Skip to content
W DOBOROWYM TOWARZYSTWIE PO BORACH DOLNOŚLĄSKICH
Tam, gdzie nieogarnięte wzrokiem wrzosy horyzont zasłaniają! Tam, gdzie różnorodność fauny i flory zachwyca o każdej porze dnia i nocy. O każdej porze roku i w każdej chwili! Tam, gdzie lasy skrywają dolnośląskie tajemnice nizinnych terenów o najwyższych przeżyciach emocjonalno-grzybowych!
Tam, gdzie wilki wyją do światła Księżyca, tańczą żurawie, bobry budują tamy, jelenie ryczą zwierzęcym barytonem i basem, którego echo niesie kilometrami! Tam, gdzie egzotyczne wilgi, przez moment, dają się zobaczyć w słonecznym upierzeniu włóczędze, a później już tylko śpiewają dla niego z ukrycia!
Tam, gdzie każdy poranek to misterium przyrodniczego kunsztu, zjednoczonego w jednej chwili pod potęgą wszechborów, aby wylać esencję piękna Matki Natury! Tam, gdzie czas to teraz! Zjednanie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości w magicznym uścisku uczty dla oczów, duszy, zmysłów, ciała i wszystkich myśli!
Tam, gdzie dziki, hurtowo buchtują łąki, aby wydobyć zdezorientowane pędraki i larwy! Tam, gdzie prawo przyrody jest jedynie słuszne i najlepsze ze wszystkich praw! I wreszcie tam, gdzie wznoszą się – jak poranna, ezoteryczna mgła – niesamowite historie, okraszone grzybobraniami.
Gdzie pochowane w ogromnych połaciach lasów borowiki sosnowe, prawdziwki, podgrzybki, kurki, koźlarze, gąski zielonki, sarniaki, maślaki i setki innych gatunków grzybów spod znaku fabryki runa leśnego, pieczołowicie dążą do ciągłego ruchu materii i jej przeobrażania na potrzeby lasu i jego mieszkańców!
Czy można się chcieć zgubić i zatracić bez opamiętania w takiej Świątyni? Oczywiście, że można. Napiszę więcej! Trzeba! Dla okiełznania swojego charakteru i złudnych myśli, że się jest wielkim. Dla pokory przed samym sobą i przyrodą, która w jednej chwili można nas pogłaskać i zniszczyć. Dla niej jesteśmy tylko kruchym elementem, ale wojowniczo nastawionym i udającym, że nad nią panujemy.
Jednak wystarczy pozbawić człeka wszystkich swoich narzędzi i wynalazków, zdjąć odzienie i zostawić gołego w środku trzęsawiska, gdzie wokół rozciągają się mokradła, ostre jeżyny i tarnina, a kleszcze oraz różnorakie stworzenia świata roślinnego i zwierzęcego, czekają na jego potknięcie. Cóż zatem uczyni ów golas?
Niezdarnie zacznie się przeciskać, kombinować, w końcu zacznie wzywać pomocy, gdzie drżący głos z rozdygotanych strun głosowych, ogłosi kapitulację. Niektóre, twardsze osobniki przez jakichś czas przeżyją, ale gdy przyjdą chłody i choroby, także się poddadzą.
Wciąż udowadniamy przyrodzie, że wiemy od niej lepiej i chcemy ją podporządkować sobie na wszelkich płaszczyznach! I wciąż dostajemy pstryczka w nasze ciekawskie, często złośliwe i często też głupie jednak nosy! Przyroda to kalejdoskop żywiołów, a żywiołu nie da się okiełznać!
Tylko kiedy wreszcie w naszych genach i hormonach, skutecznie zostanie zaszczepiona ta prawda, abyśmy nie błądzili w swojej głupocie, dyktowanej najczęściej niskimi i przemijalnymi “wartościami”? Ileż myśli, ileż wątków filozoficznych do głowy mi przychodzi, kiedy mam takie widoki przed oczami, które pobudzają moją duszę w nieokiełznany sposób.
