Skip to content
Studzianka. Duchy przeszłości w kulcie lasu.
Nadchodził pierwszy, obejmujący sobotę i niedzielę weekend października 2017 roku. Planowałem wycieczkę do lasu na Wzgórza Twardogórskie. Zresztą nie tylko ja ją planowałem. Debatę nad wizytą w lesie i wizytacją w ściółce leśnej toczyli również moi koledzy z wrocławskiego departamentu grzybiarzy, tj. Krzysiek z lasu i Janusz, główni bohaterowie październikowej opowieści leśnej z 2016 roku ( http://server962300.nazwa.pl/moc-wrazen-pozno-pazdziernikowej-wyprawy-do-lasu.html . ;))
O ile Janusz od początku obstawał za wycieczką w Bory Dolnośląskie, o tyle ja z Krzyśkiem chcieliśmy pojechać do kultowej Bukowiny. Orkan Ksawery, który paskudnie narozrabiał w czwartkowy wieczór i noc, kompletnie pokrzyżował nasze plany. Połamał i powywracał drzewa na tory kolejowe, pozrywał trakcję elektryczną na linii Oleśnica – Ostrów Wielkopolski i utarł nam grzybiarskie nosy. A nich go wyż wchłonie! Jeszcze wieczorem w piątek kombinowałem, myślałem i wydzwaniałem, na siłę szukając optymistycznych niusów dojazdowych do Bukowiny.
Po rozmowie telefonicznej z dróżniczką w Międzyborzu, było już wiadomo, że jadąc w sobotę pociągiem na Wzgórza, można zaryzykować niedojechaniem do stacji docelowej. Poza tym opóźnienia mogą skutkować tym, że np. dojedziemy do lasu na 12 lub 13 godzinę, co w przypadku nas – grzybiarzy wczesno-świtowo-leśnych jest grzechem i hańbą. Nie mogliśmy sobie pozwolić na takie ryzyko. Około godziny 21 zapadła ostateczna decyzja. Jedziemy w trójkę w Bory. Tam pociągi jeżdżą, a wredne orkanisko Ksawerysko okazało się łaskawsze w swojej furii dla linii kolejowej w kierunku na Żagań.
Po nieco 2. godzinach jazdy pociągiem Kolei Dolnośląskich z przesiadką w Miłkowicach, wysiedliśmy tuż przed świtem w zielonym sercu Borów Dolnośląskich, któremu nadano imię STUDZIANKA. Pierwszy raz w życiu byłem w Studziance w 2000 roku. O ile na Wzgórzach Twardogórskich, miejscem najmocniej mnie hipnotyzującym jest Bukowina Sycowska, o tyle w Borach Dolnośląskich, Studzianka jest tym najbardziej magicznym, urzekającym i nieprawdopodobnym obszarem ogromnych kompleksów leśnych w Borach Dolnośląskich.
Już sam klimat wokół stacji jest nad wyraz niesamowity. Jeden tor kolejowy, w dodatku niezelektryfikowany, napis, rozkład jazdy i rozwalająca się kompletnie buda – istna parodia stacji. Wokół potężne lasy. Po prawej stronie bory sosnowe, po lewej nieprzebyte wrzosowiska. Do tego dwa, mocno nadwyrężone zębem czasu okazałe klony. Są takie miejsca w Borach, gdzie czuć jakiś taki dziwny, ale pozytywny i przenikający niepokój. Działa on w ten sposób, że zamiast go unikać, pragniesz go zintensyfikować i zgłębiać. Tak właśnie jest w Studziance.
I ten niesamowity duch lat 90-tych oraz lat wcześniejszych, kiedy na grzyby jeździło się głównie pociągami. Starszyzna z Legnicy i pobliskich miejscowości tworzą coś podobnego na kształt Bukowińskiego Kultu Lasu Wrocławskich Grzybiarzy, który opisywałem w Historii Grzybobrań Pociągowych. Wprawdzie to inna trasa, inne lasy i inni ludzie, którzy nie robią uroczystych przywitań i pożegnań sezonów leśnych, ale na pewno mają w sobie ten zew, to poczucie bliskości z przyrodą, która darzy im wspaniałymi darami lasu i piękną pasją.
