Aktualności Grzyby Las

Grzybobranie wysokich lotów.

Grzybobranie wysokich lotów.

Tak ukształtował się letni wysyp grzybów w górach

Grzybnęło w naszym województwie! Nareszcie! Wprawdzie nie wszędzie, a tylko w rejonach górskich i podgórskich Dolnego Śląska, ale ważne, że grzybnęło. Przyczyny tego stanu rzeczy należy upatrywać w pogodowych wydarzeniach, które miały miejsce 2-3 tygodnie wcześniej. Pod koniec lipca przeszły większe opady deszczu, ale na dość znacznie ograniczonym obszarze. Na mapach rozkładu dobowych sum opadów, zaznaczyłem te miejsca na czerwono.  

Opady były bardzo punktowe i pochodziły przeważnie z frontów, które wdzierały się od Czech, ale bardzo szybko spadała ich wydajność opadowa. Nieco więcej opadów, także w nizinnej części Dolnego Śląska, odnotowano w ostatnich dniach lipca, ale deficyt wody na tym obszarze jest tak duży, że śladów po tych deszczach już dawno nie ma. Niemniej i tu można spotkać grzyby, ale w bardzo małej ilości i wyłącznie punktowo (miejscówkowo).

Na przełomie lipca/sierpnia jeszcze trochę dopadało i ponownie najwięcej na ograniczonym obszarze terenów górskich i podgórskich. Trzeba też mieć na względzie pewne “uśrednianie” na mapach sum opadów i intensywności barw z powodu dość skąpej sieci stacji pomiarowych. Czasami bywa tak, że wielki, ale bardzo ograniczony terytorialnie opad wystąpi poza stacją pomiarową i w rzeczywistości na mapie widać słabe opady lub nawet ich brak, podczas gdy gdzieś mogło naprawdę porządnie padać. Stąd później dochodzi do zaskoczenia grzybiarzy, “jak to są grzyby, przecież nie padało”. ;))

Następna porcja opadów przyszła przed połową sierpnia, ale intensywność ich była już znacznie mniejsza, niż pod koniec lipca, niemniej wspomogła procesy grzybotwórcze zainicjowane wcześniej. Paradoksalnie, to im część grzybiarzy przypisuje obecny, górski wysyp grzybów. Za to inne regiony południa dostały bardzo dobre ilości opadów. Tam grzybiarze już kończą ostrzyć kosy…

Przełom 11/12 sierpnia to kolejne, solidne opady, ale nie u nas, chociaż punktowo też trochę popadało. Warto poruszyć jeszcze księżycową sprawę. Doniesienia grzybiarzy o górskim wysypie grzybów na Dolnym Śląsku zaczęły się pojawiać mniej więcej od 14-15 sierpnia, czyli na przypadającą, sierpniową pełnię Księżyca. Tym samym, po raz kolejny zostaje obalona teoria, że leśne podstawczaki nie rosną w pełni. Otóż rosną. Najważniejszy dla nich jest przebieg pogody (temperatura i opady), a nie faza “łysego”. ;)) 

Mapy z dobowymi rozkładami sum opadów ⌈mm⌉: https://pogodynka.pl/hydro/suma/

“Uzbrojeni” w tę wiedzę i nakręceni przez innych grzybiarzy, wystartowaliśmy w składzie trzy-osobowym około godziny 4:50 z Wrocławia. Na miejsce grzybo-startowe przybyliśmy około godziny 6:30. Za sterami grzybolotu zasiedli: Andrzej, Sylwia i ja. Funkcję kapitana grzybolotu przejął Andrzej – najbardziej doświadczony grzybo-pilot terenów górskich Dolnego Ślaska z Wrocławia jakiego znam. Ma on ponad 20 lat doświadczenia grzybowego na tych terenach z przebiegiem około 30-stu tysięcy kilometrów. ;)) 

Drugim pilotem grzybolotu była Sylwia, która ma takie samo doświadczenie i grzybowy staż/przebieg jak Andrzej. ;)) Mi przypadała rola mechanika grzybolotu. Byłem odpowiedzialny przede wszystkim za sterowanie ciągiem gumowców i techniczną obsługę fotograficzną grzybobrania. ;)) Po sprawdzeniu “track-listy” wyposażenia, w tym płynów chłodzących, pasów w plecakach, stanu pałąków w koszach, ostrości noży, byliśmy przygotowani do grzybowego rejsu. 

