Skip to content
ZAKOŃCZENIE TOUR DE LAS & GRZYB 2020.
KUNSZT BORÓW DOLNOŚLĄSKICH.
Sobota, 21 listopada 2020 roku – zanim nadeszła, zastanawiałem się długo, jak oficjalnie pożegnać sezon grzybowy 2020? W planie była oczywiście Bukowina Sycowska, ale rozpoczęcie przeze mnie Tour De Las & Grzyb w tym roku było nietypowe, bowiem miało miejsce w Borach Dolnośląskich.
Przed sobotą rozmawiałem z Andrzejem i Sylwią, co zaowocowało natychmiastową decyzją. Wbrew wszystkiemu i wszystkim jedziemy w Bory! Nieważne, że zapowiadają solidny przymrozek, i że z grzybami może być słabo. Jedziemy i tyle! Przyjechaliśmy równo ze świtem i o dziwo, na parkingu był już jeden samochód, którym przyjechało dwóch grzybiarzy i którzy szybko wyrwali do lasu. My za to spokojnie, ale z wielkim podekscytowaniem rozpoczęliśmy wędrówkę…
TUŻ PRZED “WYBUCHEM” ZŁOTA
Las przywitał nas błyszczącym na trawach i otwartych przestrzeniach szronem, które w promieniach późno-listopadowego, wschodzącego Słońca, przeobraziły Bory Dolnośląskie w zaczarowaną krainę od samego rana. To było preludium do znacznie większego spektaklu, który miał się rozegrać w najbliższych minutach. Nie do końca świadomi co nas czeka, zaczęliśmy szukać jakichkolwiek oznak życia grzybowego w ściółce.
Chociaż szybko zorientowaliśmy się, że coś się szykuje, i że będzie to COŚ pisane z dużej litery. Słońce leniwie zaczęło zaglądać w magiczne lasy, które przeciągały się wierzchołkami drzew po nocnym śnie, subtelnie kołysząc się na boki. Wiatr był minimalny, zatem i korony drzew minimalnie poruszały się, co dało się wychwycić wzrokiem.
ZACZĘŁO SIĘ!
Minęło kilka minut i wystartowało niezwykłe, leśne widowisko! Las zaczął mienić się złotem, tajemnicą, energią i poświatą tak wspaniałą, że od razu zostaliśmy onieśmieleni i wręcz zahipnotyzowani mistycznym spektaklem, którym uraczyły nas Bory Dolnośląskie. O jakimkolwiek grzybobraniu nie było teraz mowy. Bo jak mieliśmy szukać podgrzybków czy prawdziwków, skoro oczy zamiast na ściółkę, wędrowały po słonecznych promieniach i pniach drzew?
Gra światła, taniec cieni, co chwilę zmieniająca się intensywność naświetlenia, a to wszystko podlane sosem z porannego zamglenia i wiszącej w powietrzu wilgoci, które rozpraszały promienie słoneczne w fantastyczny i wyjątkowy sposób. Urok porannych Borów został na nas rzucony z wielką siłą i impetem!
Po tym dostojnym rozpoczęciu mistrzowskiego przedstawienia w środku lasu, rzekłem do Andrzeja i Sylwii, że tylko po to warto było tu przyjechać, bez względu na dalszy przebieg wycieczki, a przecież przed nami był cały dzień i znając Bory Dolnośląskie, czeka na nas zapewne jeszcze niejedna niespodzianka.
Ależ nas to pozytywnie naładowało i nakręciło! Jak człowiek docenia i kocha takie widoki to jest w swoim żywiole! Te kilkanaście minut od rozpoczęcia słoneczno-borowej sztuki było pierwszym aktem, zapoznaniem leśnego widza z jej tematyką i przygotowaniem go na finał, do którego akcja pomału zmierzała.
Weszliśmy w lasy jeszcze głębiej i zaczęliśmy znajdować pierwsze podgrzybki, z których większość znajdowała się w bardzo dobrym stanie, a niektóre z nich były przymrożone i twarde jak kamień. To była chwila przerwy od uczty widowiska, chociaż teraz po lesie lało się złoto, które ukazywało Bory w genialnych barwach.
Cały czas mocno trzymałem aparat w dłoniach i co chwilę pstrykałem zdjęcia. Nie mogłem wyjść z podziwu dla lasów i chciałem go dosłownie wchłonąć w obiektyw. ;)) Wchłaniałem też las poprzez zmysły, starając się nacieszyć widokami, pięknem i radością, którymi są one przepełnione.
