Co można zrobić z pierwszym, znalezionym koźlarzem pomarańczowożółtym w sezonie? Można go zebrać do koszyka. Albo zrobić mnóstwo fotek, stworzyć “fungi-selfie”, zatańczyć z radości, wrzasnąć i okazać w inny, różnoraki sposób swoją radość i emocje. Po zimowym, grzybowym poście, można go też spałaszować na miejscu (nie polecam). ;)) Wreszcie, można go też zostawić w miejscu i licząc na fuksa, że nikt go nie zerwie, przyjechać za tydzień i popatrzeć, jak żywioły obiegu materii przeobrażają go w naturalny sposób.
W taki właśnie sposób, postąpiłem w tym sezonie z pierwszym, znalezionym w dniu 19 maja koźlarzem pomarańczowożółtym. Po zrobieniu kilku zdjęć, zapadła decyzja, że pozostanie on w lesie. Dlaczego? Ku pomyślności sezonu i rozsianiu przez niego pomarańczowożółtej braci w brzozowo-sosnowych alejkach. Niech jesienią pomarańczowożółta “rewolucja” opanuje te miejsca. ;)) Wtedy raczej nie myślałem, że będę go szukać 8 dni później…
Podczas ponownej wycieczki w dniu 27 maja, nadal nie myślałem, co tam się dzieje u mojego dziewiętnasto-majowego, pierwszego koźlarza, często nazywanego krawcem z rodziny Leccinym versipelle. Ale w miarę zbliżania się do miejsca, w którym on rósł, zacząłem myśleć, że może jeszcze się uchował. Że zobaczę go ponownie. Nieważne w jakim stanie. No i był. Opędzlowany z miąższu przez ślimaki, chwiejący się na pogryzionym trzonie, jak Pan Ziutek po wizycie w sklepie monopolowym. To wszystko mało ważne. Ważne, że był! ;))
Polecam każdemu grzybiarzowi, przeprowadzenie takiego doświadczenia, szczególnie teraz, gdy grzybów jest bardzo mało i ludzi jeszcze mniej. W sezonie, z eksperymentem może być ciężko z uwagi na konkurencję. Zrobiłem kilka zdjęć porównawczych, aby pokazać proces zmiany w wyglądzie u koźlarza w ciągu ośmiu dni. Zarodniki wysypał, nakarmił tłuściutkie ślimaki. Jakieś leśne żyjątka, pewnie też go jeszcze skonsumują. Być może już to zrobiły. Mi dał sporą frajdę z przewodnim dla grzybiarzy hasłem: “Jeszcze grzybnia nie zginęła”! Darz Grzyb! ;))
Witaj Paweł:)
Potwierdzam tą wiosenną ciekawostkę z bukowińskiego lasu. W końcu ślimaczki też muszą coś jeść tylko dlaczego akurat naszego kozaka? Na moim RODOS wydałem im bezwzględną wojnę. Potrafiły france włomotać całą grządkę młodej fasolki. No ale w sumie nie o tym chciałem Ci napisać. Otóż mam pewien sposób na te uparte boletusy. Ty jako ich znawca musisz zaopatrzyć się we flet (taki jakiego używają fakirzy indysjscy). Może dostaniesz na Allegro i konewkę. Konewkę pożyczę Ci swoją. W przypadku suszy podlej kawałek lasu i zacznij przygrywać boletusom. Może powyłażą z ziemi? Jak sposób chwyci to się go opatentuje:)
Pozdrawiam serdecznie
Jeżeli przyjdzie czas na boletusy (wrzesień, październik), a będzie za sucho, natychmiast skorzystam z Twojej propozycji, o czym dam znać. Jak wypali to oczywiście udamy się do urzędu patentowego. 😉
Jeszcze w kwestii zdjęć z wycieczki Wojtku. Do piątku powinienem już się wyrobić i Ci je przesłać.
Pozdrawiam, darz grzyb! 😉
Witaj Paweł:)
Dobra to wypróbujemy ten nowy sposób:) Może nie zamkną nas na Kraszki:)
A i z tego co pisałeś mamy zaliczoną 1/500 część tras po Wzgórzach Twardogórskich, czyli jeszcze tylko 499 wycieczek i Wzgórza będą zwiedzone:)
Serdecznie pozdrawiam:)
Nie zamkną, tylko będą od nas odgapiać. 😉
Co do tajemnic – tak, to była ich 1/500-tna. 499 wycieczek to półtora roku w lesie. Nieźle. 😉
Darz Grzyb! 😉