Tradycji stało się zadość. Od 4 lat, wraz z drugim, leśnym i grzybowym zapaleńcem z Wałbrzycha – Łukaszem, w kwietniu lub w maju, wyruszamy na wiosenną rundę honorową po Borach Dolnośląskich. Za każdym razem przywozimy wór zdjęć, wagon wrażeń i hurtownię emocji. A to zaledwie kalejdoskop mikro ze skali wydarzeń makro, które mają miejsce i dzieją się cały czas na tych wspaniałych terenach.
Podczas tej wycieczki, naszym jednym z wielu celów, było znalezienie dziczy. Tak dziczy. Miejsca, które przeciętny zjadacz chleba, omijałby szerokim łukiem. Chcieliśmy wtarabanić się gdzieś, gdzie dawno nikogo nie było, gdzie przyroda sama się rządzi i gdzie spotkamy dosadny tego obraz.
Stan wody w rowach obniża się, a w niektórych, już brakuje płynącej wody. Po zeszłorocznej suszy i braku wyrównania niedoborów opadów, ten rok (a właściwie pogoda) straszy nas kolejną suszą… W miękkim błotku za to można wypatrzyć tropy zwierza.
♦ DZICZ I KACZEŃCE ♦
Po kilkudziesięciu minutach trafiamy na dolnośląsko-borową dzicz! Taką, jaka nam się zamarzyła. Kleszcze witają nas radośnie, integrując się przeciwko nam i tylko czyhając, aby wbić swoje, być może zakażone szczęki, w nasze skóry. Ale my – bojownicy dzikiej róży, tarniny, pokrzywy i jeżyny, spryskani anty-kleszczowymi preparatami nie poddajemy się i zrzucamy je ze swoich ubrań.
Dzicz skrywa zero-gwiazdkowy paśnik, ale ma on swój klimat. Dostosował się do otoczenia i zdziczał. Podoba nam się. Poprzewracane drzewa, liczne olchy, wierzby, na pozór chaos i bałagan. Tego szukaliśmy. W dodatku grunt grząski, a miejscami nie do przejścia suchą stopą.
Co tu się będzie działo za miesiąc, kiedy badyle pokryją się liśćmi, kiedy dzicz przeobrazi się w majowo-czerwcową dżunglę? Już teraz jest wspaniale, a będzie jeszcze gęściej, jeszcze trudniej do chodzenia, jeszcze bardziej dziko.
Przy wodzie, a właściwie w samej wodzie, podziwiamy słoneczno-żółte kaczeńce. To nie te, które znamy z podmiejskich czy miejskich lasów i parków. Te są jak ten teren. Zdziczałe, urzekające i wciągające. W końcu to roślina błotna, zwana fachowo kniecią i tu czuje się jak rybo-kaczeniec w wodzie.
Ileż jaskrawości, wiosennego ciepła, piękna, radości i zachwytu wydziela z siebie to wspaniałe zielsko! W jeszcze zszarzałej po zimie dziczy, jawi się jak latarnia na morzu pośród ciemności i małej widoczności. Dalej spotykamy jeszcze większe kępy i jeszcze bardziej intensywne barwy knieci.
A wokół nas śpiewają śpiewacy lasu latający na skrzydłach. Sekcję rytmiczną tworzą dzięcioły, uderzając w drewnianą perkusję, z reguły gdzieś w wyższych piętrach lasu. Mają wprawę i w jednej sekundzie, biją kilkanaście razy w bębny.
Kaczeńce nadal nas wciągają swoim wdziękiem i pięknem. Na wierzbie, kotki pomału szykują się na miękkie lądowanie. Grunt robi się coraz bardziej grząski, a my przeciskamy się dalej. Nie mamy pojęcia gdzie wyjdziemy, co znajdziemy i jaka przygoda nas czeka. Adrenalina na wzmożonych obrotach.
