Skip to content
Listopadowa wycieczka do lasu.
7 listopada 2015 roku. Polska dostała się pod wpływ ciepłego frontu atmosferycznego, którego centrum przechodziło nad Bałtykiem. Ciepłe i wilgotne powietrze sprzyjało powstaniu licznych mgieł i zamgleń. Do tego doszły opady deszczu oraz gęstej mżawki. Atmosfera jesiennej pluchy i ponurości listopadowej w pełnym wydaniu. Wycieczkę rozpocząłem późno, około godziny 11:30. Do lasu przyjechałem samochodem, co w moim przypadku jest niezwykłą rzadkością. Zawsze jeżdżę pociągami, ale tym razem nie miałem możliwości pojechać z rana, zatem samochód, pozostał jedynym rozwiązaniem jeżeli chodzi o transport.
Droga z Wrocławia, pomimo kiepskiej do jazdy pogody, przebiegła sprawnie i bez problemów. Pobudowane obwodnice i autostrada to obecnie duży komfort jazdy do lasów Bukowiny Sycowskiej. Od startu do mety, niecała godzina, przy średniej prędkości 70-80 km/h. Celem mojej wycieczki była obserwacja zjawisk zachodzących w listopadowym lesie. Pośrednio – sprawdzenie – jak sobie radzi świat grzybów w lepszych, niż do połowy października warunkach hydrologicznych. Ten rok uczy pokory dolnośląskich grzybiarzy. Przeciągająca się susza spowodowała, że mieliśmy bardzo kiepski sezon grzybowy. Na znacznych obszarach leśnych, nie było żadnych grzybów, zarówno jadalnych, jak i niejadalnych oraz trujących.
Wchodząc do lasu musiałem mieć w świadomości, że mam do dyspozycji około 4,5 godziny. Całkowite zachmurzenie nieba, przyśpiesza zachód Słońca o około 45 minut, co w połączeniu z bardzo już krótkimi listopadowymi dniami, zmniejsza nam zdecydowanie zasoby czasowe na włóczęgę. Lasy Bukowiny Sycowskiej w kierunku Goli Wielkiej, słyną przede wszystkim z masowych wysypów podgrzybków. Przeważają tam bory sosnowe i sosnowo-świerkowe. Oczywiście domieszkę innych drzewostanów, też w nich spotkamy. Brzozy brodawkowate, dęby, buki to główne perełki jako bonus do pięknych i tajemniczych borów.
Liście mają już rude listopadowe kolory, większość z nich opadała, tworząc spektakularne, grube leśne dywany. Ich specyficzny szelest i zapach to wspaniała uczta dla zmysłów. Pod nimi dosłownie „kwitnie” bujne życie towarzyskie. Można tam spotkać biedronki, biegaczy gajowych, różne chrząszcze, żuki, wiele gatunków pająków i wszelkich innych leśnych drobnych żyjątek. Impreza na całego. ;)) Świat grzybów objawił się przede wszystkim pod postacią maślanek wiązkowych i lisówek pomarańczowych. Można też znaleźć kilku innych, grzybowych przedstawicieli gatunków późnojesiennych, których nie chciało mi się identyfikować. Ważne jest, że grzyby rosną i upiększają, wydawałoby się że pozbawiony życia las.
Po przejściu około 1,5 km, zacząłem się zastanawiać, czy pójść na Golę Wielką i obejrzeć tamte rejony, czy odbić w prawo w kierunku torów kolejowych i wioski Domasławice? Wybrałem drugą opcję. Wszak człek to leniwe zwierzę. Idąc w kierunku wspomnianych Domasławic, większość drogi jest „z górki”, przez co łatwiej iść. ;)) Na Golę natomiast, drepcze się prawie cały czas po prostej. Po drodze trafiły się 2 młode, „zabłąkane” opieńki miodowe, kilka podgrzybków, jeden siedzuń sosnowy oraz na deser 3 kanie. To wystarczy na sosik dla kilku person. ;)) Mżawka i wilgoć nie odpuszczały. I dobrze. Jestem zdania, że każdy grzybiarz, tudzież miłośnik przyrody czy lasu, powinien powłóczyć się po lesie w takich warunkach. Przenikająca cisza i spokój + nostalgia + szczypta mroku i tajemniczości = relaks pierwszej klasy!
