Aktualności Grzyby Las Z życia wzięte

Leśne opowiadania Wojciecha. Część 1. Na jagody.

Leśne opowiadania Wojciecha. Część 1.

Na jagody.

Od pewnego czasu, zdałem sobie sprawę, że artykuły moich Czytelników oraz przeprowadzone wywiady z nietuzinkowymi osobistościami, stanowią wielką wartość dodaną do mojego bloga. Dzisiaj pragnę zaprezentować Ci wyjątkowe i oparte na autentycznych zdarzeniach leśne opowiadania Wojciecha Dziewierskiego – grzybiarza z pasją i miłośnika przyrody, który wspaniale opisuje klimat, emocje i ducha puszczańskich lasów. Lasów, mogących okazać się skrajnie trudnym do pokonania żywiołem dla zagubionego w nich człowieka. Część druga, ukaże się we wtorek, 16. sierpnia.

Nareszcie przyszedł upragniony koniec roku szkolnego. Klasa przedmaturalna to już przecież nie byle co. Człowiek jest w końcu dorosły (no prawie) a traktują go  jak dzieciaka. W tym roku miałeś zaplanowane wakacje na kresach wschodnich u dziadków. W małym miasteczku na skraju Puszczy Knyszyńskiej. Kolega „zaraził” Ciebie w zeszłym roku wędkarstwem a i Narew i Biebrza a również bliska miejscowości Supraśl słyną z obfitości ryb.

 No i postanowiłeś nareszcie zwiedzić osławiona Puszczę Knyszyńską, o której tyle Ci opowiadano. Pakujesz graty. Pędzisz na dworzec, jak zwykle w ostatniej chwili wskakujesz do pociągu. Ruszasz na spotkanie wielkiej przygody. Niestety mało brakowało a przygoda przerosłaby Ciebie. Podróż nie trwa długo. W końcu to tylko niecałe 200 kilometrów. Przesiadasz się w Białymstoku do PKS i po godzince serdecznie witany meldujesz się u dziadków.

Wyrywasz się do miasteczka. W końcu nie było tutaj Ciebie dobre kilka lat. Ale nic z tego musisz opowiadać co tam u Was słychać, dlaczego stopnie takie słabe, dlaczego nie było Ciebie tak długo. Oj autentyczne przesłuchanie. Po trzech godzinach masz dość. Wymawiając się zmęczeniem po podróży uciekasz „na miasto”. Spotykasz się ze znajomymi. I kolejna „spowiedź” chociaż tym razem mniej oficjalna. Umawiacie się na jutro wieczór na ognisko. A póki co idziecie do „łaźni” nad rzekę. Syty wrażeń zasypiasz snem sprawiedliwego. Rano familia daje Ci pospać wyjątkowo długo. Na pierwszy raz. Ale musisz iść do sklepu po drobne zakupy. Po drodze spotykasz , jak to je nazywasz, wiejskie baby handlujące jagodami. 

Skuszony widokiem świeżych, pachnących owoców fundujesz sobie porcję za dwa złocisze. Próbujesz, o do licha przecież to niebo w gębie. W życiu nie jadłeś tak smacznych jagód. Kupujesz jeszcze porcję za całą dychę. Uśmiechnięta starsza kobieta daje Ci jeszcze dokładkę, czyli tzw. Bonus. W domu zajadasz jagódki i zdecydowałeś się. Musisz pojechać do lasu i nazbierać sobie z pięć litrów owoców.

Na Twój pomysł babcia uśmiecha się tylko i komentuje  „dzieciaku zbierz chociaż dwa litry”. Obruszasz się na tego dzieciaka. Masz w końcu już 17 lat! Ale przede wszystkim i babcia i dziadek ostrzegają Ciebie przed Puszczą. Udzielają kilku dobrych rad. Ale co tam w końcu masz harcerską sprawność leśnika, a nawet kiedyś tam razem z zastępem i drużynowym nocowaliście pod namiotami w Puszczy Kampinoskiej, to co Ci tam.