Studzianka nie zawsze była stacyjką w środku lasu. Do II wojny światowej nosiła nazwę Armadebrunn, według spisu w maju 1939 roku wieś miała 421 mieszkańców. Nazwana po wojnie jako Studzianka, na krótko zasiedlona osadnikami, po przejęciu przez wojska radzieckie ponownie wysiedlona i została właściwie zrównana z ziemią. Dzisiaj próżno doszukać się śladów dawnych domostw tej osady. Właściwie nie ostała się żadna cegłówka po gospodarstwach, których zarysy można rozpoznać po zdziczałych drzewach owocowych…
Armadebrunn miało swoją stację kolejową 2 km od wsi (51°25’39.0″N 15°41’41.0″E). Nie byle jaką stację, bo leżącą na przedwojennej linii kolejowej łączącej Wrocław z Berlinem. Dzisiaj po budynkach stacyjnych nie ma śladu. Jedynie na peronie tablica z nazwą – jedynym śladem pisanym tej nieistniejącej miejscowości. Przy torach dostrzec można potężną betonową rampę, zbudowaną przez wojska radzieckie do przeładowywania transportów wojskowych ( źródło: https://sciezkawbok.wordpress.com/2015/10/19/studzianka-armadebrunn-zn/ ).
„Okolica Armadebrunn wydała się niegdyś brunatnym władzom nazistowskiego państwa niemieckiego świetnym miejscem do realizowania również tutaj polityki bezwzględnej tresury młodego pokolenia Rzeszy. I dlatego za wsią, na rozległym płaskim polu przygotowano jeden z wielu obozów grupujących młodzież, wychowywaną w nich dla narodowosocjalistycznej ojczyzny.”
„Oznaczono go jako RAD-Abt. 8/105 Armadebrunn. Zapewniono w nim nie tylko dobre warunki zakwaterowania, ale także wypoczynku po pracy. Dysponował boiskami sportowymi, strzelnicą i wieżą widokową. Tu szkolili się przyszli „rycerze”, mający wyrąbywać dla Niemiec przestrzeń życiową przede wszystkim na wschodzie Europy.”
fragment tekstu na podstawie: otoboleslawiec.pl
Nasza wycieczka rozpoczęła się od szukania podgrzybków i prawdziwków w pierwszych, studziankowych kompleksach leśnych. Wspaniały wysyp prawdziwków ma się już ku końcowi, ale są jeszcze miejsca, gdzie można znaleźć kilka, całkiem przyzwoitych i dorodnych borowików. W lasach można też trafić na okazałe “kapcie”, czyli prawusy w fazie rozkładu, kompletnie zaczerwione i rozsypujące się. Sporo ich dogorywa we wrzosowiskach.
Z podgrzybkami jest jeszcze całkiem dobrze, ale trzeba się nieco wysilić aby znaleźć dobre jakościowo grzyby. Wilgotna i chłodna pogoda spowodowała masowy “atak” ślimaków. Często grzyby mają całkowicie objedzony miąższ. Na wątłym trzonie ledwo trzyma się skórka z kapelusza. Takie sztuki z kategorii “nie do wzięcia” też mają swój urok. ;)) Wykluwa się sporo młodych maślaków zwyczajnych i pstrych. Młode, jędrne, twarde i zdrowe – do sosów i zup pierwszorzędnej jakości.
A poza nimi całe bataliony i oddziały maślaków – rozkładających się i przerośniętych, wśród których najwięcej jest sitarzy. Niestety nie mogłem im porobić zdjęć ponieważ coraz mocniej padał deszcz. Tylko w niewielkich przerwach pomiędzy opadami, udało mi się zrobić trochę studziankowych fotek. Najwięcej pod koniec wycieczki, kiedy zza chmur wyszło Słońce. No i trafiliśmy po kilkanaście na grzybiarza dobrych prawdziwków. Bory to Bory. Jak się dobrze trafi to koszą prawdziwki na wory. ;))
To jeden z przerośniętych i wielgachnych borowików. Pozostał w stanie nienaruszonym. Czasami wystarczy tylko dotknąć trzon i spojrzeć na kapelusz. Ten miał dziury na kapeluszu i bardzo miękką nogę. Wiadomo, że nic z niego do spożycia się nie nadaje. I dobrze. Część grzybów powszechnie zbieranych i jedzonych powinna pozostać w lesie do samoczynnego rozkładu. To święte prawo przyrody. Godne zestarzenie się i powolna śmierć króla grzybów.