Około godziny 6:28 Andrzej połączył się z gajową wieżą grzybobrań w Górach Bystrzyckich. Kontroler ruchu grzybowego wydał pozwolenie na grzybobranie. Jednocześnie przekazał nam informację o warunkach atmosferycznych, określając je jako bardzo dobre. Ostrzegł nas jedynie przed mikro-turbulencjami gruntu, spowodowanymi przez wykluwające się grzyby. ;)) W związku z tym, nadałem gumowcom pełną moc startową i po rozbiegu trwającym 3-4 minuty, znaleźliśmy się w pachnącym, górskim lesie z rześkim i świeżym powietrzem.

Kontroler ruchu grzybowego wskazał, że mamy przemieszczać się wolno z uwagi na licznie pojawiające się młode grzyby, a wysokość, na którą możemy się wznosić to 520-550 m n.p.m. Po osiągnięciu tej wysokości mamy skontaktować się z wieżą, celem uzyskania pozwolenia na wznoszenie się wyżej. ;))

Pierwsze podgrzybki i prawdziwki znacznie zwolniły prędkość naszego grzybowego rejsu. Trudność terenu (stromy stok) spowodowała, że trzeba było zachować szczególne względy bezpieczeństwa, aby nie doszło do niekontrolowanego koziołkowania kogoś z załogi. ;))

Miłym zaskoczeniem było znalezienie stanowisko niejadalnego borowika żółtoporego (łac. ‘Caloboletus calopus’, ), którego na nizinnych terenach Dolnego Śląska nie spotykam. Rosło w nim kilka młodych owocników.

Jak się później okazało, było to jedyne znalezisko tego gatunku podczas naszego grzybowego rejsu. Jednak najbardziej ciarkorodne dla załogi były młode, wykluwające się prawdziwki i podgrzybki.

Zacząłem robić liczne zdjęcia, ale kontroler grzybobrań poinformował mnie, że powinienem mieć na względzie dotarcie do celu, w związku z czym muszę odstąpić od fotografowania każdego grzyba bo spowoduje to znaczne opóźnienie rejsu. ;))

Jednocześnie poinformował mnie, że w przypadku wysypu młodych grzybów, istnieje instrukcja mówiąca o tym, że należy dokumentować tylko najbardziej efektownie rosnące owocniki, żeby nie opóźniać rejsu i załadunku grzybami koszyka. Oczywiście zastosowałem się do tych poleceń/instrukcji. ;))

Po osiągnięciu wysokości 550 m n.p.m., Andrzej skontaktował się z gajową wieżą grzybobrań, celem uzyskania pozwolenia na dalsze wznoszenie się. Kontroler je wydał, sugerując, że na razie możemy się wdrapywać do wysokości 600 m n.p.m., po czym należy ponownie skontaktować się z wieżą. Nakazał też zachowanie szczególnej ostrożności z uwagi na przemieszczających się w naszym kierunku innych grzybiarzy, aby nie doszło do kolizji i konfliktu na tle grzybowym. Ponownie zwiększyłem ciąg gumowców i ruszyliśmy dalej. ;))

Trafiliśmy na wyjątkowo obfitą ścieżką prawdziwkowo-podgrzybkową. Każdy z nas co chwilę wyciągał ze ściółki “baryłki”, a ja już “widziałem” je pływające w zupie i marynacie. Jednak chyba największa radość jest z ich znalezienia, wykręcenia, powąchania i włożenia do kosza. ;))

Piloci kok-grzybo-pitu czasami pozwalali sobie na chwilkę odpoczynku i fotografowali znalezione trofea. W sumie to w lesie było jeszcze ciemnawo z uwagi na zachmurzenie, a my już czyściliśmy grzybki na dobre.

Grzyby w większości były zdrowe, ale robaczywe też się trafiały. Szacunkowo, około 15-20% znalezionych grzybów miała w środku towarzystwo, jednak najczęściej ograniczone do części trzonowej. Kapelusze w znacznej większości były zdrowe.

Widoki, o których marzyłem od początku sezonu. Nie spodziewałem się, że w tak suchym lecie, będzie mi dane je ujrzeć. Ponieważ nie wiadomo, jak ukształtuje się zasadniczy sezon grzybowy na nizinach (widmo suszy na wrzesień jest dość prawdopodobne), tym bardziej je doceniałem.

