Aktualności Grzyby Las Wywiady

“Zdrowo Grzybnięty” – wywiad z Marcinem Krakowiakiem.

“Zdrowo Grzybnięty” – wywiad z Marcinem Krakowiakiem.

Las budzi się w jesiennej mgle, skąpany w porannej rosie. Kryształy wody nieruchomo iskrzą się w przeźroczystym blasku ciszy wschodzącego Słońca.

Minęły letnie czasy, krótkich nocy klimaty, poranne śpiewy ptaków, wieczorne tajemnicze koncerty polnych istot, wodnych biesiadników i żyjątek na trawiastych łąkach. Rozpoczęła się długa i niebezpieczna wędrówka kulczyków, skowronków polnych i leśnych, pliszek żółtych, remiz, dzierzb, muchówek, trzciniaków. Nie usłyszymy już jaskółek i rudzików, ani dudków i lelków. Także sokoły wędrowne wyruszyły w dal, a wraz z nimi ptactwo wodne i błotne.

Lato dyskretnie wycofało się i ustąpiło miejsce jesieni, która w październiku tysiącami kolorów się mieni. Teraz nadszedł czas leśnych basów i barytonów wypływających wprost z jelenich gardzieli, rykowisko będzie trwać, aż instynkty i hormony byków okrzepną i ustalą leśny porządek od poniedziałku do niedzieli.

W tym coraz ciemniejszym, pozornie pustoszejącym lesie ożywia się wspaniały, tajemniczy, niezwykle barwny oraz różnorodny świat grzybów, które – jak przy wypowiedzeniu magicznego zaklęcia, tysiącami kolorów pokrywają leśną ściółkę, słabsze drzewa, zmurszałe pniaki, pojedyncze gałęzie a nawet wspinają się po drzewach na wysokość wielu metrów, aby móc podziwiać spektakl, który same przygotowały.

Kiedy większość istot opuściła las i odleciała do ciepłych krajów, a te, które pozostały zajęte są przygotowaniami do zimy, leśne grzyby rozpoczynają wielkie święto, podczas którego zaprezentują najbardziej fikuśne kształty, barwy i zapachy jakie przez miliony lat wypracowała przyroda. Wbrew grawitacji będą się rozpychać w igliwiu, balować na łąkach i gromadzić przy pniakach. Wśród nich jest co najmniej kilkanaście gatunków przez które grzybiarze nie mogą spać w nocy, często jadą po nie setki kilometrów i od świtu, jeszcze prawie ze sklejonymi oczami, wypatrują w igliwiu, trawie, mchach, paprociach, wrzosach, piachach i wszędzie tam, gdzie mogą skrywać się te niezwykle tajemnicze organizmy.

A zatem Darz Grzyb w meteorologicznej jesieni 2022! Przed nami najwspanialsza pora roku, w której rzeczownik “grzyb” zostanie odmieniony przez wszystkie przypadki tysiące razy. W tym czasie grzybiarze będą godzinami rozprawiać na grzybowe tematy. O grzybach zawsze warto rozmawiać, a zwłaszcza z Marcinem Krakowiakiem – Twórcą bloga osobistego „Zdrowo Grzybnięty” na portalu społecznościowym Facebook, który mieszka w Łodzi i jest wytrawnym oraz doświadczonym miłośnikiem grzybowego świata, a prywatne – przemiłym rozmówcą. ;))

Pyt. 1. Witam Cię Marcinie bardzo serdecznie! Cieszę się, że mogę z Tobą porozmawiać o jednym z najdłuższych w moim życiu hobby. O grzybobraniach i całej otoczce, która im towarzyszy. Oczywiście w kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu pytaniach nie sposób poruszyć wszystkich kwestii związanych z grzybami, ale myślę, że kilka ważnych dla grzybiarzy spraw uda nam się omówić. Na początek powiedz mi proszę, jak wygląda obecnie sytuacja z grzybami w lasach do których jeździsz? U mnie na terenach nizinnych Dolnego Śląska wreszcie solidnie popadało, natomiast w górach z dnia na dzień jest coraz bardziej grzybowo. Do tej pory ciągnął się długi okres bezgrzybia. Wprawdzie coś tam się pojawiło po obfitych opadach z końca lipca, ale niewiele. Poza tym szybko zrobaczywiało i zanikło.

Witam Cię Pawle i wszystkich czytelników również serdecznie. Hobby grzybowe również towarzyszy mi odkąd pamiętam i uwielbiam się na jego temat długo wypowiadać, dlatego dziękuję za zaproszenie do tej rozmowy, bo to dla mnie kolejna okazja do porządnego wygadania się – ci, którzy mnie znają, doskonale wiedzą o mojej wylewności, a osoby nielubiące zbyt długiego tekstu od razy z miejsca przepraszam. ;)) Ja z przykrością muszę przyznać, że jakiś tam letni pojaw w moich około-łódzkich terenach ze 2-3 tygodnie temu był. Czemu z przykrością? Ano, bo dopiero co człowiek biegał za smardzami, a czas tak szybko leci, że już o pojawie letnim piszemy w czasie przeszłym i pozostało nam jedynie czekać na ostatnią prostą tegorocznego sezonu, czyli klasyczny jesienny wysyp. ;)) Niestety ten kończący się pojaw był krótki i dosyć mizerny, tzn. nierównomierny i taki bardziej punktowy, przez co niektórzy napchali grzybów w koszyki, a pozostali nawet nie zauważyli, że był jakiś wysyp. ;))

Sam niewiele z niego skorzystałem, bo trochę brakło mi ostatnio czasu, a jak już trafiałem na borowiki szlachetne w lesie jodłowym, to niestety nie było co wkładać do kosza, bo w 95% zaczerwione i jedynie w całości zdrowe krasnoborowiki ceglastopore ratowały honor grzybiarza, który dzięki nim nie wyszedł z lasu na pusto. ;)) Podczas ostatniego mojego leśnego wypadu zostawiłem już nawet koszyk w domu, a nastawiłem się jedynie na fotografię i to była słuszna decyzja, bo wszelkiej kolorowej różnorodności grzybowej pięknie prezentującej się na zdjęciach jest o dziwo naprawdę dużo, ale o solidnym zbiorze gatunków rurkowych można by pomarzyć, to na pewno nie jest dla nich dobry moment. Pogoda raczej dopisuje, przynajmniej w Łodzi, więc obyśmy już niedługo wszyscy nie mieli najmniejszych powodów do narzekania! ;))

Pyt. 2. 13 sierpnia 2019 roku założyłeś na stronie portalu społecznościowym Facebook blog osobisty, którego nazwałeś „Zdrowo Grzybnięty”. Skąd taka decyzja i dlaczego na Facebooku, a nie np. na własnej stronie internetowej? 

Założyłem bloga, aby przestać zamęczać grzybami moich ‘niegrzybniętych’ znajomych na koncie prywatnym. ;)) Tak pół żartem, pół serio, bo wcześniej faktycznie wszystkie moje grzybowe fotorelacje umieszczałem właśnie tam. I długo to trwało, ale w końcu mnie olśniło, że może jednak by trochę się odciąć, utworzyć osobnego bloga tematycznego, na którym mógłbym już do woli puszczać wodze grzybowej fantazji czując, że piszę i pokazuję zdjęcia osobom, które faktycznie są zainteresowane grzybową tematyką i doskonale wiedzą, jaki blog odwiedzają, czego mogą się na nim spodziewać i nie ma tam raczej osób przypadkowych.

Minęły 3 lata i uważam, że ta decyzja była trafna, bo lubię pisać o grzybach i je pokazywać, a przez ten okres okazało się, że jest mnóstwo ludzi, którzy lubią o nich czytać i je oglądać, więc stanowi to takie pozytywne wzajemne uzupełnienie się i utworzenie się pewnego rodzaju społeczności o wspólnym zainteresowaniu, w którym każdy każdego doskonale rozumie – oczywiście wiadomo nie od dziś, że grzybobranie powinno być sportem narodowym Polaków i takich społeczności grzybiarskich w całym internecie jest multum – od zewnętrznych stron, atlasów, forów – po blogi i grupy w mediach społecznościowych typu Facebook, ale cieszę się bardzo, że udało mi się zebrać taką garstkę ludzi również wokół swojego bloga.

Na początku „Zdrowo Grzybniętego” miałem myśli o własnej stronie internetowej, ale na komputerach, informatyce, tworzeniu stron internetowych znam się tyle co nic, więc stworzenie bloga tematycznego na Facebook’u było szczytem moich umiejętności ;)) i już od dawna nie myślę o zewnętrznej stronie, bo forma prowadzenia tego bloga bardzo mi odpowiada. Jest w nim wszystko, czego potrzebuję do jego prowadzenia, a poza tym lubię mieć wszystko w jednym miejscu: i konto prywatne, i stronę grzybową, pomiędzy którymi płynnie można się przełączać. Na dzień dzisiejszy nie planuję przenosin, ale nigdy nie mówię nigdy. ;))

Pyt. 3. Treści, informacje, relacje z grzybobrań, które na nim zamieszczasz są świetne. Myślę, że to bardzo dobra alternatywa do lekkiego już przesytu grup grzybowych, których w ostatnich latach wysypało jak grzybów po deszczu. ;)) Do kogo przede wszystkim adresujesz “Zdrowo Grzybniętego”?  

Zgadza się, grzybowych grup jest zatrzęsienie. Sam należę do ponad 40-tu i mówię tu tylko o tych ogólnopolskich i łódzkich… No i plus jedna świętokrzyska, bo z Łodzi do Kielc nie jest aż tak daleko, a warto mieć na oku tamte magiczne lasy. ;)) A jest jeszcze ogrom stron wojewódzkich i mniejszych lokalnych. Generalnie jest w czym wybierać. Powiem tak, grupy są tworzone przez wszystkich ludzi, którzy należą do danej grupy i się w niej udzielają wstawiając posty, dlatego nie ma większych różnic pomiędzy poszczególnymi grupami, wszędzie są po prostu grzybowe doniesienia o zbiorach. Natomiast strony są o tyle fajne, że różnią się między sobą, mają duszę i charakter, są tworzone w zdecydowanej większości jednoosobowo i to ta jedna osoba decyduje o udostępnianej treści.

Nie chciałbym wymieniać tylko niektórych stron, bo ktoś mógłby się poczuć rozczarowany, gdybym go nie wymienił, ale są strony, które opisują gatunki grzybów niczym w atlasie grzybów, które udostępniają doniesienia innych osób, które ubogacają swoje wrzuty przepisami kulinarnymi, które skupiają się również na lasach, na drzewach, roślinności, czy widokach. I super, tyle stron, ale jednak różne charaktery i spojrzenia na grzybowy świat. Ja poszedłem w fotografię i rozległe opisywanie moich leśnych wypraw. ;)) Ale nie mam żadnego z góry założonego adresata moich treści.

Jeśli ktoś zna uczucie podczas wieczornego szykowania się na grzybobranie, radość wstawania, gdy jeszcze jest ciemno za oknem, wygląd i zapach lasu o wschodzie słońca, długie i dalekie wędrówki, ekscytowanie się każdym wypatrzonym grzybkiem, nie tylko tym, który trafia do kosza, ceni sobie leśną samotnię, a do tego lubi czytać o tych sprawach, to serdecznie zapraszam, moja strona jest po prostu dla innych zdrowo grzybniętych. ;))

Pyt. 4. Całość uzupełniasz pięknymi fotografiami grzybów prosto z lasu. Co najbardziej urzeka Ciebie w grzybach, czyli – mówiąc bardzo ogólnie – w połączeniu kapeluszy z trzonami? 

