Aktualności Grzyby Las

HISTORIA GRZYBOBRAŃ POCIĄGOWYCH CZĘŚĆ 5/5.

HISTORIA GRZYBOBRAŃ POCIĄGOWYCH

CZĘŚĆ 5/5.

LATA 2013 – 2015. POCZĄTEK CISZY

To już ostatnia, piąta część Historii Grzybobrań Pociągowych. Od początku fascynującej przygody w 1992 roku, jej rozkwitu w latach 1993-2002, poprzez powolny schyłek, aż do ostatniego tchnienia w 2012 roku, minęło już prawie ćwierć wieku. W tym czasie wiele się wydarzyło. Wyremontowano częściowo dworzec Nadodrze, wymieniono tory kolejowe na odcinku Grabowno Wielkie – Odolanów, wycięto setki hektarów lasów, a w ich miejsce posadzono nowe drzewa.

Zmieniają się również pociągi. Wśród pradziadów z minionej epoki, pojawiają się nowoczesne i bardzo przyzwoicie wyglądające jednostki. Mkną szybko po trasie, która kiedyś połączyła ludzi z różnych środowisk, o różnych poglądach, wieku i ścieżce życiowej, Bukowińskim Kultem Lasu. Tylko, tak jak napisałem w części pierwszej – Słońce zawsze wschodzi z tej samej strony dworca.

Pociągi opustoszały, nawet w sezonie, znacznie więcej miejsc jest pustych niż zajętych. W okresie wakacyjnym, jakaś taka dziwna cisza panuje w pozornie głośnych i hałaśliwych pociągach. Wszystko minęło, pozostały tylko wspomnienia i obrazy w głowie. Czas pędzi nadal, sypiąc swój popiół na nasze życie, pod postacią uciekających sekund, minut i godzin.

Rok 2013 był pierwszym, w którym zapanowała kompletna cisza. Nikt nikogo nie witał. Nikt na nikogo nie czekał. Pozostałem tylko ja. Do dzisiaj się zastanawiam, dlaczego taka niesamowita podróż, spotkała właśnie mnie? Sezon grzybowy w 2013 roku był dobry. Najpierw ostatni tydzień sierpnia, przyniósł pierwszy wysyp, a po połowie września, rozpoczął się bardzo dobry, jesienny rzut, który trwał co najmniej 3-4 tygodnie.

Podobnie działo się w 2014 roku. Był to miejscami wspaniały rok dla grzybiarzy, z tym że, dużą niedogodnością było wyjątkowe zaczerwienie (zarobaczywienie) grzybów. Pierwszy wysyp na Wzgórzach Twardogórskich rozpoczął się po 20 sierpnia i trwał 2 tygodnie. Momentami był bardzo intensywny. Dominowały podgrzybki.

We wrześniu, około połowy miesiąca, zaczął się rozkręcać wysyp jesienny, który trwał – właściwie z niewielkimi wahaniami – prawie miesiąc czasu. Grzyby ponownie były mocno robaczywe, ale skala wysypu była na tyle duża, że spokojnie można było nazbierać zdrowych okazów. W 2014 roku, pojawiły się pierwsze symptomy suszy, która na dobre rozhulała się w 2015 roku. Za to w południowo-wschodnich regionach Polski, trwał festiwal grzybów, właściwie od końca kwietnia i doszło wręcz do “zmęczenia” materiału. Ileż można tachać pełne kosze grzybów? ;))

Rok 2015 był jednym z najgorszych w historii wielu grzybiarzy. Przewlekła susza, ciągnący się miesiącami niedostatek opadów, powodowały frustrację, “rozpacz” grzybową i ogólne wkurzenie miłośników grzybobrań. Historia nauczyła mnie, że takie lata się zdarzają. Nic na to nie poradzimy. Z pokorą trzeba przyjąć ofertę Matki Natury w każdym sezonie. Raz jest super, innym razem przyzwoicie lub beznadziejnie. Po kilku dobrych latach grzybowej hossy, trafiła się bessa i tyle.

Grzybobrania często kojarzą mi się z totolotkiem lub Giełdą Papierów Wartościowych. ;)) Trzeba z optymizmem patrzeć na dalsze lata. Oczywiście zdarzały się rejony, gdzie solidnie popadało i rozpętało się eldorado grzybowe (np. Pomorze Środkowe). W skali całego kraju, było jednak bardzo kiepsko. Bez względu na wszystko, nad Bukowińskim Kultem Lasu władzę przejęła cisza…

BILETY PKP

W 1992 roku, kiedy w bukowińskim sklepie z numerem 36A, miała miejsce uroczysta przysięga, inicjująca Bukowiński Kult Lasu, wpadłem na pomysł, żeby zbierać wszystkie bilety z moich leśnych wypraw. Dzisiaj segregator pęka w szwach. Mam ich około 700-set. Patrząc na nie z perspektywy czasu, widać, jak wiele razy zmieniały się wymiary biletów, ich rodzaj, cena i jakość papieru.

