“LASU TRZEBA MI…” śpiewa Paweł Czekalski. Trafiłeś w sedno! – odpowiada drugi Paweł. 😉 Gdyby nie las nie byłbym tym, kim jestem. Kto rozumie sens tej piosenki, ten wie, że las to nie tylko grzyby i obfite zbiory. To wyniesienie duszy na wyższy poziom duchowieństwa, próba poznania swojej drogi życiowej oraz filozoficzne zastanowienie się skąd jestem i dokąd zmierzam. To wreszcie przeogromna radość z oglądania lasu, szacunek i pokora przed Naturą. Za każdym razem moje myśli kłębią się nad potęgą lasu i przyrody oraz “szukam” przyczyn wpływu Jego doniosłej hipnozy na mnie. I co? To co zawsze – więcej pytań zamiast odpowiedzi. ;)) Jest to jednak wspaniały i niezwykle pozytywny wpływ.
Sobotnia wycieczka odbyła się w składzie trzy-osobowym. Można rzec Lech, Czech i Rus. Doprecyzowując – był to Krzysiek, Leszek i ja. Po mojej czwartkowej kumulacji prawdziwkowej, wycieczkę postanowiłem przeprowadzić na kompletnym luzie, bardziej delektując się namiastkami babiego lata i tysiącami kolorów niż wytrzeszczać oczy w poszukiwaniu grzybów. Skoro jednak już przybory do grzybobrania zabrane, to przy okazji warto było też zerknąć co nieco w stanowiskach grzybodajnych. Na początek typowe lasy podgrzybkowe. Starsze i młodsze bory sosnowe z domieszkami świerków, jodeł i buków (incydentalnie dębów). Jeżeli ktoś nastawia się wyłącznie na wysyp podgrzybków to obecnie jest to najlepszy czas na czarne łebki. Wychodzą ze ściółki, “pomalowane” brązową farbą made in las i świecą się połyskiem made in rosa. ;)) Klasyka jesieni. Młode, jędrne i zdrowe. Całości uroku dodaje aromat made in kwintesencja lasu.
Dla mnie była to wyjątkowa wycieczka. Po pierwsze – przeszedłem trasą, którą dreptałem już w 1988 roku, kiedy to Bukowina i jej wspaniałe lasy jawiły mi się jako nieprzebyta puszcza, w której można się zgubić i nie wyjść z niej przez kilka dni. Po drugie, to właśnie w tych lasach nabierałem doświadczenia w rozpoznawaniu poszczególnych gatunków grzybów i ich poszukiwania. Po trzecie, kilku czołowych grzybiarzy uczyło mnie tutaj szlachetnych zasad grzybobrania i szacunku do lasu. Kiedyś w Bukowinie było mniej dróg, mniej przecinek i w ogóle było mniej działalności ludzkiej, a więcej zdziczałego i jakże unikatowego terenu. To pozostało w mojej pamięci.
Jak okiem daleko nie spojrzeć, Bukowina zawsze ma w sobie to coś. Ileż dyskusji, rozważań, przemyśleń i zwykłej chłopskiej filozofii roztaczałem ze znajomymi nad tymi terenami, próbując odpowiedzieć na pytanie – co jest tym magnesem, co jest tym czymś, co tak ciągnie mnie i nie tylko w te tereny? Przecież mamy tak dużo wspaniałych miejsc, lasów, a jednak, kiedy mogę to wybieram najczęściej Bukowinę. W pewnym momencie pomyślałem sobie, że skoro czuję się tam jak ryba w wodzie, to nie ma co zbytnio nad tym rozmyślać. Trzeba tam jechać i tyle. ;))
Po nazbieraniu nieco brązowego złota runa leśnego, wyruszyliśmy dalej. Po drodze liczne czubajki gwiaździste, rzadziej kanie. Mi dodatkowo “wpadły” do kosza dwa siedzunie sosnowe. Spacerowym tempem, doszliśmy do bukowińskich buczyn z nadzieją na prawdziwki. Tam, poza jednym honorowym boletusem było pusto. Idziemy dalej, het, het za tory. Po drodze podgrzybki, czubajki (wiele zostawiliśmy), sporadycznie koźlarze brązowe i honorowe czerwone. W końcu zasłużona przerwa. Nieprzypadkowa, bo to miejscówka, w którym boletusy ścielą się gęsto. Przy drodze ślady ich cięcia. Na pierwszy rzut oka pusto. Siadamy, czas na posiłek. Jednak ja postanawiam wejść nieco głębiej od drogi.
A tam… Szaleństwo. Łącznie 54 prawdziwki. Małe, średnie i duże. Tylko jeden lekko robaczywy. Koledzy onieśmieleni. Adrenalina na maksa. Miejsce niepozorne. Po lewej stronie młodniki sosnowo-brzozowe, po prawicy, stary las sosnowo-bukowo-dębowy, graniczący ze szkółką leśną, w której przeważają sosny, ale rosną też wspomniane buki i dęby (szypułkowe i czerwone). Na styku młodego i starego lasu przebiega aleja prawdziwkowa. Charakterystyczny w tym miejscu jest spadek, czy – mówić dokładniej – obniżenie terenu. Rośnie dosyć dużo jagodników, a gleba to przeważnie piach. Taką kombinację kochają w tym miejscu prawdziwki.
