Leśne opowiadania Wojciecha. Część 2.
Małżonka Wojciecha.
Dzisiaj (zapowiadana na wczoraj) druga część leśnych opowiadań Wojciecha Dziewierskiego, również oparta na autentycznych zdarzeniach. Tym razem bohaterką jest małżonka Wojciecha, która – podobnie jak 17-letni młodzieniec z pierwszej części – musiała się zmierzyć z potęgą puszczy. Jednak znając nieco lepiej las i zachowując spokój, poradziła sobie znacznie lepiej z przetrwaniem w głębi puszczy. To opowiadanie jest jakby przeciwieństwem części pierwszej i ukazuje Ci, że będąc odpowiednio przygotowanym, można sobie całkiem nieźle dać radę w sytuacji, wydawałoby się, że bez wyjścia. ;))
Jest późne lato. Trochę zła na siebie musisz wybrać się do Puszczy. Nieopatrznie obiecałaś znajomym kosz grzybów. Ba przecież nie jest to dla Ciebie żaden problem. Nazbierasz w końcu choćby 10 koszy. Tak, tak by było gdyby te grzyby były. A wiesz, że z powodu dość suchego lata jest ich mało i trzeba iść daleko w puszczę. Tak czy inaczej słowo się rzekło. Wstajesz długo przed świtem. Jesz dobre śniadanie i raz jeszcze sprawdzasz ekwipunek. Żelazny zapas jedzenia, prowiant woda, apteczka, folia, płaszcz przeciw deszczowy, menażka, kubek, niezbędnik u licha a gdzie nóż?! Nie, nie stołowy nożyk do grzybów, Twój solidny nóż powiedzmy biwakowy. Psia kość został na pewno w pokrowcu na ryby. Wczoraj pakowałaś się nad wodą już po ciemku i pechowo poplątałaś wędki. Nie pozostało nic innego jak ciąć żyłkę a naprawę zostawić do jutra. Sprawdzasz jest! I już musisz wychodzić na pierwszy PKS. Niby nie masz daleko to tylko 10 km, ale nie chcesz tracić energii na niepotrzebny marsz w sumie szosą. Idziesz więc na przystanek, wsiadasz do pustego o tej porze autobusu i po kwadransie wysiadasz na przystanku na skraju Puszczy.
Jest jeszcze przed świtem. Siadasz więc sobie na przydrożnym pieńku. Szybko zaparzasz sobie herbatę. Jest chłodno, ściele się jeszcze poranna mgła. Wypijasz kubek gorącego napoju. Czas ruszać. W znanej Ci studni uzupełniasz zapas wody i leśną drogą wchodzisz w pierwszych promieniach wschodzącego słońca do puszczy. Na wszelki wypadek sprawdzasz kierunek na busoli i ruszasz wprost przez las. Wiesz gdzie szukać grzybów. W znanych Ci miejscach jest ich sporo. Wybierasz same ładne egzemplarze. Nie ruszasz owocników zbyt młodych, ani zbyt dojrzałych. W duchu przeklinasz „grzybiarzy” wyrywających grzyby z korzeniami albo rozgrzebującymi mech wokół. To jest proste niszczenie grzybni i prosty wandalizm. Spacerujesz sobie wśród wiekowych drzew coś tam czasami podnosząc i cały czas kontrolując kierunek i oczywiście czas. Postanawiasz dojść do znanej Ci polany i tak zrobić sobie przerwę. Tymczasem słońce rozproszyło już mgłę, zrobiło się naprawdę ciepło. Jest około południa kiedy docierasz na miejsce.
