Aktualności Grzyby Las Perły dendroflory

Twardogóra – Bukowina. W poszukiwaniu dzikości.

Twardogóra – Bukowina.

W poszukiwaniu dzikości.

3. marca to Dzień Dzikiej Przyrody. Został ustanowiony w 2013 r. podczas 68. sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Jego głównym celem jest uczczenie światowego bogactwa dzikiej fauny i flory przy równoczesnym podnoszeniu świadomości na temat wartości dzikiej przyrody oraz zagrożeń powodowanych m.in. przez nielegalny handel jej okazami. Ten dzień ma również przypominać o roli Konwencji CITES jako kluczowego narzędzia pozwalającego przeciwdziałać kłusownictwu i nielegalnemu handlowi dzikimi gatunkami.

Więcej na powyższy temat można przeczytać tutaj: https://www.wildlifeday.org/

Z tej okazji, wraz z moim serdecznym kolegą Krzyśkiem, postanowiliśmy “zdziczeć” kilka dni wcześniej, tj. w sobotę 27 lutego. To był dobry dzień nie tylko na oficjalne pożegnanie meteorologicznej zimy (która ostatecznie zakończyła się dobę później, 28 lutego), ale też na poszukanie leśnej, polnej, łąkowej i zaroślowej ciszy, w której jeszcze tli się pierwiastek dzikości.

Wybraliśmy jedną z najciekawszych tras turystycznych na Wzgórzach Twardogórskich, rozpoczynającej się na stacji kolejowej w Twardogórze, a kończącej na stacyjce w Bukowinie. Wyruszyliśmy na północ, aż do Przysiółka “Wesółka”, gdzie odwiedziliśmy giganty dendrologiczne twardogórskiej ziemi, tj. dęby “Bliźniak” i “Henryk”, którym poświęciłem odrębne artykuły na blogu w 2017 roku, i o których ponownie napiszę w najbliższym czasie.

Następnie cofnęliśmy się do polnej drogi i obraliśmy kierunek na Goszcz, podziwiając rozległe, rolniczo-leśne tereny, okraszone miejscami stawami i oczkami wodnymi, zaroślami, ale przede wszystkim pięknymi dębami, wśród których namierzyliśmy okaz przekraczający 500 cm w obwodzie pnia.

Bobry mają się dobrze, wykonują swoją pracę, ciachając ostrymi siekaczami młode drzewa, obgryzając ich pnie z niezwykłą precyzją. Na szczęście stare dęby są zbyt trudnymi “orzechami” do zgryzienia dla bobrowych budowniczych tam i pozostały nienaruszone.

Na łąkach i polach można dostrzec żurawie, ale nie tylko. W powietrzu latały kormorany, kruki, a nawet łabędzie krzykliwe. Oczywiście nie zabrakło też dzikich gęsi. Tak więc początek wyprawy, obfitował nam w typowo śródleśną, polną i przestrzenną ofertę dzikiej przyrody, choć i tak mocno przeobrażonej w krajobrazie przez człowieka.

Taka jest specyfika tych terenów. Czujemy te klimaty bardzo mocno. Dziwię się ludziom, którzy dziwią się ludziom wrażliwym na przyrodę. Są tacy, niestety. Dzika przyroda powinna być tym, co jednoczy wszystkich ludzi, bez względu na światopogląd, jednak tak nie jest. Szkoda. To temat na dłuższą pogawędkę przy dobrym trunku, żeby się zbytnio nie denerwować na ludzką głupotę.

Ile tej dzikości pozostało na Wzgórzach Twardogórskich? Co należy rozumieć przez ową dzikość? Tereny te to nie rezerwaty czy Park Narodowy, a więc tej pierwotnej dzikości tutaj już nie odnajdziemy. Wszystko zostało przekształcone przez człowieka i ciągle podlega jakimś przemianom, wciąż głównie ze strony ludzi.

Czasami jakaś wichura lub burza powywraca względny porządek danego miejsca, a czasami leśnicy wytną tereny drzewostanów gospodarczych, na których posadzą młode drzewka i proces odtworzenia lasu na gołej ziemi rozpocznie się na nowo. Mimo tego, wciąż można tu odnaleźć elementy tej głębszej, skrytej i coraz rzadszej, pierwotnej dzikości przyrody, która objawia się chociażby pod postacią leśnych enklaw na mokradłach.

To niewielkie kawałki terenu, jakże apetycznie wyglądające, a raczej wciągające. Krzysiek zafascynował się jednym z nich i podziwiał wiosenne rozlewiska, wśród których kąpały się olchy – drzewa zakochane w błotnisto-wilgotnych czeluściach lasu, gdzie przepływają leśne strumienie i co jakiś czas wylewają nadmiar wody ze swoich meandrujących korytek. 

Po około 4 godzinach marszu wokół twardogórsko-goszczańskich przestrzeni, zbliżyliśmy się do zwartych kompleksów leśnych rozciągających się od Goszcza przez Przysiółek “Czwórka” do Królewskiej Woli i Bukowiny Sycowskiej. To tereny, które depczę od lat i zdarłem na nich co najmniej kilkanaście par butów.