Pamiętam, jak w czasach podstawówki pojawiały się pierwsze sympatie i miłostki – wówczas mówiło się, że ktoś komuś się podoba, bo „ma w sobie to coś”, czyli coś ciężkiego do zdefiniowania i opisania. ;)) I ja mam chyba dokładnie to samo z grzybami, bo cholera mają właśnie w sobie to coś, przez co do nich tak lgnę. ;)) A dodatkowo urzeka mnie w nich to, co właśnie najczęściej widać w moich fotorelacjach z każdej wyprawy, czyli moc różnorodności kształtów i kolorów. Dla przykładu weźmy takiego borowika szlachetnego. Fotografuję je od bardzo wielu lat, mogę je fotografować każdego dnia i będę dalej uwieczniał je w pamięci aparatu bez cienia znużenia.

Ktoś mógłby zapytać, po co to robię, bo przecież borowik jak to borowik, każdy jest taki sam. No właśnie w tym rzecz, że dla mnie praktycznie każdy jest inny. Jeden brzydszy, drugi ładniejszy, jeden młodszy, drugi starszy, jeden szczuplejszy, drugi pulchniejszy, różne kolory, różne proporcje kapelusz-trzon, przeróżne kształty, jednakże to nie tylko o grzyba na zdjęciu chodzi, ale również o tło, czyli scenerię i otoczenie, a rosną one przecież w przeróżnych lasach, na różnych podłożach, w liściach, na igłach, przy kamieniach, wśród różnej roślinności, w różnym oświetleniu, pojedynczo, w grupach, w towarzystwie innych gatunków grzybów, itd., itp.

Jest tu tyle zmiennych sprawiających, że każdy owocnik borowika szlachetnego może na zdjęciu prezentować się zupełnie inaczej, że to nie jest do zrozumienia przez osobę… całkowicie normalną. ;)) Jasne, że nie każdy borowik szlachetny „zasługuje” na bycie sfotografowanym, ale w tym jest właśnie ta grzybowa zajawka, że motywacją jest znalezienie takiego, który będzie prezentował się ciekawie w oku aparatu. I tu uwaga! Piszę cały czas jedynie o borowiku szlachetnym, czyli o jednym tylko gatunku, a ile tych gatunków, tak bardzo różniących się od siebie, możemy spotkać w lesie? No właśnie – to jest wręcz niezliczona liczba różnorodności i możliwości! :))

Pyt. 5. Czym w ogóle jest dla Ciebie las i możliwość poznawania jego skomplikowanych zależności, w tym niezwykłego świata grzybów? Co daje Ci obcowanie z naturą i jakie korzyści płyną z pobytu w czeluściach przyrodniczej Świątyni? 

Hmm, pozornie łatwe pytanie, ale jednak nie do końca. Nie zastanawiałem się nigdy nad tym i nie znam odpowiedzi od tak. Ale być może nakłada się tu kilka kwestii. Oczywistym jest to, że głównie chodzi o miłość do grzybów, zatem spędzam chętnie czas w miejscach, gdzie mogę je spotkać. ;)) Jednakże faktycznie jest tak, że niezmiernie cieszę się, że grzyby spotyka się akurat w lesie, bo po prostu uwielbiam również w nim przebywać. W domu byłem jedynakiem, a całkiem niedawno odkryłem, że mam naturę introwertyka – nie ciągnę jakoś za bardzo do kontaktu z ludźmi, do rozmawiania, do spędzania razem z nimi czasu, już tak po prostu mam. Nie to, że jestem jakimś całkowitym dzikusem, który chętnie by siedział odizolowany od świata w jakiejś norze, ;)) bo można mnie spotkać u znajomych na grillu, czy urodzinowej posiadówce, ale z przyjemnością czasami uciekam od ludzi, od świata, od problemów dnia codziennego, od tego miejskiego hałasu i zgiełku, od tej ciągłej gonitwy za wszystkim, od obowiązków, itd.

I w tej ucieczce najlepiej sprawdza się właśnie las – to taka moja samotnia, mój azyl, moje miejsce, w którym mogę się zaszyć przed światem i robić to, co lubię najbardziej, w tempie, jakie mi najbardziej odpowiada, nie rozmawiając z nikim, być jedynie sam na sam ze sobą i czasami ze swoimi myślami, jeśli muszę jakiś temat sobie poukładać w głowie, aczkolwiek to akurat rzadko, bo właśnie po to wyruszam w las, aby zostawić wszystko za sobą, oczyścić umysł skupiając się jedynie na czystej przyjemności grzybowych poszukiwań. Mama czasami się mnie pyta, czy ja się tak nie boję samemu chodzić po lasach? Nie, właśnie w lesie czuję błogi spokój. :))

Pyt. 6. Od kiedy Marcin stał się „Zdrowo Grzybnięty”? Kto zaszczepił w Tobie gen grzybiarza? 

Być może tu zaskoczę Ciebie i innych czytelników, ale uważam, że nikt mi tego genu nie zaszczepił i to grzybowe zamiłowanie samo się wzięło i we mnie wykiełkowało. ;)) Uważam, że pod względem grzybowym moje dzieciństwo nie odbiegało w żaden sposób od normy – raz, może dwa razy na sezon podczas jesieni jechałem z rodziną do lasu na grzyby, czyli nic szalonego i niestandardowego. Nikt z rodziny również nie interesował się jakoś tak głębiej grzybami. Za dzieciaka w każde wakacje na 2 miesiące wyjeżdżałem do babci i dziadka na działkę w Rosanowie między Zgierzem a Ozorkowem i od najmłodszych lat, odkąd tylko pamiętam, kilka razy dziennie robiłem obchód działki, zaglądałem pod każde drzewo, pod każdy krzaczek wypatrując grzybów.

Jak podrosłem to zacząłem samodzielnie zapuszczać się już poza działkę, zwiedzać okoliczne niewielkie obszary leśne i również mógłbym takie spacery robić kilkukrotnie w ciągu dnia. Mało tego, blisko działki miałem takie małe miejscówki na koźlarze babki i borowiki szlachetne. Jak wypatrzyłem w nich młode owocniki to potrafiłem biegać z konewką i podlewać, aby rosły duże i piękne. ;)) A pamiętam jeszcze, że jak chodziłem z rodziną za grzybami i ktoś krzyknął z daleka, że coś znalazł, to biegłem do tej osoby ile tchu, potykałem się, przewracałem, wysypywałem niechcący grzyby ze swojego wiaderka, aby tylko móc zobaczyć, czy to jakiś ładny ten znaleziony grzybek – no taki świrnięty na punkcie grzybów byłem od najmłodszych lat. I to naprawdę samo przyszło.

A jako dowód mam takie porównanie. Otóż na wakacje na działkę wyjeżdżał ze mną również mój brat cioteczny i najczęściej razem ganialiśmy po lasach i dziurach, na rodzinne grzybobrania najczęściej także byliśmy zabierani razem, więc przez okres letni dorastaliśmy w sumie w tych samych warunkach. I co? On w lesie się nudził, od dzieciaka wolał jeździć na ryby, a ja totalnie na odwrót, więc nie ma żadnej reguły, można dziecku coś pokazać, ale ta fascynacja jednak musi przyjść sama.

Pyt. 7. Jak wyglądało Twoje pierwsze profesjonalne grzybobranie w życiu (z koszem, plecakiem, prowiantem i nastawieniem na kilkugodzinne chodzenie po lesie)? Jakie uczucia i emocje Ci towarzyszyły? 

Szczerze mówiąc, nie pamiętam dokładnie tego pierwszego razu, ani gdzie byłem, ani jak długo, ani jak byłem przygotowany, itd. Ale dasz wiarę, że tak profesjonalnie i samotnie zacząłem jeździć na grzyby dopiero jakieś około 8-9 lat temu, czyli jak miałem około 28-29 lat? Gdy byłem w wieku kilku i kilkunastu lat, miałem dużo styczności z grzybami na działce u dziadków i w trakcie sporadycznych rodzinnych grzybobrań. Później nastał okres studenckiego życia i weekendowych imprez, na działkę już nie chciałem wyjeżdżać, na rodzinne grzybobrania też nie zawsze miałem czas i ochotę. Dopiero jak miałem jakieś 25-28 lat, raz, może dwa razy do roku jeździłem z kolegą z liceum do lasu niedaleko Spały na jesienne podgrzybki i ta grzybowa radocha nieśmiało zaczęła wracać.

No i pamiętam, że olśniło mnie na jednej z pierwszych moich delegacji w nowej pracy, gdy wracałem do Łodzi gdzieś z woj. mazowieckiego, akurat przez Spałę i postanowiłem na chwilę zatrzymać się w znanym mi miejscu, rozprostować kości, a tam w ciągu kilku chwil w brzozowym młodniku trafiłem na grupkę pięknych koźlarzy pomarańczowożółtych, na koźlarze babki, na borowiki szlachetne – w dużej ilości i takie idealne, atlasowe, dorodne. ;)) To był okres, gdy zawsze i wszędzie zabierałem ze sobą kieszonkowy aparat cyfrowy (wcześniej robiłem zdjęcia kwiatom i owadom), natchnęło mnie i cyknąłem moje pierwsze zdjęcia grzybów, nie wiedziałem wówczas po co, ale momentalnie mi się to spodobało. ;))

I tu już sprawy potoczyły się bardzo szybko, bo w domu zacząłem w wyszukiwarce wpisywać różne frazy związane z grzybami i byłem w szoku, gdy zobaczyłem, że w Internecie jest pełno zdjęć grzybów i ludzie faktycznie je robią. ;)) Następnie trafiłem na stronę nagrzyby.pl, gdzie na forum założyłem konto, zacząłem przeglądać wątki, uważnie śledzić sytuację grzybową w okolicach Łodzi. No i wreszcie stało się! W głowie zaświtało mi kluczowe pytanie: Czy ja faktycznie muszę czekać na jesień, na rodzinę lub kolegów, ten jeden, czy dwa razy w roku, aby móc jechać do lasu na grzyby? ;)) Początkowo jeździłem do Nakielnicy za Aleksandrowem Łódzkim – do lasu który znałem, do którego najczęściej zabierała mnie rodzina na grzybobranie, a dopiero po jakimś czasie zacząłem kombinować z poznawaniem nowych lasów. Nie pamiętam szczegółów, ale ekscytacja na pewno była nieziemska. ;))

Pyt. 8. Dlaczego świat grzybów tak mocno Ciebie zafascynował? Przecież to dość czasochłonne i wymagające kondycji hobby. Trzeba dobrze poznać wiele gatunków grzybów, często wstać wcześnie z rana, pojechać do lasu i włóczyć się kilometrami, aby je znaleźć, dźwigać kosze, następnie obrobić zbiory w domu, itp. Czy zgodzisz się ze stwierdzeniem, że grzyby, tak jak lasy, drzewa i cała przyroda to fascynująca przygoda oraz ciągłe poznawanie/odkrywanie czegoś nowego do końca życia?

