Kałuże, kałuże, kałuże! Jakże to dawno niewidziany widok w lasach Wzgórz Twardogórskich. Wreszcie coś się ruszyło. Coś zaczęło padać. Pierwszy raz na początku czerwca, następnie w ostatnią środę. W końcu, wczorajszy poranek przyniósł tak długo oczekiwane obfite deszcze. Minęła połowa czerwca. Każdego roku o tej porze, na niżu Polski, masowo zaczynają dojrzewać jedne z najzdrowszych i najsmaczniejszych owoców leśnych, pospolicie zwane jagodami. W górach ich sezon zacznie się dopiero gdzieś za dwa do trzech tygodni. W tym czasie, na nizinach będzie już szczyt ich wysypu. Kto nie lubi świeżych jagód, ze śmietaną i odrobiną cukru? Albo pierogów z jagodami? Może i ktoś taki istnieje, ale chyba sprzedał swoje kubki smakowe. ;))
Jagody w tym roku rozpoczynają sezon mniej więcej o stałej porze. Dwa lata temu, z uwagi na korzystniejsze warunki, były o tydzień wcześniej. Były też bardzo grube. W zeszłym roku, zanim rozpętało się piekło związane z upałami i suszą, jagód było w całkiem przyzwoitej ilości. W tym roku, jagody – z uwagi na wiosenną posuchę – są na razie drobne, ale po tych deszczach na pewno napuchną. Warto już szykować się na ich większe zbiory. To zadanie dla cierpliwych ludzi. A nawet bardzo cierpliwych. ;))
Instynkt grzybiarza nakazywał mi dzisiaj, poza zbieraniem jagód – pobuszować trochę za grzybami. Z jednej strony – zdrowy rozsądek “podpowiadał”, że po takiej suszy, powinienem dać sobie spokój bo grzybnia jeszcze się nie zregenerowała i nie przygotowała na wydanie owocników. Z drugiej strony – “kot, bzik” i nieokiełznana chęć wyciągnięcia jakiegoś grzybasa ze ściółki, dały mi pozytywnego kopa do sprawdzenia kilku miejscówek grzybowych. Po kilku godzinach zbierania jagód, powiedziałem sobie dość! Trzeba ruszyć zad i dawaj w las! ;))
W obecnych warunkach, należy mieć na względzie kilka czynników, których znajomość, jest bardzo pomocna przy szukaniu grzybów. Oto najważniejsze z nich to. Po pierwsze – grzyby jadalne występują bardzo sporadycznie i tylko niektóre ich gatunki. Po drugie – trzeba “wyczaić”, jakie to są gatunki. Po trzecie – należy znać tzw. “certyfikowane miejscówki” – czyli miejsca, które wyróżniają się ponadprzeciętnymi warunkami dla pojawienia się wyczajonych gatunków. Po czwarte – trzeba mieć szczęście, żeby je znaleźć i jeszcze być w tych miejscach szybciej niż potencjalna konkurencja (obecnie składająca się głównie z tzw. miejscowych dziadków rowerowych).
Jeżeli podświadomość na dobre zakoduje te wskazówki, to oczy i nogi nią kierowane, powinny zaprowadzić do celu. Korzystając z czerwcowych doświadczeń grzybowych z lat poprzednich, wiedziałem, że najlepiej sprawdzić trzy gatunki grzybów, a mianowicie – prawdziwki, koźlarze i kurki. Jeżeli chodzi o prawdziwki, szybko zorientowałem się, że “trąba” i guzik z nich dzisiaj wyjdzie. Kilka bardzo dobrych miejsc na prawusy, świeciło pustkami, chociaż nie tak do końca, bo często trafiałem na muchomory czerwieniejące, które można wcinać. Ja ich jednak nigdy nie spożywałem i nie zamierzam wrzucić do jadłospisu.
Przyszedł czas na sprawdzenie miejsc na koźlarze pomarańczowożółte. Pierwsze “certyfikowane” miejsce i nic. Nadal za to piękne muchomory czerwieniejące. Z ciekawości przekroiłem ze dwa egzemplarze. Łolaboga! Ale robaczywe! Że też nie zwiewały, tylko stały w miejscu… ;)) Mój znajomy je zachwala. Mi to nie grozi. ;)) Następnie przechodziłem w miejscu tzw. samosiejek brzozowo-sosnowych. I nagle… Raz, dwa! Ależ koźlarze. Piękne, młode, dorodne i zdrowe. No przecież adrenalina skoczyła, jakbym gołymi stopami wlazł na jeżyny! W tym momencie już wiedziałem, w jakich miejscach, przez najbliższe dwie godziny, będę latać jak opętany. Gdybym był koniem, parsknąłbym na cały las I HAHA!!! ;))
Po drodze, wpadłem na moją certyfikowaną miejscówkę z koźlarzami topolowymi. I co? I ponownie I HAHA! ;)) Kilka pięknych sztuk wyciąłem. Kilka też zostawiłem bo były stare i przede wszystkim w stanie rozkładającym się. Zakład pogrzebowy zaspał? ;)) Następnie odwiedziny “tajnych”, nieznanych nawet Ministerstwu Obrony Narodowej, alejek brzozowych. Tam po raz trzeci było I HAHA!. Nie opisując już szczegółów – po raz pierwszy w tym roku, nazbierałem grzybów. Pięknych, zdrowych, jędrnych i z najwyższej gatunkowej półki. Później jeszcze wróciłem na jagody, ale w myślach nadal kombinowałem. A może by tak skoczyć jeszcze tu. A jeszcze tam. I pewnie tak by było, ale zegarek zaczął mi pokazywać GAME OVER, czyli czas wracać, bo pociąg zwieje i będzie I HAHA do rana na stacji. ;))
Znalazłem jeszcze podgrzybka zajączka (Nu, pogodi!) ;)) Pojawiają się również goryczaki zółciowe, błędnie zwane przez wielu grzybiarzy “szatanami”. Ja widziałem dzisiaj kilka “szatanów”. Nie ma co. Następnym razem do lasu trzeba jechać z egzorcystą. ;)) Trafiłem też olszówkę, czyli krowiaka podwiniętego. Jednym słowem – w lesie było dzisiaj super! ;))