Wieczorem idziesz na spotkanie z rówieśnikami przy ognisku. Jak to młodzi. Trochę wypiliście. Pochwaliłeś się swoim zamiarem i ku Twojemu zdumieniu rówieśnicy potwierdzają wszystko to co powiedzieli Ci dziadkowie. Również udzielają Ci rad w przede wszystkim koniecznie każą trzymać Ci się blisko toru kolejowego (pojedziesz pociągiem).

A Ty? E tam myślisz straszą mnie tylko. Co mi tam. Rankiem odsypiasz ognisko i już nie możesz doczekać się następnego dnia. Przygotowałeś pięciolitrową kankę, półlitrowy metalowy kubek. Babcia spakowała Ci drugie śniadanie. Skoro świt wstajesz i lecisz na dworzec. Pociąg rusza i kiedy tylko mija miasteczko, wjeżdżasz w rozległą Puszczę Knyszyńską. Do celu masz tylko cztery stacje, zaledwie 20 kilometrów. Podróż nie trwa więc długo.

Wysiadasz na stacyjce dosłownie w lesie. Ot peron porośnięty trawą, jedna chałupa i jakiś budynek gospodarczy. Sprawdzasz godzinę odjazdu. Chwilę rozmawiasz z gospodynią, która jednocześnie jest zawiadowcą stacji. Pakujesz do plecaka kilka pięknych rumianych papierówek. I nareszcie maszerujesz do puszczy. Wszystkie rady oczywiście uleciały Ci z głowy. Jagód jest obfitość. Rozpoczynasz zbiór. Oj to nie taka prosta sprawa. Coś słabo przybywa w kubku o kance już nie mówiąc. Z trudem zrywasz pół litra, potem drugie i ….masz dość.

Bolą kolana kręgosłup i w ogóle wszystko. Może dalej będzie więcej jagód. Idziesz więc beztrosko coraz dalej kompletnie nie kontrolując ani kierunku ani czasu. Popełniasz właśnie swój kardynalny pierwszy błąd. Puszcza to nie Park Łazienkowski!, ani Lasek Kabacki. Ale jeszcze nie jest źle, słyszysz z oddali odgłos pociągu to na tory wyjdziesz zawsze. Kolejny błąd. Tak by było jakby tor szedł prościutko a on niestety skręca łukiem na północny wschód, a ty ogólnie kierujesz się na wschód oczywiście niezbyt świadomie. Prosto w głąb puszczy, gdzie nie ma w ogóle miejscowości aż do granicy z Białorusią.

Trafiasz w końcu na piękną polanę z ogromna ilością jagód. Zrywasz je szczęśliwy. W miarę szybko masz kolejny litr. Ale co to skąd zaczyna tak boleć głowa?! Ano tak. Przecież uprzedzali Ciebie żebyś koniecznie wziął coś na głowę. W końcu to jest początek lipca i słońce ostro operuje. Chowasz się w cień. Po namyśle obwiązujesz  głowę koszulką (dobrze). Po odpoczynku ból głowy na szczęście mija. Jest południe. Przebywasz już dobre kilka godzin w lesie. Najgorsze, że nie masz ze sobą wody?! (wziąłeś tylko jedną butelkę) Kolejny kardynalny błąd!!! Póki co jesz śniadanie popijasz resztką wody i masz nadzieję, że gdzieś wodę znajdziesz. W końcu to nie pustynia. Ruszasz więc dalej.

Zatrzymujesz się, zbierasz jagódki, oj masz już ze trzy litry. W końcu zaczyna ciążyć Ci i kanka. Wzmaga się za to uczucie pragnienia. Może da się je oszukać zanim znajdzie wodę? Wyszukujesz jakieś roślinki aby je próbować żuć?! Kolejny katastrofalny błąd!!! Niektóre rośliny są silnie trujące. Trzeba je dobrze znać!!! Wtedy owszem można w ten sposób próbować oszukiwać pragnienie. Ty zaś nie masz pojęcia co bierzesz do ust. Jednak ratuje Ciebie szczęście. Jakoś nie trafiasz na trującą roślinę. Pić chce się za to coraz bardziej. I coraz bardziej brniesz bezmyślnie w głąb puszczy niby to szukając wody zamiast natychmiast wracać.