Nic się tutaj nie zmieniło. Płynie strumyk. Rośnie dalej Twój „znajomy” stary chyba więcej jak stuletni świerk. Rozpalasz ognisko. Szykujesz sobie posiłek. Pijesz herbatę. Nagle ogarnia Ciebie nieodparte zmęczenie. Co jest?! Starzejesz się chyba? Nie najlepiej spałaś tej nocy fakt. Patrzysz uważnie w niebo. Nie widać nic podejrzanego. Sprawdzasz czas dopiero druga. Masz zapas czasu. Postanawiasz uciąć sobie drzemkę. Przenosisz graty pod świerk. Rozkładasz folię, sztormiak przykrywasz się derką. Słońce późnego lata przygrzewa, sennie brzęczą owady. I Ty usypiasz snem sprawiedliwej. Zrywasz się pewna, że przespałaś może godzinkę. Ale widzisz, że coś jest nie tak. Sprawdzasz godzinę. I…. klniesz na czym świat stoi, jest godzina 18!!! Ale się wściekasz. Potrzebna jest szybka decyzja. Masz około 1,5 godziny może 2 względnego dnia. Później w puszczy zrobi się ciemno. Musisz przejść przez bagno. W nocy nawet z latarką to niemal samobójstwo. Szybka decyzja. Niestety zostajemy na noc w puszczy. Masz mało czasu a sporo pracy. Najpierw ”posłanie”. Szybko oczyszczasz miejsce pod świerkiem, tniesz szybko małe gałązki świerkowe na posłanie. Obkładasz miejsce folią i gałązkami. I materac gotowy. Do tego jeszcze sztormiak i derka do przykrycia. Szczęśliwie gałęzie świerku dochodzą do ziemi tworząc coś w rodzaju naturalnego dachu, Szybko jeszcze „montujesz” na „dachu” folię i schronienie gotowe. Nie zaszkodzi nawet deszcz.
Teraz kolacja. Masz niby ze sobą żelazny zapas jedzenia a rano wrócisz, ale Twoje zasady zwyciężają. Postanawiasz skorzystać z zasobów puszczy. Zbierasz w menażkę dojrzały głóg, jarzębinę, berberys. Kiedy to się ugotuje to i da się zjeść. Nie smakuje może najlepiej ale ileż ma witamin. Lecisz nad strumień. Tam jest zawsze sporo ślimaczków wodnych, żab, trafiają się i raki. Po namyśle dajesz sobie spokój. Nie jesteś aż tak głodna, żeby zjadać te stworzonka. Niech sobie żyją. Ale co to? Słyszysz silne brzęczenie owadów. Czyżby? Tak, to leśna barć czyli miodek. Temu to już nie odpuścisz. Ostrożnie podbierasz pracowitym pszczołom jeden plaster. Dodasz go do gotowanych owoców. Przy okazji obrywasz kilka żądeł. Trudno nie ma nic darmo!!!. Ostrożnie usuwasz żądła. Na polance szybko znajdujesz dziką cebulę. Nacierasz użądlone miejsca. To przynosi ulgę. Zbierasz zapas dzikiego czosnku i cebuli na śniadanie. Jeszcze jedno zadanie przed Tobą. Chrust na ognisko. Masz jednak szczęście. Natura wykonała za Ciebie najcięższą część pracy. Po prostu silna burza nałamała dość konarów, trzeba je tylko dostarczyć na polankę. Masz pecha. Kaleczysz się dość mocno przy tej pracy. Żaden problem to dla Ciebie. Przemywasz ranę wodą utlenioną, robisz sobie opatrunek. Nic się nie stanie. Zapalasz ognisko. Gotujesz sobie wegetariańską kolację. Owoce z miodem smakują nadzwyczajnie. Ale pamiętasz, że najlepszymi przyprawami są głód i ruch na świeżym powietrzu. W międzyczasie zapada noc.
