Skip to content
Różnorodność w “monotonii”. Pożegnanie z Borami Dolnośląskimi.
Niedziela, 3 listopada 2019 roku Leszno Górne. Wieś położona w województwie lubuskim, w powiecie żagańskim, w gminie Szprotawa. Mieszka tu około dwóch tysięcy ludzi. Wieś leży w Borach Dolnośląskich nad Bobrem. To tyle, oficjalnym tytułem wstępu. Natomiast – uroczystym rozwinięciem, oficjalnego tytułu wstępu – przyjechałem tu w niedzielny poranek z najgrzybniejszym i najlepszym we Wrocławiu duetem, czyli Sylwią i Andrzejem, aby jeszcze raz nadwyrężyć gumowce po tej naj,naj,naj i jeszcze raz naj cudowniejszej, grzybowej krainie.
Zaparkowaliśmy w pobliżu zaniedbanej i chyba mocno zapomnianej, zabitej dechami budy, zwanej stacją kolejową. Wokół szarzyzna, trochę śmieci i klasycznego, przydworcowego bałaganu i chaosu. Jednak kilkaset metrów od tego “brudu” można trafić do “zielonego raju”, o czym wie każdy, porządny grzybiarz, który miał okazję tu chodzić.
To nasz ostatni wyjazd w tym sezonie do Borów i na dodatek w niedzielę. Utwór naszego wspaniałego piosenkarza – ś.p. Mieczysława Fogga sam cisnął się na usta. Można było zaśpiewać Dolnośląskim Borom:
To ostatnia niedziela
dzisiaj się rozstaniemy,
dzisiaj się rozejdziemy
na niegrzybowy czas.
To ostatnia niedziela,
nasze grzyby wymarzone,
wysyp tak upragniony
zakończył się. ;))
Poranek pochmurny, ale ciepły, jak na początek listopada, z niewielkimi, przelotnymi opadami deszczu. Tu nad każdym zagajnikiem, młodnikiem, borem, wrzosowiskiem i wszelkim leśnym terenem, krążą niepisane legendy i opowiadania o wspaniałych wysypach prawdziwków, podgrzybków, kurek, koźlarzy, zielonek i innych gatunków złota runa leśnego.
To kultowe lasy w każdym centymetrze sześciennym każdego drzewa. Kultowa trasa kolejowa, gdzie pomiędzy drzewami, dostrzegłem biegnący pociąg w kierunku Studzianki – serca tej części Borów. Ileż to wspomnień obudziło się we mnie, kiedy szedłem tymi ścieżkami! Pierwszy raz byłem tu w 2000 roku. Rok później, we wrześniu 2001 roku, przeżyłem tu na własnej skórze, koszach i kaloszach jesienną, prawdziwkową inwazję.
Prawdziwki rosły wtedy jak opętane. A ja – jak opętany je zbierałem, aż w końcu poddałem się, bo plecak i dwa, ogromne kosze załadowałem po pałąk, a spod wrzosów, igliwia i mchu, wciąż wychylały się kolejne, maczugowato-trzonowe skarby z białym hymenoforem i brązowymi kapeluszami.
Wczoraj, kiedy emocje grzybowe wraz z solidnymi przymrozkami, które przetoczyły się kilka dni wcześniej, znacznie opadły, miałem wielką przyjemność poprowadzić Sylwię i Andrzeja po jednej tysięcznej tej fantastycznej krainy. Jednakże Bory, postanowiły nam te emocje wrzucić na grzybowe wahadło, czego efektem były u nas silne, pozytywne wzburzenia natury grzybowo-emocjonalnej. ;))
Czego można się spodziewać w lesie po kilku, bardzo zimnych nocach i niewiele cieplejszych dniach, mając na uwadze, że przed mrozami było tu jeszcze solidnie grzybowo? Mróz mrozem, ale grzyby lubią się chować, przykrywać i chronić przed nim w najróżniejszy sposób.