Nie zwracasz uwagi na to, że dawno nie słyszysz już pociągu ani w ogóle żadnego odgłosu cywilizacji.  Nie zwracasz uwagi nawet na to, że coraz częściej musisz przedzierać się przez wiatrołomy. Podszyt zaś robi się niemiłosiernie gęsty. Wokół robi się niemal ciemno. Ty zaś jak pozbawiony rozumu automat brniesz gdzieś dalej i dalej pomimo tego, że zmęczenie daje się już porządnie we znaki. W końcu znajdujesz coś w rodzaju bagienka i wodę. Nabierasz wody do kubka i łapczywie pijesz. Kolejny katastrofalny błąd. Nie wolno pod żadnym pozorem pić takiej wody chociaż je nie przefiltrowawszy. Przynajmniej przez chusteczkę. A oczywiście najlepiej ją przegotować. Lepiej nie myśleć ile tam miliardów mikrobów wypiłeś właśnie i co Ci grozi. Ale zaspokajasz pragnienie a to wydaje Ci się najważniejsze. Ponadto nabierasz wody w butelkę, i nareszcie zaczynasz myśleć o powrocie. I w tym momencie poraża Ciebie straszna myśl. Przecież kompletnie nie wiesz gdzie jesteś ani nie masz nawet zegarka. W rzeczywistości jest około 18 czyli najwyższy czas albo uciekać z lasu albo szykować sobie nocleg. Ty oczywiście drugiej możliwości nie bierzesz nawet w myślach pod uwagę.  Jesteś jednak bardzo wystraszony . Kompletnie nie wiesz w którą stronę iść.

Zaraz coś sobie przypominasz z harcerstwa. Mech obrasta drzewa od północy.  Tak tylko tego mchu jest wszędzie pełno. Nikt Ci nie powiedział , że coś takiego działa jedynie przy drzewach samotnych jeszcze ewentualnie w rzadkim lesie, a nie w pierwotnej puszczy gdzie ten mech jest faktycznie wszędzie. Ponadto co by Ci dało nawet bardzo precyzyjne określenie kierunku północnego jak i tak nie wiesz w którą stronę masz iść. Przestraszony ruszasz więc w panice przed siebie. Gdzieś kołacze Ci się myśl, że przecież gdzieś dojdę. Tak na pewno ale gdzie.

Na domiar złego obrałeś kierunek wschodni, wprost w głąb puszczy, gdzie nie ma nawet leśniczówki a i ludzie w zasadzie się tam nie zapuszczają. Chyba myśliwi albo leśnicy zimą przy wyrębie starodrzewu.  Niespostrzeżenie zaczyna robić się ciemno. Dotkliwie gryzą muchy i komary. Robi się też coraz zimniej i dodaj do tego jeszcze głód i pragnienie i masz wynik swojej lekkomyślności. Jest już na pewno po 20. W lesie panuje prawie całkowita ciemność. Próbujesz jeszcze iść dalej. Nic z tego potykasz się raz i drugi. Wpadasz gdzieś na gałąź, drapiesz się dość mocno.

Skrajnie przerażony i zmęczony wiesz już, że zabłądziłeś i czeka Ciebie noc spędzona w puszczy. Tylko bez kolegów, namiotów i nawet ogniska. Zapałek oczywiście nie zabrałeś. Wierzysz, że rano ktoś Ciebie znajdzie. Na pewno znajdzie. Cóż za optymizm. Myślisz, że tak łatwo znaleźć dzieciaka w puszczy. Łatwiej by chyba było przysłowiową igłę w stogu siana. Nie wiadomo zresztą czy już  do tej pory ktoś zawiadomił Policję lub Straż Leśną.

Próbujesz usiąść pod drzewem i odpocząć. Nawet przysypiasz. Nagle zrywasz się jak oparzony.  Zresztą i tak się czujesz. Pali Ciebie niemal cale ciało.  Gamoniu nie sprawdziłeś, że siadasz prawie na mrowisku. Mrówki tną Ciebie dotkliwie. Skrajnie zmęczony przenosisz się dalej. Bezsilny układasz się spać gdzieś na mchu. Kolejny błąd. Ale młodość ma swoje prawa. Przemęczony usypiasz. Sen jednak nie trwa długo.