Zanim trafiliśmy do miejscówki prawdziwkowej, tradycyjny, kilkuminutowy postój był przy bukowińskim tunelu (z pozycji grzybiarza) lub mostku (z pozycji pasażera). Akurat pędził pociąg TLK – swoją drogą – to bardzo wygodne, czyste i komfortowe jednostki. Nie byłbym sobą, gdybym nie “zapolował” na pociąg. Oczywiście takie zdjęcia powstają u mnie na zasadzie spontanu bez kombinowania i ustawiania aparatu. Pstryk przed pociągiem i pstryk z pociągiem. Efekt na zdjęciach. ;))
Po sprawdzeniu wte i wewte miejscówki, czas iść dalej. Przez drogi, zagajniki, bory, łąki, pola, wioskę aż do miejsca startu pod Bukowinianem na stacji kolejowej. Przeszliśmy zaledwie 2-3% tego, co tam znam. W ciągu kilku godzin więcej się nie da. Towarzystwo nieco zmęczone, ale bardzo zadowolone. Leszek po raz pierwszy miał przyjemność zobaczyć, co to znaczy hart, wytrzymałość i “prędkość przelotowa” grzybiarzy pociągowych. ;)) Zaprawa wojskowa przednia. Podkreślałem, że to wszystko było jeszcze lajtowe, na pół gwizdka. Ja zostałem tak wychowany przez starą szkołę wrocławskich grzybiarzy i jeżeli mam w planie przejść 20 kilometrów, to przejdę… 22. ;))
Leszek – mam nadzieję, że odespałeś już wycieczkę, a i zakwasy się zmniejszyły oraz nie pomstujesz na mnie i Krzyśka za wyjątkowe zadbanie o Twoją kondycję. ;)) Wracając do grzybów – prawdziwki jeszcze są, ale widać już tendencję spadkową, dosyć wyraźną. Podgrzybki – eldorado, przez kilka następnych dni świetne zbiory zapewnione. To samo, jeśli chodzi o czubajki kanie/gwiaździste. Maślaki w odwrocie. Miejscami przepiękne siedzunie. Można jeszcze liczyć na koźlarze o szarych i brązowych barwach kapeluszy. Pomimo, że w lesie ludzi sporo, każdy coś nazbiera. Za to muchomory czerwone chcą chyba przebić karnawał w Rio. Moim zdaniem – już im się to udało. ;))
Po godzinie 13-stej coraz śmielej wychodziło słońce zza chmur, którego w tym październiku jest bardzo mało. Wystarczyło kilka promieni światła, aby las zaczął się mienić kolorami tak pięknymi, że paleta barw w ofercie od Duluxa, Beckersa i Dekoralu razem wziętych, głęboko się chowa. Kilkanaście następnych zdjęć to tylko namiastka, korek od szampana i echo z majestatu bukowińskich lasów, które – być może – dadzą Ci odpowiedź, dlaczego bukowińska hipnoza jest silniejsza od najsilniejszych trunków i innych używek. Pod koniec sesji fotograficznej, widać oczywiście stacyjkę w Bukowinie, a ten mały, czarny piesek to lokalny kundelek, który zawsze łapczywie wybausza swoje oczy i prosi o jakąś przekąskę. Z uwagi na nieco śmieszny zgryz, nadaliśmy mu imię “Wampirek”. Moje zbiory też zawieruszyły się w kadrze. Słowo końcowe identyczne jak początkowe: “LASU TRZEBA MI…” ;))
Ja mam podobnie, bez lasu nie mógłbym żyć 🙂 No tak nie do końca. Bez lasu dałoby się, ale wtedy musiałyby pozostać ogrody botaniczne 😉 Ja w lesie nie zadaję pytań i nie prowadzę rozważań. Po prostu jestem. Im mniej umysłu, tym lepiej. Wtedy zaczyna się kontemplacja i wtedy mam najlepszy kontakt z przyrodą. Moja znajoma parafrazując powiedzenie Myślę, więc jestem, stworzyła nowe: Nie myślę, więc jestem. To drugie moim zdaniem jest trafniejsze.
Przy czym też zastanawiałem się, dlaczego wybieram najczęściej lasy z jednej strony Obornik. Jest w nich znacznie lepszy klimat niż w pozostałych. Moim zdaniem las lasowi nie jest równy.
“Nie myślę, więc jestem” – dobre! 😉 Coś w tym jest. Każdy las jest inny i ma swoją “duszę”, charakter, klimat. Ja mam podobnie. Są lasy, w których czuję się wyśmienicie, ale są też takie, które lubię dosyć szybko przejść, np. mocno zarośnięte, z pokrzywami, jeżynami i tzw. krzaczorami i chaszczami. 😉