ŁUU!!!”, a ktoś by nagrał reakcję grzybiarzy na to “ŁUU!!!” i puścił w Internet, to miliard odsłon na You Tube gwarantowane. ;))
Mamy w planie iść dalej, ponieważ marzy nam się “skok” na prawdziwki. Jednak podgrzybki nie chcą nas puścić dalej. Bywają takie stanowiska, że 50-60 podgrzybków zbieram w minutę, dwie. Gdzie się nie obejrzę, widzę podgrzybki. Klasyka jesiennego lasu. Wiele bardzo małych grzybków zostawiamy, żeby podrosły dla innych. Rozpętuje się podgrzybkowe eldorado w sercu Borów Dolnośląskich. Jeszcze nie ma na zegarku 10-tej godziny, a my już kosze mamy załadowane po brzegi i musimy posiłkować się rajstopami, aby grzyby się nie wysypały i móc zebrać ich jeszcze trochę. Duży kosz takich maluchów waży sporo. Podejmujemy decyzję, że wracamy wysypać łup do auta, odpocząć i pokrzepić się. Podgrzybki jednak nie chcą nas wypuścić. W pewnym momencie, przestajemy zwracać na nie uwagę, aby móc wreszcie wyjść na drogę i wyruszyć w kierunku auta.
Poza tym, co jakichś czas znajdujemy przepiękne prawdziwki, które jeszcze bardziej podsycają nam płomień dolnośląsko-borowego szaleństwa grzybowego. Co za dzień! ;)) Przed południem przychodzimy do auta. Część grzybiarzy – z uwagi na intensywnie padający deszcz, podejmuje decyzję o powrocie. Niemniej prawie każdy ma pełen kosz lub wiadro grzybów. Na stanowiskach do parkowania wyraźnie ubywa samochodów. Nam jednak marzy się powrót z pustymi koszami i ponowne zagrzybienie się. Po długiej, około 40 minutowej przerwie, podczas której, chyba najintensywniej padało w ciągu całego dnia, ponownie wyruszamy na grzybowe łowy.
Zaczynamy szukać grzybów w tych sam zagajnikach, co z rana. Podgrzybki ponownie “wypełzają” ze ściółki z ogromną, grzybową mocą! Koszyki szybko przybierają na wadze. I ponownie, co ileś tam metrów, znajdujemy prawdziwki i to w miejscach, gdzie tłumnie grzybiarze dreptali z rana. Jak jest taki wysyp, to każdy coś znajdzie. Każdy też coś przegapi. ;)) Andrzej postanawia iść nieco dalej. Koszyki już w połowie pełne. Idziemy razem.
Wchodzimy na wrzosowiska. Na początku widzimy liczne ślady cięć prawdziwków, ale niezrażeni tym, idziemy spokojnie w głąb i szukamy. Prawdziwki czają się, poukrywane wśród plątaniny wrzosów, wymieszanej z igliwiem, ściółką i pod “maską”, którą oferuje im runo leśne. Jest wspaniale. Emocje mało nie rozniosą nas z gumofilców! Idziemy. Cisza, cisza, nic, pusto i jest! Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć! Prawdziwki jak malowane! I tak kilka razy. Uff!!! Może dobrze, że pada deszcz, który chłodzi nasze emocje i “pilnuje” nas przed przegrzaniem wewnętrznego, atomowo-grzybowego prętu paliwowego. ;))
Mija godzina 15-sta. Jesteśmy w stanie pełnego zagrzybienia, obładowani, zmęczeni, zmoknięci, ale szczęśliwi ponad wszystko! Bory wyludniły się. Zostali tylko najwięksi “fanatycy”, czyli my. ;)) Podgrzybki nadal nie chcą nas wypuścić, ale my im mówimy, żeby w niedzielę wzięły się za innych grzybiarzy, a na dzisiaj poddajemy się i dziękujemy za współpracę oraz obdarowanie nas grzybowym złotem i platyną Borów Dolnośląskich. ;))
Jeszcze pod koniec wycieczki, trafiamy na kilka przepięknych prawdziwków. Pomału wracamy jedną z tysięcy, leśnych dróg. Przestaje padać deszcz i jest to jedyny moment, kiedy decyduję się zrobić kilka zdjęć. Wcześniej nie wyciągałem aparatu, ponieważ zbyt mocno padało. Tylko Andrzej z Sylwią pstryknęli kilka fotek telefonami, dzięki czemu uzbierało się trochę materiału na potrzeby opisu tego cudownego grzybobrania.