W oczach normalnego człowieka ogrom cierpienia w życiu takiego grzybowego świra jest naprawdę przytłaczający i nie do pojęcia. ;)) Dla przykładu moja żona, gdy zobaczy mnie w drzwiach po moim powrocie z lasu, potrafi rzucić tekstem typu, “że wyglądam, jakbym miał zaraz umrzeć”, a mimo to z mojej twarzy nie schodzi wówczas uśmiech. ;)) Bo jest tak jak piszesz: w wolny dzień wstanie jeszcze przed świtem; kilkugodzinne chodzenie, często po niełatwych terenach, nierzadko w wysokich temperaturach przy jednoczesnym pełnym zakryciu ciała chroniąc się przed kleszczami, komarami, strzyżakami sarnimi, chmarami muszek i innym latającym robactwem; dźwiganie koszy z grzybami, czasami toreb ze śmieciami; po wszystkim grzyby do obrania, ogarnięcie zdjęć i napisanie relacji na blogu, a to nie jest kwestia 5 minut, tylko czasami nawet 4-5 godzin.

Do tego dochodzi zmęczenie, czasami obolałe kolana i kręgosłup, nieraz kark i ból głowy od dźwigania naramiennej torby z aparatem, ciało pocięte przez komary, także wyciągane kleszcze. Nieraz po całym dniu leśnego buszowania wyglądam jak siedem nieszczęść i jestem mega zmęczony, ale wystarczy, że odpalę sobie zrobione zdjęcia i momentalnie pojawia się tęsknota za lasem i chęć przeżycia tego ponownie. ;)) Żona, jak na mnie tak popatrzy i posłucha moich opowieści, to zawsze kiwa głową i skomentuje, że nigdy tego nie zrozumie. I szczerze? Również nie do końca mogę to pojąć. ;)) Że pomimo tylu niedogodności, nadal tak ciągnie do lasu wielu z nas i nic nie jest w stanie zniechęcić nas do kolejnej leśnej wyprawy.

Zgadzam się jak najbardziej, że grzyby to ciągłe odkrywanie czegoś nowego – np. ja odkrywam, że z roku na rok wiem o grzybach coraz mniej. ;)) Brzmi to trochę nieprawdopodobnie, ale im więcej wiem, tym jednak mniej. ;)) Bo są gatunki, które do pewnego momentu identyfikowałem bez cienia wątpliwości, ale nagle dowiaduję się, że jest jeden, albo nawet więcej gatunków z tej samej rodziny, bardzo podobnych, których rozróżnienie wymaga już mikroskopową analizę zarodników, strzępków grzybni, zapachu, sposobu zabarwiania się, itd., co już zdecydowanie przerasta moje możliwości. Np. jeszcze tej wiosny jedno z moich zdjęć opisałem jako dzwonkówka wiosenna z pełną pewnością, aż trafiły się osoby mądrzejsze ode mnie, które zapytały się, czy to nie jest przypadkiem dzwonkówka kosmatotrzonowa, lub jeszcze jakaś inna, bo z dzwonkówkami to nie jest wcale taka prosta sprawa. No i poczytałem, popatrzyłem na zdjęcia w atlasach oraz w Internecie i odkryłem, że od przyszłego roku już pod żadną dzwonkówką się nie podpiszę. ;))

Pyt. 9. Grzybowe hobby zaszczepiasz nie tylko wśród wielu innych grzybiarzy, ale przede wszystkim u swojego kochanego synka, który już ma sesje zdjęciowe z dorodnymi okazami grzybów. Czy zabierasz Go na grzybowe wyprawy? Jeżeli tak to jak zabezpieczasz przed kleszczami, przez które wiele ludzi boi się zabrać swoje pociechy do lasu? 

Grzybowe wyprawy – to jeszcze za dużo powiedziane. Raczej takie spokojne, niedalekie spacery, podczas których żona prowadzi wózek z synkiem po ścieżce, a ja buszuję gdzieś po poboczach. Synek zaledwie 7-miesięczny, więc jeszcze wózka nie opuszcza, chyba że na chwilę na ręce, aby trochę więcej lasu zobaczył, więc jeszcze go niczym nie zabezpieczamy. Ale niestety nie mam złotego sposobu przeciwko kleszczom i nie ukrywam, że jak synek podrośnie i już będzie mógł o własnych siłach również zbaczać ze ścieżek, poruszając się między drzewami, to będę miał podobny problem do rozwiązania, co większość rodziców. Przez ostatnie lata przed lasem pryskałem na siebie chemię o nazwie Mugga.

Była całkiem skuteczna, bo kleszcze widywałem regularnie, praktycznie na każdym grzybobraniu chodziły mi po dłoniach czy ubraniu, ale w moją skórę wbijał się zaledwie jeden, czasami dwa kleszcze na rok, więc niewielki procent ze wszystkich spotkanych przeze mnie w lesie. Ale leśne ubrania po praniu nadal intensywnie śmierdziały tym środkiem i nie chcieliśmy z żoną, aby chemia unosiła się w powietrzu nad śpiącym synkiem, zwłaszcza że doskwierają mu pewne problemy skórne, więc tym bardziej nie chcieliśmy narażać jego młodej i wrażliwej skóry. Szukałem innego sposobu i zakupiłem niewielkie urządzenie emitujące ultradźwięki o częstotliwości, przy której stajemy się niewidzialni dla kleszczy – totalny niewypał, wystarczyło, że dłonie wkładałem w pierwsze lepsze liście lub grzebałem w drewnie szukając grzybówek, a już miałem na sobie kleszczowe wędrówki kilku sztuk.

Później przeczytałem o suplementacji witaminą B1, która zmienia zapach naszego potu i który dla kleszczy staje się nieatrakcyjny, wręcz odpychający. Kilka osób potwierdziło skuteczność tej metody, więc postanowiłem spróbować. Po trzech tygodniach codziennego zażywania witaminy, odważyłem się pierwszy raz wejść do lasu bez żadnego opryskiwania się i byłem zadowolony z efektu, bo w lesie, jak również po powrocie do domu nie widziałem ani jednego kleszcza. Niestety, następnego dnia rano zaczęła mnie mocno swędzieć pachwina kolana i okazało się, że siedziały w niej… aż 3 kleszcze. Zatem pierwszy test witaminy B1 oblany. ;)) Ale nie poddałem się, witaminę dalej zażywam, a tydzień później w trzech lasach spędziłem prawie 9 godzin, niekiedy przeciskając się przez naprawdę gęste zakrzaczenie i to w krótkim rękawku, i tym razem nie spotkałem ani jednego kleszcza, zarówno w lesie, jak i następnego dnia w mojej skórze, więc może coś z tego będzie przy dłuższym suplementowaniu. ;))

Ale czy synka będę chciał faszerować tabletkami od jego najmłodszych lat? Wątpię i nie mam pojęcia na dzień dzisiejszy, jaka metoda będzie najodpowiedniejsza i najskuteczniejsza w jego przypadku. Niemniej jakaś ochrona będzie konieczna, bo to, że udało mi się do tej pory uniknąć złapania jakiejś bakterii czy choroby pomimo wielu ugryzień, nie znaczy, że jemu się to nie przydarzy już przy pierwszym ugryzieniu, a chyba nie mógłbym sobie wybaczyć tego, że moje grzybowo-leśne hobby sprowadziło na synka jakieś choróbsko.

Pyt. 10. Które lasy najczęściej odwiedzasz i czy lubisz zapuszczać się w nowe, wcześniej nieznane obszary, czy raczej trzymasz się terenów, które znasz od wielu lat i wiesz, gdzie wyszukiwać poszczególne gatunki grzybów? Jaki asortyment w nich rośnie, zwłaszcza, jeśli chodzi o grzyby rurkowe, a jaki z „egzotyki”, którą spożywa niewielu grzybiarzy? 

Bardzo bym chciał zapuszczać się co chwilę w nowe obszary, poznawać wcześniej nieodwiedzane lasy i przed każdym nowym sezonem, mam co roku te same ambitne plany, które finalnie nie dochodzą do skutku. ;)) Bo tak, człowiek pracuje od poniedziałku do piątku, w weekend da radę wygospodarować najczęściej ten jeden dzień na las, lub czasami nawet nie i jest wybór: albo jechać w ten jeden dzień na pewniaka do znanego sobie lasu w znane miejscówki wiedząc, że można tam liczyć na mniejszy lub większy zbiór, lub szeroki wachlarz spotykanych gatunków do fotografowania, albo wybrać całkowicie nowy las, w którym może nie być zupełnie nic i tym samym stracić dzień, stracić wyjazd i wiedzieć, że trzeba czekać teraz kolejny tydzień, albo więcej, aby znów pojechać w las i mieć nadzieję, że tym razem kolejna wizyta zakończy się jakimś sukcesem.

Z uwagi na strach zaliczenia niewypału w nowym lesie, w zdecydowanej większości wybieram znane mi miejscówki. W ostatnich latach wypracowałem taka normę, że udaje mi się poznać 1-2 nowe lasy w ciągu jednego sezonu. Teraz będzie mi jeszcze trudniej odkrywać nowe obszary, gdyż wraz z pojawieniem się na świecie synka, przybyło też więcej weekendowych zajęć, spraw i obowiązków. Mam w okolicach Łodzi poznane lasy o różnym drzewostanie i różnych gatunkach grzybów w nich do obserwowania, czy zbierania. Dzięki temu, co tydzień mogę sobie zmieniać rodzaj lasu, aby sobie trochę urozmaicać wizualne doznania.

Po borowiki szlachetne i krasnoborowiki ceglastopore pojadę do lasu jodłowego, lub jodły z dębem. Po różne gatunki koźlarzy do lasu brzozowo-sosnowego, po koźlarki grabowe oczywiście do lasu liściastego mieszanego z przewagą grabu, a jeden lub dwa razy w roku podczas jesieni najdzie mnie ochota na koszenie podgrzybów brunatnych w klasycznym lesie sosnowym z mchem i jagodzinami, choć na ogół nie przepadam za lasami sosnowymi oraz nie lubię fotografować podgrzybów, bo uważam je za mało fotogeniczne.

Natomiast jeśli nastawiam się na fotografię, mam ochotę na różnorodność gatunkową i więcej żywych kolorów na zdjęciach, niekoniecznie na zbiór, chętnie udaję się do lasu bardziej liściastego mieszanego, bukowo-dębowo-grabowego, bo mam wrażenie, że w liściach jest jednak trochę więcej grzybowego życia. Niestety o jadalnej grzybowej „egzotyce” za wiele powiedzieć nie mogę, bo jeśli wiesz, to jestem grzybowym niejadkiem (totalny absurd w moim przypadku :-)) ). Od jakiegoś czasu przestałem się oszukiwać, że zasmakują mi grzyby, zbieram już jedynie gatunki rurkowe, które mogę ususzyć i zamknąć w słoiku, nie zbieram grzybów blaszkowych i przez to trochę mniej zwracam uwagę, w którym lesie można znaleźć jadalne i mniej zbierane gatunki.

Pyt. 11. Jak oceniasz grzybność odwiedzanych przez Ciebie lasów na przestrzeni wszystkich lat, w których jeździsz na grzyby? Grzybność wzrasta/spada, zmienia się skład gatunkowy grzybów, itp.? Dużo pewnie zależy od prowadzonej gospodarki leśnej, ale wiadomo też, że wraz z wiekiem drzewostanów, często zmienia się skład gatunkowy rosnących w nich grzybów. Do tego mamy coraz bardziej rozhuśtane warunki pogodowe. 

