Aktualności Grzyby Las Perły dendroflory

Lasy Bukowiny przedwiośniem malowane.

Lasy Bukowiny przedwiośniem malowane.

Sobota 24 lutego 2024 roku. Lecą klucze gęgaw, radośnie hałasują, zmieniają prędkość i trajektorię lotu. Pozornie robią to chaotycznie, a tak naprawdę misternie i w skoordynowany sposób. Ołowiane chmury płyną jeszcze po niebie, w nocy mocno padał deszcz, teraz opady ustały.

Wpatruję się w tę podniebną akrobację długich szyi połączonych barwnymi skrzydłami i schowanymi w “podwoziu” stopami. Tego mi było trzeba! Lutowej przygody wśród przyrody, z dala od ludzi i trucizny wylewającej się z portali internetowych.

Wysiadam na Drołtowicach, które znajdują się kilka kilometrów od mojej ukochanej Bukowiny Sycowskiej. Po obejrzeniu ptasiego lotu gęsich odrzutowców, wchodzę do lasu i na wstępie oglądam młodnik jodłowy. Przez dłuższą chwilę spoglądam na młode drzewka. Kilka kroków naprzód i… zaczynam zanurzać się w lasy…

Luty w tym roku jest wyjątkowy. Temperatury wywołały przedwiośnie, obfite opady “upiły” lasy, które tylko czekają na jeszcze dłuższe i cieplejsze dni, aby eksplodować wiosną. W lasach panuje ciche napięcie, bo marzec za pasem i Słońce świeci coraz dłużej.

Dobrze, że założyłem gumowce, bowiem ściółka dosłownie chlupie od wody, mchy napęczniały jak balony wypełnione powietrzem, zapachy przedwiośnia stymulują zmysły. Rozpoczyna się lutowa włóczęga do mojej grzybowej, duchowej i jagodowej Mekki. 

Słońce oraz częściej wychyla się zza chmur, las wygląda jak odrodzony. Albo nowo narodzony. Tyle wody dawno w nim nie było. Miejscami słychać pierwszy, nieśmiały śpiew ptaków. Mają już regularne próby przed marcowo-kwietniowo-majowymi koncertami ptasiej orkiestry symfonicznej, której dyrygentem jest las.

Idę od południa w kierunku rezerwatu Gola. Jest cudownie, przepięknie i niezwykle. To dopiero początek wyprawy, a przyroda już wibruje mi w górnych segmentach mózgu i głowy. Tak jak las upił się obfitymi opadami, tak ja upiję się dzisiaj lasem! 

Sośniny wymieszane z bukami, świerkami i dębami. Różnorodność i leśny kalejdoskop ulubionych drzew. Wszystko się rozkręca, jakby przygotowały Lenartowi ucztę i chciały powiedzieć – dlaczego leniwy włóczęgo przyjechałeś do nas dopiero pod koniec lutego? Na stare kalesony gajowego! Od początku roku czekamy na ciebie. ;))

To teraz przyjmij od nas prezenty, żebyś nie zapominał o swoich bukowińskich lasach, którymi zachłysnąłeś się jako mały dzieciak, chodzący z grzybową starszyzną na jagody i grzyby!

Dajemy ci szczyptę leśnej magii, skąpanej słońcem na liściu wyschniętego buka, okraszonego kroplami deszczu w oddali.

A teraz poczęstujemy twoje wciąż latające po lesie zmysły pięknym bukiem, który ubrał podstawę swojego pnia w skarpetkę ulepioną i uformowaną przez mchy.

Z wdzięcznością otwieram dłonie i przyjmuję te piękne prezenty, uwieczniając ich walory na zdjęciach.

Kilkadziesiąt metrów dalej spotykam drugiego buka, którego pień w całości pokrywały mchy. Urwał się z jakiejś baśni i postanowił pozostać w bukowińskich lasach. To bardzo mądre drzewo, bowiem wie, że wszędzie jest dobrze, ale najlepiej w Bukowinie! 

Mchy po obfitych deszczach nabrały pęczniejącej zieleniny, są fantastycznie jaskrawe i barwią optymizmem nawet najbardziej szare miejsca w lesie.