Rozpoczął się pieszy rajd przez gospodarcze sośniny, które często nazywamy lasami podgrzybkowymi, ponieważ podczas wysypu grzybów, w ich ściółce, królują tak uwielbiane przez grzybiarzy “czarne łebki”. Jacy my naiwni jesteśmy! Rozglądaliśmy się po igliwiu za podgrzybkami. Przecież to koniec lutego i pomimo pełnej świadomości, że tylko wariaci o tej porze roku rozglądają się za podgrzybkami, my z pełną premedytacją, zarzucaliśmy wzrokiem na lewo i prawo. ;))

Kto leśnym wariatom zabroni? Przypuszczam, że część zapalonych grzybiarzy ma podobny syndrom i bez względu na porę roku, jak idą przez tego typu lasy, po prostu gapią się w ściółkę, bo “a nuż coś wyrosło”, wbrew dacie w kalendarzu i warunkom termicznym. ;))

Od początku naszej wycieczki dominowała pochmurna pogoda, ale teraz zaczęło się przejaśniać. Słońce podświetliło sosnowe bory i to wystarczyło, aby zobaczyć magię lasów, zachłysnąć się ich widokiem i w pełni wykrzyczeć we wnętrzu swojej duszy: To się nazywa wolność! ;))

Ptaki znają i czują wolność najmocniej. Wzbijają się w powietrze i lecą gdzie chcą, mając przy okazji widoki, jakich nigdy nie miał i nie będzie mieć człowiek, bez użycia sprzętu. Możemy mieć 65 cm w bicepsie i podrzucić do góry 300 kg, a i tak to nie wystarczy, aby wzbić się w powietrze. Leśna sikorka potrafi w kilka sekund wznieść się na wysokość 30 metrów, pomimo, że jest od nas tysiąc razy słabsza. Tak to już jest z nami – ludźmi. 

Obecnie mamy wirtualne czasy, czyli “e-czasy”. Coraz więcej spraw załatwiamy on-line, przez Internet, koronawirus uziemił miliony osób, które siedzą przed komputerami i pracują lub uczą się. Czyżby część ery antropocenu charakteryzowała się “e-epoką”? Wbrew temu wszystkiemu, Krzysiek imitował znalezienie koźlarza pomarańczowożółtego w prawdziwej alei brzozowej, a nie w “e-alei”. Tyle, że prawdziwego krawca w niej nie było. Co zatem było? “e-kozak”? ;)) 

Wkroczyliśmy na dobre w bukowińskie lasy! Co za radość! Być 2567 raz w tych samych miejscach i znowu odkryć w nich coś, czego wcześniej się nie zauważyło! Ile osobliwej szarości, mości się na tych terenach po zimie, a przed wiosenną zielenią! 

Jak oddać to, co czuje się w bukowińskich lasach i w ogóle w Bukowinie? Jest taki stary dobry polski zespół o nazwie “Wolna Grupa Bukowina”. Niezwykle trafnie ujęto w tym sformułowaniu sedno sprawy! Właśnie tak się czujemy w naszym drugim domu, którym jest Bukowina i wszystko to, co znajduje się wokół niej. Jak WOLNA GRUPA BUKOWINA! Idziemy gdzie chcemy, jak chcemy, wędrujemy po leśną moc i kąpiel zwaną po japońsku SHINRIN YOKU.

Przychodzi czas na odpoczynek, dochodzi godzina 15:00. Siadamy przy jednym z dendro-mędrców, któremu na imię “Oko lasu”. Jego koronę najlepiej podziwiać w “odwrócony” sposób. Dopiero, co siedzieliśmy pod jego majestatem w czerwcu, lipcu lub sierpniu, a także podczas jesiennych grzybobrań. To wszystko już przeminęło i mamy koniec lutego. Zaraz będzie marzec, w kwietniu zaczną pękać pąki, aby w maju przekształcić się w magiczne, zielone listki, które ubarwią drzewo swoją delikatnością.

Przychodzi moment filozofii nad istotą życia, przemijaniem i ulotnością wszystkiego. Zostanie po nas tyle, co ze skisłych trampek, które ktoś kiedyś porzucił w lesie, albo jeszcze mniej. Krzysiek porównał je do swojego rozmiaru buta. Pasuje ja ulał, choć but rozczłapany tak mocno, jakby ktoś ciężki na jedną nogę mocno kulał.

Przejście przez tory na najbardziej bukowińską część Bukowiny. ;)) Nachodzą mnie filozoficzne myśli, co do poszukiwania dzikości. Nie szukajmy jej tam, gdzie jej nie ma. Czy to oznacza, że w tych lasach rzeczywiście je nie ma? Otóż jest, wprawdzie silnie przekształcona przez człowieka, ale jest. Nie pierwotna, lecz współczesna. Trzeba ją brać taką, jaka jest, ponieważ za życia innej tu nie odnajdziemy.