O PODGRZYBKU, KTÓRY CHCIAŁ ZOSTAĆ PRAWDZIWKIEM
Jednym z pierwszych grzybów, którego znalazłem był ten podgrzybek “sosnowo-borowikowy”, który był prawie całkowicie schowany w grubej warstwie igliwia. Kiedy chwyciłem go za trzon, aby delikatnie wykręcić, mocno się zdziwiłem, że taki brzuchacz z niego! ;)) To późnojesienny buntownik, leśny zadymiarz i wywrotowiec, mający dosyć wychwalania prawdziwków pod niebiosa. ;))
Pokazał dobitnie, że bez sterydów, można mieć większy biceps trzonu niż niejeden, chuderlawy borowik! Przyznaję, że przez cały tegoroczny sezon nie spotkałem takiego podgrzybkowego pakera. Nie muszę pisać, jak mi skoczył poziom adrenaliny przy tym wspaniałym trofeum.
BOLETUSY “NOVEMBERUSY”
Podgrzybkowy “Pudzianek” był tylko wstępem do odkrywania przez nas boletusów “novemberusów”, które przetrwały w całkiem dobrej kondycji podmuch arktycznej Królowej z Dalekiej Północy. Listopadowe prawdziwki są niezwykle cennym znaleziskiem dla grzybiarzy, mając na uwadze, że to, co najlepsze i najgrzybniejsze w tym sezonie jest za nami.
Podmuch ten przetrwały nawet młode, bielutkie pod spodem prawdziweczki, chociaż ich ilość bardzo spadła w porównaniu chociażby do poprzedniego tygodnia. W jednym miejscu, przy wrzosie, znalazłem wyjątkowo urodziwego boletusa z kandelabrowo wygiętym trzonem. Pomimo, że był twardy, miał w sobie całkiem pokaźną ilość lokatorów i pozostał w lesie.
Sylwia z Andrzejem też znajdowali swoje dolnośląsko-borowe boletusy “novemberusy”. Nie było ich zbyt dużo, ale każdy nas cieszył w znaczny sposób i napędzał do dalszego poszukiwania, szperania, zaglądania i buszowania po lasach.
PARTYZANCI W MCHU
Tych dwoje to nieźle się przyczaiło i zamaskowało. Jeden w ogóle niewidoczny, ale drugi popełnił błąd i trochę uchylił kapelusz, licząc na to, że kolorystycznie zlewa się z leżącymi obok liśćmi i nie zostanie zauważony. Ten błąd przepłacił ścięciem – swoim i brata. ;))
Kolejne prawdziweczki wprawiały naszą wycieczkę w przemiły nastrój, a Bory “wciągały” nas coraz bardziej wgłąb. Poddaliśmy się temu uzależnieniu bezgranicznie, nie bacząc na krótki dzień i coraz większe oddalanie się od skraju lasu.
BOROWIKI SOSNOWE
Obok prawdziwków, czyli borowików szlachetnych, borowiki sosnowe to także jeden z najbardziej kultowych gatunków grzybów. Jest go znacznie mniej, niż klasycznych prawdziwków, a w wielu lasach nie występuje. Nam, udało się znaleźć kilka zdrowych boletusów pinophilusów “novemberusów”. Pierwszego dostrzegła Sylwia.
Ale nas nakręciły! Takie znalezisko 3 listopada, po mrozach i na koniec wysypu! Tip, tip hurra! Te czerwonawe łby mają w sobie coś niesamowicie urzekającego! Nie da się tego opowiedzieć, ale byliśmy w pozytywnym “amoku”. ;))
Kilka słów o stanowisku, w którym rosły. Starszy i dość rzadki las sosnowy, blisko miejsca, w którym wycięto inny, spory kawałek lasów. Miejsce – wydawałoby się, że nieciekawe i nieatrakcyjne grzybowo, a tu masz chłopie grzyba! Mości panowie borowiki sosnowe.
I tak boletus “novemberus” – grzyb do grzyba i połowę kosza uzbierać się uda. Chyba. Chyba, ponieważ część boletusów pozostaje w lesie z uwagi na zbyt kiepski stan, tudzież robaki, które żyją w grzybie ponad stan. Bo czy godzi się mieszkać, spać, chodzić i odpoczywać w strawie, którą robaki wybrały na swoją biesiadę? ;))
Niemniej część z nich jest w całkiem przyzwoitej formie i one kończą swój byt w lesie, chociaż przez jakichś czas w nim jeszcze będą. Tyle, że w koszykach. To dla nich zupełnie nowe doświadczenie, nawet całkiem niegłupie, chociaż i tak skończą w sosie, marynacie, suszu lub w zupie.
