Skip to content
Pod błękitem nieba w Borach Dolnośląskich.
Niedziela, 10. października 2021 roku gdzieś głęboko w Borach Dolnośląskich. Grzybowe trio, czyli Sylwia, Andrzej i ja przyjeżdżamy tuż przed świtem. Na termometrze przy gruncie mróz, na poziomie -4/-5 stopni C. Panuje kompletna cisza, nad głowami mamy bezchmurne niebo i rozpoczyna się magiczna uczta związana ze wschodem Słońca. Zanim na dobre wybierzemy się na poszukiwanie grzybów, podziwiamy bezszelestną ceremonię wschodzącej gwiazdy, która gasi borowe ciemności.
Jeden kadr zastępuje potok słów, nie trzeba nic dodawać, opisywać, nazywać. Wystarczy spojrzeć przez pryzmat złotego światła w leśną toń. Tam w głębi ukrywa się moc światła, która przenika się wzajemnie z leśnymi cieniami drzew, oplatając je w ciągu dnia z każdej strony. Można beztrosko dać ponieść się marzeniom, które delikatnie unoszą się na porannej mgle, tak jak kropla wody unosi się na mchu.
Poranny las został zmrożony, pobielony, iskrzącymi igiełkami przyozdobiony. Trochę za wcześnie w tym roku, rosyjski wyż zapanował po zmroku, obniżył temperaturę, szum koron wyciszył, a nad ranem mrozem poczęstował jak dobry gospodarz, chociaż nic na gorąco nie zaserwował, w zamian chłodem dmuchnął i chuchnął.
Nim Słońce wzeszło wyżej, trwała przepychanka między dniem i nocą. W gęstym lesie jeszcze nocne duchy lasu tańcowały, a na duktach i ścieżkach, leśne nimfy z radością dzień witały. A my się zastanawiali i gdybali, jak świat grzybów przetrwał drugą z rzędu mroźną noc, kiedy miejscami wszystko ścisnęło na kość?
Różnie grzybiarze pisali na fejsbukach o grzybobraniach w Borach, a to, że jest za sucho, że grzyby robaczywe, w końcu że jest ich za mało i ogólnie zamiast pełnych grzybów koszy, zbierają do nich powietrze, a kilometry w nogi i do kaloszy. No tak nam się w tym roku ułożyło, że na jesieni grzyb nie ma zamiaru porządnie się wysypać, co ociera się o leśną aferę w klimacie grzybowego skandalu. ;))
Przyroda w tym roku obrała grzybiarzom kurs na wstrzemięźliwość i pokorę. Po dwóch tłustych jesiennych sezonach grzybowych w Borach, tegoroczny jest słaby i wymagający. Grzyb w ściółce nie ścieli się często i gęsto, a raczej rzadko i luźno, co zmusza grzybiarzy do dłuższych wojaży po 5 prawdziwków, 20 podgrzybków i tuzin koźlarzy.
Punktowo jest nieźle, ogólnie słabo, co daje średnią na jeża i nietoperza. Trochę to wszystko kłuje serce grzybiarza, bo wydaje mu się, że już nastała pora, kiedy grzybów nazbiera dwa i pół wora, a wysyp wciąż do góry trzonami wisi i wszystko wskazuje na to, że się w tym roku już nie wysypie, tylko ukisi.
JAK TO BYŁO-JEST Z GRZYBAMI W BORACH DOLNOŚLĄSKICH ?
Zmienność naszego klimatu oraz przebieg temperatur i opadów w zasadniczy sposób wpływają na pojawianie się grzybów. W historii październikowych grzybobrań bywały najróżniejsze scenariusze. Czasami październik był rewelacyjnym miesiącem grzybowym, a czasami dobrym, średnim, kiepskim lub beznadziejnym. Na ocenę tegorocznego przyjdzie czas w listopadzie, ale po niedzielnych oględzinach Borów można odczytać trend Quo vadis jesienny sezonie grzybowy?