I nawet, gdy zawiśnie nad nią ciemność, niczym samurajski miecz i będzie prężyć się do ścięcia, zawsze tli się źródło nadziei, dopóki jest las. Bo las jest wszystkim. Jak zabraknie lasu, nie ma nic, prócz pustki i smutku.

Nasza, prawie 9,5-godzinna wycieczka zbliża się do mety. Wyszliśmy z lasu i podążamy bardzo powoli po jesionowej alei, ponieważ mamy w zapasie sporo czasu, ponad 40 minut do pociągu. Trzeba jeszcze napatrzeć się na tereny wokół stacji i “połknąć” wiele kadrów, aby starczyło do następnej wyprawy.

Po drodze na stacyjkę kłaniają się nam bazie na wierzbach iwach. To już bardzo wyraźny znak, przyrodnicza trąba, która radośnie obwieszcza nadchodzącą wiosnę. Marzec z każdym dniem będzie wyciągać zieleń słoneczną pincetą i napierającym ciepłem. Najpierw z krzewów, trawy i kwiatów, a później z drzew.

Jeszcze tradycyjna lustracja stacyjki, klona srebrzystego “Bukowianina” i towarzyszącej mu lipie, a także jałowca “Kolejarza” – najwspanialszych symboli przyrodniczych stacji w Bukowinie. Zbliża się zachód Słońca, który w tym miejscu zawsze jest spektakularny, widowiskowy i wyjątkowy.

Chmury częściowo rozrywają się, dając możliwość słonecznym promieniom rozproszyć się nad lasami, którymi dopiero co szliśmy 1,5 godziny temu. Chyba szykuje się coś wspaniałego. Po prostu to widać na wylot!

Niebo nad bukowińskimi lasami rozstępuje się cienkim i wąskim, rozognionym pasem, nad którym dominuje wieczorna czerń groźnie wyglądających chmur. Minuta po minucie, następuje intensyfikacja cudnego zjawiska.

Wygląda to tak, jakby ognisty koktajl chmur gotował się w nieokiełznanym kotle żywiołów, które czarują nieziemskimi kolorami i odcieniami. Wyglądają wręcz groźnie i zatrważająco, ale i fantastycznie oraz niezwykle.

Bukowińska stacyjka pogrąża się w apokaliptycznej wręcz scenerii. Niebiański ogień rozrywa coraz mocniej wał czarnych chmur, wiszący nad wschodnią częścią nieba. Mrok zmierzchu zaczyna przegrywać ze światłem zachodzącej gwiazdy.

Upór płomieni opłacił się. Czarny wał z chmur zostaje rozerwany i szybko zanika. Spoglądamy na słoneczne dzieło, którym zachwycają się ludzie na całym świecie i któremu podporządkowane są dwa światy doby – dzień i noc.

Po kilkunastu minutach, mistyczna strawa duchowa nieba przekształciła się w klasyczny zachód Słońca. Od strony Międzyborza było już słychać nadjeżdżający pociąg. Wyprawa “Wolnej Grupy (w tym przypadku duetu) Bukowiny” zakończyła się. Jednak nim dzień zrówna się z nocą podczas wiosennego przesilenia, przyjadę ponownie do Bukowiny i wiem, że ponownie będę świadkiem czegoś ponad zmysłami. ;))    

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

4 KOMENTARZE

  1. Cześć Paweł!
    Dzięki za tą turystyczno-przyrodniczo-dendrologiczno-filozoficzną wycieczkę!!!
    Wszystko opisałeś tak, że nic mi tutaj dodać… 😉
    Może tylko tyle, że nie trzeba wybierać się na drugi koniec świata żeby poczuć więcej niż pierwiastek prawdziwej dzikości przyrody.
    Wystarczy mieć szeroko otwarte oczy, tak szeroko żeby obrazy trafiały głęboko do duszy.
    Tylko tyle , albo aż tyle…
    Pozdrawiam 🙂

    • Cześć Krzysiek.

      To była wspaniała wyprawa! Oby więcej takich wycieczek.

      “nie trzeba wybierać się na drugi koniec świata żeby poczuć więcej niż pierwiastek prawdziwej dzikości przyrody.
      Wystarczy mieć szeroko otwarte oczy, tak szeroko żeby obrazy trafiały głęboko do duszy” – 100% prawda. 😉

      No i ponownie LASU TRZEBA NAM, JEST POTRZEBA! 😉
      Pozdrawiam. ;))

  2. Witam Towarzyszy Pawła i Krzysztofa z Lasu:)
    Wszystko to piękne ale jeden fragment szczególnie mi się spodobał:) Ten o rozglądaniu się za grzybami po lesie:) Że to niby tylko wariaci tak robią. Paweł czy Ty myślisz, że ja bym robił inaczej? Na pewno nie:) Tak samo rozglądał bym się za grzybami nie patrząc w kalendarz ani na termometr:) Wariactwo no niewątpliwe:) Ale to chyba nieszkodliwe wariactwo:
    Serdecznie pozdrawiam:)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.