Skip to content
Święty Jan, jagód dzban. Jeszcze lepszy kosz i kilka grzybów na sos.
25 czerwca 2016 roku sobota. Polska znajduje się pod wpływem upalnego, zwrotnikowego powietrza, napływającego od “wujka” z Afryki. ;)) Już w piątek upał stał się nie do zniesienia, a w sobotę jeszcze się nasilił. Chociaż nie przepadam za taką pogodą, to przepadam za lasem. A że sobotę miałem wolną, to postanowiłem zmierzyć się z pogodowym ekstremum. Przecież wiele razy podczas moich leśnych wojaży, dopadła mnie taka pogoda i wiedziałem, czego można się spodziewać. Non stop spływający pot z czoła, roje much, komarów i innych krwiopijców, duchota i poczucie, że jest się w saunie. Nie inaczej było wczoraj. Gdy tylko Słońce wychyliło swoje żółte oblicze i zaczęło – niczym macki ośmiornicy – obejmować coraz większy obszar łąkowo-leśno-polnych terenów, można było poczuć na twarzy, że zapowiada się upalny dzień.
Gdyby wczoraj do lasu pojechała za mną jakaś ekipa reżyserska, to mogliby kręcić film pod tytułem, np. “Żar Tropików” (kiedyś coś takiego leciało w telewizji), “Przedsmak piekła” lub “Ugotowani żywcem”. Być może, któryś człowiek z tej ekipy, zaproponowałby tytuł “Motylarnia” albo “Afrykarium”. Nie trzeba było się udawać do wrocławskiego Zoo, żeby poczuć się jak w tropikach. Wczorajszy dzień był niezwykle ważny dla kibiców piłki nożnej. Lwia część polskiej populacji, zapewne w okolicach godziny 15-stej zasiadła przed telewizorami i innymi odbiornikami emitującymi obraz, aby kibicować naszym. No, ale nie ja. Przy tropikalnym żarze, wrzuciwszy na luz i nie przejmujący się zbytnio wynikiem meczu, postanowiłem przeglądnąć kilka grzybowych miejsc i przede wszystkim nazbierać jagód. Zeszłotygodniowym zbiorem, tylko rozhuśtałem najbliższym kubki smakowe na jagody. ;))
Zatem najlepszym tytułem, oddającym klimat mojej wczorajszej wycieczki będzie “Dzień Świra”. ;)) No bo jak inaczej nazwać takie zachowanie? Upał nieprzeciętny, wszyscy siedzą na basenach, w ogrodach, na działkach, w pubach piwnych, itp. albo w chałupach, ponieważ na zewnątrz za gorąco. Oczekują na mecz i schładzają swoje organizmy wszelkimi napojami, płynami z różnoraką ich zawartością. A ja sobie wyjazd do lasu wymyśliłem. Świr? Pasjonat? Jedno i drugie razem wzięte? Pewnie tak. Ale co tam, niech sobie gadają. Mam to głębiej, niż odwiert na Półwyspie Kolskim. ;))
Bardzo wczesnym rankiem dotarłem do mojej bukowińskiej Mekki. Już po pokonaniu kilkudziesięciu metrów poczułem, że będzie ciężko, czyli barrrrrrrdzo gorąco. Abym poczuł się jeszcze bardziej jak w dżungli, na drogę prowadzącą do lasu, wyszedł przywitać mnie wąż. Był to zaskroniec. Dał sobie zrobić jedno zdjęcie, zawinął się z powrotem i szybko wczołgał w pobliskie zarośla. Szybko zostałem też przywitany przez muchy. Sztukę dokuczliwości i upierdliwości opanowały do perfekcji! Naprawdę wielki szacun i pokora. Żadne owady nie są tak gościnne i tak wiele razy nie ryzykują życiem. Chcesz strzelić taką muchę ręką. Często uda się jej uciec i niczym nie zrażona, będzie siadać na Ciebie ponownie, nawet ze 30-ści razy, często w tym samym miejscu. Nawet dokuczliwe bąki, przy lekkim dostaniu po łbie, często rezygnują z ponownego ataku. A nasze wszechbzyczące muchy będą, niczym kamikadze, siadać i brzęczeć aż do śmierci. ;))
W takich warunkach nie ma mowy o samotności w lesie. ;)) Kiedy już przywykłem do faktu, że poza “Dniem Świra”, jednym z głównych epizodów będzie kręcenie “Władcy Much”, na dobre wszedłem w głębię bukowińskich lasów. Chociaż wierzchnia warstwa ściółki bardzo szybko została przesuszona przez upalne powietrze, to pod spodem jest jeszcze sporo wilgoci, szczególnie w zacienionych miejscach. Grzybów, których nie zbieram też jest całkiem sporo. Dominują gołąbki o różnych barwach kapeluszy, muchomory mglejarki oraz muchomory czerwieniejące. Na łąkach pojawiły się czasznice. To piękne, kopulaste-kuliste grzyby. Są jadalne (dopóki są młode i białe w środku). Ja ich nie zbieram natomiast bardzo lubię fotografować. Dzięki nim, można sfocić grzybasa z krajobrazem w tle. Podobnie (a tak naprawdę znacznie bardziej) fotogeniczne są kanie.