Przechodzę wąską, ukrytą ścieżką jeszcze bardziej w głąb lasów i docieram do miejsca, w którym dzieją się kolejne leśne cuda.

Co tu się dzieje! Jedna z firmowych wizytówek lasów Bukowiny i okolic! Za mokrymi sosnowymi pniami, młodymi bukami i świerkami, jeszcze martwymi trawami, roztacza się tajemnicza mgła… Nie trzeba już nic dodawać, bowiem każda leśna dusza wie o co chodzi.

Zanim dojdę do rezerwatu, odwiedzam kolejne szczególne miejsce, o których okoliczne drzewa szumią, że rosną w nim strzeliste wieże, których wysokości nie pobiją żadne sosny, ani świerki, ani jodły.

Te wieże to majestatyczne daglezje zielone. Stanowią perełkę lasów Bukowiny i można je spotkać w kilku miejscach. Jednak to jest mi szczególnie bliskie, bowiem tylko tutaj rośnie daglezja z tajemniczym “gniazdem”.

Podziwiam ich egzotycznie wyglądające pnie z charyzmatycznie spękaną korą. Rosną wzdłuż leśnej drogi, są przepiękne, dorodne i zachwycające.

Tam wysoko, prawie na czterdziestym metrze nad ziemią, w koronie jednej daglezji ukształtowało się wspomniane gniazdo, które w rzeczywistości jest “czarcią miotłą”, a więc skupieniem silnie rozgałęzionych, nienormalnie rozwiniętych pędów płonnych.

O ile spotykam “czarcie miotły” na sosnach, świerkach czy modrzewiach, o tyle na daglezji wyczaiłem ją tylko tutaj.

ZIELONE KOŁNIERZYKI

Po daglezjach idę przez las zielonych kołnierzyków. Większość starszych drzew przyroda ubarwiła skarpetkami mchów w dolnej części pni. Są złocisto-zielono jaskrawe i cudne. Wypatruję ich tak, jakbym szukał grzybów podczas jesieni na grzybobraniu.

Niektóre są pokryte mchami jeszcze obficiej, czasami tylko po jednej stronie pnia i nie tylko od północy, jak to często błędnie jest przekazywane.

Spotykam mchy na drzewach z każdej strony świata, od północy, południa, wschodu i zachodu.

Przedwiośnie starannie maluje leśne obrazy i pejzaże. Farby (wody) dostarczono obficie, zatem i obfite powstaje dzieło. Każdy szczegół jest perfekcyjnie dopracowany, stanowi jednocześnie początek i koniec czegoś jeszcze wspanialszego.

W ściółce zawieruszyła się tęgoskórowa “mumia”. Gdzieś ty się uchowała, kiedy larwy żerowały, kiedy śniegi i mrozy ściskały, kiedy wreszcie przyszły odwilże i deszczowe słoty?

Słońce mocniej przygrzało, przedwiośnie się rozhulało. Wciąż idę między zielonymi kołnierzykami, sosnowymi zmokłymi “kurami”, uskrzydlony leśnym czarem.

I tracę racjonalne myślenie, ponieważ rozglądam się za grzybami, chociaż wiem, że przecież o tej porze roku, nie ma najmniejszej szansy na nalezienia podgrzybka, borowika lub koźlarza. I co z tego? I nic. Dalej filtruję ściółkę… ;))

Ten mój urojony grzybowy trans przerywają kolejne sygnały i przeloty kluczy dzikich gęsi. Ocknąłem się, spojrzałem na błękit nieba. Jestem już bardzo blisko rezerwatu Gola.

Klimat w lesie jest natchniony. Moja wyprawa wchodzi na najwyższe obroty zmysłowo-duchowe. Ależ się stęskniłem za stanem leśnego upojenia i odurzenia. Przekraczam próg rezerwatu…

W REZERWACIE

Radośnie i serdecznie witam królowe rezerwatu jodły! Oglądam ich sylwetki, po czym zauważam pewne niepokojące zmiany w ich koronach, które objawiają się różnymi odcieniami zieleni.