Ja, jako dendromaniak, zamiast patrzeć pod nogi, podziwiam olchy taplające się swoimi systemami korzeniowymi w błocku, tak, jak dziki. Pojawiają się świerki. Młodsze, średniaki i starszyzna. Wszystko to koło zarośniętych olsów. Dostojnie i niezwykle to wszystko wygląda.
Wiele miejsc możemy podziwiać tylko z daleka. Już nie ma początku dziczy, a jej środek. Czujemy bicie jej serca, którego komory i przedsionki zasilają bagna, pompujące do niego żywioł wody i lasu. To miejsce jest jeszcze pod jednym względem tak niesamowite.
Nie ma tu grama ludzkich śmieci. Nie ma plastiku, butelek, puszek, reklamówek, gruzu, akumulatorów i wszelkiego innego dziadostwa, które ludziska wyrzucają do lasu. Na wszystkie leśne duchy i noc – najpiękniejszą boginię – strzeżcie tego miejsca i niech trwa w tym stanie jak najdłużej!
Jakże to dla oczu cieszący widok, kiedy nie ma śmieci, kiedy poczucie estetyki i odbiór lasu są niczym nie zakłócone. Dlatego tego miejsca nie wolno nikomu zdradzać. Można pokazać zdjęcia i na tym koniec. Zero, nawet przybliżonych wskazówek, gdzie to jest.
Na połamanych przez wichry drzewach, swojej strawy szukają i znajdują grzyby nadrzewne. Pałaszują resztki i szczątki, pełniąc odwieczną, bardzo ważną rolę w procesie trwania lasu i jego ciągłego przeobrażania. Przy tym nie można odmówić im uroku i niezwykłej funkcji ozdobnej runa leśnego.
Jedynym wyjątkiem w tej bez śmieciowej enklawie jest niewypał, być może z czasów, kiedy wariat z wąsem chciał zdobyć świat i myślał, że jest nieśmiertelny i niepokonany. Albo po wschodnich sąsiadach, którzy szlajali się po Borach. A może to niewypał naszego rodzimego pochodzenia? To właściwie nieważne. Ważne natomiast jest to, żeby NIGDY NIE BRAĆ TAKIEGO “KAPISZONA” W RĘCE! Zardzewiały i ospały, może i tak dupnąć, tym samym wzbogacając ściółkę zwłokami nieszczęśnika.
Łukasz wziął ze sobą koszyk. Nie na grzyby, chociaż w Borach nigdy nic nie wiadomo. Lepiej koszyk brać, niż po kieszeniach grzyby ładować. ;)) Wpadł mi do kadru na leśnej drodze, a jego właścicielowi życzę, żeby 50 razy zapełnił się grzybami w tym sezonie! ;))
♦ PRZELATEK ♦
Matka Natura jest różnorodna w kwestii życia i śmierci. Nie jest ani dobra, ani zła. Wczoraj, ochoczo i radośnie biegający przelatek, dzisiaj został pożarty przez wilki lub inne drapieżniki. To zupełnie normalne i naturalne. Jednak ludzie karmieni głupotą i przekazem różnych mediów stają się niewolnikami bambinizmu i myślą, że las to sama miłość, nieśmiertelność i łagodność.
Tymczasem przyroda jest kochana i wspaniała, ale też brutalna i bezwzględna. Drapieżcy i łowcy nie otrzymali od Matki Natury kłów, szponów, pazurów, ostrych jak brzytwa zębów, szybkości, wytrwałości i instynktu po to, aby uśmiechać się do zdjęcia. W pobliżu dziczych zwłok krążył bielik – nieprzeciętny i dostojny łowca.
♦ BRZOZOWISKA ♦
Jak nie wrzosowiska to brzozowiska. Tak, takiego terminu użyłem, bo w Borach rzadko można spotkać brzezinę, która bardziej fachowym nazewnictwem jest. W Borach, jak trafisz na skupisko brzóz to możesz ze 3 godziny krążyć w kółko i z nich nie wyjść. Dlatego dla mnie to są brzozowiska.