Ojjj, w moim odczuciu w ostatnich latach grzybność w moich lasach zdecydowanie spada i ten regres obserwuję już trzeci rok z rzędu i tak się składa, że od 2020 roku mówię sobie i sam siebie pocieszam, że „ten rok był tak słaby, że kolejny na pewno będzie zdecydowanie lepszy, bo przecież gorzej już być nie może”, a okazuje się, że jednak może. ;)) Mniej więcej w latach 2012-2014 przeżywałem fantastyczne chwile w Grotnikach, z których już w maju potrafiłem wyjść z lasu z ponad setką różnych koźlarzy.

W latach 2014-2016 przeprowadzałem oblężenie lasu jodłowego pod Pabianicami, w których było od groma borowików szlachetnych i ceglastoporych, a chyba w 2014 nazbierałem tam tyle tych drugich, że jak wysypałem je z koszy i reklamówki na stół na działce, to rodzina złapała się za głowę. Bodajże 2017 rok to istne szaleństwo z borowikiem szlachetnym, którego na skupie cena spadła nawet poniżej ceny podgrzyba brunatnego – z lasów świętokrzyskich były to ilości nie do wyniesienia i wszystko całkowicie zdrowe, ale szlechetne królowały wówczas wszędzie, również w łódzkich lasach.

Rok 2019 to poznanie przeze mnie pewnego lasu brzozowo-sosnowego za Głownem i to był akurat taki rok, że od końca wakacji do października wychodziło się z tamtego lasu na luzie z pełnym koszem wszelkich koźlarzy, lub czasami z pełnymi dwoma – no rosły dosłownie wszędzie, po kilkadziesiąt sztuk na kilku metrach kwadratowych, wręcz wysypywały się z lasu i porastały pobocza głównych dróg leśnych. A że uwielbiam wszelkie koźlarze za ich dostojność i postawę, zapamiętałem ten okres jako jeden z najlepszych w moim grzybiarskim życiu. No i przyszedł nieszczęsny rok 2020 i od tamtej pory nie wydarzyło się absolutnie nic spektakularnego i wartego odnotowania. Do lasu za Głownem niemalże nie jeżdżę, bo widzę z doniesień zaufanego znajomego, że tam nic się nie dzieje już trzeci rok z rzędu.

Grotniki są suche od wielu lat. Pod Pabianicami czasami jest rzut borowika szlachetnego, ale najczęściej wszystko z lokatorami, a nigdy już mi się nie udało w tym lesie spotkać choćby połowy ilości ceglastoporych, co w 2014 roku. Mam też pewne miejsca w okolicach Koluszek na borowiki, ale tam również jest raz lepiej, raz gorzej, ale zdecydowanie już poniżej pewnej normy. Rok 2021 był dla mnie słaby już od wiosny, a jak coś się pokazywało, to od razu było robaczywe i wyczekiwałem z utęsknieniem jesiennego wysypu, bo wydawało mi się, że wówczas przyjdą chłodniejsze i wilgotniejsze dni, to na bank grzybki ruszą i wreszcie będą zdrowe. No i we wrześniu ruszyły, owszem, ale nie wszędzie, nie w dużej ilości, i co najgorsze – robaczywe było wszystko, nawet podgrzyby. Na tyle mnie ten fakt rozczarował, że pod koniec września zawiesiłem kosze na kołku i zakończyłem sezon.

Natomiast rok 2022 rozpoczął się obiecująco i okres smardzowy wspominam raczej pozytywnie w porównaniu do lat poprzednich, bo w moich corocznych miejscach było sporo smardza stożkowatego, naparstniczki czeskiej, smardza półwolnego, a i udało się odkryć kilka nowych punktów na te gatunki. Co prawda kolejny rok nie znalazłem smardza jadalnego, czy naparstniczki stożkowatej, ale i tak nie było źle. Po okresie wiosennych grzybków wyczekiwałem tych tradycyjnych rurkowych gatunków, bo zwykle już w maju namierzałem pierwsze krasnoborowiki ceglastopore, borowiki usiatkowane i koźlarze babki czy pomarańczowożółte, ale w tym roku ich pojawienie opóźniało się tygodniami i pierwsze z tych gatunków spotkałem dopiero w połowie czerwca i to jedynie pojedyncze sztuki.

I taki stan trwał do początku sierpnia – coś tam się znalazło, niektórym dopisało szczęście, ale szczerze mówiąc, gdyby nie jeden czerwcowy wyjazd do lasów świętokrzyskich, to bym w tym roku nie miał odhaczonego jeszcze ani jednego pełniejszego kosza grzybów. Początek sierpnia to letni wysyp, ale taki, że dla niektórych mało zauważalny – grzyby nie wszędzie i robaczywe. Teraz grzybowa przerwa, ale warunki zrobiły się chyba idealne: wilgotno, ale i gorąco, więc parno, w lesie miejscami tak czuć grzybnię, że aż nos wykręca. ;)) Więc na wrzesień patrzę z optymizmem i mam cichą nadzieję, że po jesieni będę mógł stwierdzić, że ten rok jednak nie był taki zły.

Więc tak, w ostatnich latach w odwiedzanych przeze mnie lasach widzę zdecydowany spadek grzybności. Nie wiem, czym to może być spowodowane? Znam opinie innych osób o prowadzeniu dewastacyjnej gospodarki leśnej, jednakże akurat w tych moich lasach tego nie zauważam, poważnie. Pogoda? Być może, bo faktycznie ostatnio jest coraz bardziej zmienna i potrafi się zmienić z jednej skrajności w drugą skrajność i to z dnia na dzień, aby za dwa dni ponownie przechylić się w stronę tej pierwszej skrajności, obłęd.

Zmiany składu gatunkowego w lasach raczej nie zauważam, tzn. raz jest więcej jednego gatunku, a raz innego, normalne i raczej nie widzę tu żadnej stałej tendencji. Natomiast w okolicach miasta Piątek widać, że z roku na rok coraz liczniej pojawia się złotoborowik wysmukły – są różne opinie na jego temat, że ponoć może wypierać nasze rodzime gatunki, jednakże mnie on akurat cieszy, coś świeżego i innego, oraz rośnie on głównie w lasach sosnowych, a ja za podgrzybami aż tak bardzo nie przepadam i – według mnie – amerykaniec jest o wiele bardziej fotogeniczny. ;))

Pyt. 12. Część polskich nazw gatunków grzybów, które funkcjonowały przez wiele lat zmieniono, tłumacząc to lepszym dostosowywaniem nazewnictwa polskiego do nazw łacińskich. Czy znasz atlas lub portal/stronę internetową, w których możemy sprawdzić, jakie gatunki mają obecnie nowe nazewnictwo? Osobiście – chociaż jestem jak najbardziej za coraz rzetelniejszym i dokładniejszym opisywaniem gatunków grzybów, łącznie z ich nazwą, trudno mi jeszcze mówić i pisać o podgrzybach (wcześniej podgrzybkach) lub krasnoborowikach ceglastoporych (wcześniej borowikach ceglastoporych) albo krwistoborowikach szatańskich (wcześniej borowikach szatańskich), chociaż wiem, że z czasem przyzwyczaimy się do nowych nazw. Obecnie nie mam problemu np. z siedzuniem sosnowym vel. szmaciakiem gałęzistym, ale nie ukrywam, że na początku miałem spory opór do stosowania tej nazwy.

Na szczęście ja szmaciaka gałęzistego poznałem dopiero wtedy, gdy już był siedzuniem sosnowym, więc przynajmniej z nim nie miałem tego problemu. ;)) Wiesz co, jestem rozdarty w tym temacie, bo ta ostatnia zmiana na tyle namieszała wśród wszystkich popularnych dla większości grzybiarzy gatunków grzybów, że większość grzybiarzy nie może przestawić się z nazw potocznych na te bardziej oficjalne i unikatowe. Ta zmiana wprowadziła chaos, który minie dopiero za kolejne pokolenie ludzi. ;)) Na tyle była ona dla mnie pewnego rodzaju ‘szokiem’, że w zeszłym roku buntowałem się i uparcie nie używałem tych nowych „durnych” nazw. Trochę takie na siłę dopasowywanie naszego języka do nazw łacińskich. Zobacz, jaki był porządek, gdy każdy borowik był borowikiem, wszystkie po kolei alfabetycznie, proste do znalezienia w atlasach, w spisach treści, w indeksach, a teraz pododawali multum przedrostków.

To samo z podgrzybkami – do tej pory wszystkie podgrzybki były podgrzybkami, a teraz nagle jakiś suchogrzybek, czy śmieszny parkogrzybek, a używany od pokoleń najpopularniejszy dla wszystkich grzybiarzy podgrzybek, nagle ma być podgrzybem. W koźlarzach też dziwna zmiana – wszystkie to nadal koźlarze, ale uznali, że akurat koźlarza grabowego trzeba przemianować na koźlarka grabowego. W tym roku już zacząłem stosować te nowe nazwy, ale tylko i wyłącznie dlatego, że trochę ludzi śledzi mojego bloga, więc niech na nim pojawiają się jak najaktualniejsze informacje. Ale samą zmianę krytykuję. Może i ma ona jakiś sens, jakieś większe znaczenie, ale nie jestem żadnym grzyboznawcą, mykologiem, genetykiem, czy innym badaczem i mądrą głową, dlatego oceniam tę sytuację z perspektywy bardziej tego zwykłego szarego grzybiarza-hobbysty i według mnie, wprowadzi ona chaos nie na lata, a na kolejne pokolenie.

Pyt. 13. Jakie smakołyki najchętniej przyrządzasz z grzybów? Czy wolisz potrawy z grzybowej świeżyzny, czy raczej inspirują Cię marynaty, susz lub mrożonki, które w dużym stopniu po rozmrożeniu, imitują świeżyznę? ;)) 

Aż dziwne, że jeszcze Ci umknęła ta informacja i że w ogóle pytasz mnie o jedzenie grzybów. ;)) Przy każdej okazji podkreślam i wręcz się żalę, że jestem chyba największym grzybowym niejadkiem wśród wszystkich grzybiarzy na świecie. ;)) Serio. Po pierwsze – w kuchni mam dwie lewe ręce i zupełnie nie ciągnie mnie do kucharzenia, a po drugie – po prostu nie lubię grzybów, dasz wiarę? ;)) (To rzeczywiście ewenement, ale daję wiarę, że tak jest). ;)) Tzn. powiedzmy, że jak jesteśmy z żoną gdzieś w restauracji, czasami wybiorę sobie potrawę z jakimś dodatkiem grzybowym i muszę powiedzieć, że wówczas zajadam się tymi grzybkami, ponieważ to jest całkiem smaczny dodatek do dania. Uwielbiam zupy grzybowe – żona robi taką zupę, że mieli moje suszone grzybki i dzięki temu jest mega aromatyczna, ale jeśli z zupy wyłowię pełniejszy kawałek grzyba, to go odkładam na brzeg talerza i go nie ruszę. ;))