Już jest wszystko jasne. To jemioła jodłowa, która w ostatnich latach, w nawalnych ilościach opanowała nasze stare polskie jodły. Na Podkarpaciu, korony wielu jodeł aż uginają się od ich ciężaru. Niestety, jemiołowe przekleństwo dopadło również stare jodły w rezerwacie Gola.

Rezerwat Gola to stosunkowo niewielka przestrzeń, za to ogromna różnorodność. Mamy w nim kilka odrębnych światów. Spotkamy tu przestrzenie suche, bardziej prześwietlone, jak i gęste, bardzo trudne do przejścia z licznymi powalonymi drzewami.

Odwiedziłem parkę zakochanych drzew, ale nie jest to ta para, którą opisałem w jednym z cykli pereł dendroflory Wzgórz Twardogórskich. To jest taka miniaturka tamtej pary – dorodniejszej i potężniejszej.

Tamta rośnie na południowej granicy rezerwatu, miniaturka na północy. W obu przypadkach doszło do sytuacji, w której buk zakochał się w sośnie. 

Kto by pomyślał, że przyroda takie dziwa tu wykombinuje. Na północy i na południu bukom w oko wpadły sosny. I tak właśnie powstały, liściasto-iglaste zakochane pary drzew. 

W rezerwacie rośnie też kilka dorodnych buków. Nie są to jakieś ogromne okazy, ale przykuwają uwagę i nie można przejść obok nich obojętnie.

Kolejna królowa rezerwatu na horyzoncie. Prawie 200-letnia jodłowa dama, ugałęziona od stóp do głów i niestety okupowana przez jemiołę.

Rezerwat to też stare, piękne sosny pospolite, ale i wiele młodych drzewek, w tym mieniące się białą korą brzózki.

Całoroczne owocniki grzybów nadrzewnych tak napęczniały wodą, że stały się chyba kilka razy cięższe niż zwykle.

W centralnej części rezerwatu panuje wspaniała atmosfera gęstości i leśnej dzikości. Tę dzikość podkręciła jeszcze mocniej wataha dzików, która czmychnęła przede mną. Było tej dziczyzny ze 30 osobników.

Zbliżałem się do północnej granicy rezerwatu, gdzie leśny świat kręci się dookoła wody. Wśród rozkładających się pniaków i trucheł powalonych drzew, rośnie młode pokolenie dendrologiczne.

Znalazłem też ciekawostkę geologiczno-historyczną. Skąd się tutaj wzięła? W sercu rezerwatu?

DZIESŁAWSKI POTOK

Zaplanowałem, że przeskoczę w rezerwacie Dziesławski Potok i od razu obiorę kierunek do Bukowiny. Ale nie dzisiaj Lenart! Potok wreszcie stał się potokiem z rozlewiskami, bagnami i błotem.

Dawno nie widziałem go w takim uwodnionym stanie. Podczas suchych lat wysycha całkowicie, a teraz proszę bardzo! Gumowce nic nie dadzą, bowiem wpadnę do bagna po pas albo i jeszcze wyżej.

Co w takim razie należało zrobić? To proste – iść wzdłuż niego aż do wyjścia z rezerwatu i odbić na leśną drogę, która później przebiega nad potokiem. Oczywiście po drodze należy pstryknąć kilka zdjęć.

Po rezerwacie należy chodzić ostrożnie, przede wszystkim żeby nie podeptać młodych drzewek i nie potknąć się o materiał przyrodniczo-leśny, który licznie zalega na ściółce.

Po 30 minutach na dobre wychodzę z rezerwatu, wąskimi ścieżkami przemykam wśród brzóz i ponownie zachwycam się zielonymi kołnierzykami.

Tym razem oblepiły dęby bezszypułkowe, ale w oddali dostrzegam je również na bukach.

Podobnie jak wcześniej, niektóre spotkane zielone kołnierzyki, pokrywają tylko połowę pnia danego drzewa.

W LEŚNĄ DAL!