Nie sposób przejść przez nie bezszelestnie. Szorstkie dźwięki wydają wysuszone paprocie i trawy, które zakończyły żywot w zeszłym roku. Te nowe, dopiero zaczynają pęd ku światłu. Ileż nostalgii i powabności jest w skupiskach giętkich Betuli Penduli. Oaza leśnego spokoju, ale i pewnego niepokoju, jak się nie wie, gdzie się jest. ;))
Jedne gęstsze, inne rzadsze. Podobne, ale inne. Czasami żyjące w jednej, leśnej izbie za pan brat ze wrzosem. Często, w sezonie grzybowym, krawca, borowika lub dorodną kurę można z nich chapnąć. Chciałbym, aby już pojawiły się kapelusze tych grzybów! ;))
Powłóczyliśmy się trochę po brzozwiskach, aż w pewnym momencie, nasze oczy dostrzegły dwa okazałe drzewa, które zapoczątkowały zmianę lasu brzozowego na świeże i pachnące bory. Postanowiliśmy się im przyjrzeć bliżej.
♦ SOSNA I ŚWIERK ♦
Mój nos tropiciela drzew i oczy, które coraz bardziej wyłapują z terenu okazałe drzewa, podpowiadały mi, że to spore osobniki, które królują na tym terenie. I nie myliłem się! Oba o ponad trzy-metrowym obwodzie pierśnicowym pni. Sosna zwyczajna i świerk pospolity.
Książę i Księżniczka Borów Dolnośląskich. W bardzo dobrej kondycji zdrowotnej. Świerk – klasyka gatunku. Piękne napływy korzeniowe i ugałęzienie od korony do samego dołu. Sosna – gruba, masywna i wysoka.
Spotkać takie drzewa w środku Borów Dolnośląskich to zaszczyt! Łukasz też docenił ich wielkość, krzątając się w ich pobliżu. Jakże nie podziwiać takie cuda natury, napotkane przypadkowo podczas naszej włóczęgi!
Grzybiarze często zapominają, że las to skupisko indywidualnych i niezwykłych drzew, dzięki którym mają tyle radości podczas grzybobrań. Bez drzew nie byłoby nic poza pustką. To dzięki drzewom, las dostarcza nam to, co w nim najcenniejsze.
Jeszcze kilka zdjęć i pożegnanie Księcia Świerka i Księżnej Sosny. A niech Wam wiatry łagodne w koronach hulają, chmury obficie deszczem podleją, a grzyby nadrzewne i korzeniowe omijają! Bywajcie zdrów w chwale lasu! ;))
♦ GRZYBOWO I BOMBOWO ♦
Po drodze spotykamy kolejne dwa niewybuchy, kapiszony – pozostałości po wojnie lub po ćwiczeniach wojskowych. Minie jeszcze wiele lat, nim żywioły ziemi wchłoną to dziadostwo.
Niektóre, jeszcze nieliczne grzyby, jakby same prosiły się o fotki. Chociaż przez grzybiarzy spotykane, przez każdego z nich, inaczej widziane. Ja widziałem je tak.
♦ TAM, GDZIE WILCY CHADZAJĄ ♦
Bory Dolnośląskie to również wilki. To liczne ślady ich żerowania i znaczenie odchodami terenu. Niektóre stare, inne całkiem świeże. Już na samą myśl, że gdzieś, możemy być obserwowani przez jakąś watahę, dodaje człowiekowi siły w nogach i ewentualnej sprawności małpy, gdyby trzeba było wartko wejść na drzewo. ;))
Co za łapy! Jakie opuchy! Nie opuszki. Opuszki to mają koty domowe, a tu spotkaliśmy ślady po wielkich łapach z wielkimi opuchami! Wiele śladów! Liczne opuchy!
