Aktualności Grzyby Las

Trafić w “nie trafić” – kulawe grzybobranie na Wzgórzach Twardogórskich.

Trafić w “nie trafić” – kulawe grzybobranie na Wzgórzach Twardogórskich.

Sobota, 3. września 2022 roku poranek na Wzgórzach Twardogórskich. W górach rozpętało się prawdziwkowe szaleństwo. Kto należy do facebookowych grup skupiających grzybiarzy ten wie, jak niesamowite zbiory króla grzybów prezentują tamtejsi grzybiarze. Znajomy namawiał mnie, aby w sobotę również pojechać w góry i wykorzystać obecny wysyp. Tymczasem Lenart pojechał “pod prąd”, czyli w okolice Bukowiny Sycowskiej, z której nie było zbyt pomyślnych grzybowo doniesień.

Niezrażony tymi przekazami, wyruszyłem na długą wycieczkę po grzybowiskach wszelkiego rodzaju, które poznałem i wydeptałem wiele wiele lat temu. Pierwsza miejscówka na koźlarze czerwone pozytywnie zaskoczyła, bowiem znalazłem w niej 8 pięknych młodych “krawców”. Czyli grzyby są – pomyślałem i stopniowo zacząłem zanurzać się w otchłani świętych dla mnie lasów.

I po tych koźlarzach zaczęły dziać się dziwy nad dziwy. Spodziewałem się, że będę znajdował coraz więcej młodych grzybów. Sprawdzałem miejscówki na maślaki, czubajki kanie, rydze, prawdziwki, koźlarze, kurki, krasnoborowiki ceglastopore i kilka innych gatunków grzybów.

Oprócz podsuszonej kani nic nie mogłem znaleźć. Zauważyłem też, że w lesie praktycznie nie ma jakichkolwiek grzybów. Brakuje dosłownie wszystkiego – muchomorów, olszówek, mleczajów, czernidłaków, maślanek, łuskwiaków i wielu innych rycerzy jesiennego runa leśnego.

Spokojnie, przecież to dopiero początek grzybobrania. Myślę, że gdzieś tam w zakamarkach znanych nielicznym, czeka na mnie stado borowików, tuziny koźlarzy, skupisko maślaków lub brunatna orkiestra podgrzybków. Nie przypuszczałem, że przez 3 godziny nie znajdę kompletnie nic.

Kiedy dotarłem już do naprawdę bardzo grzybnej miejscówki prawdziwkowej i w niej również funta kłaków nie znalazłem, zaczęło do mnie dochodzić, że wyjątkowo nie trafiłem dzisiaj z grzybami. Co jest przyczyną tego bezgrzybnego stanu rzeczy?

Zrobiło się mocno sucho. Upływają 2 tygodnie po obfitych opadach, ale po drodze bywały bardzo ciepłe dni i deszczówka szybko odparowała, tym bardziej, że od wiosny wlecze się po tych lasach silna susza i nikt na razie nie jest w stanie dać jej kopa na rozpęd, aby wyniosła się tam gdzie jej miejsce, np. na Saharę.

A może przyjechałem za wcześnie? Może wszystko się zacznie za kilka dni? To jest prawdopodobne. Z wieloletnich obserwacji pamiętam, że bywały takie wysypy, które kluły się właśnie po 3 tygodniach od wystąpienia solidnych opadów.

Nieważne, teraz wiem jedno. Dzisiaj, w sobotę 3. września grzybów praktycznie nie ma. Przynajmniej w sprawdzonych przeze mnie stanowiskach. A ja ze sobą dwa kosze wziąłem… ;)) Taki ‘wielce znany’ grzybiarz ze mnie. Inni powiedzą –  tyle rozpisuje się o grzybach, publikuje dolnośląskie komentarze grzybowe i żyje grzybami na co dzień. A wybrał się w najbardziej bezgrzybny rejon… Toż to baran a nie grzybiarz. ;))

Trzeba przyznać, że humor mi dopisywał. Zdystansowałem się do wszystkiego i wszystkich. Jak nie ma grzybów to nie ma, nie wyczaruję ich na zawołanie i okaziciela. Kolejna zdychająca kania podtrzymywała atmosferę barana grzybiarza i jego zakręconego jak baranie rogi grzybobrania. ;))

Aż tu nagle, w trawiastej ciszy przy brzegu leśnego oczka w czerwonej dębinie ujawniły swoją obecność młode borowiki usiatkowane. Rosło ich kilka, o tak z 7 czy 8 sztuk. Młode, dopiero co wykluwające się z ziemi.