Opuściłem na dobre Świątynię Rezerwatu Gola i teraz przyszedł czas dać nura w leśną dal lasów Bukowiny! Przejść przez klasykę borowo-zagajnikowo-sosnowej klasyki rozciągającą się do samej chlewni, z której aromaty chłostają po nozdrzach. ;))  

Słońce bawiło się w chowanego z chmurami. Wychylało się i zachodziło, chociaż tak naprawdę, nasza gwiazda świeci przez cały czas i to raczej chmury bawią się z jego światłem, płynąc po troposferze.

Zielone kołnierzyki, wciąż nawijały mi się przed obiektyw aparatu. Często powiada się, że coś wygląda jak malowane. I tak właśnie wyglądały drzewa otulone soczyście zielonymi mchami. Jak malowane.

Ponownie znalazłem mumie grzybów. I ponownie rozglądałem się za podgrzybkami oraz borowikami, wbrew wszelkim zasadom zdrowego rozsądku i trzeźwego umysłu. Tyle, że mój umysł był od kilku godzin pijany lasem i chciał go pić jeszcze więcej. ;))

Może by tak schłodzić go wodą? Właśnie, motyw wody był bardzo powszechny podczas mojej włóczęgi. W lesie co trochę stały pokaźne kałuże, a w tafli ich wód, przedwiosenny las odbijał się sylwetkami swoich drzew.

Wpadłem w wir uwiecznienia na zdjęciach tych wodnych odbić, których otoczką często jest błoto. A mimo to jest w tym wszystkim sztuka i piękno, chociaż błoto, przeważnie kojarzy się z czymś brzydkim i nieprzyjemnym. Jednak nie w lesie! W lesie błoto to artysta, któremu szlifu dotrzymuje woda w kałuży. 

O ile sosny i świerki dodają mroku w fotografii “kałużowej”, o tyle brzozy białego optymizmu, jeszcze bardziej podrasowanego, kiedy to pojawia się błękit nieba.

Nie mogłem oderwać wzroku od leśnego zwierciadła sztuki kałużowej. Dały mi tyle radości, ile wody znajdowało się w tych kałużach. Żeby tak zmoczyło nam lasy w tym roku przed wrześniem… A później już tylko grzybnia dokończy ceremonię pobudzenia owocników i wykluje tysiące kapeluszy. 

Woda stała nawet w miejscach, gdzie w zeszłym roku na próżno było jej szukać. Przynajmniej początek wegetacji w tym sezonie będzie miał porządne nawodnienie.

Zbliżałem się do skraju leśnego świata Bukowiny, rozciągającego się od Drołtowic i Goli Wielkiej. Tak właśnie, wygląda wspomniana klasyka klasyki lasów Bukowiny. Pochyłości terenu i przewaga sosen, ale zawsze zawieruszy się gdzieś buk, dąb, modrzew, świerk lub brzoza. 

Młode buki wciąż trzymają garnitur liści, a tu wiosenka za pasem, borowym lasem, mszastym pniakiem, nadchodzi wolnym krokiem z każdym dniem i nocą. 

Zadaję sobie pytanie. Jak tu mam iść dalej, kiedy przede mną roztacza się najpiękniejsza część Ziemi? O! Teraz to już Lenart zastosował nadzwyczajny środek artystyczny czyli patos nad patosy! Nie ma tu żadnego wyolbrzymienia, bowiem to jest prawda. Szczera jak złoto!

Młodnik po prawej stronie wyrósł już na gęsty, grzybowy las, chociaż jeszcze chudy, ale czasami tłusto sypie grzybami, przeważnie koźlarzami, maślakami, podgrzybkami i opieńkami.

Trzy brzozy przy skrzyżowaniu leśnych duktów, w oddali niewielkie wzniesienia, sieć energetyczna i dalej bukowińskie lasy. W latach 90-tych stawałem w tym miejscu i zastanawiałem się, co mnie tu tak przyciąga? W sobotę zadałem sobie to samo pytanie.

Wychodzę z lasu, wiejskie kundelki od razu wyczuwają moją obecność, skrzekliwie i na swój sposób bardzo sympatycznie szczekają, a ja cichutko w gumowcach o rozmiarze 46, przechodzę lipową alejką, dalej do skrzyżowania i dawaj na Wydzierno!