Słońce cały czas pięło się wyżej, a wraz z nim, jego promienie zmieniały kąt oświetlenia lasu i zdobywały kolejne połacie Borów Dolnośląskich, zasilając je w bezcenne światło, które jest jednym z najważniejszych składników przyrodniczego życia. Nie było wątpliwości, że zaraz rozpocznie się kulminacja wyjątkowej sztuki Wschodzącej Gwiazdy.
FINAŁ, CZYLI PO PROSTU KUNSZT!!!
3,2,1 i start! Złota godzina osiągnęła punkt kulminacyjny! Najbardziej optymalny kąt padania promieni i najwspanialsze, spektakularne sceny. W rolach głównych Słońce, Bory Dolnośląskie i poranne zamglenie. Trzech aktorów – wzór dla wszelkich specjalistów od budowania klimatu!
Kunszt i geniusz tego zjawiska polega na tym, że jakkolwiek nie staniesz i z której strony nie pstrykniesz zdjęcia, zawsze sfotografujesz coś niezwykłego i wspaniałego. A jeżeli jeszcze masz do tego wyczucie i chcesz uchwycić sedno, czyli jądro tego misterium, możesz zrobić nadzwyczajne fotki, które będą przypominać te wyjątkowe chwile spędzone w lesie.
Oddałem się kilkunastominutowemu szaleństwu fotograficznemu i z tego co widziałem, chodzący w pobliżu mnie Andrzej z Sylwią, także z wytrzeszczonymi oczami podziwiali anielski spektakl, który rozgrywał się na leśnej scenie.
Poezja, romantyzm i impresjonizm w środku Borów Dolnośląskich. Tak było przed wiekami, tak jest i teraz. Czy nasi pra-przodkowie też zatrzymywali się i rozmyślali nad tym, co widzieli? Myślę, że tak. Oni byli znacznie bliżej natury i nawet, jeżeli inaczej ją postrzegali i o niej rozprawiali, wibracje i poziom emocji mieli podobne do naszych.
Każde zdjęcie to osobna pocztówka. Kartki z listopadowego lasu, które ślę w świat, aby zachęcić ludzi nie tylko do wyjazdu na grzyby. Często powtarzam, że grzyby to emocjonujący i kilku-tygodniowy dodatek do całego geniuszu przyrody, który codziennie można dostrzec w lesie, nie tylko w sezonie grzybowym.
Przedstawienie promienisto-ezoteryczne zbliżało się ku końcowi. Wykonałem chyba ze sto, a może i więcej zdjęć. Byliśmy oszołomieni widowiskiem, które przygotowały nam Bory Dolnośląskie. Dla podniesienia magii tych chwil, w koszykach mieliśmy już po kilkanaście pięknych podgrzybków, które udało nam się znaleźć w nielicznych przerwach podczas trwania seansu.
Promienie wędrowały coraz wyżej. Ostatnie podrygi, ostatnie sceny. To trzeba zobaczyć na żywo i obejrzeć na własne oczy. Listopadowy chłód, rześkość poranka, słoneczny balet i lasy pełne wigoru, kuszące sosnowym aromatem i grzybami czającymi się w ściółce. ;))
Wydawało nam się, że po mistrzowskim występie, który dla nas okazał się baśniowym wstępem do Borów Dolnośląskich, będziemy mogli się skupić bardziej na grzybach. No właśnie – wydawało nam się. ;)) Swój popis postanowił zaprezentować szron, który opracowywał scenariusz przez całą noc. Jego wytworne dzieło miało tytuł “Oddech zimy”.
ODDECH ZIMY
To pierwszy, solidniejszy przymrozek na większym obszarze kraju w tym sezonie. Las wykorzystał go doskonale. Delikatna powłoka zbudowana z kryształków lodu stworzyła dzieła doskonałe. Tysiące pojedynczych kadrów zlewało się w jeden, najzacniejszy obraz, którego żadna istota ludzka nie jest zdolna namalować.
Ponownie rozpoczęła się uroczystość, która teraz przeobraziła część Borów Dolnośląskich w krainę oddechu zimy. To jeszcze echo z krainy lodu, subtelne, delikatne i niewinne. Może w nadciągającym grudniu przeobrazi się ono w zaawansowane panowanie Dziadka Mroza i Królowej Śniegu.