Każdy “novebmerusek” cieszy nas niezmiernie, a ja już wcześniej zauważyłem, że Sylwia i Andrzej coś jakby “połknęli” lub poczuli. Grzybiarz grzybiarza dobrze zna i moje spostrzeżenia potwierdziły się. Poczuli magię tych terenów, czego wyrazem były ich słowa: “jakie to świetne, piękne i wspaniałe miejsca”.
Naszym grzybowym celem było też sprawdzenie występowania jesiennych twardzieli grzybowych, odpornych na przymrozki i warunki, w których grzybom rurkowym rurki miękną. To zielone, a właściwie złocisto-żółte diamenty, kochające piaszczyste kąpiele i często pozostające w nim przez cały swój krótki, choć tajemniczy żywot.
I chociaż w Borach zrobiło się dosyć sucho, znaleźliśmy miejsce, w którym te blaszkowe, pachnące mąką twardziele dały się nazbierać w łącznej ilości około 2,5 kg. To oczywiście gąski zielonki, o płukaniu których chodzą legendy, że najlepiej usuwa się z nich piach, wrzucając je na 30 minut do starej pralki typu “Frania”. ;))
Muchomory mocno dostały po kapeluszach przez przymrozki, niemniej jeszcze się wykluwają, chociaż ich barwy przybrały bardziej bordowe, aniżeli żarówiasto-czerwone odcienie, którymi cieszyły oko przed “wielkim chłodem”. Licznie rosną też maślaki sitarze, często przerośnięte i wyglądające jak grzybowe, niechlujne, brudne dziady. Jednak i takie “dziady” cieszą fanatycznych grzybiarzy, którzy w ogóle cieszą gębę do każdego grzyba. ;)) Koneserzy sarniaków mogą jeszcze się nieźle obłowić – tego gatunku to jakby przymrozek nie dotyczył. A dla wszystkich spragnionych “fałszywych kurek” las oferuje milion owocników lisówki pomarańczowej.
To już naprawdę koniec tego świetnego wysypu w Borach. Ilość grzybów niezwykle nas zachwyciła, ponieważ mamy świadomość, że przymrozki narozrabiały i nastawialiśmy się, że możemy przywieźć wyłącznie powietrze i wrażenia z włóczęgi.
A tu, w końcowym efekcie, wyszło bardzo przyzwoicie, natomiast pachnące boletusy “novemberusy” wprowadziły nas w stan grzybowego upojenia, euforii i zadowolenia. Grzybobrania uzależniają na całe życie. Pamiętajcie o tym, jak kogoś zabieracie pierwszy raz do lasu. ;))
Przy okazji lekcja rozglądania się przez grzybiarza, którą świetnie udało mi się pokazać na przykładzie Andrzeja. Grzybiarz nie tylko powinien rozglądać się wokół, na lewo i na prawo, ale także patrzeć pod nogi. Zapominając o tej regule, możemy przegapić dorodnego grzyba, który rośnie na drodze lub nawet go rozdeptać. Tutaj Andrzej wzorowo patrzy na środek ścieżki. ;))
RÓŻNORODNOŚĆ W “MONOTONII”
Czym są Bory Dolnośląskie? Można znaleźć dziesiątki określeń, przymiotników i wszelkich klasyfikacji botanicznych tych niesamowitych terenów. “Niesamowite” to też pewne ich określenie, którego użyłem. Spotkałem się także z opisem, że łatwo się w nich zgubić, z uwagi na pewną “monotonię” Borów, zwłaszcza na wrzosowiskach.
W tej tezie jest pewne ziarnko prawdy, ale tylko ziarnko. Owszem – na rozległych wrzosowiskach, z brzozami i sosnami, wystarczy kilka razy zakręcić się wkoło, żeby zapętlić się na tyle, aby nie było wiadomo, skąd się przyszło i dokąd – oraz w którym kierunku iść dalej.
