facebooktwitteryoutube
O Blogu Aktualności Las Grzyby Pogoda Perły dendroflory Drzewa Wrocławia Wywiady Z życia wzięte Linki Współpraca Kontakt
Aktualności - 17 kwi, 2018
- 6 komentarzy
33 kilometry włóczęgi po Borach Dolnośląskich.

33 kilometry włóczęgi po Borach Dolnośląskich.

Bory Dolnośląskie. Co jest takiego w tej nazwie, że budzi tak fantastyczne skojarzenia? Mając ją na ustach, nie myślę o “zwykłym” lesie, który szybkim tempem przechodzę w kilka godzin. Bory Dolnośląskie… Jakże przelać to na słowo pisane przy tak wielkiej ilości skojarzeń, grzybowo-leśnych emocji i bombie atomowo-leśnych wrażeń, które dostarczą te wspaniałe tereny?

Kiedyś moi znajomi grzybiarze rozmawiający o lasach i zbliżającym się wysypie grzybów, żarliwie dyskutowali, kiedy i gdzie najlepiej pojechać. I jeden z nich “rzucił” hasło: “A może by tak pojechać w Bory Dolnośląskie?” Zapadła dosyć długa cisza. Wszyscy poczuli, że rozprawiać będziemy teraz o terenach, na których pokora i szacunek do Matki Natury powinny być domeną każdego, kto się tam wybiera.

Rozmawiając o Borach Dolnośląskich to tak, jakby poruszać temat o najzacniejszych ziemiach ojczystych, na których mieszkali nasi pradziadowie i dzięki którym teraz żyjemy oraz mamy zaszczyt oglądać te niesamowite tereny. Kiedy wchodzę na rozległe wrzosowiska Borów Dolnośląskich, trzy słowa cisną mi się na usta: “piękno, wolność i pokora”. Czasami mam tam ochotę zdjęć buty i pobiegać na boso, ciesząc się tymi widokami, które nie da się porównać z niczym innym!

Na rozległych wrzosowiskach człowiek uświadamia sobie, w jakim pędzie i wariactwie żyje na co dzień w miejskiej dżungli i jak tęskni za spokojem ducha. Za harmonią z przyrodą. Nagle wszystko gdzieś ucieka. Zapada jakże przyjemna cisza, przerywana tylko powiewem delikatnego wiatru i śpiewem wszelkiego ptactwa, radośnie wychwalającego zieloną porę roku.

Wraz z moim serdecznym kolegą z Wałbrzycha – Łukaszem, po uroczystym spotkaniu z królem Borów Dolnośląskich – dębem “Chrobry”, wystartowaliśmy w nieznane nam jeszcze tereny Borów. Wiedzieliśmy tylko, że możemy spodziewać się zróżnicowanej i niezwykłej przygody. Bory Dolnośląskie to kompleks leśny, który zdobywa co roku zaszczytny tytuł w kategorii “ekspert grzybowo-leśnych wrażeń“. ;))

Jedną z niezwykłych przygód było spotkanie tego człowieka. Pracownik, który układał gałęzie po trzebieży w jednej części olbrzymich wrzosowisk. Przed nim widzieliśmy wypalony prostokąt – który – jak nam później powiedział – stanowi kontrolowany zabieg w celach doświadczalnych.

Ludzi pracujących przy drewnie spotykałem w życiu wielu. Leśników, pracowników Zakładów Usług Leśnych, itp. Ten człowiek był jednak jakiś inny. Zrobiłem mu zdjęcie jak szedł przed nami żeby mieć pamiątkę z tego spotkania.

Był bardzo zaskoczony, że w środku Borów o tej porze roku kogoś spotkał. Powiedział, że chętnie zrobi sobie przerwę i kawałek podejdzie z nami aby pokazać nam urocze miejsce. Tym miejscem było zamknięte oczko wodne, które rzeczywiście okazało się bardzo urocze. Tam się zatrzymaliśmy, a Jegomość zaczął nam opowiadać o zwierzętach, grzybach i życiu Borów Dolnośląskich. Już po kilku wypowiedzianych przez Niego zdaniach, mieliśmy z Łukaszem pewność, że nie jest to “tylko” pracownik, a człowiek lasu pełną gębą.

Szlachetny, mądry, mający ogromną wiedzę o przyrodzie Borów, ale też cichy, dyskretny i nie wyróżniający się tłumie. Opowiedział nam historię z wydrą w roli głównej. W zimie, kiedy to oczko wodne było prawie całkowicie zamarznięte, zobaczył wydrę spacerującą przy brzegu. Uradowany coś do niej powiedział, a ona ze strachu, szybko wskoczyła do wody pod lód. Przestraszone zwierzę wpadło w panikę i nie zdołało się z powrotem wydostać na powierzchnię. Utopiło się. Człowiek lasu nie zdążył jej uratować.