Takich prawdziweczków każdy z nas naciął grubo ponad setkę. A skoro o setce mowa, to setka za ich zdrowie! I rzeczywiście, w większości były to zdrowe okazy, tak zwane słoikowce/zagryzkowce. ;))

Niektóre ledwie kapelusz wychylały ze ściółki, ale pod spodem “siedział” trzy razy większy i grubszy od kapelusza trzon. Czy muszę opisywać, jakie to uczucie, wyciągać taką baryłkę? Chyba każdy grzybiarz ma tu podobne odczucia i radość z grzybobrania. ;)) Część, bardzo małych grzybków zostawialiśmy, bo były zbyt mizerne na zbiór.

Owocniki grzybów nadrzewnych z efektowną gutacją – czyli zjawiskiem wydzielania kropelek wody, które lśnią i błyszczą, a czasami nawet przypominają złożone jaja jakiegoś owada. Przy okazji można żartobliwie stwierdzić, że niektóre grzyby się “pocą”. ;))

Nasza prędkość przelotowa bardzo spadła, w związku z czym mocno zmniejszyłem ciąg gumowców. Kapitan i drugi pilot podjęli decyzję, że zanim zaczniemy wznosić się wyżej, przez jakichś czas będziemy trzymać kurs i zbierać grzyby, ponieważ trafiliśmy w dobrą miejscówkę.

Wydaje się, że miejscówkę, w której kosiliśmy grzyby, nikt przed nami nie odwiedził, stąd wszystkie grzyby, które tam wyrosły, czekały na nas (brak było śladów cięć). Wprawdzie przez jakichś czas podążał za nami miejscowy grzybiarz, ale jego rejs był wyraźnie na zwiększonych obrotach i właściwie tylko przeleciał obok nas, pozostawiając sporo grzybów.

Ja natomiast fotografowałem wybrane owocniki z kategorii “jak malowane”. Ilość skłonów, kucnięć i powrotów do pozycji wyprostowanej nieco przeciążały mój organizm, ale na grzybobraniach to normalne zjawisko. 

Przez zachmurzone niebo, doskwierał brak doświetlenia i większość zdjęć robiłem przy użyciu lampy błyskowej. Jednak pochmurna i dość chłodna pogoda jest najlepsza na grzybowe podboje, stąd zachmurzenie wcale mnie nie martwiło. Słoneczne chwile też nam towarzyszyły i wtedy fotografowałem bez lampy.

Podgrzybek i borowik. Lśniące, z mchu i ze ściółki wystające. Borowik z białym, grubym trzonem, podgrzybek z brązowym i ze ślimakiem pod kapeluszem. “Bo wszystkie podstawczaki to jedna rodzina, koźlarz, borowik, podgrzybek czy maślaków rodzina”. ;))

Była też Pani Żaba. Buziaka jej nie dałem, ale fotkę pstryknąłem. Było to pewne odejście od procedury zbierania grzybów, ale jej zapisy dopuszczają odstępstwa od grzybobrania, “celem dokumentacji ciekawych form życia flory i fauny”. ;))

Oczywiście lwia część grzybowego rejsu to grzyby, zgodnie z procedurą grzybobrań. Kontroler ruchu grzybowego skontaktował się z nami, celem wydania przez nas opinii/sprawozdania z pierwszej części rejsu.

Cała nasza załoga zgodnie odpowiedziała, że grzybowy rejs przebiega bez zakłóceń i obecnie znajdujemy się w stanie podwyższonego ciśnienia i ogólnej euforii w związku z trafieniem na wysyp grzybów. Kontroler pogratulował nam i wydał pozwolenie na wznoszenie się na wysokość 650-700 m n.p.m.

Zanim postanowiliśmy wdrapywać się wyżej, nacięliśmy trochę maślaków żółtych, których miejscami jest bardzo dużo. Wybieraliśmy tylko młode i twarde owocniki. Oczywiście należy pamiętać, że znajdziemy je wyłącznie w towarzystwie modrzewi.

Kontroler ruchu grzybowego wydał ostrzeżenie, że na kursie naszego rejsu znajduje się koń, którego zaciągnięto do prac ścinkowo-zrywkowych. Aby nie wystraszyć zwierzaka i jednocześnie go ominąć, nakazał iść leśną drogą i łukowato wykonać skręt w lewo.

