Aktualności Grzyby Las

Relacja z wycieczki na Wzgórza Twardogórskie w dniu 2 lipca 2016 roku.

Relacja z wycieczki na Wzgórza Twardogórskie w dniu 2 lipca 2016 roku.

Czy ktoś panuje nad czasem? Przecież to już lipiec. Za pół roku Sylwester. ;)) W sobotę tradycyjnie wyskoczyłem na kilkunastogodzinną włóczęgę po lasach. Zachęcony sporymi opadami z dnia 30 czerwca wokół Wrocławia, byłem niezmiernie ciekawy, ileż to nakapało cennej H2O w lasach. Miałem obawy, że powtórzy się tropikalny upał z 25 czerwca, ale – jak się okazało – na szczęście nie było aż tak źle. Wprawdzie do południa, słońce grzało bardzo mocno, po południu jednak, szybko zaczął się wzmagać chłodniejszy wiatr. Zaczęło się też więcej chmurzyć. To była oznaka zmiany pogody. Summa summarum warunki termiczne do włóczęgi były o co najmniej 12-15% znośniejsze niż przed tygodniem. W kalendarzu 2 lipiec. Imieniny Jagody. Dla człowieka “lasu”, którym na pewno w dużym stopniu jestem, punktem głównym wycieczki były właśnie małe, czarne, smerfne jagody. ;))

Zanim poszedłem na moje jagodowe miejscówki, trzeba było sprawdzić, jak tam Fungi, a po naszemu – grzyby. Pierwsza sprawa – opady i wilgotność. Burze to zjawiska niezwykle robiące w konia. We Wrocławiu lało, na całej trasie do Oławy także lało. Na północ od Wrocławia również lało. Tak przynajmniej wynikało z mapek opadowych. Wzgórza Twardogórskie – a konkretnie miejsca, w których byłem, leżą jakieś 60-65 km od Wrocławia. I co? I guzik. Sucho. Burze mile podjudziły wrocławskich grzybiarzy, ale tam nie dotarły. Przed wejściem do lasu spotkałem znajomego miejscowego, którego od razu zapytałem o sytuację grzybową i opady. Obie odpowiedzi nie były pomyślne. Jeżeli chodzi o grzyby powiedział: “licho, coś tam jednak jeszcze jest, tylko przeważnie z robalami”. Natomiast w sprawie opadów i burzy, odpowiedział: “padało trochę 10-15 minut i po deszczu. Za to długo pierdziało na niebie w kierunku Wrocławia”. ;))

I co miałem z tymi informacjami zrobić? Jestem takim mocno upartym “stworem”, któremu można mówić, a i tak pełznę za grzybami. Pomyślałem sobie. Skoro już przyjechałem i jestem tak blisko co najmniej kilu dobrych stanowisk grzybowych, to muszę tam wdepnąć. Mam później nocy nie przespać i gryźć się? Lepiej zajrzeć i mieć święty spokój. Tak też zrobiłem. W ostatnim czasie najlepiej owocowały koźlarze pomarańczowo-żółte i koźlarze topolowe. Bardzo okazjonalnie i “fuksiarsko” incydentalnie kurki i kanie.

Zachętą do sprawdzenia miejsc grzybowych były licznie rosnące różne gatunki gołąbków i nieco innych gatunków “upiększaczy” mykologicznych runa leśnego. Nie dodałem jeszcze jednego faktu. Jadąc pociągiem, podszedłem do konduktora z pytaniem, czy mogę zrobić kilka fotek z punktu widzenia maszynisty. Konduktor zgodził się z zastrzeżeniem, żebym nie focił samego szefa. Po zrobieniu zdjęć, zapytał mnie, po co mi takie ujęcia? Gdy mu w ogromnym skrócie odpowiedziałem i wspomniałem o blogu, z lekkim wytrzeszczem oczu, powiedział mi: “Ma pan niezłą zajawkę”. Przyznałem mu rację. ;))

Wracając do parteru, czyli runa leśnego, coś zacząłem znajdować z jadalnych gatunków. Pierwszy był borowik usiatkowany. Nie za duży. Ładny, kształtny i twardy. Po przekrojeniu, szybko okazało się, że jest naszpikowany larwami muchówek. Pozostało mi go tylko sfotografować. Trafiałem też m.in. na krowiaki aksamitne, których młode owocniki, często z daleka przypominają podgrzybki. Niedaleko od miejscówki prawdziwkowej, na przełaj, przez łąkę, dotarłem do tajnej alei koźlarzowej. W dobrym roku dzieje się tam niezwykle pod kątem grzybów. Chociaż po skraju tego miejsca wszystko chrupało od suchości gruntu, to w samym środku, wśród dosyć wysokich traw i gęstwinie młodych topoli osik, były jeszcze resztki wilgoci. Tam znalazłem ok. 12 koźlarzy topolowych, z których do wzięcia nadawało się 5. Chociaż wszystkie znalezione grzyby były w dobrej kondycji i ładne z wyglądu, to jednak robale im nie odpuściły.