Około godz. 13:30 doszedłem do biegnących przez las torów kolejowych. W ich pobliżu, zrobiłem sobie przerwę, coś przekąsiłem i oczywiście pstryknąłem kilka fotek pod kultowym, łukowym przejściem pod nimi. Zdałem sobie sprawę, że zostały mi tak naprawdę 2 godziny jako takiego widzenia. Później zapadnie zmrok. Decyzja natychmiastowa – czas wracać, ale nieco inną drogą. Generalnie nie lubię podczas wycieczek, przechodzić dwa razy przez to samo miejsce. Trafił mi się jeszcze jakiś pociąg pośpieszny, pędzący w kierunku Ostrowa Wielkopolskiego. Byłem jednak za daleko, żeby zrobić mu jakąś sensowną fotkę.
Zaraz po przejechaniu maszyny elektrycznej z 9 wagonami, usłyszałem charakterystyczny warkot silników aut terenowych. Z tunelu pod torami, wyjechały dwie terenówki oraz dwa auta osobowe. To myśliwi z Koła Łowieckiego Twardogóra. Było ich ze 35 sztuk. Na jednej z terenówek wisiały 4 dorodne dziki. Pozdrowiłem ich DARZ BÓR, hurtem mi odpowiedzieli i ruszyłem swoją ścieżką dalej naprzód. Jednak po chwili zauważyłem, że bractwo myśliwskie zatrzymuje się kilkadziesiąt metrów dalej (tam, gdzie miałem iść) i zaczyna zajmować miejsca wokół dosyć dużego młodnika. Dosłownie przede mną, rozłożyli tabliczkę informującą, że jest polowanie i obowiązuje zakaz wstępu. Na stanowisku myśliwskim najbliższym do mnie, zasiadł myśliwy w wieku około 50 lat i sporej nadwadze. Podszedłem do niego, żeby zapytać jak długo będą polować i na jakiej powierzchni obstawiają teren. Okazało się, że rozstawili się na długości około 2 km. Powrót po zaplanowanej trasie, musiał być szybko przeze mnie skorygowany.
Na upartego mógłbym bokami przedrzeć się, jednak z kulami myśliwskimi nie ma żartów. Przeszedłem zatem za tory kolejowe i szedłem drogą o podłożu trochę piaszczystym, innym razem wapiennym, wzdłuż torów, w bezpiecznej odległości od myśliwskich strzelb. W sumie to wyszło mi to na dobre, ponieważ przeszedłem spory kawałek lasów bukowych, które już są ogołocone z liści. Tam można zaobserwować wiele ciekawostek przyrodniczych. Po drodze pstrykałem nieco zdjęć. Warunki do ich robienia przez cały dzień były raczej kiepskie z uwagi na duże zachmurzenie, jednak po godz. 14:30, zaczęły się jeszcze pogarszać. Myśliwi strzelili kilka razy i na tym zakończyli. Chyba mało było zwierza w tych rejonach.
Prawie 3 km dreptania przy torach i w końcu przeszedłem na stronę, po której miałem jeszcze około 2,5 km do samochodu. Ledwie oddaliłem się od torów, a tu znowu myśliwi. Ci sami, tylko przyczajeni w innym miejscu. Zanim jednak do nich doszedłem, usłyszałem charakterystyczny dźwięk trąbki kończący polowanie. Myśliwi powyłazili ze swoich kryjówek. Po kilku minutach wsiedli do terenówek i pojechali w kierunku Twardogóry, do której z tego miejsca jest około 8 km.
Pozostało mi jeszcze przejść ostatnie partie lasów. Robiło się coraz ciemniej, aparat fotograficzny używał już lampy błyskowej przy każdym zdjęciu. Ich jakość była na tyle kiepska, że odpuściłem sobie dalsze pstrykanie. Do auta wróciłem o godz. 16:00. W bardziej gęstych miejscach, w zagajnikach, było już naprawdę mocno ciemno. Zanim wróciłem do Wrocławia zapadła noc. Te kilka godzin minęły jak z bata strzelił. W listopadowym lesie jest wyjątkowo. Uświadamiasz sobie, że nic nie trwa wiecznie, a czas biegnie, choćbyś nawet na siłę próbował zatrzymać swoją młodość, witalność i wygląd. Dzisiaj jesteśmy, jutro nas nie ma. Ci co przyjdą, też odejdą. I tak w kółko. Ale ma to głębszy sens i wartość. To jednak jest temat na odrębny artykuł. ;))
DARZ GRZYB!
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.Akceptuję Odrzucić Więcej Polityka prywatności & Cookies