Budzisz się zmarznięty i mokry. Nieopatrznie położyłeś się spać na wilgotnym mchu i masz teraz przemoczone ubranie. I pomimo letniej ciepłej nocy trzęsiesz się z zimna. Dodaj do tego głód, zmęczenie skrajny przerażenie i masz swój obraz harcerzu ze stolicy. Na dokładkę podświadomość zaczyna płatać Ci figle. Przytacza postacie rodem z horrorów. One tutaj są, na pewno są!!! Głupcze! Przecież te biedne upiory pozdychałyby z głodu jakby chciały czekać na jednego durnia co się zapuści w głąb puszczy. Nic z tego.

Przerażenie paraliżuje Ciebie całkowicie nie jesteś już zdolny do racjonalnego myślenia. Uciekasz nie wiadomo przed czym. Przyjacielu Puszcza Knyszyńska to nie bieżnia przy stadionie na Łazienkowskiej. Nie przebiegłeś nawet 20 metrów a już potykasz się i leżysz jak długi. Na domiar złego mocno kaleczysz się o jakiś wystający sęk. Ból przywraca Ci chociaż w miarę trzeźwe myślenie. Niestety kiedy opada napięcie nerwowe pojawia się na nowo zmęczenie, głód na dokładkę dość mocno krwawi skaleczenie.

Nie masz zegarka nie wiesz nawet, która jest godzina. Harcerzu od siedmiu boleści, gdybyś rzeczywiście uczył się orientacji po samym układzie gwiazd zorientowałbyś się, że jest około północy. Zresztą po co ta wiedza? Wokół jest tak ciemno, że nie widzisz nawet swoje ręki. Niemiłosiernie tną komary.  Znowu pojawia się ten paraliżujący lęk. Słyszysz przecież doskonale nocne odgłosy puszczy. Mija północ i robi się coraz zimniej. Spada rosa, która dopełnia dzieła. Dosłownie trzęsiesz się z zimna. Wyczerpanie i rana powodują na domiar złego gorączkę. W końcu wyczerpanie robi swoje. Usypiasz.

Budzisz się kiedy już jest jasno. Ale na razie wokół jest gęsta mgła. Nie patrzysz na nic. Skrajnie wyczerpany ruszasz dalej. Na śniadanie zostało Ci tylko jedno wczorajsze jabłko i może pół litra jagód. Cóż musi wystarczyć. A masz wokół jedzenia ile chcesz. Trzeba mieć troszkę wiedzy i w lecie w naszym lesie masz żarcia ile chcesz. I wcale nie mówię tutaj o polowaniu na dziki, niedźwiedzie i co nie tylko. Dokucza Ci znowu pragnienie. Tymczasem rozjaśnia się, mgła opada. Pełen optymizmu ruszasz dalej.

I dalej w zła stronę. Niestety optymizm szybko znika. Ze zdwojoną siłą atakują Ciebie zmęczenie, pragnienie i  głód. Rana się zaognia, jeśli nie otrzymasz pomocy grozi Ci ogólne zakażenie.  A tak łatwo można było temu zapobiec. Popatrz ile masz wokół babki lancetowatej, krwawnika, rumianku. Wystarczyło zrobić opatrunek, ale nie słuchałeś mądrzejszych od siebie, ludzi wychowanych tutaj i zbierasz gorzkie owoce swojej lekkomyślności. Wychodzisz w końcu na polanę widzisz znowu mnóstwo jagód. Pożerasz je dosłownie. Jakoś tam zaspokajasz głód, ale pragnienie dokucza strasznie a jest już późny ranek. Musisz znaleźć wodę.