Zaczęły pojawiać się młode podgrzybki, niemniej bardzo punktowo. Podgrzybkowe Bory bezgrzybne przeważają nad tymi delikatnie zagrzybionymi. Czyli podgrzybków jest po prostu mało, a do tego połowa jest robaczywa lub robaczywa, spleśniała i częściowo podgnita. Według mnie – w ostatniej dekadzie września, zdecydowanie zabrakło porządnej fali opadów, która pobudziłaby podgrzybkowe kapelusze w większych ilościach, zanim nadeszły przymrozki.
Tylko nieliczne podgrzyby były piękne, jędrne i zdrowe. Część z nich uwieczniłem w obiektywie aparatu. Brak opadów mógłby zostać jeszcze nadrobiony, tak, jak miało to miejsce w zeszłym roku. Wtedy porządnie padało od początku października, a po 20-stym rozpoczęło się miesięczne szaleństwo grzybowe w Borach.
Nie mam wątpliwości, że w tym roku tak nie będzie. Trzy bardzo zimne noce, ze spadkami temperatury do poziomu -4/-5/-6 stopni C w połączeniu z przesuszoną ściółką nie dają podstawy do jakiegokolwiek optymizmu. Mróz wstrzymał to, co zaczęło się wykluwać i patrząc na prognozy pogody w najbliższych dniach, nie wierzę już w tegoroczny obfity wysyp w Borach, chociaż Sylwia z Andrzejem podtrzymywali mnie na duchu, nie przekreślając jeszcze tego sezonu tak drastycznie jak ja. ;))
Podgrzybki może przez jakiś czas dadzą radę, będą wychylać kapelusze w cieplejszych i wilgotniejszych stanowiskach, ale wielkiego wysypu nie będzie. W związku z tym należy oczekiwać zmniejszającej się ilości grzybów, zamiast narastania fali aż do wystąpienia porządnego grzybnięcia.
W ogóle jak na tę porę roku to jest bardzo mało grzybów w lesie. Raczej rzadko można spotkać muchomory, olszówki, gołąbki lub mleczaje. Z rurkowych gatunków jadalnych, w większych ilościach rosną tylko maślaki sitarze i maślaki pstre, ale ich robaczywość jest na poziomie prawie 100%, przez co człowiek, nawet nie ma ochoty schylić się po kolejnego owocnika.
Dziesiątki innych gatunków grzybów, które powinny obecnie zdobić leśne podłoże, nie rośnie lub występuje w mizernych ilościach. Ogólnie obraz lasu pod kątem grzybów jest taki, jaki zazwyczaj ma miejsce w połowie listopada, kiedy zbiera się niedobitki po wysypie, który przetoczył się kilka tygodni wcześniej.
Dlatego cieszyliśmy się bardzo z każdego znalezionego przez nas, zdrowego podgrzybka, ponieważ zdrowych i jędrnych podgrzybków jest po prostu bardzo mało i nic nie wskazuje na to, że przyjdą zmiany na grzybowo lepsze dni. Wręcz przeciwnie, uważam, że za 2 tygodnie będzie już po ptokach i należy szykować się na zakończenie Tour De Las & Grzyb 2021.
O ile z podgrzybkami – pomimo, że było słabo to jeszcze nie beznadziejnie, o tyle sytuacja z prawdziwkami wygląda dużo gorzej. W tych nie najlepszych warunkach tego sezonu dla grzybów, prawdziwki zaczęły pojawiać się przede wszystkim przy drogach, w miejscach bardziej odsłoniętych, w które dotarło więcej wilgoci, itp.
Robaczywość owocników wynosi około 90%, ale wiele borowików z powodu mrozu, po prostu zastopowało swój rozwój i wzrost. Część z nich już się rozkłada, pomimo, że są to jeszcze całkiem młode grzyby. No i oczywiście robaki robią spustoszenie, jakieś wyjątkowo upierdliwe są te stworzenia w tym kiepskim sezonie.
Bardzo nieliczne owocniki prawdziwków nadawały się do zbioru, niektóre miały robaczywe trzony i zdrowe kapelusze. Rosły najczęściej w pojedynkę, czasami w duecie lub tercecie. Gdzie te czasy, kiedy w jednym miejscu zbierało się po tuzin i więcej boletusów? W tym sezonie mamy już po borowikach, no chyba, że wydarzy się jakiś cud, ale nie liczę na to.