Po drodze mijam aleję starych topól, drzewa szybko opanowuje jemioła, niektóre z nich przeszły już kastrację korony, przepraszam “pielęgnację” korony…

Ciężkie gniazda jemioły dodatkowo obciążają łamliwe konary i gałęzie. Kończy się Bukowina. Mogę powiedzieć, że znalazłem się na końcu bukowińskiego świata i początku tajemniczych przestrzeni Wydzierna.

Wydzierno dla mnie jest również fenomenalnym miejscem. Właściwie to kontynuacja Bukowiny, tylko pod inną nazwą, bowiem ilości leśnej adrenaliny, piękna, kunsztu wszelakich zakamarków i zapomnianych klimatów jest tu bez liku.

Woda przelewająca się przez drogę z zatopionych rowów to rzadki widok. Niezmiernie cieszą mnie te wody. Zaczynają się moje ulubione pejzaże. Skraje lasów, pola i łąki.

Spotykam zagrzybioną brzozę, której martwy pień, systematycznie kruszy się i fragmentami odpada w dół. Można stwierdzić, że mamy tu porządny wysyp. ;))

Nie miałem ze sobą koszyka, w związku z czym, brzozowe “prawdziwki” pozostały na swoim stanowisku. ;))

Przez następny odcinek leśnej podróży tak mi pozostało. To znaczy spoglądałem w górę i w dół. Wszędzie było coś ciekawego do obejrzenia. A to błękit nieba i wysmukłe brzozy, innym razem pachnący lasem mech.

Późno-lutowe popołudnia są już znacznie dłuższe od tych grudniowo-styczniowych. Minęła godzina 15. Na niebie leniwie płynęły obłoki chmur pierzastych i pierzasto-kłębiastych.

Spokój i wyciszenie. Chwile, które są bezcenne. Tu wciąż jest inny świat, pełen magnetycznych miejsc, wibrujących zaułków, dyskretnych ścieżek.

Zapanowała kompletna cisza. Szedłem w kierunku tunelu pod szlakiem kolejowym, drogą płynął wartki strumień wody. Niczym na górskim szlaku.

To bardzo rzadki widok w tych lasach, kiedy to wiele godzin po ustaniu opadów deszczu, woda wciąż płynie po leśnej krainie.

Płynąca woda to kwintesencja leśnej dyskrecji. Nikt nie wie, gdzie dokładnie wybija i nikt nie wie, gdzie ostatecznie popłynie. Koty chodzą swoimi ścieżkami, leśne strumienie płyną tajemnicami.

I jeszcze raz zielone kołnierzyki, tym razem na młodych drzewkach, spontanicznie oblepiły ich pnie w kilku miejscach.

Leśne stawki porządnie nabrały wody, która przelewa się przez zastawki i szumi wartkim nurtem.

Las wchodzi w trans nadchodzącej nocy. Jeszcze jest jasno, przejrzyście, ale w powietrzu czuć zmiany. Temperatura spada, zrobiło się jeszcze bardziej cicho. Dzień zaczyna gasnąć…

Przedwiośnie “okociło” wiele topól osik, w tym roku bardzo wcześnie. Akcenty wieczornej ceremonii, medytacja przejścia między jasnością i ciemnością. To jeden z moich żywiołów.

Ostatnie spojrzenie na leśną głębię i zielone kołnierzyki. Pozostaje jeszcze dojść do stacyjki i poczekać na pociąg powrotny.

Woda na polach utworzyła spore rozlewiska. W oddali budynek stacji i klon “Bukowianin”. Ciekawy jestem, jak przygotowuje się do resztek wegetacji po trzech latach od otrucia?

Kiedy zmierzam na stację, widzę z oddali, że czegoś brakuje. Bardzo istotnego pierwiastka na terenie przy stacyjnym budynku. Zrobiło mi się smutno.

Szyby okratowane, zawiadowcy już nie ma. Nie ma też pięknego, wiecznie zielonego jałowca “Kolejarza”. Po otruciu klona i lipy, komuś przeszkadzał nawet kilku-metrowy jałowiec, który rósł tu dziesiątki lat i nikomu oraz niczemu nie zagrażał.