Ruszasz więc chociaż skaleczona noga dokucza Ci coraz bardziej. Wyłamujesz cienką gałąź i jakoś podpierając się idziesz dalej.  Idziesz hmm, powiedzmy kuśtykasz. Jest około południa, było Ci zimno teraz żar leje się z nieba. Widzisz ładną polankę. Dochodzisz do niej i kładziesz się spać wyczerpany. Nie nauczył Ciebie widać niczego wczorajszy ból głowy. Śpisz bezmyślnie w pełnym lipcowym słońcu. Budzisz się po grubo po południu z potwornym bólem głowy powodującym torsje. Jest Ci zimno masz dreszcze, ogólnie objawy jak przy silnej grypie. Do swojego nie najlepszego położenia dołożyłeś sobie jeszcze udar słoneczny. Ale instynkt mówi Ci, że nie możesz tutaj zostać.

Ruszasz więc przed siebie. Czujesz się fatalnie. Jest już późne popołudnie a Ty nie miałeś w ustach kropli wody. Masz przed sobą jakąś taką nietypową polanę. Porośnięta jakimiś takimi maleńkimi brzózkami, sosenkami, gdzie nie gdzie jagody. Jakaś dziwna trawa, inne zioła jakich do tej pory nie widziałeś. Coś wewnątrz Ciebie ostrzega przed tym miejscem, chociaż nie masz pojęcia co to takiego. Ostrożnie ruszasz więc przed siebie, podpierając się kijem. Właśnie ta ostrożność ratuje Ci życie. Przeszedłeś może z 10 kroków i momentalnie zapadasz się w bagno.

Nie zdawałeś sobie sprawy, że znalazłeś się właśnie nad jednym z licznych w tamtych stronach trzęsawisk. Przerażony do granic możliwości krzyczysz o pomoc, oczywiście daremnie. Gdybyś odszedł trochę dalej byłoby po Tobie. Ponieważ jest blisko, nadludzkim wysiłkiem wydostajesz się z bagna. Jesteś w szoku, na domiar złego w bagnie został Twój jeden but. Fatalne położenie zmienia się teraz w skrajnie dramatyczne. Ochłonąłeś trochę. Widzisz swoją stratę. Jakoś jeszcze zdobywasz się na trzeźwe myślenie i robisz sobie but z liści paproci. Wiążesz go jakimiś pnączem. Chwiejąc się i podpierając próbujesz iść dalej. Padasz ze zmęczenia co chwila. Wiesz, ze musisz dojść chociaż do drogi i zaraz znaleźć wodę. Chyba dopisuje Ci szczęście.

Teren zaczyna opadać pojawiają się świerki a dalej widzisz olchy. Pamiętasz, że te drzewa lubią wilgoć i w ogóle wodę. Pokrzepiony tym widokiem idziesz naprzód. Trafiasz na niewielką rzeczkę. Padasz wręcz w wodę. Pijesz łapczywie. Obmywasz pokaleczone ciało ale z niepokojem widzisz spuchniętą wokół rany nogę, oraz mocno zaognione miejsce skaleczenia. Trudno. Teraz poczułeś się silniejszy, w końcu ugasiłeś pragnienie, doskwiera ci za to coraz bardziej głód. W rzeczne dostrzegasz kilka ślimaków pożerasz je natychmiast na surowo. Ten sam los potyka kilka raków, które udało Ci się złapać. Oj harcerzu a wystarczyło pudełko zapałek aby ugotować sobie całkiem znośny posiłek.

A Ty jesteś u kresu sił fizycznych i psychicznych. Czeka Ciebie druga noc w puszczy a Ty dalej niczego się nie nauczyłeś. Choćby tego, że trzeba szykować sobie nocleg na długo przed zapadnięciem ciemności. Póki postanawiasz iść wzdłuż rzeczki, myśląc, że gdzieś zaprowadzi ona do ludzi. Naiwniaku przecież możesz tak iść wiele kilometrów, a rzeczka może gdzieś trafić w bagno, które będziesz musiał obchodzić . Daleko nie odchodzisz, kiedy znowu zapada zmrok. Tym razem chociaż patrzysz czy nie ma mrówek i innych robali. Łamiesz kilka gałęzi robisz coś w rodzaju posłania. Skrajne wyczerpanie daje znać o sobie. Zasypiasz.