I ponownie rzuciłem się w fotograficzny wir, gdzie na jednym kadrze uchwyciłem przechodzącą Sylwię w poświacie porannego lasu. Andrzej chodził gdzieś w pobliżu i z tego co zauważyłem, bujał w leśnych obłokach, podobnie jak ja. ;))
Weszliśmy na teren wrzosowisk, które także zostały posypane szronem pudrem. Te magiczne, prawdziwkowe miejsca, jawiły się nam teraz jako przedzimowe gęstwiny i schronienie dla setek drobnych żyjątek leśnych. Powoli zasypiają przed długimi, zimowymi tygodniami.
W lecie, zieleń łączy się i kontrastuje z błękitem nieba. Teraz, zieleń połączyła się z bielą podłoża. W takim miejscu jest o kilka stopni chłodniej, niż w środku gęstego lasu. Przemierzając jedno i drugie, wyraźnie odczuwaliśmy tę różnicę.
Zaczęliśmy iść jedną z tysięcy piaszczystych dróg, które także zostały zabielone. W kalendarzu już po połowie listopada, większość grzybiarzy myśli o grudniowych świętach, prezentach i choince, a my na grzybobraniu… To trzeba mieć mikoryzę w głowie… ;))
Na piachu przymarzły ślady po wielkich, wilczych łapach. To dodatkowo podniosło ciarkorodność naszej wyprawy. ;)) Już sama myśl, że tędy przechodziły te wspaniałe, ale skryte i od wieków nękane przez ludzi drapieżniki, wywołała u nas poczucie niezwykłości tego miejsca.
Przeszliśmy przez poranny spektakl budzenia się lasu, który kapał złotem i płynnie przechodził do święta promieni oraz oddechu zimy, objawiający się przypudrowaniem przez szron najzimniejszych miejsc w Borach. Minęło około półtorej godziny. Teraz postanowiliśmy na dobre powęszyć w ściółce…
GRZYBY
I co ja mam teraz napisać? Odpowiedź jest prosta – to, co należy i trzeba. Wyżej wylałem potok zdań i dobrych słów pod adresem Borów Dolnośląskich i pozostaje mi uczynić to ponownie. ;)) 21 listopada, czyli zaledwie 9 dni przed początkiem meteorologicznej zimy, a tu grzyby rosną aż miło!
Z gatunków grzybów, które zbieramy z Andrzejem i Sylwią, królują dwa gatunki – podgrzybki brunatne i gąski zielonki. Jednak trafiło się też kilka prawdziwków, a pierwszego z nich (tego z powyższego zdjęcia) znalazła Sylwia. Tym samym od razu ochrzciliśmy ją mianem Królowej dwudziesto-pierwszo-listopadowego Grzybobrania. ;))
I wciąż można było znaleźć młode podgrzybki, które oznaczają, że grzybnia nadal znajduje się w stanie produkcji owocników. Nie w każdym lesie były grzyby. Trzeba było połazić, powęszyć, zajrzeć w starodrzew, na górki, we wrzosy, a czasami w gęstwiny. Znalezienie każdego grzyba cieszyło nas niezmiernie!
Niektóre grzyby zaskakiwały nas grubością i jędrnością. Przymrozek przetrzebił większość starych kapci, często zapleśniałych, rozkładających się i robaczywych, natomiast grzyby małe i w średniej wielkości prezentowały się w doskonałej formie.
Soliści odkrywkowi na ściółce i partyzanci ukryci w gałęziach. Leniuchy w mchu i zwolennicy akupunktury rosnący w igłach. Takie to rodzaje podgrzybkowych przedstawicieli brązowego zakonu czarnych łebków zaszczyciły nas swoją obecnością. ;))
Wśród nich, czasami rósł prawdziwkowy ostaniec. Zacząłem myślami wracać do najpóźniejszych w swoim życiu grzybobrań w Borach Dolnośląskich. W domu sprawdziłem swoje zapiski, bilety i okazało się, że to było najpóźniejsze.
Sylwia, jako Królowa Grzybobrania, nie poprzestała tylko na zaszczycie przyznanego Jej tytułu. Czyny o wielkości grzybiarza świadczą, a nie gadanie, toteż poza pierwszym prawdziwkiem, znalazła również pierwszego borowika sosnowego. Wielkie gratulacje! ;)))
Nasze kosze zaczęły zapełniać się aromatycznymi i wspaniałymi nie tylko ze względu na datę grzybami. Wchodziliśmy coraz głębiej w lasy, wokół nikogo nie było. Jedynie na początku, ponad 2 godziny wcześniej, w pobliżu nas kręciło się dwóch grzybiarzy.