Podłoże przesuszone nie wróży nagłej eksplozji owocników. Były zdrowe, dwa miały lekko podjedzone trzony. Tak, jak szczyptę soli dodajemy do potrawy, tak szczyptę optymizmu wlały we mnie te usiatki. Urodziła się we mnie myśl, że gdzieś może być ich więcej, że może też bardziej podrosły i coś tam na dnie koszyka uda się zebrać.

Trasa mojej wędrówki grzybowej wiodła częściowo przez pola i łąki. Tam zazwyczaj rośnie wiele kani, teraz nie spotkałem ani jednej. Powinny tu rosną też purchawki, czasznice i kilka innych gatunków grzybów, które wyłażą poza las. Nie znalazłem nic. Cisza i bezgrzybie, podobnie jak w lipcu oraz sierpniu.

Następnie poszedłem na jedną z lepszych miejscówek prawdziwkowych i wreszcie znalazłem 12 młodych borowików szlachetnych. W tym miejscu zdarzało mi się znajdować ponad setkę prawusów, teraz więcej nie rosło. Czyli jednak coś tam wychodzi, ale baaaaaaaardzo punktowo i w małych ilościach.

Zacząłem dumać – gdzie tu iść, gdzie wyczaić grzyba w tym dniu podczas tego dziwnego grzybobrania. Przejdę co znam, zerknę gdzie się da, może dodatkowo – jak starczy mi czasu – sprawdzę jeszcze kilka innych rzadziej odwiedzanych miejsc i tyle.

Pogoda letnia, ciepło, ale w normie, bez męczącego upału, jaki nieraz przeczołgał mnie w letnich miesiącach. Widoki jeszcze typowo wakacyjne, czyli takie, kiedy podczas przerwy w skubaniu jagód robiłem rundę honorową po lasach i fotografowałem leśne lato w lasach Bukowiny i okolic.

Zbliżałem się do lasów podgrzybkowych, ale przeczuwałem, że podgrzybków jeszcze nie ma, tym bardziej, że wcześniej też zahaczyłem o kilka siedlisk czarnych łebków i nic w nich nie znalazłem. 

Wrzosy w rozkwicie, często w nich znajdowałem różne gatunki grzybów, niekoniecznie tych koszykowych. Tym razem nic, nadal zero grzyba. Niezrażony takim bezgrzybnym obrotem sprawy i niezmordowany piewca o bukowińskich stronach idzie naprzód z dumnie wypiętą piersią i dwoma pustymi koszami. ;))

Lasy podgrzybkowe puste jak portfel przed wypłatą. Zatrzymałem się, zdjąłem plecak, postawiłem kosze i walnąłem się na ściółkę. W lesie kompletny spokój, ludzi brak. Czas pobujać w obłokach i koronach drzew. Plecak włożyłem pod głowę i oglądałem lekko kołyszące się sosny, balansujące w powietrzu z niezwykłą gracją pomimo sporej masy i wagi.

W takim stanie leżałem dobre pół godziny. Tego potrzebowałem! A niech koszą te prawdziwki w górach. Przyjdzie czas, kiedy w Bukowinie prawdziwkiem las popłynie. Teraz poleżę i przepadnę na dłuższą chwilę. Wyjątkową, odprężającą, relaksującą, zmysły leśną energią napełniającą. Ciężko było mi wstać i ruszyć dalej. Najchętniej uciąłbym sobie drzemkę, ale odstąpiłem od tego pomysłu, ponieważ wiem, że ta drzemka mogłaby trwać kilka godzin…

Kolejne miejsce na prawdziwki. Przy grubej brzózce na górce. Pusto. Gdzie was drogie szlachcice do licha wywiało? Chyba wszystkie postanowiły wyrosnąć w górach. No nie wszystkie, bo tuzin młodych borowików tarza się u mnie na dnie kosza. ;))

Idę dalej, chociaż momentami bliżej. ;)) Mijam liczne młodniki i łany nawłoci, co żółcią się obecnie złoci. Wszędzie grzybów nie ma i chyba już nic nie znajdę do końca grzybobrania. Niemniej – jak to powiadali starzy grzybiarze – dopóki jesteś w lesie, wszystko może się zdarzyć.