Zrywasz się w nocy obudzony przez paczkę dzików, która akurat szła sobie do wodopoju. Przerażony chcesz uciekać na drzewo. Na szczęście dziki wieją pierwsze. Oczywiście do rana już nie śpisz. Świt. Pomimo mgły ruszasz z prądem rzeczki. Wiesz, że dzisiaj musisz otrzymać pomoc bo inaczej… Przynajmniej masz pod dostatkiem wody. Wleczesz się jakoś przed siebie. Droga to też nie alejka w parku. Resztkami sił przedzierasz się przez wiatrołomy. Często grzęźniesz w błocie. Dodaj do tego bogaty podszyt, muchy, komary. A Twój stan też się pogarsza. Masz silną gorączkę. Jesteś bardzo osłabiony. Od jedzenia surowizn masz biegunkę i odwodniony organizm.

Szczęściem jesteś młody i silny. Dla kogoś słabszego zdrowia te dwie doby byłyby zabójcze. Jest już około południa, od rana przeszedłeś może 3-4 km. Chyba jednak ratuje Ciebie szczęście. Widzisz, że las jakby się przerzedzał. Widok ten dodaje Ci sił. Idziesz jeszcze kilkaset metrów i widzisz drogę oraz mostek nad rzeczką. Droga to i ludzie. Wychodzisz na nią. Musisz tylko przed nocą dotrzeć gdzieś do miejscowości. Tak tylko w lewo czy w prawo. Nie wiesz. Póki co siadasz zrezygnowany.  Jest już późne popołudnie. Od trzech dni nie jadłeś w zasadzie nic. Jesteś u kresu. Jednak puszcza obchodzi się z Tobą tym razem łagodnie. Pokazała Ci na co ją stać i co znaczy wobec niej marny dzieciak nawet ze stolicy. Potarmosiła Ciebie po ojcowsku i ostrzegła a mogło być dużo gorzej. Słyszysz samochód. To auto szukającego Ciebie patrolu Straży Leśnej. Jesteś uratowany.

Ze swojej wycieczki wynosisz:

– skrajne wyczerpanie spowodowane głodem i odwodnieniem organizmu,

– udar cieplny i poparzenia słoneczne to efekt drzemki na otwartej przestrzeni w pełnym słońcu,

– zakażoną ranę to przebieżka po puszczy.  Masz cholerne szczęście, w ocenie chirurgów jeszcze dzień dwa i byłoby po nodze,

– takich drobiazgów jak liczne ukąszenia owadów, zadrapania sińce nawet nie liczymy.

Widzisz a wystarczyło posłuchać ludzi wychowanych w tej puszczy. Zabrać ze sobą zapas żarcia na dwa dni, busolę, kawałek folii, płaszcz przeciw deszczowy, zapałki zabezpieczone przed wilgocią, podstawowe środki opatrunkowe i nawet jakbyś zabłądził inaczej by wyglądała noc i Ty sam. A przede wszystkim nie odchodzić od torów kolejowych.

Wiele lat upłynęło zanim Twoja noga stanęła znowu w lesie. Nabrałeś wtedy cennego doświadczenia. Zacząłeś się szkolić z technik survivalu. Obecnie sam prowadzisz zajęcia żeby już żaden młody człowiek nie musiał przeżywać tego co Ty. Miałeś szczęście. Wyszedłeś z tego cało a mogło być dużo gorzej.

Na koniec, Wojtek napisał mi: “Paweł to jest o tyle autentyk, że rzeczywiście przyjechał z Legionowa chłopak na wakacje do Białegostoku. Faktycznie wsiadł w pociąg i pojechał na jagody (dokładnie cztery stacje). Rzeczywiście zabłądził i został znaleziony po trzech dniach, nie pamiętam już czy przez leśników czy milicję. W każdym razie był tam straszny raban. Szukali też ochotników do poszukiwań, zgłosiłem się bez wahania, jako, że znam ten las całkiem nieźle. Resztę dodałem od siebie. Mniej więcej tak by wyglądała podróż przez puszczę osobnika, który porównuje las pierwotny do Parku Łazienkowskiego”.

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.