Jedną z nich znalazłem, ale w środku lasu na skarpie. Była już w stanie lekko-zdychająco-podsuszonym. Miała jednak jeszcze na tyle sił, aby wytrzymać sesję fotograficzną. Zostawiłem ją w lesie. Trochę dalej, przy skraju drogi trafiłem na dwie młode kanie, które były już w bardzo dobrej kondycji i wylądowały w pojemniku. Nieco wcześniej znalazłem też koźlarza topolowego. Ten – chociaż piękny i młody – był robaczywy i nie do wzięcia. Zbliżałem się już coraz bardziej do mojego jagodowego eldorado. Po drodze widziałem, że jagody zdecydowanie napuchły po ostatnich opadach i zbiór zapowiada się bardzo dobrze. Zanim na dobre zaszyłem się w jagodnikach, obskoczyłem jeszcze kilka alejek brzozowych w poszukiwaniu krawców, chociaż nie miałem nic podartego. ;)) Chodzi oczywiście o koźlarze pomarańczowożółte, nazywane często “krawcami”. Kilka sztuk na porządny sos znalazłem, w tym jednego ogromnego. Zakładałem, że jest robaczywy. Pomyliłem się, w środku – chociaż nieco podsuszony tropikalnym żarem – był w dobrej kondycji miąższowej.
Następnie rozpocząłem mozolną, ciężką, wielogodzinną skubaninę jagodowych krzaków. Wszystko było do wytrzymania – muchy, komary, chociaż te drugie, tak mniej więcej po godz. 10-tej, wyraźnie zaczęły się wycofywać. Wielki gorąc i ogólne poczucie “letniego kisielu”. Najbardziej nieznośnym uczuciem był jednak kapiący z czoła pot i jego ściekanie po plecach. Jagody zbierałem – jak ja to mówię – zgodnie z tempem przesuwania się słońca. Gdy tylko nasza gwiazda zaczynała mnie “podpiekać”, robiłem dwa kroki w bok, aby cały czas zbierać w cieniu. Podczas upałów, zawsze stosuję taką strategię zbierania jagód. Niby różnicy przy takim żarze jest mała, ale zawsze jest ciut chłodniej niż w pełnym słońcu.
Miejsca, w których zbieram jagody, są jednymi z najlepszych jakie znam w tej okolicy. Krzaki średniej wielkości, miejscami uginają się od ilości jagód. Widok niezwykle smaczny. Gdyby tak tylko same chciały “wpadać” do koszyka. ;)) Po uzbieraniu koszyka (dzbana) tych leśnych pyszności, przyszedł czas na powrót. Tylko około 7 kilometrów… Trzeba było wybrać jak najbardziej zacienioną trasę. Może jest ona nieco mniej wygodna, niż przejście samymi leśnym drogami, ale w taki upał strategia “cienio-chodzenia” to podstawa, aby wrócić w stanie żywym. Część powrotnej trasy, wiedzie przez słynne bukowińskie buczyny. 30-sto metrowe, dorodne buki, baldachim liści i przede wszystkim full cienia to najlepszy odcinek w drodze powrotnej. Znalazłem tam kilkanaście dorodnych kurek. Jedna rzecz mnie zmartwiła – zbyt szybko kończył mi się wodopój, a pić chciało się cały czas.
W końcu wyszedłem w pobliżu “kultowego” sklepu u Mietka, gdzie zaopatrzyłem się w życiodajny płyn z lodówki. Połowę 1,5-tora litrowej butli, wypiłem na miejscu. W drodze powrotnej uświadomiłem też sobie, że nie mógłbym zamieszkać w kraju z tropikalnym klimatem. Kilka dni upałów można jakoś przeżyć, ale być w “piekarniku” przez większą część roku to nie dla mnie. Zapewne moi przodkowie to umiarkowano-klimatyczne ludy środkowej Europy. ;)) Gdy przybyłem na stację, rozpoczęły się rzuty karne naszej reprezentacji. Zawiadowca z emocji o mało co stacyjnej budy nie rozniósł. W końcu odetchnął z ulgą, jak pewnie kilkanaście milionów Polaków, oglądających mecz na żywca. ;)) Brawo piłkarze!
Przed godziną 18-stą przyjechał pociąg – kompletnie wyludniony. Zawsze jedzie nim kilkanaście osób, wczoraj może z pięć istot ludzkich by się trafiło. Pewnie zostali w domach z uwagi na mecz. Najlepszy był jednak konduktor. Szybko przyszedł do mnie, a je byłem przekonany, że będzie chciał bilet. On natomiast do mnie – Panie! Polska wygrała! Jesteśmy w ćwierćfinale! Piłka budzi niesamowite emocje. To wielki fenomen, nie tylko socjologiczny. ;))
W wyniku mojego “Brexitu” z lasu, poziom endorfin znacznie wzrósł. Wzrósł też poziom satysfakcji ze zbiorów, ze zdjęć, z oglądania pięknych i wciąż zaskakujących mnie lasów, przyrody i dania rady w ekstremalnych warunkach. Znacznie wzrósł również poziom zmęczenia, który nie pozwolił mi na zrobienie relacji wczoraj wieczorem. I tak się zakończył “Dzień Świra” w “Żarze tropików” w “Afrykarium”, który zaserwowała nam wczorajsza pogoda. ;))
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.Akceptuję Odrzucić Więcej Polityka prywatności & Cookies
Piękne zbiory Pawle. Chyba się jutro wybiorę do lasu ostatnio troszkę popadało to może coś się znajdzie…
Dzięki Mariusz! 😉 Do lasu zawsze warto się wybrać. Wczoraj otrzymałem informację, że w okolicach Twardogóry, znajdowane są prawdziwki. Je jeszcze w tym roku boletusów nie znalazłem, chociaż wielu prawdziwkowych miejsc nie odwiedziłem. Za dużo czasu zajmuje mi zbieranie jagód. Jedyne, na co sobie pozwoliłem to godzinka z hakiem na sprawdzenie miejscówek na koźlarze pomarańczowożółte. A widziałeś sumy opadów z 26-27 czerwca z niektórych części Mazur i Mazowsza? Są potężne. Ponad 50 litrów wody na m.kw. Za 2-3 tygodnie mogą mieć tam super wysyp (jeżeli grzybnia “zaskoczy”). Pozdrawiam. 😉