Jak to opowiadał, jego oczy były pełne szczerych łez. Dodał też, że Bóg go ukarał za zakłócenie spokoju wydrze ponieważ kilka dni po tym wydarzeniu, ciężko zachorował i kurował się ponad 2 tygodnie. Opowiadał nam, jak niektórzy ludzie nie szanują przyrody, zaśmiecają lasy i niszczą ściółkę. Nazwał się ekspertem od grzybów. Dlaczego ekspertem? Ponieważ – jak powiedział: “zjadłem kiedyś 3 patelnie piestrzenicy kasztanowatej i kilka dni nie wychodziłem z domu, najczęściej przebywając w toalecie”… ;))

Dodał – “Nie poszedłem do lekarza bo byłaby to hańba, że ja – wychowany w lesie, przyznaję się do zjedzenia tej trucizny”. Dostałem za swoje, ale najważniejsze, że przeżyłem. Za głupotę trzeba płacić”. Jednak jak zaczęliśmy rozmawiać o prawdziwkach, kozakach, kurkach, maślakach, sarniakach, zielonkach i innych grzybach, naprawdę można o nim powiedzieć, że jest ekspertem. Od znajomości gatunków po znajomość siedlisk ich występowania.

Gdy od nas odchodził, powiedział “Do zobaczenia, może się jeszcze spotkamy”. Zniknął jak wilk przechadzający się w cieniu Księżyca. Pamiętam też Jego słowa: “Nie mogę żyć bez lasu. Muszę w nim być codziennie”. To było niezwykłe i bardzo pouczające spotkanie. Następnie czekała nas kolejna, fascynująca przygoda.

Opuszczona wieś/przysiółek? w środku Borów Dolnośląskich. Tajemnicze szpalery grabów, stare topole, z których najgrubszą zmierzyłem, jakieś zakrzaczenia, trawska, a wśród nich drzewa owocowe.

Masywna, chociaż mocno sfatygowana brama wjazdowa do wioski duchów, ruin domków, gruzu pokrytego mchem i dziwnym poczuciem, że kiedyś tu tętniło życie, a teraz zapadła martwa cisza. Chociaż przez kilka minut chcielibyśmy zobaczyć, jak ci ludzie żyli? Jak sobie radzili wśród wszechogarniających Borów. Jak zbierali grzyby i jak je sporządzali? Jak polowali na zwierza?

Czy potomkowie ich, mieszkający teraz np. w Warszawie, we Wrocławiu albo gdzieś het, het za granicą, mają świadomość, gdzie tkwią ich rodzinne korzenie? Że las był ich domem, schronieniem, spichlerzem i życiem. Może nawet nie wiedzą, co to są Bory Dolnośląskie…? Jak zawiłe i trudne do zrozumienia są historie ludzi…

Przechodząc przez bramę, mieliśmy uczucie, jakbyśmy cofali się w czasie. Jest coś takiego jak “pamięć miejsca”. Gdy człowiek jest odpowiednio ustabilizowany emocjonalnie, w jego wnętrzu panuje spokój i harmonia oraz ma mocno rozwinięte życie duchowe, może doświadczyć i zobaczyć to, co już minęło. 

I chociaż pod wpływem tylu wrażeń i emocji nie mogliśmy się skupić aby doświadczyć czegoś niezwykłego, to i tak mieliśmy dziwne wrażenie, które ciężko opisać, ale można je nazwać “czuciem czegoś niezwykłego”. Takie miejsca są o tyle dziwne w moim przypadku, że jakby mnie przyciągają. Im dłużej chodzę, tym bardziej zwalniam i zaczynam się zastanawiać nad wszystkim co widzę.

Gdzie są ludzie z tamtych lat? Las porasta ich pamięć. Pokrywa szczelnie zieloną zasłoną wytwory ich budownictwa, a raczej gruzy, które po nich pozostały. Wiele lat temu co bardziej przydatne materiały rozkradziono przez żywych – wiecznie nienasyconych dóbr wszelakich, chociaż doczesnych i ulotnych jak bańka mydlana.

Obeszliśmy wymarłą wioskę wokół. Ktoś mądrze ją projektował i budował. Panował porządek, wydzielono miejsce na budynki, ogrody, miejsce do transportu i swobodnego chodzenia. Pozornie wydaje się tu panować chaos. Ale jak pomału obejrzysz teren wokół ruin, widać kunszt i dzieło budowniczego architekta.