Patrząc na coraz więcej prawdziwkowych zwłok, słowa ta same cisnęły mi się na usta – listopad w październiku Panie Zielonka. A propos gąski zielonki – z nimi także jest krucho, wprawdzie punktowo notuje się w zbiorach grzybiarzy większe ilości zielonek, ale ogólnie to nie ma ich zbyt wiele, a do tego również zmagają się z zacietrzewieniem pałaszujących je larw.
Najzdrowszego i chyba też najbardziej zamrożonego prawdziwka znalazłem, idąc wzdłuż skraju alei sosnowo brzozowej. Wyrósł on w samym piachu, był pokryty szronem i twardy jak lód. Takie prawdziwki, po ustąpieniu przymrozków nie będą się już rozwijać, a poddadzą się procesowi rozkładu.
Niektóre borowiki wyglądały wzorcowo – miały piękne poduchowate kapelusze i grube trzony, ale po dotknięciu ich euforia spadała. Trzony z reguły były bardzo miękkie i kompletnie robaczywe, czasami do wzięcia nadawały się same kapelusze. Sytuacja bardzo przypominała końcówkę sezonu, która w Borach najczęściej przypada na pierwszą połowę listopada.
W tym roku grzybowy “listopad” przyszedł przed połową października. Widoczne na zdjęciach powyżej borowiki nie nadawały się do wzięcia – całe owocniki były kompletnie spałaszowane od środka przez hordy nienażartych robaków. Podobnie było z dwoma owocnikami poniżej.
Znalazłem je przy leśnej piaszczystej drodze. Wyglądały przeuroczo i miałem nadzieję, że będą zdrowe, przynajmniej w kapeluszach. Niestety, w środku miało miejsce święto robaka od parteru do sufitu. Po przekrojeniu, marzenia o wrzuceniu ich do sosu pozostały w lesie. ;))
Za to na tych powyżej fotkach uwieczniłem dwa w całości zdrowe i twarde borowiki, z których jeden wyjątkowo sprytnie zakamuflował się w ściółce. Tego typu zdrowe, młode borowiki stanowiły podczas grzybobrania dużą rzadkość. Las zdominowały prawdziwki robaczywe i rozkładające się.
Andrzejowi udało znaleźć się kilka sztuk borowikowej legendy Borów Dolnośląskich, czyli borowiki sosnowe. W nich robaki również poszły na całość i posiatkowały wnętrze owocników wzdłuż i wszerz. W zeszłym roku, nawet po połowie listopada można było znaleźć zdrowego borowika sosnowego. W tegorocznym sezonie będzie to raczej niemożliwe.
Jeden z borowików sosnowych został oskarżony o kolaborację i szpiegostwo na rzecz robaków, wskazując im miejsca, w których rosną jego bracia. W “podziękowaniu” robaki weszły też do niego, a my postanowiliśmy w trybie leśnej wyższej konieczności, powołać spontaniczny sąd borowy nad borowikiem sosnowym, który wydał wyrok z klauzulą natychmiastowego jego wykonania. ;))
W uzasadnieniu wyroku można było przeczytać, m.in., że “skazuje się borowika sosnowego rosnącego w takim a takim oddziale leśnym, który znajduje się przy 167 sośnie, licząc od słupka oddziałowego nr taki a taki, idąc w kierunku zachodnim – na śmierć przez nabicie na gałąź sosny z którą mikoryzuje”. ;)) To powinno odstraszyć inne borowiki, które planują wchodzić w podejrzane układy z robactwem. ;))
Wszystkiemu przyglądał się młody pękaty szlachcic w Andrzeja dłoni, który mchom i porostom dziękował, że ukryły go przed robactwem. Zawsze to lepiej zginąć śmiercią gwałtowną we wrzącej zupie lub sosie niż konać godzinami na gałązce sosny. Poza tym jaki to wstyd przed lasem! Siara na całego! A już najbardziej śmiałyby się sarniaki, że tak oto marnie zakończył swój żywot król grzybów. ;))
Ważną myśl pozwolił nam sformułować las i jego stan zagrzybienia, którą ujęlibyśmy mniej więcej tak: NA ROBAKI, PRZYMROZKI I OGÓLNE MAŁO-GRZYBIE, KRAWCE (czyli koźlarze pomarańczowo-żółte). Znaleźliśmy około 20-25 owocników tego gatunku w wyjątkowo przytulnych ciepłych miejscach. Tak, jakby czuły, że idą przymrozki i wybrały takie stanowiska, w których przetrwały przymrozki w bardzo dobrej formie.