Chociaż do tego wpisu – jeśli chodzi o grzyby – załączyłem głównie zdjęcia prawdziwków, to jednak nie borowiki, a inny gatunek został bohaterem naszego grzybobrania. Mowa o gąsce zielonce, których trafiliśmy ogromną ilość. Zbieraliśmy je w największym deszczu, chociaż bardziej pasuje tu słowo ulewa. Janusz wyglądał jak zmokła kura, ja jak Jozin z Bazin, tylko Krzysiek otworzył parasol i zamiast kosić zielonki, wcinał śniadanie. ;))
Później i on dołączył do zielonkowego szaleństwa. Takiego wysypu gąsek zielonek dawno nie pamiętam. Kosze napełniliśmy bardzo szybko i po niedługim namyśle, zgodnie postanowiliśmy, że będziemy wracać wcześniejszym pociągiem ponieważ mamy zbyt duży ciężar do dźwigania, aby swobodnie jeszcze powłóczyć się po Borach. Po drodze trafiło się jeszcze kilkanaście prawdziwków, wśród nich okazy tylko do sfotografowania.
Swoją budową, kształtem i kolorem intrygują i przyciągają też powszechnie rosnące w Borach sarniaki. Miejscami tworzą wręcz czarcie (sarniacze) kręgi. Niektóre powyrastały do ogromnych rozmiarów. To już typowy gatunek późniejszej jesieni, podobnie, jak gąska zielonka. Chcąc, nie chcąc, jesienny wysyp grzybów pomału będzie się kończyć, ale możemy mieć jeszcze miłą niespodziankę. Jeżeli za kilka dni przyjdzie zapowiadane babie lato i wystarczająco ogrzeje ściółkę to grzyby mogą zostać na nowo pobudzone.
Na pewno nie powtórzy się wrześniowe szaleństwo, niemniej jednak, punktowo, grzyby mogą pozytywnie zaskakiwać. Co na pewno może każdego zaskoczyć to STUDZIANKA – miejsce, gdzie duchy przeszłości tańczą w kulcie lasu. To magiczne miejsce. To powrót do moich grzybowych korzeni, kiedy w pociągach o lesie śpiewano i nietuzinkowe dowcipy opowiadano. Część starszyzny, która jeździ do lasu na tej trasie to grzybiarze zawodowcy-wyczynowcy.
Poznałem pewnego Jegomościa, który ze 70 wiosen ukończył i jeździ do lasu pociągiem, a na wyposażeniu grzybiarskiego sprzętu ma rower z misternie zamocowaną na bagażniku skrzynką, do której od 20 lat przymocowana jest prawdziwa końska podkowa. Jak mi powiedział – to na szczęście. Aby cało z lasu wrócić i żeby bór grzybami darzył. Ci ludzie – chyba nie do końca świadomi, tworzą historię grzybobrań pociągowych na tej trasie, którą z największą przyjemnością i satysfakcją bym opisał. Tylko muszę poznać osobę, chętną do jej przekazania ponieważ osobiście znam zaledwie jej jedną kartkę, zapisaną w co najmniej dwustu stronicowej księdze.
Co jeszcze kryją w sobie – mroczne w przeszłości – zakamarki Studzianki? Jakie historie miały tam miejsce? Co się wydarzyło? O wielu epizodach, pewnie już się nigdy nie dowiemy. Ale będąc w tych miejscach, czuć coś niesamowitego i niepowtarzalnego. Duchy przeszłości wciąż tam krążą i chociaż milczące – czuć ich obecność, nastroje i opętanie, zaklęte w kulcie lasu…
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.Akceptuję Odrzucić Więcej Polityka prywatności & Cookies
Witaj Paweł!
Jak dobrze że są jeszcze tacy ludzie jak Ty, tak czujący las i wszystkie jego aspekty 😉
Choć niewiele razy chodziliśmy razem po lesie, to naprawdę wiele się od Ciebie nauczyłem 😉
Szkoda że większość z naszych starszych nauczycieli przeszła już na drugą stronę lasu, daleko za widoczny przez nas horyzont… Ale czasami jak się skupię, to czuję w lesie Ich obecność.
Mam jednak nadzieję, że jak już wszyscy się tam spotkamy, będziemy mieli na co z góry patrzeć 😉
Pozdrawiam 😉
Dzięki Krzysiek! 😉
Pod kątem postrzegania przyrody i lasu, jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. Trzeba w końcu się wybrać na cały dzień na Wzgórza. Mam nadzieję, że już żaden Ksawery nie pokrzyżuje nam planów. Niemniej jednak ze Studzianką to był strzał w dziesiątkę. 😉
Pozdrawiam, Darz Grzyb! 😉