Stare topole tu dominują wśród sędziwego drzewostanu. To zapewne dzieło nasadzeń tych mieszkańców, którzy chcieli mieć wokół siebie dużo cienia, które zapewnić im miały szybko rosnące topole.

Czy zdołali odpoczywać w ich cieniu, czy zmora wojny im w tym przeszkodziła? Ludzi nie ma, topole jeszcze przetrwały i rosną, dając cień duchom tych ludzi, które pewnie czasami tu zaglądają. Chociaż teraz mają spokój.

Po opuszczeniu tajemniczej wioski, wyruszyliśmy jeszcze bardziej wgłąb i czeluści Borów. Łukasz na początku naszej wycieczki włączył aplikację “Endomondo” abyśmy widzieli, ileż to kilometrów nas kopyta poniosą. ;)) Wiecznie zachłanni lasu, należało przypuszczać, że będzie to spory kawał drogi. ;))

Zaprawdę cuda się zdarzają w Borach Dolnośląskich ponieważ… ponoć samochody tam latają, czego dowodem jest kołpak samochodowy zawieszony na wysokości 2 metrów na całkiem przystojnej brzózce. Po prostu grawitacja w niektórych częściach Borów jakby nie działała. Kto wie, czy kiedyś ktoś prawdziwka na czubku sosny nie znajdzie z tego powodu. ;))

Kolejna dawka emocji zaserwowana przez Bory. Ślady zwierząt. Jelenie, dziki i… wilki. Większość świeżych. Jakże miłe to uczucie, kiedy uświadamiasz sobie, że może nawet kilka minut temu przechodził tędy gruby zwierz… Może gdzieś czai się w leśnej gęstwinie i przypatruje się wszystkim twoim poczynaniom.

Wilcze łapy. Legenda i niezliczone opowieści o krwiożerczych drapieżnikach. Częściowo to racja. Potrafią urządzić rzeź, jak już dorwą ofiarę lub ofiary. Poza tym to niezwykłe, ciche i skryte zwierzęta, którym należy się godna przestrzeń do życia i szacunek ze strony ludzi. Chciałbym zobaczyć kiedyś wilka w lesie stojąc przy drzewie na które potrafiłbym szybko wejść. ;))

Wydeptana ścieżka przez zwierzęta. Widać, że licznie po niej chodzą. Czy to przypadek, czy jednak gdzieś ona prowadzi? Jak jest powód, że idą akurat przez nią? Że wydeptały ją w tym miejscu? Odpowiedź znaleźliśmy kilkadziesiąt metrów dalej. Wszystkie ścieżki prowadzą do lizawki.

Lizawka – wg Wikipedii to znajdujący się w bliskim sąsiedztwie paśnika słupek z wywierconymi lub naciętymi otworami, w którym znajduje się kostka soli mineralnej. Służy zwierzynie grubej do uzupełniania składników pokarmowych, przede wszystkim w okresie zimy.

W ekosystemie ziemskim często występują lizawki naturalne, gdzie zwierzęta mogą uzupełnić minerały, jak sód, wapń, żelazo, fosfor czy cynk, niezbędne do wzmocnienia przed nastaniem wiosny kośćca i mięśni. W lasach gospodarczych, gdzie przeważnie panuje niedobór tych minerałów, myśliwi dbają o to, aby zwierzęta mogły je uzupełnić właśnie poprzez zamocowanie lizawki.

Dosyć rzadko spotykana lizawka dwupniowa to dobre rozwiązanie, szczególnie gdy chcą z niej skorzystać np. dwa krewkie jelenie i żaden nie chce ustąpić. Dwie lizawki to rozładowanie napięcia pierwszeństwa lizania. ;)) Za to na zdjęciu powyżej widać gałązkę sosny, która jest spałowana (nadgryziona) przez jelenia. Spokojnie, jelenie nie chodzą z pałami i nie pałują sosen, tylko je nadgryzają. ;))

Młode, wiosenne liście i sierść, prawdopodobnie sarny, ale na 100% nie jestem pewien. Takie oczywiste widoki, że często ich nie zauważamy i przechodzimy obok. Ale nie my. Leśni fanatycy, którzy oglądają las centymetr po centymetrze. Nasza wycieczka była w pełnym, leśnym transie. Co rusz, spotykaliśmy coś ciekawego, nad czym warto było zawiesić oczy.

Wreszcie jakiś grzyb. Stwardniały, poduszony i chyba przez kogoś obcięty. Leżał na ściółce. Pomyślałem, że skoro tak mu tu wygodnie, to leż sobie dalej. Cyknę ci fotkę i darz grzyb, dalej w las! ;)) Jednak zauważyłem, że Łukasz w miejscach, które wydają się być bardzo prawdziwkowe, ogląda ściółkę, jak podczas grzybobrania.