Poza tym ich zdrowotność wyniosła 100% i bezapelacyjnie był to najzdrowszy gatunek rurkowców, który w tym dniu znaleźliśmy. Nawet kilka koźlarzy w rozmiarze 2XL nie miało ani jednego robaka w środku. Po przekrojeniu miąższ był świeży, aromatyczny i biały. Trzony okazałe i twarde, jak przystało na mocarzy z brzezin.
Krawce wlały nam w serca sporą dawkę grzybowej radości, bo wystarczyło włożyć do koszyków kilka owocników i od razu było w nich barwniej, ciężej i pełniej. Na poszukiwanie kolejnych koźlarzy pomarańczowo-żółtych wyruszyliśmy po brzozowych alejkach, ale tylko w nielicznych znaleźliśmy jeszcze kilka sztuk.
Gdyby tak warunki pogodowo-hydrologiczne były optymalne, mogę sobie tylko wyobrazić, jak pomarańczowo-żółto byłoby w brzozach między wrzosami i mchami. Za to znacznie liczniej można było spotkać koźlarze babki, które nie zważały na mróz i wyrosły w wielu stanowiskach narażonych na poranną lodówkę.
Babki, jak to babki, gdy tylko mają za dużo wilgoci zamieniają się w rozczłapane ciapki. Do tego często są robaczywe, nawet te małe, jędrne i żywe. Wiele tych koźlarzy pozostawiliśmy w lesie, bo były zbyt przerośnięte lub robaczywe, ale kilkadziesiąt mniejszych, twardych oraz rozważniejszych co do wyboru siedliska babek zasiliło nasze kosze.
Pojawiły się też sarniaki i to nie dla leśnej draki. To późnojesienne zwiastuny końca zasadniczego sezonu grzybowego. Wskazują, że jesień nabiera rozpędu i obrała kurs na chłód, ciemność i szarugę, w którą ubierze się na dobre wraz z nadejściem listopada. Mimo wszystko, coś jej za bardzo śpieszy się w tym roku.
Maślaki zwyczajne leniwie zdychają – niektóre w piachu, inne na dróg poboczu, a pozostałe w kępce trawy. Wszystkie z robakami za pan brat, do tego w nocy przymrożone, a w dzień promieniami Słońca roztopione. Zamieniają się w niezbyt apetycznie wyglądającą papkę.
Za to na środku piaszczystej drogi, muchomory czerwone uroczyście rosną, jakby natchnięte były nowym życiem i wiosną, a nie jesiennymi klimatami, z nocnymi przymrozkami i małą ilością wody, co u grzybiarzy jest powodem zmartwień i trwogi.
Gdzieś tam sylwetka Andrzeja w kadrze na dalszym planie się zawieruszyła, jak idzie z koszykiem przez Bory. Muchomorki prześliczne, na zdjęciu uchwycone, będą wspominane i oglądane podczas długich zimowych wieczorów, przy gorącej kawie lub herbacie.
I tak przyszedł czas podsumowania dolnośląsko-borowego grzybobrania. Jest słabo, co by tu dużo nie filozofować, ale coś tam da się nazbierać, bez szaleństwa, pełnych koszy, bagażników, skrzynek owocówek i marynarek. Nas i tak zbiory bardzo ucieszyły – każdy grzyb w kiepskim sezonie bardziej cieszy, bo jest bardziej wybiegany i wyszperany.
Jednak pewna nostalgia i smutek nas dopadły, bo za szybko w tym roku czuć koniec sezonu. Świadomość, że grzyby się kończą, że wysypu nie było, i że wkrótce szarość i martwota zasiądą na piaszczystym tronie Borów Dolnośląskich, jakoś tak melancholijnie nas nastroiła.