Jeden z nich miał wielkie, 20-litrowe wiadro po farbie emulsyjnej, drugi chodził z dużą, żółtą reklamówką. Dlatego szybko znaleźliśmy dla nich określenia – człowiek wiadro i człowiek reklamówka. ;)) Później już ich nie spotkaliśmy.
A my robiliśmy swoje. Pomalutku, aż do grzybowego skutku. Wolne chodzenie pozwala zauważyć więcej grzybów, ale i bardziej delektować się lasem. Z rana zachłysnęliśmy się nim po uszy i wciąż nam było mało leśnego klimatu. Tak to bywa, jak mieszczuchy wyrwą się z sideł miasta i wparują do lasu. ;))
Teraz to podziwiałem, fotografowałem i zbierałem podgrzybki i nadgrzybki. ;)) W zależności od sposobu wzrostu, podgrzybki możemy przykładowo podzielić właśnie na podgrzybki i nadgrzybki, chociaż stany przejściowe pomiędzy jednym i drugim dają się w lesie zauważyć, np. w postaci przygrzybków lub zagrzybków. ;))
Często bywa tak, że bez względu na to jaki rodzaj podgrzybka zbierzemy, wszystkie kończą tak samo, czyli w marynacie jako zakąska pod coś mocniejszego procentowo. ;)) Taki to ich grzybowy los.
Znajdowaliśmy również sporo młodych podgrzybków “chudo-nożnych”, czyli takich, jakie można spotkać nawet na przełomie czerwca/lipca, oczywiście nie w każdym sezonie. Do tego muszą być optymalne warunki, a takie trafiają się raz na wiele lat.
Poza podgrzybkami, wciąż można spotkać armie gąsek zielonek i często też pozostałości po ich “rzezi” dokonanej przez innych grzybiarzy, objawiającej się wielką ilością ściętych trzonów. Wiele zielonek skapcaniało, zbytnio nasiąknęło wodą lub zostały zaatakowane przez larwy owadów.
Jednak gdyby ktoś się uparł i nastawił wyłącznie na zielonki, to przy odrobinie szczęścia jest w stanie zapełnić kosz ich piaszczystymi mościami. Zresztą nie zdziwię się, jak na początku grudnia ktoś w Internecie pochwali się ich zbiorem, bowiem jest to gatunek grzyba, który już nie raz pozwalał się zebrać w ostatnim miesiącu w roku. ;))
Pytanie, co z podgrzybkami? Sobotni przymrozek, ale i następne, które przetaczają się w tym tygodniu, prawdopodobnie ostatecznie zakończą tegoroczny sezon rurkowców w Borach Dolnośląskich, chociaż daję 90% szansy na to, że w pierwszych dniach grudnia będzie można znaleźć pojedyncze podgrzybki, może i nawet w całkiem dobrej formie.
Miałem napisać, że nie odważę się na to, czyli na grudniowy wyjazd do Borów, ale ostatnim razem też zarzekałem się, że wycieczka z 6 listopada była moją ostatnią w te rejony w tym roku, po czym za 2 tygodnie wylądowałem tu ponownie… ;))
Dogorywa wysyp sarniaków, przeważnie można spotkać przerośnięte owocniki, zazwyczaj rosnące po kilka w jednym miejscu. Wiele innych gatunków grzybów też znajduje się w fazie schyłkowej, w tym olszówki, których na początku miesiąca było tu w ogromnych ilościach.
Pod koniec grzybobrania został znaleziony ostatni w tym dniu borowik sosnowy – wzorcowo późnojesienny, zdrowy i odważny, bo rosnący na łatwo dostrzegalnym stanowisku. ;)) W jego pobliżu leżały szczątki innych, które nie miały tego szczęścia i wcześniej zostały znalezione przez innych grzybiarzy.
To było zwieńczenie i dopełnienie fenomenalnego grzybobrania, które już w trakcie jego trwania, określiłem jako kultowe. ;)) Obiecuję nie rozkręcać się ze słowem “kultowy” (zrobiłem to uroczyście w relacji z 6 listopada), nadmienię tylko, że praktycznie każdy wyjazd w Bory Dolnośląskie jest kultowy. ;))
21 listopada i pełne kosze świeżych grzybów! Tego długo nie zapomnimy! O ile na początku miesiąca takie zbiory określano jako świetne, bardzo przyzwoite, itp., o tyle teraz mamy do czynienia z późno-listopadowym, grzybowym szaleństwem!