Pytanie – czy rzeczywiście coś się wydarzy? Czy znajdę chociaż kilka prawdziwków lub koźlarzy, kiedy przez kilka godzin nie spotkałem żadnego grzyba? Nawet siedzunie sosnowe, których nazbierałem tydzień wcześniej cały kosz – kompletnie zanikły. Dziwne to wszystko.

Wreszcie spotkałem kępy maślanki na martwym pniaku, a później wśliznąłem się do młodej buczyny, która zastąpiła wycięty kilka lat temu stary las. Nie było w niej jeszcze większych trzebieży, dlatego jest gęsta, ciemna, wilgotniejsza i chłodna. Jednym słowem – komfortowa.

I ta buczynka dała mi 10 młodych prawdziwków, których szukałem tyle czasu. Przeszedłem przez nią wzdłuż i wszerz, na ukos i z powrotem w żółwim tempie, aby dostrzec następne prawdziwki. Na wspomnianej dziesiątce skończyło się.

Ponownie zaczął się dłuższy okres bezgrzybia podczas wyprawy. Spotykałem tylko bardzo nieliczne gatunki grzybów niejadalnych. Pozostał mi do sprawdzenia jeszcze borowikowy bór i miejscówka na koźlarze topolowe/czerwone.

Borowikowy bór, podobnie jak 99,9% odwiedzonych przeze mnie miejsc był całkowicie pusty. Mimo wszystko czuć w nim ten specyficzny, wyjątkowy i niepowtarzalny grzybowy klimat, nawet – jak w danym dniu nic w nim nie rośnie.

Dopiero miejscówka na koźlarze zaczęła darzyć grzybami, i to na tyle, że w sumie znalazłem w niej około 30 koźlarzy topolowych, natomiast czerwonych nie spotkałem, ale do czasu…

Grzyby przesypałem do mniejszego kosza, poukładałem, wyczyściłem i zrobiłem im kilka zdjęć. Dno dobrze zakryte, wyglądają przyzwoicie i porządnie. Pozostała mi jeszcze do obejrzenia sama końcówka miejscówki koźlarzowej. Miałem już stosunkowo mało czasu do pociągu i wahałem się, czy tam zajrzeć czy nie?

Przez całą miejscówkę, poza koźlarzami topolowymi – nie znalazłem żadnego koźlarza czerwonego, stąd moje zwątpienie było duże. 10-15 minut mogę jeszcze poświęcić i przejrzeć trawę przy osikach wzdłuż rowu.

I stało się! Ponad 50 młodych przepięknych koźlarzy czerwonych! Na sam koniec. Gdybym tam nie zajrzał… W tym czerwono – kozakowym olśnieniu zaraz przez głowę przebiegła mi myśl, żeby zostać do ostatniego pociągu. Nie zostałem, ale niewiele brakowało.

Trudno mi podsumować to dziwaczne, wybitnie punktowe grzybobranie. Na dzień dobry rodzinka pięknych jędrnych koźlarzy czerwonych, później 3 godzin nic, aż do znalezienia kilku borowików usiatkowanych. Następnie ponownie pustka, dalej miejscówka z kilkunastoma prawdziwkami, znowu kilka godzin bez grzyba, po czym 10 prawdziwków w młodej buczynie, następna przerwa i bezgrzybie. Wreszcie, na samym końcu grzybobrania koźlarze topolowe i mała kumulacja czerwonych na końcu miejscówki. Aha, i jeszcze kilkanaście zdechłych kań po drodze. Tak wyglądało u mnie kulawe grzybobranie trafić w “nie trafić”. ;)) Może teraz przyjdzie czas na grzybobranie klawe, czyli takie, o którym będzie można napisać “trafić w trafić”? ;))

DARZ GRZYB! ;))

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.