Tak też uczyniliśmy, a zwierzę z daleka i bez obaw widziało nasz manewr. Gdybyśmy szli prosto, mogło by dojść do wystraszenia konia, czego efektem mógłby być solidny z jego strony kop. Okazało się, że ten skręt w lewo naprowadził nas na kolejne, wypasione prawe. ;))

W lesie można też spotkać okazałe owocniki ponurnika aksamitnego oraz młode, wykluwające się muchomory czerwieniejące, które przez wielu grzybiarzy są cenione i zjadane. My ich nie zbieramy, ponieważ reprezentujemy dość konserwatywną szkołę grzybiarzy.

Piloci wolno przemieszczali się drogą, a ja szedłem z jej prawej strony, ale rozglądałem się zarówno na prawo, jak i na lewo. ;)) Co chwilę znajdowaliśmy – poukrywane w różnych miejscach – prawdziwki.

Koszyki coraz bardziej zapełniały się i stawały się coraz cięższe. To powodowało dość znaczne obciążenie naszego trzyosobowego grzybolotu, w związku z czym trzeba było zwiększyć ciąg gumowców. ;))

Efektowne “koralowce” leśne to też grzyby. Chociaż nie dorastają do okazałych rozmiarów, są dobrze widoczne z uwagi na swój złocisto-żółty kolor, który dobrze widać na tle szarej ściółki i igliwia.

“Jesień idzie Panie”. Kwitną wrzosy. To klasyczny widok kończącego się lata. Podczas naszego, grzybowego rejsu, spotkaliśmy bardzo nieliczne stanowiska wrzosów. Szliśmy dosyć ostro pod górę. Andrzej skontaktował się z gajową wieżą grzybobrań i poprosił o zgodę na wzniesienie się na wysokość 800-850 m n.p.m. Zgoda została wydana. Ponownie zwiększyłem ciąg gumowców i… 

trafiliśmy na całe rodzinki młodych koźlarzy pomarańczowo-żółtych. Wiele, bardzo młodych i prawie niewidocznych grzybków zostało do podrośnięcia. Za kilka dni, gdy ktoś tam trafi to “zakozaczy” się po uszy. Jednak ostre wznoszenie się pod górę i pełna moc gumowców zaniepokoiły mnie, ponieważ zauważyłem zapaloną lampkę kontrolną, ostrzegającą przed zbytnimi naprężeniami zmęczeniowymi gumowców. Natychmiast poinformowałem o tym kapitana. ;))

Zbytnie naprężenie zmęczeniowe gumowców może skutkować dekompresją kaloszy i rozerwaniem cholewy, a także podeszwy, w związku z czym, gumowce będą niezdolne do dalszego rejsu. W konsekwencji grzybiarz będzie skazany na powrót “boso”, podśpiewując piosenkę Zakopower “Pójdę boso”, itp. Żeby temu zapobiec, kapitan natychmiast zarządził przerwę w grzybobraniu, aby gumowce odpoczęły. ;))

Ponieważ nasz grzybolot także wykazywał pewne symptomy zmęczeniowe, także i załoga postanowiła odpocząć. Jednocześnie poinformowaliśmy o tym wszystkim gajową wieżę grzybobrań, a kontroler grzybobrań powiedział, że kapitan podjął bardzo dobrą decyzję, przewidzianą w procedurze przeciwdziałania naprężeniom zmęczeniowym gumowców. ;))

Po około 30 minutach, sprawdziłem wytrzymałość i stan techniczny gumowców. Przerwa zregenerowała materiał i gumowce były gotowe do dalszego rejsu. Ponieważ wysokość 850 m n.p.m. była najwyższą, jaką osiągnęliśmy podczas grzybowego rejsu, przygotowywaliśmy się do rozpoczęcia obniżania lotu. Kolejna miejscówka prawdziwkowa i brak miejsca w koszykach spowodowały, że trzeba było posiłkować się dodatkowym wyposażeniem pod postacią szmacianej torby.