Do samochodu wróciliśmy tuż przed zapadnięciem zmroku, jednak zanim przebraliśmy się i ochłonęli po tym, co przygotowały nam Bory, zdążyło się już na tyle ściemnić, że posiłkowaliśmy się latarką przy fotografowaniu zbiorów. Po prostu rewelacja! ;))
ZAKOŃCZENIE
Na koniec zostawiłem do opisania jeszcze jeden akt, zamknięty w setkach kadrów leśnego spektaklu, którego odsłona zaczyna się około godziny przez zachodem Słońca. Wtedy to do lasu ponownie zaczyna się wlewać złoto, tym razem wieczorne.
Na jego początku, lasy delikatnie zaczynają się rozjaśniać, pojedyncze promyki są jeszcze nie w pełni ukształtowane na złocisty kolor, ale ten proces postępuje i pomału zaczyna odciągać wzrok od ściółki i poszukiwania grzybów.
Z każdą minutą robi się jaśniej, wieczór przypomina poranek, jest jego lustrzanym odbiciem. Czar i magia ponownie biorą las na warsztat i wznoszą jego ducha ku niebu. Wszystko widać wyraźniej, ponieważ ze sceny zeszło zamglenie, które z rana dało tak wspaniały występ.
Za to mech barwi poszczególne sceny tak, jak rafa koralowa upiększa dno oceanu. Tylko, że zamiast koralowców, mamy tu zielono-złote podłoże, które czasami przyozdobione jest brązowymi, okrągłymi łbami podgrzybków. Czyż to nie jest wspaniałe? ;))
Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Zamglenia brak, to wiadomo, że promienie nie ukażą się w mlecznej poświacie tak, jak miało to miejsce z rana. Ale las i tak nas oczaruje. Czekamy niecierpliwie na ten moment. Jeszcze spoglądamy na ściółkę i zbieramy ostanie podgrzybki, ale wybuch leśnego wulkanu, z którego wypłynie potok złotej lawy jest tuż tuż…
Ostatnie zerknięcie na wrzosowiska, luzackie brzozy, gdzieś w głębi wybarwione ich siostry i sosny – dendrologiczne monarchinie Borów Dolnośląskich. Pozostało naprawdę niewiele minut…
I… zaczyna się! Wieczorny majstersztyk! Złotem zapłonęły wrzosy i korony drzew! Złoto wędruje ku dołowi. Zanim zapadnie zmrok, rozpłynie się ono po lesie dając ostatni, ekskluzywny popis w dzisiejszym dniu.
W końcu runo leśne zalewa fala słonecznego złota. Najwyższa, słoneczna jakość i próba nie do oszacowania, ileś tam milionów karatów. ;)) Przystajemy na głównej drodze, podziwiamy, myślimy, rozmawiamy, fotografujemy.
Mamy punkt kulminacyjny i wielką radość z całej wyprawy, która wybornie kończy Tour De Las & Grzyb 2020. Bory Dolnośląskie uświadomiły nam swoim wytwornym bogactwem, że są nieskończonym żywiołem, ciągłą grą światła i królestwem grzybów. Złoto po raz ostatni cisnęło nam w oczy swoim blaskiem i rozpłynęło się tak szybko, jakby ściółka natychmiast je wypiła.
Słońce schowało się za horyzont, na niebie ukazał się księżycowy “rogalik” zmierzający do pierwszej kwadry, za to nad lasami, wciąż unosił się duch Borów Dolnośląskich, którego dziesiątki twarzy mieliśmy wielki zaszczyt obejrzeć podczas naszej wycieczki.
Darz Grzyb!!! ;))
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.Akceptuję Odrzucić Więcej Polityka prywatności & Cookies
Cześć Paweł
To jest to !!!
Aby poczuć las tak aż do trzewi, trzeba pobyć w nim od świtu do zmierzchu… 😉
Pozdrawiam 🙂
O tak! To jest to, co lubimy najbardziej. Nie godzinkę lub dwie z reklamówką, ale od świtu do zmierzchu, a jeszcze lepiej do późnej nocy. 😉
Lasu trzeba nam! 😉