Na szczęście jest ona pogodna. A i wieczór jest ciepły. Siedzisz sobie przy ognisku, parzysz jeszcze herbatę i z braku lepszych zajęć liczysz gwiazdy na niebie. Ne ma co trzeba iść spać a raniutko w drogę do domu. O do licha na pewno denerwują się o Ciebie. E wiedzą, że sobie poradzisz. Zresztą to nie pierwszy raz. Dokładasz do ogniska grube konary sosny. Wiesz, że nie będą się palić tylko żarzyć dając ciepło. Pakujesz plecak, układasz go pod ręką na wypadek jakby trzeba było w pośpiechu opuszczać schronienie. Oczywiście zabezpieczasz grzyby. Pamiętasz jak kiedyś zostawiłaś kiedyś kosz na ziemi a rano pozostało Ci posprzątać resztki kosza. Dziki też chcą w końcu jeść. Swój solidny kij też układasz pod ręką. Wsłuchujesz się w odgłosy nocnej puszczy. Jak zwykle coś tam szeleści, coś tam spadnie z „wielkim hukiem”, gdzieś słychać pohukiwanie sowy. Zasypiasz. W środku nocy budzi Ciebie stado dzików. Zła łapiesz za kij i masz ochotę pogonić towarzystwo, ale po co Ci to. Jakoś zasypiasz znowu.
Budzisz się jak zwykle świtem W puszczy jest on wyjątkowa piękny. Wstające różowe słońce przedziera się przez mgłę. Ale jest chłodno. Nic to. Troszkę intensywnej gimnastyki, rozpalasz ognisko. Jesz śniadanie. „Żelazna” konserwa z sucharami oraz dzikim czosnkiem i cebulą smakuje nadzwyczajnie. Parzysz jeszcze herbatę i w sumie z żalem i jakąś nostalgią szykujesz się do powrotu. Wiesz, że wrócisz tutaj najwcześniej za rok. Trochę niepokoi Ciebie coraz gęstsza mgła. To niewątpliwie znak idącej zmiany pogody. Może wytrzyma bez deszczu. Sprzątasz posłanie, resztki po posiłku. Sprawdzasz czy nic nie zostało w obozowisku. Pozostaje starannie zalać ogień. Nagle z mgły wyłania się jakaś postać.
Potężna ani chybi niedźwiedź grizzly. Nie u licha takich to w Polsce nie ma. Zresztą niedźwiedzie nie chodzą z kosturami w łapach. Już wiesz. Jeśli nie jest to niedźwiedź to musi to być Stary Wojciech. W ułamku sekundy pojawia Ci się cała lawina wspomnień. Jedno jest pewne nikt nie wie skąd się Stary Wojciech wziął, jak się nazywa ani ile ma lat. Nie wiadomo też jaki ma zawód i w ogóle. Chodzi on sobie po Puszczy od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Czasami „kotwiczy” na trochę w którejś z „śród puszczańskich” wiosek. Czasami pomaga w żniwach lub wykopkach. Ale jeśli ktoś próbuje naciągać go na zwierzania spotyka się z kpiną lub nawet niegrzeczną odpowiedzią. Oj zna ten Stary Wojciech puszczę na wylot, wszelkie bagna i trzęsawiska. Wszystkie uroczyska i co nie tylko. To jest po prostu Stary Wojciech. Znasz go od dziecka…. Stop to jest temat na kolejną opowieść. Tym razem po wypiciu herbaty już bez żadnych przygód wracasz do domu. Na marginesie, po południu faktycznie zaczyna padać.
Witaj Paweł.
Nie mogę komentować samego siebie:) ale tą drogą chcę Ci bardzo podziękowac za umieszczenie tych opowiadanek na Twoim blogu.
Serdecznie pozdrawiam:)
Gdyby nie TY i nasz “Tazokowy” łącznik nie byłoby tych wyjątkowych opowiadań na blogu. To z mojej strony WIELKIE DZIĘKI! 😉 I skromnie poproszę Wojtku o ciąg dalszy. Pozdrawiam, Darz Grzyb! 😉
Wojtku, jako Twój “impresario” :))) dołączam do podziękowań dla Pawła ,że wzbogacił swojego bloga – Twoją fantastyczną prozą. Przeczytałem od dechy do dechy , jednym tchem . Pozostaje oczekiwać na cdn…
Dla Sznupoka i Tazoka także WIELKIE DZIĘKUJĘ. Właśnie przed chwilą przeglądałem Wasze prawdziwkowe foty, które niedawno otrzymałem od Tazoka. Mam wobec nich pewien plan, ale o tym napiszę w mailu. 😉 Pozdrawiam! 😉