Ostatnio zrobiła makaron z sosem z kurkami ( kupionymi w markecie, bo w sezonie nie chodzę na ogół za kurkami ;)) ) – również się zajadałem. Jajecznicę ze smardzami stożkowatymi, czy również z kurkami uważam za przepyszne. Ale na tym koniec. Przez wiele lat robiłem sporo podejść, aby coś postarać się pokombinować kulinarnie z grzybami, bo jak to możliwe, że ja, taki zdrowo grzybnięty, nie lubię i nie jem grzybów. Jadłem muchomora czerwieniejącego, czernidłaka kołpakowatego, gęśnicę wiosenną, gąsówkę fioletowawą, czubajkę kanię, różne gołąbki, ale za każdym razem był grymas na twarzy przy każdym kęsie i chyba w zeszłym roku pogodziłem się z tym, że trudno, nie lubię grzybów i tyle, przestałem się katować i oszukiwać. ;)) Ale moja najgorsza jajecznica w życiu? To ta z maślakami zwyczajnymi. ;)) Chyba dwa lata temu znalazłem takie ładne maślaki, że nie mogłem im odpuścić, zebrałem je i wrzuciłem z jajem na patelnię – no ta śliska potrawa była tak obrzydliwa i paskudna, że po kilku kęsach podziękowałem, bo autentycznie mi się cofało. ;))

Jest jeszcze inna kwestia, że odpuściłem pichcenie z grzybami. Najzwyklejszy brak czasu. Bo wyobraź sobie. W lesie siedzę czasami 8-10 godzin, wracam zmęczony, wypadałoby chociaż na chwilę zmrużyć oko, ponieważ zasypiam na siedząco już podczas kawy po powrocie z lasu. A tu trzeba grzyby obrać do suszenia. Do tego oczywiście dochodzi selekcja zdjęć i ich obrobienie, a następnie ogarnięcie tekstu, opisanie gatunków grzybów na zdjęciach, udostępnianie relacji na grupach – najczęściej to mi zajmuje od 3 do 5 godzin. Do tego mam przecież jeszcze inne zajęcia, inne obowiązki, kiedy miałbym wejść do kuchni i uczyć się robienia potraw z grzybów? Jak jeszcze nie było Kubusia, czasami całą sobotę siedziałem w lesie i do domu przywiozłem kilka różnych gatunków do spróbowania, ale nie miałem czasu i sił zrobić z nich czegoś od razu, więc wkładałem je obrane do lodówki, ale niedzielę znowu przesiedziałem w lesie i znowu grzybów nie ogarnąłem, a w poniedziałek najczęściej szły już do kosza. Dlatego na lepsze dla wszystkich wyszło, że przestałem zbierać gatunki, których się nie suszy – ja już się nie spinam i nie katuję, natomiast z pozostawionych grzybków w lesie, być może ktoś inny się ucieszy i kulinarnie skorzysta. ;))

Pyt. 14. Porozmawiajmy o grzybowych „zmorach” dla grzybiarzy. Są to najczęściej larwy owadów, które potrafią opanować bardzo dużą ilość grzybów (zwłaszcza prawdziwków) lub leśne „pchełki”, czyli skoczogonki. Zauważyłem, na podstawie własnych obserwacji, że te drugie lubią masowo atakować grzyby po bardziej obfitym deszczu, natomiast żarłoczne larwy najchętniej preferują ciepłą aurę z dużą wilgotnością powietrza. Niemniej uważam, że są partie lasu, w których grzyby są zawsze zdrowsze i takie, gdzie znacznie częściej znajduję grzyby robaczywe, nawet, jak warunki wydają się być mniej korzystne dla leśnych „zmor”. Jakie są Twoje spostrzeżenia/doświadczenia w tym przedmiocie?

Moje wszystkie jakiekolwiek spostrzeżenia, czy teorie na tematy około-grzybowe w ostatnich latach legły boleśnie w gruzach. ;)) Np. do jakiegoś czasu uważałem, że jeśli pierwsze tygodnie/miesiące roku będą wilgotne, co chwilę śniegi i deszcze, to sezon smardzowy będzie obfity, a wilgoci starczy również na pierwszy wiosenny wysyp gatunków rurkowych. Nic bardziej mylnego. ;)) Nie pamiętam, czy to było rok temu, czy dwa lata temu, ale jakoś do marca/kwietnia śniegi non stop przeplatały się z odwilżami i deszczami. Jak tylko przyszło wiosenne ciepło i słońce przygrzało, to w kwietniu/maju lasy były tak spalone, że czułem się, jakby to był lipiec, a nieliczne smardze ledwie co wzeszły, to od razy były suszone. ;)) No i rok temu padła moja teoria o tym, kiedy czerwie tak licznie atakują grzyby. Z moich obserwacji wynikało, że dzieje się to wtedy, gdy jest bardzo ciepło i bardzo sucho. Tłumaczyłem sobie, że te wszystkie larwy wchodzą w grzyba, bo pewnie są w nim jeszcze jakieś resztki wilgoci. ;))

No i zeszły rok był grzybowo kiepski, mało pozbierałem od wiosny do późnego lata, wszystko było robaczywe, bo właśnie przeważały okresy suszy. Pocieszałem się, że zaraz będzie wrzesień, spadną jesienne deszcze, zrobi się chłodniej, to nie dość, że wyskoczą grzybki w dużej ilości, to zapewne będą wszystkie zdrowe i będzie pięknie… I znowu nic bardziej mylnego. ;)) Faktycznie zaczęło popadywać, zrobiły się przystępniejsze temperatury, w połowie września, wreszcie wyskoczyły podgrzyby, ale – po pierwsze, nie było jakiegoś super wysypu, grzyby nie występowały we wszystkich lasach, a po drugie – były straaasznie robaczywe.

Jak już wspomniałem w którejś poprzedniej odpowiedzi, na tyle rozczarowała mnie ta sytuacja, że zakończyłem sezon. I nie żałowałem, bo obserwowałem doniesienia innych, z których wynikało, że kiepska sytuacja utrzymywała się do końca sezonu, czyli bez szału ilościowego i dużo grzybów było zaczerwionych. Zatem na dzień dzisiejszy nie mam absolutnie żadnej teorii i przestałem w ogóle o tym myśleć – po prostu godzę się z tym, że z jakiegoś powodu są okresy, w których grzyby są robaczywe i tyle. Czasami nawet odpuszczam zbieranie, a skupiam się jedynie na fotografowaniu, bo jeśli już zbieram grzyby do suszenia to chciałbym, aby były one idealne, a nie zdewastowane zabawą w wycinankę. ;))

Ale jest pewien rodzaj atakowania grzybów przez larwy, którego już całkowicie nie rozumiem. Na szczęście, najczęściej zdarza się on w świętokrzyskich lasach i wówczas w danym momencie larwy atakują w ten sposób tylko jeden wybrany gatunek: z reguły wszelkie koźlarze, ale spotkałem się z tym również w przypadku krasnoborowika ceglastoporego. To jest wówczas taka plaga, że nie ma sensu schylać się po dany gatunek. Chodzi o taką sytuacje, gdy larwy wchodzą w hymenofor, czyli siedzą w rurkach od spodu kapelusza i tylko tam. Trzony są zdrowe, miąższ kapelusza też.

Podnosisz grzyba, odcinasz spód trzonu – zdrowy, spoglądasz na rurki, a tam sporo miniaturowych dziurek z odbarwioną otoczką wokół nich, więc przekrawasz kapelusz i widzisz, że w hymenoforze czerwiowa imprezka trwa w najlepsze. Strasznie przykra sprawa, bo znajdujesz piękne grzyby w dużej ilości, ale wszystkie w danym gatunku nadają się do odrzucenia, ponieważ każdy jeden jest z robalami w rurkach. I poważnie – mogą w danym momencie rosnąć borowiki szlachetne, krasnoborowiki ceglastopore, maślaki żółte, rozmaite koźlarze, wszystkie wymieszane między sobą, ale np. tylko koźlarze są w ten sposób zaatakowane i nie do ruszenia. Mega dziwne to dla mnie.

Natomiast tematu ze skoczogonkami niemalże w ogóle nie znam. Może o czymś nie wiem i może walnę jakąś bzdurę, ale te robaczki spotykam bardzo, ale to bardzo rzadko, jak sobie siedzą w dużej ilości pod kapeluszem – wówczas wystarczy jedno dmuchnięcie, żeby się ich pozbyć co do jednego. Grzyb trafia do kosza, a ja idę dalej, nie widzę z nimi problemu. ;))

To dobrze, ponieważ u mnie w niektórych lasach Dolnego Śląska skoczogonki potrafią tak silnie zasiedlić owocniki grzybów, że trzeba je pozostawić w lesie. Za to nie notuję “jednogatunkowego syndromu hymenoforowych larw”. ;))

Pyt. 15. Zmorą są też coroczne zatrucia grzybami, zwłaszcza muchomorem zielonawym (dawniej sromotnikowym), pomimo, że jest to gatunek bardzo charakterystyczny, ale też zmienny w wyglądzie i ubarwieniu. Znając jednak dobrze kilka jego podstawowych cech, nie sposób go pomylić z gołąbkami o zielonych barwach kapeluszy, gąską zielonką, gąską liściowatą, pieczarkami czy czubajką kanią. Może dla przypomnienia, powiedz kilka zdań o najbardziej istotnych cechach w zewnętrznym wyglądzie muchomora zielonawego i stanowiskach, w których możemy go znaleźć.

Oj, niestety tak, co sezon do mediów przedostają się bardzo zbliżone do siebie historie o śmiertelnych zatruciach grzybami, w dużej mierze wywołane właśnie spożyciem, wspomnianymi przez Ciebie muchomorami zielonawymi. Nie będę jednak ukrywał, że nie potrafię sobie wyobrazić, z jakim innym jadalnym gatunkiem i w jakiej sytuacji bywa on faktycznie przez ludzi mylony, bo jest po prostu inny. Mówi się, że najprawdopodobniej musi być przez pomyłkę zebrany, gdy jest to jeszcze młody, niewyrośnięty i nie w pełni rozwinięty owocnik. Jednakże już wówczas powinna zapalić się grzybiarzom czerwona lampka, że np. blaszki zasłonięte są błonką ochronną (która w dorosłym owocniku tworzy pierścień pod kapeluszem), lub też podstawa trzonu wyrasta z pochwy, często o dość sporych rozmiarach. Bardzo żałuję, ale niezwykle rzadko go spotykam, a uważam go za bardzo atrakcyjnego grzybka do fotografowania, głównie w takiej postaci średnio-rozwiniętej.

Jego zielonawy kolor kapelusza potrafi być dość zmienny, bo bardzo często jest to taka zieleń oliwkowa, ale i potrafi mieszać się z odcieniami szarości, z bielą, czy przechodzić w taki jakby lekko złoty złamany żółcią – tak przynajmniej kojarzy mi się taka jego sporadyczna barwa. Za każdym jednak razem jest on identyfikowalny z daleka, jednoznacznie i bez cienia najmniejszej wątpliwości. Również żałuję, że nie mam z tym gatunkiem ani jednej, powtarzalnej co roku, takiej stałej miejscówki, na której mógłbym je obserwować w każdym kolejnym sezonie. Za każdym razem spotykam je gdzieś indziej i niestety, najczęściej jest to spotkanie go raz na rok. I tak się składa, że w tegorocznym sezonie chyba już wyrobiłem normę, gdyż właśnie na ostatnim spacerze spotkałem 2 owocniki, ku mojemu zaskoczeniu – w lesie jodłowym, a przynajmniej te jodły były dookoła w najbliższym otoczeniu. Wcześniej widywałem je też w lesie jodłowo-dębowym, ale najczęściej jednak w lasach liściastych, w których przeważały dęby, buki czy graby.