Przechodziły przez pas przeciwpożarowy. Szły też przez jakichś czas wzdłuż pasu. Niektóre opuchy naprawdę budzą wielki respekt! I te pazurska! Niektóre ślady były bardzo świeże. Zatem bardzo prawdopodobne jest to, że gdzieś z ukrycia nas obserwowały…
Długość wilczego tropu wynosi 10–13,7 cm, przy szerokości 8–9 cm. Przednie nogi są wbite w stosunkowo wysoką i wąską klatkę piersiową. Łokcie skierowane są do wewnątrz, a stopy na zewnątrz, co daje możliwość stawiania nóg leżących po tej samej stronie ciała w jednej linii. Wymiary tylnej łapy są o 1–2 cm mniejsze.
Sznurowanie. Tak to się nazywa. Gdybyśmy zobaczyli idącą w naszą stronę watahę, pewnie zostawilibyśmy na piachu ślady ludzkiego szusowania i zwiewania… ;))
Atrakcji podczas wycieczki było bez liku, ale las wcale na tym nie poprzestawał. Łukasz szukał przy piaszczystych drogach piestrzenic. Ja także byłem bardzo ciekawy, czy uda nam się znaleźć w tych suchych warunkach tego intrygującego, wiosennego grzyba.
Jednak piestrzenic ani widu ani słychu. Po pewnym czasie, zobaczyliśmy ciekawy i trochę niewygodny las, gdzie miejscami królowały topole osiki. Łukasz powiedział – “po co będziemy iść monotonnie i wygodnie drogą. Idźmy na przełaj, będzie trudniej, ale ciekawiej”. I nie pomylił się! ;))
♦ BABIE USZY ♦
W samych topolach osikach, gdzie wokół sosen brak, ujrzeliśmy babie uszy, bo taką sympatyczną nazwą, często określa się te pofałdowane, o galaretowatej nieco konsystencji twory wiosennego lasu.
O grzybach, drzewach, mchach, porostach, a właściwie o wszystkim, dużo można się dowiedzieć tłumacząc i zgłębiając nazewnictwo łacińskie. Babie uszy, czyli piestrzenica kasztanowata figuruje pod nazwą Gyromitra esculenta. Drugi człon tej nazwy znaczy “jadalna”.
A to ci numer! W atlasach przyozdabiają ją trupią czachą, oznaczają na czerwono z wykrzyknikiem i ostrzegają, że jest trująca, a łacina mówi, że jest jadalna. Komu wierzyć? W literaturze dawno to wyjaśniono. Otóż kiedyś zbierano i pałaszowano babie uszy. Co więcej – nawet do obrotu handlowego dopuszczano.
Dopiero po zatruciach i badaniach nad babimi uszami, wyodrębniono z niej gyromitrynę – mykotoksynę, która w znacznym stopniu zostaje zniszczona po silnej obróbce termicznej. Ale niedogotowana i źle obrobiona/sporządzona piestrzenica może zatruć. Nawet śmiertelnie.
Spożycie babich uszów powoduje hemolizę i uszkodzenie wątroby, a pierwsze objawy zatrucia występują po 6–24 godzinach w postaci osłabienia, wymiotów oraz bólów głowy i brzucha. Oczywiście literatura, teoria i badania swoje, a praktyka pożerania piestrzenic swoje. Do dzisiaj można spotkać grzybiarzy-saperów, którzy długo gotują lub suszą i spożywają piestrzenicę…
Pierwszy człon nazwy “Gyromitra” nawiązuje właśnie do gyromitryny. Czyli – tłumacząc na Polski, piestrzenica kasztanowata to Gyromitryna jadalna…
Pomimo badań potwierdzających toksyczność i niebezpieczeństwo babich uszów, nazwa nadal jest utrzymana i może wprowadzać w błąd. Tymczasem, zamiast zmienić jej nazwę, specjaliści od nazewnictwa, przepoczwarzają podgrzybki na borowiki…
W literaturze, atlasach i poradnikach znajduję informację, że piach i sosna to żywioł babich uszów. A my znaleźliśmy je w czysto osikowym stanowisku. To też pokazuje, jak grzyby są zmienne i jak potrafią zaskoczyć wyłącznie teoretycznego grzybiarza. ;))
Zresztą topole osiki to – według mnie – często niedoceniane drzewa mikoryzowe. W swoim życiu w topolach osikach, znajdowałem koźlarze topolowe, czerwone, gąski liściowate (gdzie przez wiele lat myślałem, że to zielonki), a nawet podgrzybki i prawdziwki, chociaż te dwa ostatnie gatunki, miały w pobliżu sosnę. Niemniej wyrosły nie pod sosnami, ale właśnie pod osikami.