Rozwiązaniem są wszelkie aplikacje, dzięki którym, bez większych problemów można sobie poradzić w sytuacji dolnośląsko-borowego zakręcenia i zapętlenia się. Gorzej, jak bateria w telefonie zdechnie, a człek ma kiepską orientację i wpada w panikę. Wtedy można nieźle “narobić” w kalesony. ;))
Ciekawostek w Borach nie brakuje. Myśmy spotkali odwrócony krzyż przybity na sośnie… Satanistyczny rytuał mógł mieć tu miejsce, podczas którego pożarto żywcem, na surowo 44 prawdziwki. Były “substytutem” kotów. Ja tu sobie dowcip robię, ale tak naprawdę to czort (dosłownie) wie, kto to zrobił i po co? Chociaż przypuszczam, że mógł być to wygłup jakichś małolatów. Dla podniesienia aury towarzyszącej mrocznemu znalezisku, przeleciał nad nami kruk.
Wracając do “monotonii” Borów. To w dużej części, właśnie ta “monotonia” rozciągająca się na ogromnym terenie, stanowi o wielkiej różnorodności Borów. Świadomość potęgi wrzosowisk i rozpiętości lasów dają poczucie unikatowości i niezwykłości Borów oraz budzą szacunek i pokorę. Monotonia w różnorodności na tle innych kompleksów leśnych, bo nigdzie w kraju nie znajdziemy takich samych lasów jak te. Bory są jedne/jedyne i grają w swojej, grzybowo-leśnej klasie, co podkreśla ich wyjątkowość.
Nie przypadkowo mówili mi starzy grzybiarze w latach 90-tych, że jak tam raz pojadę, to będę wracać zawsze. Niektórzy moi znajomi, “odkryli” po swojemu Bory kilka lat temu. Ciągnie ich tam jak wilka do lasu. Te lasy mają w sobie moc. Potężną, uzależniającą i wciągającą.
Setki dróg. Te, prowadzą do Studzianki. Byliśmy bardzo blisko jednej z najbardziej kultowych stacji w Borach, gdzie wysiada się w środku lasów. Do wyboru stare, sosnowe bory, wrzosowiska, wydmy, aleje brzozowe. Wszystko wyściełane piachami i wrzosami o kilometrowych rozciągłościach na wszystkie, cztery strony świata.
Gdzie nie spojrzysz, gdzie nie depniesz, tam magia lasu łapie cię swoim bezkresem, tajemnicą i chęcią przejścia po jak największym obszarze Borów. Wszędzie “widzisz” pochowane prawdziwki i najchętniej byś się sklonował kilkukrotnie, aby odwiedzić te wszystkie “wszędzie”. ;))
Kiedy wyszło Słońce zza chmur, kiedy szliśmy powolnym krokiem przez hektary wrzosowisk, czuliśmy się tak, jakbyśmy byli wybrańcami, uczestniczącymi w jakimś niepojętym, misternym rytuale lasów. Chciałoby się taką chwilę zatrzymać jak najdłużej. Tu nie potrzeba żadnych dopowiedzeń. Dusza karmi się lasem ze wszystkich swoich sił.
Misterium trwało jednak krótko, ale przebiegało niezwykle intensywnie. Było późne, listopadowe popołudnie i wiedzieliśmy, że za niecałą godzinę, noc wejdzie w Bory i przygasi światło słoneczne, wlewając w leśną otchłań koktajl mroku i niedostępności.
Jak szybko wszystko się zmieniło, zaledwie w ciągu kilkudziesięciu minut. Kiedy noc zapada nad Borami, zdajesz sobie sprawę, jak mało o nich wiesz. Jak wielkie, niezbadane siły działają w przyrodzie i jak wielką tajemnicę skrywają te lasy. Masz poczucie, że byłeś świadkiem zaledwie cząsteczki tej tajemnicy, ale dziękujesz Borom i za nią, bo – jak dla ciebie – jest ona wielka, niezwykła i wspaniała.