Muchomor zielonawy to dla mnie bardzo ciekawy grzybek do obserwacji, ale wielki apel do ludzi: odpuśćcie tym najmniejszym grzybom – nimi się nie najecie, a wówczas mimo wszystko łatwiej jest o pomyłkę. Przyglądajcie się każdemu podejrzanemu grzybkowi 5 razy, zanim włożycie go do kosza; a jeśli macie chociażby najmniejszy cień wątpliwości – zostawcie go, nie warto ryzykować zdrowiem, lub nawet życiem. Przyjmujcie z dystansem i zdrowym rozsądkiem jakieś grzyby zebrane przez sąsiada, znajomego, czy kogoś z rodziny i samemu dokonajcie oceny ich gatunku. Doskonale wszyscy wiemy, że bardzo dużo zatruć następuje po zjedzeniu właśnie muchomora zielonawego – jeśli nie czujesz się jakimś bardzo wprawnym grzybiarzem, zajrzyj proszę do atlasu – książkowego lub nawet internetowego, albo chociaż wpisz „muchomor zielonawy” w wyszukiwarce internetowej i przejrzyj zdjęcia. Być może kilka takich zasad ostrożności uratuje czyjeś życie, lub nawet życie całej rodziny.

Pyt. 16. Obfitość występowania grzybów daje niektórym ludziom okazję do sezonowego zarobku. Grzyby są zbierane w celach handlowych w dużych ilościach i sprzedawane w punktach skupu grzybów. Nie ma nic w tym złego, to możliwość podreperowania domowego budżetu. Jednak punkty te skupują także grzyby bardzo robaczywe, w których często postępują już procesy gnilne, szkodliwe dla zdrowia człowieka. Później wszystko jest suszone, mielone i sprzedawane jako susz (krajanka) lub ładowane do grzybowych zupek… Wydaje mi się, że etyka i kodeks honorowy grzybiarza dla sprzedających/kupujących grzyby faszerowane larwami w punktach skupu nie istnieje. Liczy się wyłącznie zysk. A może nie ma w tym złego, tylko się czepiam? Jakie masz zdanie na te tematy?

Mam dość zbliżone zdanie na ten temat. Uważam, że w dzisiejszych czasach, w szeroko rozumianej branży żywnościowej, jeśli czyjś byt jest uzależniony w dużej części ze sprzedaży lub produkcji żywności, wówczas znikają wszelkie zasady etyki i jakieś kodeksy honorowe, ponieważ aby zarobić, to trzeba iść w ilość, wyróżnić się na tle konkurencji, być bardziej wydajnym. Tak samo mamy coraz więcej chemii w rolnictwie, czy hodowli zwierząt, bo wszystko ma rosnąć jak najszybciej i być jak największe, aby szybko sprzedać i aby już hodować kolejną partię. Jak czyjś budżet domowy jest mocno zależny od biznesu grzybowego, to niestety, bardzo często ten ktoś będzie po prostu naginał wszelkie zasady, gdyż ma przecież rachunki domowe i kredyty do spłacenia. Dlatego na skupach bierze się wszystko jak leci i dlatego w marketowych grzybach paczkowanych, tyle razy widujemy po prostu sito – to jest masówka, gdzie nikt nie będzie tracił swojego cennego czasu na przypatrywanie się, czy jest tam jakaś dziurka, czy jej nie ma?

Tu liczy się wielkość, tu liczy się ilość, tu liczy się waga, tu liczy się pieniądz. Cztery osoby z obrzydzeniem odłożą paczkę z dziurawymi grzybami na półkę, ale co piąty klient weźmie i kupi, bo albo nie zauważy, albo akurat robaczywe grzyby mu nie przeszkadzają, towar i tak zejdzie z magazynu. Taki ktoś jak ja, bardziej trzyma się pewnych zasad. Ja mam swoją pracę, więc za grzybami chodzę dla hobby, sportu, zabawy i przyjemności. Nie lubię jeść grzybów, więc tym bardziej nie zamierzam na siłę do kosza pakować robaczywych grzybów. Dla mnie zupełnie nieistotny jest fakt, ile suszonych grzybów będę miał po sezonie. Ile będzie to będzie. Coś tam zawsze się uzbiera, trochę pójdzie do rodziny, a czasami z nudów wystawię ogłoszenie na olx, albo ktoś zgłosi się do mnie poprzez mojego bloga z zapytaniem, czy nie mam przypadkiem nadwyżki grzybowej?

W ostatnich latach zgłosiły się do mnie dwie restauracje w różnych sezonach, które wówczas wykupiły ode mnie niemalże całe zapasy. W tym roku ze zbiorami jest słabo, zdecydowana większość słoików świeci pustkami, ale to na pewno nie sprawi, że nagle zacznę zbierać byle jakie grzyby, stare i z bogatym życiem wewnętrznym, aby tylko te słoiki zapełnić, a później sprzedać. Ale to właśnie zależy, kto jakie ma motywacje, by zbierać i sprzedawać grzyby. Ja z tego nie żyję, mi na tym nie zależy, a że jestem trochę idealistą i pedantem, u mnie dziurawego grzyba nie uświadczysz. A na skupach i w marketach jest tak jak jest i tego się raczej nie zmieni. Zmiana powinna wyjść od ludzi kupujących grzyby, czyli klientów końcowych – jeżeli bardziej by im zależało, aby grzyby były najwyższej jakości, gdyby zwracali baczniej uwagę na jakość grzybów w marketach czy na innych rynkach, nie kupowaliby robaczywych grzybów. Może wówczas w punktach skupów grzybów, również bardziej dbaliby o to, jakie grzyby wprowadzają do obrotu. Tylko, czy wtedy zajmowaliby się skupem grzybów ze znacznie ograniczoną ilością grzybów? No właśnie.

Pyt. 17. Grzybobranie to wspaniałe hobby, niemniej istnieje też druga, niechlubna strona grzybobrań, której autorami są niestety ludzie. Przekopywanie ściółki w celu wyzbierania ledwie widocznych owocników, zaśmiecanie, pozostawianie nieczystości na widoku, niszczenie owocników grzybów niejadalnych/trujących czy wreszcie wjeżdżanie samochodami w środek lasu lub wrzaski jak na stadionie piłkarskim to tylko część głównych grzechów pseudo-grzybiarzy. Według mnie, ludzie wciąż nie doceniają faktu, że możemy – co do zasady – zbierać grzyby w dowolnych ilościach i wszędzie – poza rezerwatami, Parkami Narodowymi i wyłączonymi sektorami lasów z innych powodów. Jak myślisz – skąd to wynika i co należałoby zrobić, aby ograniczyć brak kultury na grzybobraniach oraz brak szacunku do lasu i jego skarbów. Wiem, że to temat złożony i trudny, ale nie można o nim nie wspomnieć…

Ten temat jest jeszcze trudniejszy do poprawy, niż robaczywe grzyby w sprzedaży, bo w przypadku skupów, można by było np. wprowadzić jakieś odgórne kontrole i kary za rozprowadzanie żywności wątpliwej jakości. Ale jak w lesie kontrolować kulturę ludzi? Przecież nie zostanie powieszona kamera na każdym drzewie, albo nie będzie jakiś leśnik chodził za każdym człowiekiem, żeby upominać go przy złym zachowaniu, lub złapać go za rękę, gdy rzuci pustą puszkę po wypiciu browara. Jest wśród grzybiarzy dużo osób, które dbają o stan lasów i chwała im za to, ale niestety jest też cała rzesza grzybowej patologii – przepraszam, ale nie potrafię tego inaczej określić.

Śmieci w lasach, najczęściej puste puszki i butelki, głównie po alkoholach, to niestety prawdziwa plaga i mam wrażenie, że jest coraz gorzej. Obawiam się trochę, że ludzie tak długo nie będą szanowali natury, odwiedzanych lasów, że powoli i systematycznie będzie coraz gorzej, aż w końcu jakaś władza wpadnie na jedyne możliwe rozwiązanie, czyli ograniczy wstęp do lasów, ilości zbieranych grzybów lub wprowadzi opłaty za możliwość zbierania grzybów w danym sezonie lub też znajdzie jeszcze jakiś inny sposób, aby tylko zniechęcić pewną część ludzi do leśnych wędrówek.

Gdy będą opłaty, to będą kontrole, mandaty, wówczas – być może – do lasu z czasem będą wybierały się tylko te osoby, które wiedzą jak się w nim zachować. A na ten moment nie widzę innego sposobu, jak taka trochę praca u podstaw, czyli oddolne działanie ludzi, którym zależy na uszanowaniu natury, poprzez zrzeszanie się, sprzątanie, nagłaśnianie i reklamowanie takiej postawy – jeśli ktoś oprócz zbierania grzybów zbierze też trochę śmieci, niech cyknie fotkę i się nią pochwali razem ze zdjęciami grzybów.

Nawet jeśli to nie nakłoni zbyt wielu osób do skopiowania takiego postępowania, to może przynajmniej uzmysłowi „śmieciarzom”, że co się przytargało ze sobą do lasu, nie powinno w nim pozostać. Śmieci w lesie irytowały mnie od zawsze, długo się zbierałem i dopiero w tym roku zmotywowała mnie pewna akcja na Facebook’u #ZabierzMnie, aby trochę tych śmieci z lasu powynosić. Bardzo mi się to spodobało, bo o ile grzybki mogą nie dopisać, o tyle śmieci sprawią, że z lasu nigdy nie wyjdzie się z pustymi rękami. :))

Akcja generalnie polega na tym, aby z każdej naszej leśnej wizyty zabrać ze sobą przynajmniej jednego napotkanego śmiecia. Jeśli zdecydowana większość grzybiarzy przyłączyłaby się do tej akcji, to lasy w szybkim tempie, miałyby szansę zostać oczyszczone. Ja mam taki charakter, że czegoś albo nie robię wcale, a jeśli robię, to na maksa, dlatego jeśli już wynosiłem z lasu śmieci, to nie tego jednego, a jedną reklamówkę, czasami też dwie reklamówki śmieci. ;)) Nawet jeśli bez grzybów, to satysfakcja gwarantowana.

Oczywiście zdjęcia śmieciowych zbiorów udostępniam też na swoim blogu, aby więcej osób zarażać takim podejściem i może uda nam się coś zmienić. Póki co nie ukrywam, że jest to trochę dołująca sytuacja, gdy dźwigasz już całą reklamówkę śmieci, a trafiasz na miejsce w lesie, gdzie i przyczepka mogłaby nie wystarczyć. Długa droga przed nami, ale nie ma co się zrażać, za to cierpliwie robić swoje i liczyć na to, że sytuacja zacznie się poprawiać.

Tutaj można by było chyba jakąś pracę napisać o przykładach, które podałeś w tym punkcie, a nie chciałbym skupiać się aż tak bardzo na negatywnych tematach związanych z leśnym włóczęgostwem. ;)) Niestety, w lesie jest obecne wszystko to, o czym wspominasz. Przede wszystkim edukacja i tłumaczenie tym pseudo-grzybiarzom przy każdej okazji, że nie jest w porządku to co robią – dali radę przytargać pełną butelkę z napojem, niech ją wyniosą pustą, skoro jest znacznie lżejsza. Niech zostawią najmniejsze owocniki ukryte jeszcze gdzieś pod liśćmi, bo i tak nawet się nimi nie najedzą, a te stare i przerośnięte niech zostawią do dłuższego rozsiewania się zarodników. Niech zachowają kulturę, ciszę i czystość, bo w lesie to oni są gośćmi. Inaczej naprawdę możemy doczekać się różnych ograniczeń i opłat, ale narzuconych już odgórnie.