Każdy rok “biletowy” ma swoją koszulkę foliową i jest spisany. Dzięki temu łatwo mi znaleźć dany bilet, jeżeli pokazuję segregator znajomym i chcę im pokazać jakiegoś “rodzynka”. A może pójść z nimi do zarządu PKP i złożyć wniosek o dożywotnie, bezpłatne przejazdy na kultowej trasie z uwagi na niezwykłą kolekcję? :))

OD “KARTONA” DO SMARTFONA

Porównując bilety PKP na przestrzeni prawie 25 lat, na początku najlepiej wziąć pod uwagę małe, kartonowe bilety, na których odbijano (zresztą bardzo głośno), datę wyjazdu do współczesnych, elektronicznych wynalazków. Jak to się wszystko pozmieniało. Kiedyś mały kartonik, a teraz “papier” w smartfonie. To taka swoista “rewolucja” od “kartona” do smartfona. ;))

Wiele ludzi już nie pamięta i nawet nie widziało na oczy tych kartonowych biletów. Ostatnio pokazywałem segregator jednemu z moich znajomych, który wybałuszył oczy na ich widok. ;)) A co będzie za 20-30 lat? Może technika tak pójdzie do przodu, że ponownie ktoś wytrzeszczy oczy, ale tym razem na widok biletu w smartfonie? ;))

W latach 90-tych ceny biletów były stosunkowo niskie. W weekendy obowiązywały bilety wycieczkowe. Polegało to na tym, że kupując bilet tam i z powrotem, miało się 50% zniżki. Korzystało na tym mnóstwo ludzi. Warunki, jakie trzeba było spełnić to, po pierwsze – wyjazd musiał nastąpić nie wcześniej niż o godz. 19:00 w piątek, po drugie – powrót musiał nastąpić najpóźniej do godziny 6 rano pierwszego dnia roboczego po weekendzie, czyli w poniedziałek.

Po trzecie – bilety wycieczkowe obowiązywały do 60 kilometrów od stacji początkowej. Szczęśliwie, do Bukowiny Sycowskiej jest właśnie 60 kilometrów od stacji Wrocław Nadodrze. To wymaga jednak rozwinięcia. Kiedyś pociągi “leśne” jeździły do Oleśnicy. Tam trzeba było się przesiąść do pociągu w kierunku Ostrowa Wielkopolskiego. Obecnie, pociągi omijają Oleśnicę Główną, jadąc bezpośrednio do Oleśnicy Rataje przez posterunek odgałęźny Łukanów. Dzięki temu, do Bukowiny jest bliżej o 4 kilometry. ;))

Pierwszy mój wyjazd za Zieloną Górę w wieku 13 lat w dniu 26 września 1992 roku, który opisałem w trzeciej części, również jest udokumentowany. Ceny biletów “porażają”. Oczywiście było to jeszcze przed denominacją, czyli przed obcięciem czterech zer. Bilety kupiłem z ojcem dzień wcześniej.

Pociąg “Ślązak” do Rzepina był z całkowitą rezerwacją miejsc. Jak to wyglądało w realu to też opisałem. Bilety powrotne to kartoniki z “długopisową” ceną 15.500,00 zł za każdy. Cena, jaka widnieje na bilecie to 510,00 zł. Poplątanie z pomieszaniem. ;)) Na odwrocie kartonika, widnieje jeszcze resztka tuszu z niewyraźną datą. Za to napis Budachów jest dobrze widoczny.

Kiedyś nie było tylu spółek, spółeczek i innych tworów prawa handlowego na PKP. Po prostu PKP to było PKP. Jak miałeś wykupiony bilet na daną trasę pociągiem osobowym, a chciałeś wrócić szybciej pociągiem pośpiesznym to szedłeś do konduktora i kupowałeś za niewielkie pieniądze tzw. bilet blankietowy na dopłatę.

Wiele razy też się zdarzało, że konduktor bez wypisywania blankietówki brał 4 zł na piwo i mogłeś podjechać 30 kilometrów pośpiechem z Oleśnicy Rataje do Wrocławia zamiast jechać do Oleśnicy Głównej i czekać godzinę na osobówkę do Wrocka. Zyskiwało się za to grubo ponad godzinę czasu. Obecnie nie ma takiej możliwości. Kupiłeś bilet Regio, a chcesz jechać pośpiechem TLK to musisz kupić cały bilet u nowego przewoźnika. Dopłaty są niemożliwe. Oczywiście wszystko w celu “podniesienia jakości i komfortu jazdy dla pasażerów”… Paranoja.