Kontroler ruchu grzybowego wydał pozwolenie na obniżanie wysokości, jednocześnie nakazując zachowanie szczególnej ostrożności, a także robienie przerw, żeby nie doszło do zbytniego przeciążenia grzybolotu, a w rezultacie do przegięcia, przeciągnięcia i wywrócenia się. ;))

Grzyby nie chciały nas wypuścić z lasu. Stopniowo obniżając kurs po wygodnej, asfaltowej drodze, co chwilę trzeba było zatrzymywać się, ponieważ znajdowaliśmy piękne grzybki, wśród których przeważały prawdziwki i podgrzybki, czasami młode ceglasie.

Taka sytuacja miała duży plus, ponieważ można było zdjąć plecak i postawić koszyki/torby, żeby na chwilę odpocząć i zregenerować się. Kontroler ruchu grzybowego potwierdził prawidłowość naszego kursu w kierunku do samochodu.

W jednym miejscu trafiłem na wyjątkowe znalezisko – rzadkiego i będącego pod ścisłą ochroną siedzunia jodłowego. Zapach jego jest znacznie mniej intensywny niż siedzunia sosnowego, a zapach części trzonowej przypominał nam podtęchłą szmatę do podłogi… W końcu podeszliśmy do lądowania, włączyłem odwracacze ciągu gumowców i po 2-3 minutowym dobiegu, szczęśliwie wylądowaliśmy przy samochodzie. Kontroler ruchu grzybowego pogratulował nam wspaniałego grzybobrania, a my jemu podziękowaliśmy za cenne wskazówki i opiekę podczas całego, grzybowego rejsu. ;))

Następnie przeszliśmy do procedury fotografowania końcowego efektu grzybobrania. Zaczął padać niewielki deszcz, z którego oczywiście ucieszyliśmy się. Niestety, padało zaledwie przez kilka minut. 

To było wspaniałe grzybobranie wysokich lotów! Jeszcze tydzień temu o takich zbiorach można było pomarzyć. Także i tym razem włączyłem licznik kroków, który ostatecznie wskazał ich 25.600, czyli o 10.900 mniej niż tydzień temu.

Jak długo potrwa ten wysyp? Pewnie jeszcze przez kilka dni, a później będzie trzeba czekać na jesienną odsłonę runa leśnego. Trzeba obserwować przemieszczanie się frontów i opadów, ponieważ we wrześniu, sytuacja grzybowa może być podobna, jak w zeszłym roku, kiedy górscy grzybiarze napełniali koszyki, a nizinni nawet olszówki nie widzieli.

“Kto je borowiki, ten ma dobre wyniki” i duże bicepsy. ;)) Tak się zakończyło grzybobranie marzeń! Grzybolot numer “600 boletus edulis” był najbardziej emocjonującym rejsem w tym sezonie i oby jeszcze kilka takich udało się zrealizować. DARZ GRZYB! ;))

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

4 KOMENTARZE

  1. Witajcie Towarzyszu Lenart:)
    Pozostaje tylko pogratulować Wam zbiorów bo tutaj jak już pisałem możemy tylko o takich pomarzyć. W nocy troszkę popadało to może i coś się zlituje. A póki co w przerwach w wędkowaniu penetruję brzegi jezior bo do lasów nie ma nawet co wchodzić. Efekt garstka kozaków i podgrzybków, raz dwie garście kurek i tyle. Co do fotografowania (oprócz grzybów oczywiście) okazów flory i fauny to oczywiście jest to całkowicie zgodne z linią Partii i Dyrektywą Towarzysza I Sekretarza. A pozstaje jeszcze sprawa konia. Towarzyszu niepotrzebnie się płoszycie i obchodzicie bokiem to sympatyczne zwierzę. Wasze obawy były zupełnie bezpodstawne. Przecież mina konia mówi jednoznacznie “nie, nie oni wyglądają na już kopniętych nie będę ich musiał…”
    Serdecznie pozdrawiam Leśny Bracie:)
    Pomimo panującej w tutejszych lasach nędzy grzybowej Darz Grzyb.

    • Cześć Wojtek. 😉
      W górach przeszła kulminacja letniego wysypu grzybów. Ja niestety nie mogłem pojechać do lasu, ale Sylwia z Andrzejem nazbierali prawie trzy razy więcej, co tydzień temu. Co do konia – takie były wytyczne od kontrolera ruchu grzybowego i trzeba było się do nich zastosować. 😉
      Wróciły upały i sucha pogoda. No to sobie pewnie poczekamy na nizinny wysyp grzybów jeszcze przez kilka tygodni…
      Darz Grzyb! 😉

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.