Kiedy przyszliśmy do samochodu, było już bardzo ciemno. Jednak udało mi się jeszcze sfotografować w ciemnościach pociąg jadący w kierunku Żagania i drugi – który jechał do Wrocławia. Sylwia i Andrzej zostali “odurzeni” lasami studziankowo-leszno-górnymi i o to mi chodziło. To grzybiarze i ludzie lasu jakich mało, tym bardziej jestem dumny, że byłem w niezwykłych lasach z niezwykłymi ludźmi. ;))
Tak zakończyła się nasza wspaniała wycieczka. Czar prysnął po powrocie do Wrocławia, ale już odliczamy dni, kiedy ponownie tu przyjedziemy w przyszłym roku i trafimy na misterium Borów Dolnośląskich, dla którego zawsze warto przyjechać. “Monotonia” w różnorodności Borów powala, zachwyca i pochłania! Jeżeli ktoś ma ochotę na “opętanie” lasem, niechaj tu przyjedzie! Darz Grzyb! ;))
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.Akceptuję Odrzucić Więcej Polityka prywatności & Cookies
Witajcie Towarzyszu:)
Tym razem lista Waszych wykroczeń jest tak długa, że jestem zmuszony ograniczyć się tylko do tych najpoważniejszych.
– Włóczycie się po Borach Dolnośląskich a przecież dobrze wiecie, że od 1 listopada włóczenie się po Borach bez zgody Towarzysza Dziada Borowego jest zakazane. W/w Towarzysz jakoś nie meldował, że ktoś występował o przepustkę:)
– ciągacie po nocach Towarzyszy Sylwię i Andrzeja:)
– i jeszcze sprawa kruków. Wy nam tutaj Towarzyszu nie opowiadajcie bajek. Przecież dobrze wiemy, że to są Wasi szpiedzy:) Łowię sobie grzecznie ryby a tu przylatuje sobie taki osobnik i kracze. Kra, kra tu Kra007 nadaję. Obiekt siedzi sobie na pomoście i wymachuje jakimiś kijami to chyba te wasze wędki? Na razie nie stwierdzono boletusów. Obiekt będzie jadł sniadanie wyciąga robale. O do licha gdzie on znalazł takie smakowite tłuściutkie robale:) zaraz Kra007 chyba przerwę obserwację bo obiekt zdaje się oszalał. Robale nadziewa na haczyk i wyrzuca do wody!!!
Także widzicie Towarzyszu, że bez grzywny nie tutaj się nie obejdzie:)
Pozdrawiam serdecznie:)
Darz Grzyb:)
Darz Grzyb Pierwszy Sekretarzu. Wykroczenie jest, owszem, ale wyłącznie po Waszej stronie i jak zwykle stosujecie propagandę. ;)) Kiedy pokornie przyszedłem do Waszego gabinetu, w godzinach urzędowania, w środku dnia, aby poprosić o zgodę na partyjną wycieczkę, z mapką terenu po której zamierzałem chodzić, z opisem wszelkich czynności i działań, które zamierzam wykonać, aby nie rzucić nawet cienia podejrzeń o działalność antypartyjną, gabinet zastałem zamknięty. Pomyślałem, że Pierwszy Sekretarz poszedł na obiad i poczekam. Ale to czekanie przedłużyło się do godziny czasu. Zniecierpliwiony, poszedłem zapytać ochroniarza, czy wie, kiedy łaskawie Pierwszy Sekretarz Wojciech przyjdzie do gabinetu? Otrzymałem taką odpowiedź: “Dzisiaj Sekretarza już nie będzie, pojechał na ryby”…
I kto tu zawinił, przewinił, a teraz zwala winę na Towarzysza Lenarta? ;))))
Niemniej, mając na uwadze Wasze zasługi w ogólno-grzybowo-leśnej działalności partyjnej i bardzo smaczny trunek, który dostarczyliście mi pod budynek żandarmerii partyjnej, niniejszym – jako lojalny Towarzysz – puszczam w niepamięć Wasze wędkarskie przewinienie, proszę tylko nie siać propagandy. ;))))
Serdeczności Wojtek! 😉