Przy samochodzie, po przebraniu się i dłuższym odpoczynku, zrobiliśmy końcową sesję fotograficzną, pachnących Borami Dolnośląskimi zbiorów. To było jedno z tych grzybobrań, do którego będziemy wracać przez całe życie. Kultowe, niepowtarzalne, fenomenalne, niesamowite i wyśmienite.
Trafiliśmy idealnie we właściwe miejsce o właściwym czasie. Były huragan, czyli Ex-Lorenzo, przyniósł nam Max-Grzybencjo. ;)) Myślę, że Sylwia i Andrzej, z przyjemnością przeczytają relację z wycieczki i także będą wracać do tych magicznych chwil, kiedy w strugach deszczu, grzyb, grzyba, grzybem poganiał i w grzybowe szaleństwo nas wprawiał. Nawet, jeżeli obecne przymrozki, szybko zakończą sezon grzybowy 2019 na Dolnym Śląsku, już zapisuje się on jako wybitny i wspaniały.
Wyjeżdżaliśmy z powrotem po zmroku, co też uwieczniłem na zdjęciu. Tak wyglądają Bory Dolnośląskie nocą, kiedy leśne duchy wstają i grzyby nam rozsiewają, a drzewa, na straży, tego magicznego procesu pilnują i koronami o grzybowej jesieni szumią. Darz Grzyb! ;))
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.Akceptuję Odrzucić Więcej Polityka prywatności & Cookies
Cześć Paweł
Mam dokładnie takie same “objawy chorobowe” przed wyjazdem w Bory Dolnośląskie jakie Ty miałeś i opisałeś ;-))
Rytuały i ceremonie identyczne!
Chyba dopadł nas ten sam wirus 😉
Mam nadzieję że mnie jutro Bory też obdarzą.
Pozdrawiam 🙂
Cześć Krzysiek.
Wiemy, o co chodzi. Niech las będzie z Wami! 😉
Bym zapomniał,
GRATULUJĘ ZBIORÓW !!!!!!!!!!!!!
Serdeczne dzięki! 😉
Witajcie Towarzyszu:)
Jak już Wam wspominałem partyjne obowiązki wezwały mnie na odległe Pomorze Zachodnie. Ale w przerwach pomiędzy obradami wiadomo trzeba zobaczyć co tutaj w ściółce piszczy, a piszczy piszczy:) Stosowny wpis umiesciłem u Towarzysza Marka żeby się Wam nie zdawało Towarzyszu, że starsi członkowie naszej Partii nie potrafią dotrzymać kroku naszej młodzieży:) Zresztą po prawdzie przy tym wysypie byłoby naprawdę dużą sztuką nie nazbierać grzybów:) Na marginesie Paweł powiem Ci, że takiego wysypu, no dobra pojawu:) podgrzybków to chyba nie pamiętam:) Rosną sobie podgrzybki wszędzie całymi paczkami, Gdyby ktoś się uparł to zbierze i tonę. Ponadto rośniecała masa kań a z trujących grzybów wielka ilość muchomorów wszelkiej maści a szczególnie pięknych czerwonych nie mówiąc już o olszówkach. No nic na razie to tyle ale będą dalsze meldunki.
Serdecznie pozdrawiam.
Darz Grzyb Przyjacielu:)
Witaj Pierwszy Sekretarzu! 😉
Cudowny mamy sezon. Z podgrzybkami mam takie same spostrzeżenia. W wielu miejscach nie do wyzbierania. Nareszcie dostaliśmy od Matki Natury porządny sezon grzybowy. Powodzenia w podbojach zachodniopomorskich lasów!
A i jeszcze jedno muszę sie poprawić jak Towarzysz Krzysiek z Lasu:)
Gratuluję mega zbiorów!!!
Pozdrawiam serdecznie.
Dziękuję! 😉