BORY JAK TO BORY – PONAD CZARAMI I MAGIĄ
Na koniec pozostawiłem jeszcze trochę magicznych kadrów z Borów Dolnośląskich. Cała nasza wyprawa miała miejsce przy całkowicie bezchmurnym błękitnym niebie, co nie zdarza się zbyt często w trakcie roku. Przez to od samego świtu można było podziwiać wędrówkę Słońca po bezkresie Borów w podniosłych i wspaniałych krajobrazach.
Nie byłbym sobą, gdybym nie uchwycił czarodziejskich klimatów do aparatu. Mchy, wrzosy, porosty, głębia lasu, ciągła gra światła i cieni, pośród których płynie nieokiełznany czas zawsze wprawiają w zachwyt! Sylwia z Andrzejem byli w pobliżu i też spoglądali na cuda Borów, które za każdym razem wylewają na nas hektolitry duchowej strawy.
W takich momentach mam ochotę wyskoczyć z ograniczeń ciała, wynieść się z niego i jako duch przemierzać nieskończoność tego świata, poznać w bliższym stopniu tajemnice i prawa rządzące tym wszystkim, unosić się we mgle, swobodnie przenikać przez drzewa, być niewidzialnym dla wszelkich stworzeń, ale móc cieszyć się z ich obecności.
Czasami wydaje mi się, że jestem bliski osiągnięcia tego stanu, ale za każdym razem las daje mi sygnał, że jesteś już blisko, jednak jeszcze nie teraz, jeszcze nie dzisiaj. Może następnym razem, może za kilka lat, a może nigdy? Co zapisane w duszy i tak się spełni, co zaś niezapisane, nigdy nieosiągalne.
Można o lesie napisać wiele, opisywać na tysiące sposobów, wierszem, opowiadaniem, powieścią, fraszką, tylko że słowo pisane, choćby najbardziej kwieciste, nie zastąpi naszej osobistej w nim wizyty. Dlatego często mówię ludziom, jak nie macie co robić, pojedźcie do lasu, nawet, gdyby to miała być tylko godzina lub dwie. Pojedźcie do lasu…
Obecnie, kiedy minęły letnie upały, owady prawie już nie dokuczają, aura bardzo sprzyja leśnym wędrówką. Nastał idealny czas na wycieczkę w Bory. Ależ nam się miękko i przyjemnie chodziło drogami, których w Borach jest tyle, że chyba nikt nie zna ich liczby.
Tu natomiast jeszcze kadry poranne, kiedy wiązki światła celują w ściółkę z precyzją i mocą. Ja natomiast celowałem obiektywem, aby magię chwili czy chwilę magii złapać na zawsze. I tak mogę bez końca rejestrować codzienne przebudzenie i olśnienie lasu. ;))
Czy warto jeszcze pojechać w Bory na grzyby? Pewnie przez najbliższy tydzień lub dwa, coś tam będzie się kluło na cieplejszych i mniej przemarzniętych stanowiskach, ale szaleństwa grzybowego na miarę jesiennego wysypu 2019 lub 2020 w tym sezonie nie należy się spodziewać.
Do lasu zawsze warto pojechać, bez względu na stan zagrzybienia ściółki, chociażby dla takich widoków. Mógłbym napisać całą epopeję o Borach, jednak wstrzymam się, aby wpis nie przeciągnął się do długości tasiemca uzbrojonego. ;))
Ludzi w lesie nie spotkaliśmy, chociaż w oddali przemknęły nam czasami jakieś pojedyncze postacie. Poza i tak dobrymi w tych warunkach zbiorami grzybów, tradycyjnie przywieźliśmy mnóstwo wspaniałych wrażeń, ponieważ będąc w lesie, a zwłaszcza w Borach Dolnośląskich nie mogło być inaczej.
Pewnie to było nasze grzybowe jesienne powitanie/pożegnanie z Borami Dolnośląskim, ale je im nie odpuszczę jak minionej zimy, kiedy to miałem pojechać w zaśnieżone czeluści Borów i w końcu nie pojechałem. W nadchodzącej zimie, jeżeli tylko porządnie zaśnieży i przymrozi to bez wahania pojadę w dolnośląsko-borową siną, piaszczystą, wrzosowiskową i sosnową dal.
DARZ GRZYB! ;))
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.Akceptuję Odrzucić Więcej Polityka prywatności & Cookies