W świecie grzybów często tak bywa. Mikoryza z np. brzozą, wcale nie oznacza, że dany gatunek grzyba wyrośnie właśnie pod brzozą. Świetnym przykładem są dla mnie np. koźlarze pomarańczowożółte, które wprawdzie “łapią” sieć mikoryzową z brzozami, ale najczęściej wychylają kapelusze pod sosnami.
Wszystkie znalezione babie uszy zostały dokładnie obejrzane przez chłopskie oczy i sfotografowane oraz pozostawione na swoim stanowisku. W tych suchych warunkach, Bory Dolnośląskie po raz kolejny “powiedziały” nam – jesteśmy nieprzewidywalne! ;))
♦ POSIALI CZERWONE KORALE ♦
Kolejna ciekawostka i pewna tajemnica Borów. Nasadzenia jarzębu pospolitego celem wzbogacenia i poprawy warunków troficznych biotopu głuszca i cietrzewia związanych z budową autostrady A-18 na odcinku węzeł Olszyna – węzeł Golnice.
A trochę dalej pióra po dzięciole, którego zjadł jakichś drapieżnik i szczęka dzika. Życie i śmierć w przyrodzie to dwie bliźniaczki. To siostry, które dyktują wszystko.
♦ KULT WODU ♦
Na Haiti mają swój kult Voodoo, a my w Borach mieliśmy kult “wodu”. Wszędzie, gdzie można spotkać strumyki, rowy, oczka wodne, bajora, punkty czerpania wody, itd. warto się przyjrzeć, bo życie tam jest bujne a i fotkę ładną można ustrzelić.
Czekamy też na tą wodę, która z chmur przybędzie i pobudzi, leniwie jeszcze śpiące owocniki grzybów. Las odbity w wodzie to symbol jedności żywiołów, które ze sobą współdziałają dla dobra przyrodniczego ogółu.
Znaleźliśmy miejsce, w którym na dłuższą chwilę przycupnęliśmy. Przez około minutę, alarm podniósł rudzik, który darł się na nas w dziobogłosy, chociaż nie stanowiliśmy dla niego żadnego zagrożenia.
Chociaż to nie była dzicz z poranka, którą zafascynowaliśmy się maksymalnie, oczko wodne też było pozbawione jakichkolwiek śmieci. Prawdą jest powiedzenie, że “gdzie człek nie dociera, piękno trwa wiecznie”.
Po oczku wodnym, wróciliśmy do klimatów dolnośląsko-borowych łąk i bobrzych tam. To są dopiero budowniczowie! Bez sprzętu, dźwigów, betonu, śrub, kabli, żelastwa, itd. budują tamy najwyższej próby!
Nie ma dewastacji terenu i poczucia, że coś wyparowało bezpowrotnie. Nawet ścięte drzewa nie rażą w oczy i nie budzą negatywnych emocji. Patrz i ucz się człowieku, że można znacznie przeobrazić teren bez jego dewastacji!
Pościnane dęby i topole osiki. Siekacze poszły ostro w ruch. Po skończonej robocie, bobry trzepną na fajrant ogonem o wodę. Chociaż to dosyć duże zwierzęta, wypatrzeć je jest raczej trudno.