I to był najmocniejszy punkt grzybobrania, a raczej przebiegnięcia w celach orientacyjnych, na zasadzie co, jak i gdzie rośnie? Stamtąd na “piątym” biegu udałem się na miejsca z koźlarzami pomarańczowo-żółtymi, których już dwa razy udało mi się nazbierać podczas poprzednich wycieczek. Po przedreptaniu kilku uroczych alejek brzozowych, nie znalazłem ani jednego koźlarza. Wniosek sam się nasunął. Szkoda łazić. Trzeba iść na jagody. Zanim jednak doszedłem na najbardziej optymalne miejsca ich występowania, miałem po drodze do pokonania jeszcze kilka ciekawych miejsc.

Zatrzymując się jeszcze przy koźlarzach topolowych. Są to bardzo dobre grzyby jadalne i są one rzadsze od koźlarzy czerwonych i pomarańczowo-żółtych. Występują wyłącznie w towarzystwie topoli osik. Co w nich urzeka, poza wyglądem i smakiem? Przede wszystkim turgor. W porównaniu do koźlarzy o brązowych kapeluszach, spotykanych w brzozach, jak np. koźlarze babki, koźlarze szare, lub – rosnących w grabach – koźlarzy grabowych, są znacznie twardsze i jędrniejsze, dokładnie tak, jak koźlarze czerwone. Różnią się od “czerwonych braci” barwą kapelusza i przebarwieniami w miejscach nacięcia/zgniecenia. Nawet wyrośnięte owocniki koźlarzy topolowych są twarde i jędrne podczas, gdy koźlarze szare, babki, czy grabowe, nasiąkają wodą jak gąbka i dosłownie rozczłapują się.

Na Wzgórzach Twardogórskich wyczaiłem kilka miejsc występowania koźlarzy topolowych. Dwa z nich są wyjątkowe. Podczas sprzyjających warunków, można się nimi nieźle obłowić. Zdarzało mi się nazbierać w jednym dniu nawet 10-12kg tych grzybów. Ostatnio tak dobrze było we wrześniu 2014 roku. W zeszłym roku znalazłem zaledwie kilka sztuk, w tym niektóre prawie całkowicie wysuszone. W obecnym, na koncie mam ich już więcej, niż za cały zeszły sezon. To świadczy o tym, jak dziadowski grzybowo był zeszły rok. Mam nadzieję, że to, co najlepsze, to przede mną. ;))

Zanim dotarłem ostatecznie na kwaśne bory sosnowe, porośnięte obficie krzaczkami jagodowym, przeszedłem m.in. przez uroczą “bramę lasu”, łąkę z typowym, polskim krajobrazem z dojrzewającym zbożem w tle, przez tory kolejowe, gdzie uchwyciłem na zdjęciu lokomotywę między drzewami, młody las grabowy, w pobliżu którego znalazłem dużego prawdziwka. Podobnie, jak jego usiatkowany kuzyn, znaleziony kilkadziesiąt minut wcześniej, miał larwalne świętowanie. Czasami wręcz nieprawdopodobnym jest, ileż to robali potrafi wejść do jednego grzyba. Masakra. Ten miał chyba gęstość zalarwienia 100 sztuk na milimetr kwadratowy. ;))

Po drodze, sfotografowałem jeszcze nieco drobnicy mikologicznej i ładniejsze miejsca, które zobaczyły moje wciąż nienasycone lasem gałki oczne. ;)) Jagody obecnie zaczynają szczyt wysypu, który potrwa około miesiąca czasu. Jest to teraz najlepszy czas na ich zbiór. Po południu, kiedy niebo zaczęło się chmurzyć i wzmógł się chłodniejszy wiatr, zbieranie stało się naprawdę przyjemne. Mała poprawka. Oczywiście dla kogoś, kto lubi to zajęcie, nie boi się komarów, kleszczy, much, zaskrońców, żmij, dzików i wszelkich, innych mieszkańców lasu. I tak “strzelił” jak z bata cały dzień w miejscach, które po 30 latach, wciąż odkrywam i pewnie przez następne 30, nadal do końca nie odkryję… ;))

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.