Tak wyglądają jego resztki. Dlaczego nawet jego nie oszczędzono? Drzewo, które było wizytówką prawej strony budynku i które emanowało skromnością oraz dyskrecją.

Otruta lipa sypie wyschniętymi gałęziami. Podobnie zachowuje się klon. Martwica i grawitacja działają zgodnie z odwiecznymi prawami fizyki. Za to człowiek, często lubi coś stworzyć, a później z premedytacją zniszczyć.

Oba drzewa otrzymały swoje numerki. Pomyślałem, że to wyrok, czyli zaplanowana już wycinka. Według pozyskanych informacji, prawdopodobnie jest to numeracja po dokonanej inwentaryzacji. Ale tylko głupiec łudzi się, że na tym się skończy. Drzewa otruto na wiosnę 2021 roku po to, aby zamarły i dały argument do ich wycięcia, bo przecież sypią się i zagrażają bezpieczeństwu ludzi.

Czy to nieprzeciętne chamisko, które kazało je otruć, zdaje sobie sprawę, że teraz rzeczywiście może wydarzyć się nieszczęście, kiedy ktoś oberwie martwym konarem w głowę? Czy poniesie za to jakiekolwiek prawne konsekwencje? Odpowiedź na 99,9% brzmi NIE! Przez trzy lata żaden organ władzy i administracji nie miał jaj, żeby porządnie wziąć się za tę sprawę i doprowadzić do ukarania sprawcy.

Jeszcze kilka lat temu stacja kolejowa w Bukowinie Sycowskiej była stacją życia. Po lewej stronie przy płocie obok toalet rósł piękny, zasypany na wiosnę kwiatami bez, nad ławką szumiały korony klona i lipy, pełne gęstych, zdrowych liści, po prawej stronie budynku rósł piękny jałowiec.

Przecież to życie zaprojektował człowiek, który posadził stacyjne drzewa i krzewy. Ale to był inny człowiek. Ten współczesny zniszczył i pewnie jest z siebie dumy, jaki to on kozak, bo pozbył się problemu. Teraz nie będzie trzeba nic robić (grabić liści, itp.), poza sezonowym spryskaniem trucizną trawników, co od kilku lat jest zlecane i starannie wykonywane przez “UFO”.

Może to są ostatnie zdjęcia “Bukowianina”? Nie wierzę już nikomu, a zwłaszcza władzom. Wielka szkoda, że stacyjne życie pozostało już tylko na fotografiach i w pamięci nielicznych ludzi.

Na szczęście życie toczy się w lasach Bukowiny. Głęboko wierzę, że w nadchodzącym sezonie – jak zawsze zresztą – obdarują moją skromną osobę lawiną leśnych przygód i piękna, które kipi w Bukowinie jak woda w gotującym się czajniku.

Dla Czytelników bloga dopowiem jeszcze, że już na 100% w marcu, ukaże się mocno opóźniona, druga część podsumowania sezonu grzybowego 2023. A w maju rozpocznie się nowy sezon i Tour De Las & Grzyb 2024! Wówczas zdradzę, jakie mam nowe spojrzenie na Bukowinę, jej przyrodę i lasy. 

Podczas wyprawy przedwiośniem malowanej, Bukowina na nowo zdefiniowała siebie i dała mi odpowiedź na wiele pytań zadawanych od lat. Tymczasem zbliżała się godzina 18. i czas powrotu. Noc bezszelestnie wdarła się do lasów, nad wieżami zawisł malowniczy zachód Słońca. Przedwiosenna włóczęga zakończyła się, czar jednak nie prysnął. Myślami jestem w pociągu i jadę na kolejną wyprawę, którą zaplanowałem na któregoś tam marca.

DARZ GRZYB!

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

2 KOMENTARZE

  1. Cześć Paweł
    Słodko – gorzka Twoja relacja.
    Cóż, całkiem słodko to już nigdy nie będzie 🙁
    Oby nigdy nie było całkiem gorzko.
    Puki co cieszmy się nadchodzącą wiosną, no bo co innego nam zostało… ?
    Pozdrawiam 😉

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.