Pyt. 18. Obecnie, dzięki Internetowi, grzybiarze mogą dzielić się z innymi ludźmi informacjami o grzybach, prezentować zbiory i poruszać wszelkie wątki dotyczące grzybów. Jednym z nich jest – często wywołujący emocje i żarliwe dyskusje – postulat dotyczący podawania namiarów na najbardziej grzybne rewiry w leśnych kompleksach. Niektórzy wręcz żądają podawania namiarów GPS. Inni kontrargumentują, że prawdziwy grzybiarz nie zdradza publicznie swoich miejscówek i awantura gotowa. Według mnie, ludzie nie do końca mają świadomość siły rażenia Internetu. Informacja o konkretnej miejscówce może dotrzeć do tysięcy osób i pozostaje na lata. W efekcie „nalotu” na dane stanowisko, możemy zastać pobojowisko, ponieważ nie wszyscy grzybiarze pozyskują grzyby zgodnie ze sztuką grzybobrania. Sam kiedyś przejechałem się na zdradzeniu miejscówki koźlarzowo-borowikowo-kurkowej pewnej grupie pseudo-grzybiarzy i nie popełnię tego błędu ponownie. Co o tym wszystkim myślisz?

Ha ha! Uwielbiam to, jak niektórzy wręcz wymagają, aby autor danego zbioru koniecznie o wiele dokładniej określił jego miejsce. ;)) Jestem absolutnie przeciwny temu, aby ktoś na kimś wymuszał, żeby ten wskazał dokładne miejsce zbioru. Dla mnie podanie okolic jakiegoś średniego miasteczka jest całkowicie wystarczające, aby dostać informację, że w danym regionie Polski pojawiły się grzyby i można próbować szczęścia. Dodatkowo jeśli wiem, jaki gatunek grzyba był zbierany i wiem, w jakim lesie ten gatunek lubi rosnąć (czasami już na zdjęciach grzybów jest widoczny rodzaj lasu), to istnieją pewne strony w internecie przeznaczone do sprawdzania rodzaju drzewostanu w lasach, i wówczas można określić, który las w obrębie wskazanego miasteczka jest warty odwiedzin. Ja tu jestem daleki od tego, aby używać sformułowań typu „prawdziwy grzybiarz nie zdradza swoich miejscówek” – bez znaczenia czy jestem, czy nie jestem prawdziwym grzybiarzem, to jest tylko i wyłącznie moja własna decyzja, czy chcę komuś zdradzić miejsce moich zbiorów czy nie i nikomu nic do tego.

Jestem za podawaniem przybliżonego rejonu, ale o podawaniu jeszcze bliższych namiarów niech sobie decyduje dany autor zbioru. Osoby, które wymagają dokładnych wskazówek, używają argumentu „przecież nie zjedzie się od razu cała Polska w Twoje miejsce i nie wyzbiera Ci grzybów”. Kurczę, cała Polska może nie, ale wystarczy, że kilka osób skorzysta z namiarów i będzie po miejscówce. Jadę do lasu, do moich miejscówek, aby uciec od ludzi, aby pobyć sam na sam z naturą, aby pozbierać grzyby, lub żeby je obserwować i fotografować. Nie po to moje miejscówki odkrywałem mozolnie przez kilka lat leśnego wędrowania, aby teraz je wykładać na tacy w Internecie. Jeżeli jakaś osoba żąda wskazania dokładnego miejsca dużego zbioru i publicznie otrzyma taką informację to wiadomo, że jak je pozna i mieszka w podobnych okolicach, to tam pojedzie, a razem z nią pewna ilość innych ludzi chętnych na grzyby, którzy również przeczytają informację o grzybnej miejscówce. Ludzi w licznych grupach grzybowych na Facebook’u jest po kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt tysięcy – niektórzy naprawdę nie zdają sobie sprawy ze wspomnianej przez Ciebie siły rażenia internetu.

Jeśli kogoś znam i wiem, że dana osoba szanuje las i życie grzybowe, nie przekopuje ściółki, zostawia przerośnięte owocniki, nie niszczy niejadalnych i trujących gatunków, nie wyrzuca śmieci, ma szacunek do gatunków pod ochroną, to mogę w prywatnej wiadomości udzielić bardziej szczegółowej informacji, ale podawanie naprawdę bliskich namiarów w sposób otwarty i publiczny, to z czasem jest grzybowe samobójstwo. I podkreślam, że jest to tylko i wyłącznie moja opinia i moje podejście, a jeśli ktoś chce zaprosić w „swój” las połowę województwa i nie widzi w tym nic złego – proszę bardzo, to jest naprawdę indywidualna decyzja każdego z nas.

Pyt. 19. Które grzybobranie w swoim życiu określiłbyś jako „zagrzybienie po uszy”, czyli takie, w którym ilość grzybów była wielokrotnie przewyższająca możliwości ich zbioru. W jakich to było lasach, jakie warunki pogodowe wtedy panowały, dzięki którym doszło do kumulacji owocników? 

Ojjj! Zdecydowanie za mało takich grzybobrań miałem w swojej grzybokarierze. ;)) Przy okazji innego pytania już je wymieniałem, ale do takich naprawdę szalonych grzybobrań zaliczyłbym borowiki szlachetne w lasach świętokrzyskich w 2017 roku i wszelkie koźlarze w okolicach Głowna w 2019 roku. Z borowikami w 2017 roku była taka akcja, że wchodziłem do lasu z dwoma największymi koszami, a po dwóch godzinach były tak pełne, że się z nich wysypywało. W drodze powrotnej do samochodu zostawiałem kolejne spotykane borowiki, bo nie było już dla nich miejsca, a i tak co chwilę z kosza wypadały szlachcice i trzeba je było na nowo układać. To była fizyczna masakra, bo nie dość, że ciężko i daleko, to jeszcze momentami dosyć mocno padało. Po dojściu do samochodu trzeba było trochę posiedzieć w środku, przeczekać większy deszcz, odtajać, zregenerować siły.

Następnie druga tura z kolejnymi dwoma koszami, które ponownie zostały szybko zapełnione i znowu powrót do auta. Później grzyby zbierałem już do wielkich toreb marketowych, a nawet i do wielgachnej niebieskiej torby z Ikei. No to był obłęd. I wszystko zdrowe. Oczywiście, mimo że miałem kilka suszarek, to nie dały rady ogarnąć takiej ilości, więc w kolejne dni zamieniałem się ze znajomymi w pracy na wina i worek ziemniaków ze wsi. ;)) Widziałeś kiedyś prawie 100 borowików w jednym obszarze? Widziałem kilka razy w życiu, ale w ostatnich sezonach coraz trudniej o takie widoki. Ja nigdy wcześniej i coś czuję, że nigdy więcej nie zobaczę. ;)) Aby najlepiej zobrazować to borowikowe eldorado: było tam też mnóstwo koźlarzy, podgrzybów i maślaków – nikt ich nie zbierał, aby nie marnować miejsca w koszykach. ;)) To było jakoś na przełomie sierpnia i września, było naprawdę mokro, ponieważ borowiki siedzące w mchu potrafiły już pleśnieć. Nie pamiętam, jaka sytuacja pogodowa panowała podczas wysypu koźlarzy w 2019 roku, ale nie było ani za sucho, ani za mokro.

Może nie zebrałem całego bagażnika koźlarzy, tak jak borowików w 2017, ale również zdarzyło się miejsce, w którym naliczyłem około 40-50 owocników. Także ciężko wspominam powrót z daleka do samochodu z dwoma największymi koszami wypełnionymi koźlarzami po brzegi, poukładanymi w taki sposób, aby się nie zsuwały z koźlarzowej górki i gdy szedłem specjalnie leśną ścieżką, co chwilę na samych poboczach z lasu, wręcz wysypywały się kolejne koźlarze. Nieprawdopodobne uczucie. Koźlarze babki, pomarańczowożółte, czarnobrązowe, brązowoszare, białawe – wszystkie zdrowe i dostojne, w idealnym stanie i wzroście. A najlepsze jest też to, że taki niesamowity pojaw trwał od końca sierpnia, aż do końca października. Ludzi w tym lesie było od groma – chodzili w nim każdego dnia tygodnia, w weekend było wielkie oblężenie, a ja potrafiłem przyjechać w niedzielę na kilka chwil bliżej południa i za moment wychodziłem z pełnym koszem koźlarzy. To był pierwszy rok, w którym poznałem tamten las i niestety, kolejne lata dla niego to już totalne bezgrzybie. Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze kiedyś powtórzyć w nim te wrażenia.

Pyt. 20. Pytanie z drugiej strony – które grzybobranie pamiętasz jako największy niewypał, w którym las podarował Ci przysłowiową figę z makiem, chociaż spodziewałeś się zupełnie innego grzybowego efektu? ;)) 

Ha ha! ;)) Niemalże co tydzień doświadczam właśnie takiego niewypału. ;)) Tak pół żartem, pół serio, bo ja naprawdę bardzo często wyobrażam sobie zbyt dużo w drodze do lasu, a później las sprowadza moje oczekiwania bardzo brutalnie w stronę rzeczywistości. ;)) Ale pamiętam, że jakieś 3 lata temu w czerwcu zastanawiałem się w piątek, czy w sobotę jechać do lasu świętokrzyskiego, czy gdzieś blisko do łódzkiego? Wybrałem las za Zgierzem, a w nim bardzo szybko okazało się, że jest sucho i nie ma dosłownie niczego.

Więc szybka decyzja, że szkoda tracić czasu, powrót do auta i poleciałem szybko… w świętokrzyskie rejony, bo tam to na pewno grzyby są. ;)) Do tamtejszego lasu wszedłem chyba jakoś po godzinie 8., a dla mnie to już zdecydowanie za późno, aby rozpoczynać grzybobranie. I tam równie szybko okazało się, że jest podobna sytuacja, co w lesie za Zgierzem, czyli sucho i bezgrzybie. ;)) W okolicach południa miałem już dosyć, było gorąco i duszno, byłem cały spocony, niewyspany, zmęczony nieprzygotowaną dalszą podróżą, więc poddałem się i wracałem do Łodzi, a po drodze, honor uratowały mi krasnoborowiki ceglastopore niedaleko Koluszek, ale i tak ten dzień zaliczyłbym do jednego z tych grzybowo najgorszych. ;))

Pyt. 21. Jak zapatrujesz się na odwieczne rozważania przez grzybiarzy wpływu pełni Księżyca na wzrost grzybów leśnych? Podczas każdego sezonu można przeczytać wiele mądrości ludu na ten temat. ;)) 

Pewnie ktoś się ze mnie teraz ponabija, ale czasami mam wrażenie, jakby trochę prawdy w tym wierzeniu było. ;)) ( Jestem poważny jak prawdziwek wypatrzony przez grzybiarza. ;)) ) Nigdy jakoś nie interesowałem się tym tematem, nie czytałem niczego naukowego, co by potwierdziło lub zaprzeczyło jego istnieniu. Ale zdarzają się takie dziwne przypadki, że np. w bezgrzybowym okresie dowiaduję się skądś przypadkiem, że tydzień wcześniej była pełnia i od razu wszystko dla mnie staje się jasne, czemu grzybów brak. ;)) Albo już kilka razy tak miałem, że była dobra pogoda dla grzybów, tj. wilgotno i ciepło, grzyby startowały coraz liczniej, jechałem do lasu i w radiu coś wspomnieli, że właśnie mamy po pełni, albo że pełnia w najbliższą noc i od razu w głowie taka myśl, że choć dopiero zaczyna się rzut grzybów to pewnie teraz się wszystko zatrzyma i będzie w lasach pustka.