Te łąki, pola, bobry i ich dzieło, żurawie, drzewa, błękit nieba, palet wiosennych barw, zapachy lasu, dziki, wilki, i… wszystko dookoła jest fascynujące! Ileż tu się dzieje! Bory to przyrodniczych emocji pełne wory! ;))
W drodze powrotnej, Słońce operowało raczej jak w zaawansowanym maju niż na początku kwietnia. Orkiestrą zaś był las, ptaki i wiatr, które grają po swojemu, mając w nosie dyrygenta. ;))
Ostatnie spojrzenia na niesamowite Bory przed powrotem do cywilizacji miejskiej, samochodowej, sklepowej, “makdonaldowej”, grillowej, dusznej i zatłoczonej. Łza zakręciła się w oku.
♦ BORY, BORY, BORY!!! ♦
I na koniec zostawiłem… ponownie Bory. Bo bory to nie tylko bory, chociaż najczęściej bory. Zborowieć można na punkcie borów rzekłem kiedyś i to zborowienie mocno nam się udzieliło. Zborowieć można na wielu płaszczyznach, których kanały łączą się, dając niepowtarzalny obraz borów… ;))
Zgodnie z Łukaszem stwierdziliśmy, że zborowienie odbyło się w doborowym towarzystwie. Obaj zbzikowani na punkcie lasu. Elita i legenda polskiego włóczęgostwa na chybił trafił. ;)) Tradycyjnie wyszło na trafił. ;))
Nawet “doborowe” ma w swoim brzmieniu coś z Borów. Czyli towarzystwo doborowe to tak naprawdę towarzystwo, ciągnące do Borów. I już jest wszystko jasne. Doborowe w sposób naturalny barwi mi tą opowieść i przeżycia, które daje każdy wyjazd w magiczne DOBOROWE BORY DOLNOŚLĄSKIE. ;))
W doborowym towarzystwie zborowieliśmy w Borach Dolnośląskich. Od pól, łąk i dziczy po bory z dywanami ze ściółki, mchów, igliwia i szyszek wyściełanych. Od bagniska i mokradeł po brzozowiska i bajorka z wodą.
Od wilczych łap i trupa przelatka do zacnej sosny i świerka. Od osikowych babich uszu do nasadzeń jarzębiny z czerwonymi koralami o których Halina Mlynkova w Brathankach śpiewała.
Bory czarują, Bory wciągają, Bory grzybami kuszą! Bory pięknem natury i wiosennym natchnieniem lasu uzdrawiają ludzką duszę! Kto raz w Borach przedrepcze ten będzie do nich wracał. Będzie o nich śnić i marzyć, aż nie wytrzyma i popędzi w Bory, choć trzeba pamiętać, aby zachować w nich rozsądek i dużą dawkę pokory!
Bory to kult, Bory to magia, Bory to czar, Bory to nostalgia. Kto przyjeżdża tu tylko na grzyby i tylko po grzyby, ten nie odkryje ich tajemnic, nie doświadczy tego wszystkiego, chociaż grzyby, niewątpliwie wpędzą go w stan zadowolenia. Ale ważne są też, a może i najważniejsze, wartości duchowe, wartości niewidoczne, a wyczuwalne. Grzybami duszy nie nakarmisz. Ta – pozbawiona ciała – potrzebuje wartości niezjadliwych, lecz ezoterycznych i strawy duchowej! I Bory Dolnośląskie to wszystko jej dają! ;))
Ostatnia fotka z Borów i już naszła mnie wielka chęć powrotu do nich. To był kolejna, WIELKA i WSPANIAŁA wyprawa. Historia włóczęgostwa tworzy się na naszych oczach i z naszym udziałem. A niech się dzieje po dolnośląsko-borowemu!
DARZ GRZYB!!! ;))
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.Akceptuję Odrzucić Więcej Polityka prywatności & Cookies
No i jak tu za tymi Borami nie tęsknić…???!!!
Paweł – ale mi w duszy zamieszałeś… 😉
A te “brzozowiska” – myślałem że tylko ja się w nich zagubiam ( zresztą z lubością 😉 )
Pozdrawiam 😉
Odpiszę Ci tak. Po prostu w maju, Studzianki przyjdzie czas. Ja się tam wybieram bez dwóch zdań. 😉
Kult lasu się umacnia.
Serdeczności! 😉