W latach 90-tych, poza denominacją, która była znaczącą zmianą w widniejących cenach biletów, wprowadzono nowsze urządzenia wydające bilety. Nowsze nie zawsze znaczy lepsze. Zmieniły się przede wszystkim rozmiary biletów. Wprowadzono żółte “kobyły”, które nie dość, że rozcapirzały się w kieszeni, to i w portfelu jakoś tak nieszczególnie leżały.

Nie lubiłem tych biletów. Często z grzybiarzami rozmawialiśmy o nich, że to po prostu marnotrawstwo papieru. No, ale ktoś je wymyślił, wprowadził, a ja tylko, wrzucałem je do swojej kolekcji. Obecnie mogą służyć jako np. dobry wachlarz podczas upałów. ;))

We wspominanych latach 90-tych, szczególnie pod ich koniec, zaczęła się rewolucja zamykania małych stacji kolejowych. Nabrała ona rozpędu jeszcze bardziej po 2000 roku. Coraz częściej, zamiast kupić bilet na stacji, trzeba było udawać się do konduktorów, którzy często mieli problem z obsługą przenośnych automatów biletowych.

Zaczęto też zwracać uwagę pasażerom, że brak biletu należy bezzwłocznie zgłosić konduktorowi, wsiadając do pierwszego wagonu licząc od czoła pociągu, czyli kierunku jego jazdy. Obecnie ta reguła obowiązuje nadal, ale UWAGA – tylko w pociągach Regio.

W pociągach pośpiesznych TLK musisz rozglądać się, gdzie jest konduktor i wsiadając, zgłosić brak biletu. Jeżeli wsiądziesz do pierwszego wagonu licząc od czoła pociągu (czyli tak, jak w REGIO), a konduktor jest daleko z tyłu, to może wlepić Ci karę za to, że się nie zgłosiło brak biletu. Absurd kompletny.

Żółte kobyły biletowe obowiązywały przez wiele lat. Przez jakiś czas na dworcu Nadodrze funkcjonowały dwie kasy biletowe. W jednej był automat ze starszego typu biletami, drugi z żółtymi kobyłami. Później, w obu wprowadzono już żółte kobyły. Dużo zaczęło się zmieniać w 2005 roku. Pojawiły się kolejne rodzaje biletów i maszyn je drukujących.

Na szczęście rozmiary biletów zdecydowanie zmalały. Ile lat trzeba było, aby ktoś rozsądniej podszedł do sprawy. Podczas moich leśnych wojaży, zdarzały mi się też incydenty autobusowe, głównie do Skoroszowa lub Gruszeczki. Bilety PKS też mam w kolekcji, ale stanowią one maksymalnie 2% całości. 

Na dalszych zdjęciach, prezentuję wszelkie rodzaje biletów, jakie nabyłem podczas wszystkich lat mojej leśnej pasji. Warto je obejrzeć. To taki rzadko spotykany przekrój przez ewolucję biletów PKP. Część 5. Historii Grzybobrań Pociągowych ukazuje się nieco później, niż zaplanowałem. Powodem tego były kiepskie zdjęcia biletów, które zrobiłem w zeszłym roku w domu, starym aparatem fotograficznym.

Pisząc piątą część i przyglądając się tym zdjęciom, doszedłem do wniosku, że nie są godne umieszczenia ich na blogu. ;)) Pozostała mi tylko jedna opcja – wziąć segregator z biletami do Bukowiny i tam zrobić porządne zdjęcia. Ty już ocenisz, jak mi wyszło. Jak być “nawiedzonym” to do końca. ;))

COŚ NA ZAKOŃCZENIE

To wszystko, co opisałem w pięciu częściach Historii Grzybobrań Pociągowych na blogu jest zaledwie niewielkim kawałkiem tortu, który – dla pełnego opowiedzenia wszystkiego, co wiąże się z tą historią – przybrałby rozmiary sporej książki. Gdyby ująć te 5 części w procentach to maksymalną cyfrę, jaką mogę tu wpisać jest 25.

Czyli jakieś 75% tego, co wydarzyło się podczas trwania Bukowińskiego Kultu Lasu wrocławskich grzybiarzy, pozostaje na razie w tajemnicy. Jeżeli kiedyś napiszę resztę to wyłącznie w formie książkowej. Życie pokaże, czy mi się uda, a raczej i przede wszystkim – czy znajdę na to czas. Darz Grzyb! ;))

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.