Oczywiście traktuję to mocno z dystansem i bardziej dla śmiechu, ale… jak to rozumieć, że jakoś tydzień później faktycznie nie ma już po co do lasu jechać. ;)) Nie wiem, zapewne to jeden z wielu tzw. zabobonów z dawnych lat i daleko w nim do prawdy i naukowego potwierdzenia, ale z ciekawości sobie obserwuję zbieżność bezgrzybia z pełnią i czasami idealnie to się na siebie nakłada. Ale z drugiej strony, w ciągu całego głównego, wiosenno-jesiennego sezonu, tych grzybów więcej nie ma niż są, więc i nie trudno o zbieg okoliczności, że akurat będzie pełnia, gdy grzybów brak. ;))

( Z moimi obserwacjami na ten temat można zapoznać się klikając w link: http://server962300.nazwa.pl/wplyw-pelni-ksiezyca-na-wysypy-grzybow.html )

Pyt. 22. Jakie masz plany na następne lata grzybowego hobby? Które gatunki są na „celowniku” aby je zobaczyć w realu. 

Wiem, że są osoby, które tworzą sobie takie listy gatunków do odhaczenia, ale przyznam się, że ja nigdy takiej listy nie miałem i tworzyć jej nie zamierzam. Znając siebie, za bardzo bym się nakręcał i jednotorowo ukierunkowywał swoje leśne wyprawy i non stop bym się spinał i czuł rozczarowanie, gdy nadal nie udawałoby mi się spotkać tego, czy tamtego gatunku. Potrafię się cieszyć ze spotkanego tysięcznego zasłonaka, czy spotkanej milionowej grzybówki. ;)) Nigdy nie spotkałem np. okratka australijskiego czy mądziaka malinowego i nie wiem, czy kiedykolwiek będzie mi to dane, ale nie jest to na pewno rzecz, przez którą miałbym teraz wpadać w jakąś obsesję szukania tych gatunków. Raczej odwiedzam sobie na spokojnie różne lasy i cieszę się tym, co na bieżąco spotykam. Jedyne co, to z bardziej przyziemnych gatunków, życzyłbym sobie zdecydowanie częściej spotykać np. koźlarze czerwone, borowiki sosnowe, złotoborowiki wysmukłe, twardnice bulwiaste, monetki bukowe, czy chociażby smardze jadalne, bo bardzo rzadko je spotykam, a często bywają urodziwe i lubię je fotografować.

Pyt. 23. Kilka słów na temat mojego bloga, któremu 16 października stuknie 7 lat. ;)) 

I to jest to, o czym wspomniałem przy okazji innego pytania, że strony grzybowe na Facebook’u są między sobą mocno zróżnicowane, bo choć każda porusza podobną tematykę, to jednak traktuje ją w inny sposób, lub inaczej na nią patrzy. To samo tyczy się Twojej strony, choć jest to blog zewnętrzny poza Facebook’iem. W swoich tekstach poruszasz nie tylko grzybowe wątki, ale wspominasz również o lasach, ciekawych drzewach i pomnikach przyrody, o pogodzie. Wszystkie relacje ze swoich leśnych wędrówek okraszasz naprawdę dużą ilością zdjęć przedstawiających spotykane przez Ciebie piękno natury – zdjęcia są na tyle w pewien sposób charakterystyczne, że nawet gdyby nie miały Twojego podpisu w narożnikach, to chyba i tak bym poznał, że są one Twojego autorstwa. ;))

Widać po treści bloga, że jesteś człowiekiem z pasją i miłością do przyrody, co przekułeś w dużą wiedzę dzięki swojemu zaangażowaniu, a wpisy takich ludzi można czytać z czystą przyjemnością, bo nie są one niczym wymuszone, a wychodzą prosto z serca i czuć w nich pełen luz. Tekst, co trochę kolejne zdjęcia i opis na co patrzymy. Można poczuć, jakby ten spacer odbywało się po lesie osobiście i przy okazji można się czegoś ciekawego dowiedzieć, niczym spacer z przewodnikiem online. ;)) Dlatego super, że go tworzysz i oby kolejne 7 lat pisania było przed Tobą, a najlepiej, gdy będzie to wielokrotność liczby 7. ;))

Bardzo dziękuję Ci Marcinie za TAK PORYWAJĄCE I USKRZYDLAJĄCE ZDANIA! ;))

Pyt. 24. Na koniec poproszę Ciebie o prognozę na jesienny sezon grzybowy 2022? Czy będziemy mieć wielkie grzybowe widowisko w leśnym runie, czy pogoda pokrzyżuje plany i sezon będzie przeciętny oraz wymagający? 

Hmm… Gdybym nie był pesymistą, lub być może po prostu realistą twardo stąpającym po ziemi, to powiedziałbym, że… sierpień mieliśmy z okresami upalnymi, w których temperaturami podchodziły pod 35 stopni C, ale te okresy były przeplatane chłodniejszymi i deszczowymi dniami, przez co miesiąc ten zapamiętam jako tropikalny – gorący, ale i wilgotny, więc parny i duszny – a teraz na koniec miesiąca w moich rejonach przeszły kolejne deszcze i zapowiada się już chyba dłuższe ochłodzenie do okolic 20-23 stopni C w ciągu dnia, dzięki czemu wilgoć z leśnej gleby nie powinna aż tak szybko odparowywać. I wydawałoby się, że dzięki sierpniowej pogodzie oraz tej bieżącej na przełomie sierpnia i września, zapanowały chyba idealne warunki pogodowe, abyśmy mieli lada moment naprawdę obfitą grzybowo jesień.

Normalnie bym powiedział, że pojaw grzybowego szaleństwa powinien się zacząć gdzieś od drugiego tygodnia września, jednakże w okolicach 10 września… ma być znowu pełnia i wszystko diabli wezmą ha ha ha! ;)) A tak serio, pogoda daje duże nadzieje na to, że jesienny wysyp będzie ciekawy, jednak jak wspomniałem wcześniej, moje wszystkie dotychczasowe teorie ostatnio legły w gruzach, dlatego do tych optymistycznych przewidywań staram się tym razem podchodzić na chłodno, bo przez ostatnie 2 lata zapomniałem co to są porządne zbiory, a i ten rok – póki co jest zdecydowanie poniżej średniej oraz zorientowałem się, że jakość pojawu grzybowego rządzi się również innymi prawami, nie tylko pogodowymi, czy wilgotnościowymi, dlatego tym razem wolę niczego nie przewidywać, na nic się nie nastawiać, a po prostu Tobie Pawle oraz wszystkim grzybniętym czytelnikom oraz sobie samemu – a jakże – życzyć z całą mocą, abyśmy w kolejnych latach wymieniali między innymi jesień 2022, gdy ktoś się nas zapyta o najlepszy grzybowo sezon. ;))

 Z leśnymi, dendrologicznymi i mykologicznymi podziękowaniami, życzę Ci Marcinie wszelkiej pomyślności i grzybowej obfitości. Dziękuję za poświęcony czas oraz mistrzowskie zdjęcia grzybów, dzięki którym nasz wywiad pachnie lasem nawet przez Internet. ;))

Pawle, to była dla mnie przyjemność, dziękuję serdecznie za zaproszenie do wywiadu i również życzę wszystkiego najlepszego i dalszego spełniania się w swojej pasji! :)) Darz Grzyb!

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

4 KOMENTARZE

  1. Witam Towarzysza Pawła:) Gratuluję udanego wywiadu. Marcin wygląda wprawdzie na nieco mniej grzybniętego od nas ale na pewno szybko to się zmieni:) Chłop jest jeszcze młody i ma czas dojrzeć do kompletnego “zagrzybienia”. Pozwólcie jednak Towarzyszu, że odniosę się do kilku kwestii poruszonych przez Was w wywiadzie.
    1) Kleszcze. Polecam środek o nazwie “Ecktopar” kupuję go na Allegro. Jest koncentrat polecony zresztą przez Pawła z Jeleniej Góry. Rozcieńczam 1:10 opryskuję spodnie, buty i bluzę i nigdy nie przyniosłem do domu żadnego kleszcza. A leczenie boreliozy nie jest niczym przyjemnym o czym się przekonałem.
    2) Pato-grzybiarze. Tutaj musimy reagować zdecydowanie. czasami wystarczy takim śmieciarzom zwrócić uwagę, czasami trzeba powiadomić odpowiednie organy. Niestety ten delikatnie mówiąc brak kultury jest dość powszechny. Ile sam na wynosiłem śmieci z lasów lub łowisk. Szkoda gadać. Może gdyby takiemu uświadomić konieczność przestrzegania prawa stosowną grzywną to czegoś by się taki nauczył. W tym mieści sie też handel grzybami zaczerwionymi lub mocno przerośniętymi. Przecież to jest trucizna. Ale co tam. Ważna jest mamona.

    • Darz Grzyb Wojtek!
      Dziękuję za uznanie i miłe słowa. 😉 Marcin jest prawdziwym grzybiarzem, człowiekiem z zasadami, świetnym gawędziarzem z niezwykle trafnymi spostrzeżeniami. To po prostu jeden z nas. 😉 Cieszę się, że wywiad z Nim idealnie zaakcentował wejście w grzybowo-meteorologiczną jesień 2022. 😉

  2. Niestety tradycyjnie komentarz trzeba podzielić na części:
    3) Grzyby trujące. Tutaj nie ma innej obrony jak nauczenie się bezbłędnego rozróżniania gatunków. Trzeba pamiętać, że zdjęcie w atlasie nie odda często wyglądu grzyba. Zresztą gdzieś na Twoim blogu jest mój materiał na ten temat. W przypadku nawet cienia wątpliwości lepiej pozostawić owocniki w lesie niż ryzykować ciężkie jeśli śmiertelne zatrucie. Ostatecznie można poprosić kogoś o pomoc lub zwrócić się do klasyfikatora w SANEPIDZIE.

  3. 4) Co do metod odkrywania lasu, jeżdżenia w nowe miejsca czy trzymania się starych sprawdzonych miejscówek. Zbierania jednych gatunków grzybów czy też szukania nowych. Tutaj się nie wypowiem. Po prostu każdy postępuje tutaj jak uważa za stosowne i tak jak mu pasuje i lubi. I jeszcze kilka słów na temat zmiany nazewnictwa grzybów. Powiem wam Towarzyszu, że mi ta nowomowa grzybowa kompletnie się nie podoba. Jakiś suchogrzybek, parkogrzybek. podgrzyb etc. Nie ładniej brzmiało podgrzybek złotawy, podgrzybek zajączek itd.
    Pozdrawiam serdecznie!
    Darz Grzyb!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.