I ja na to dałem się złapać. Kto raz nazbierał prawdziwków w Borach Dolnośląskich, ten wie, jak nieprawdopodobne są to zbiory. Jak król grzybów się maskuje. Jak misternie i finezyjnie chowa się w piachach, wrzosach, duktach, ściółce i igliwiu. Chodząc po Borach niemożliwym jest nie myśleć o prawdziwkach, chociaż racjonalnie patrząc – nie ma ich jeszcze w ogóle.

Teraz już wiem, dlaczego ludzie potrafią “zgubić” rozum pod wpływem emocji. Prawdziwkowe Bory niejednego grzybiarza wytrąciły z zawiasów trzeźwego myślenia. Efekt jest taki, że jadąc w Bory nawet w styczniu, łeb obraca się wokół i wypatruje, czy gdzieś aby nie uchował się ten jeden jedyny prawdziwkowy, ostatni lub pierwszy Mohikanin. ;))

Ponowna oaza wody na suchej pustyni wśród wrzosów, brzóz, sosen i śladów wilczych łap. Chmury odbite w wodzie. Falujący wiatr na tafli płytkiej wody, niczym tsunami dla mrówki. Widać ślady zwierząt, gaszących tu swoje pragnienie. W oddali parka kaczek krzyżówek, do których nie podchodziliśmy aby ich nie spłoszyć.

Jak wspaniałe są te widoki! Wciągam je jednym tchem. Pełną klatą i wszystkimi zmysłami. Za darmo nie chcę wypieszczonych, zagranicznych hoteli z turkusową wodą w basenach na egzotycznych wyspach, wśród przerobionej komercyjnie przyrody dla potrzeb turystów. Moje miejsce jest tu! W ciszy i otchłani Borów! ;))

Dwa składy. Zupełnie inne. Pierwszy – skład drewna, zrobiony przez leśników. Drugi to dzieło natury, utkane małymi łapkami, zakończonymi pazurkami. Właścicielki tego składu to rude, ogoniaste i zwinne zwierzątka, potrafiące z prędkością błyskawicy skakać po drzewach. Chodzi o nasze wiewiórki. ;))

Drugi skład drewna o ciekawym sposobie ułożenia. W bukowińskich lasach takiego nie widziałem. Może jest łatwiej zabrać drewno? A może chodzi o coś innego? Trzeba podpytać leśniczego. Podczas wielogodzinnej wędrówki, trafiamy na ciekawe miejsce pod kątem dendrologicznym. Dużo młodych sosen wejmutek. Piękne, długie i stosunkowo miękkie igły plus długie szyszki to jedne z ich cech rozpoznawczych. Wyglądają dostojnie.

I ponownie wrzosowiska. Jedyne! Wspaniałe! Niepowtarzalne! Znowu trzy żywioły wibrują nad naszymi głowami: “piękno, wolność i pokora”! Wrzosowiska Borów Dolnośląskich! Zmniejszcie trochę swoje przyciąganie bo stąd nie wyjdziemy! Już nawet nie chcę myśleć, jak zobaczę je na przełomie lipca i sierpnia podczas kwitnięcia! ;))  

Po wielogodzinnym marszu, chociaż trafniej pasuje tu – niesamowitym transie Borów Dolnośląskich, płynącym w naszych głowach jak tlen we krwi, czekała nas jeszcze bardziej leśna odsłona Borów, której magnez jest co najmniej tak samo mocny jak wrzosowisk.

Pomału zbliżał się koniec wspaniałej przygody i wrażeń, dla których mózg wydzielił specjalny dysk z folderem o nazwie “Dolnośląskie Zborowienie”. ;)) Tak, trzeba przyznać mu rację. Zborowieliśmy bez opamiętania! ;)) Jeżeli komuś będzie do śmiechu – czym prędzej niech ruszy zad i pojedzie w Bory, a sam doświadczy jakże fascynującego “Zborowienia”. ;))

Przy aucie Łukasz odczytał “licznik” Endomondo, z którego wynika, że przeszliśmy 33 kilometry… Patrząc na wielkość Borów (120 tys. ha), można zapytać – cholera, co tak mało? Trudno znaleźć odpowiedź, ale w ramach “rehabilitacji” za ten mizerny dystans, należy jak najszybciej tam wrócić i przejść co najmniej jeszcze raz tyle, aby chociaż lekko wybielić plamę na honorze. ;))

Wracając z powrotem, przed Legnicą spojrzałem przez prawe ramię i w oddali zobaczyłem góry Kotliny Kłodzkiej… Jeszcze kopyta nie odpoczęły po wycieczce, a w myślach już byłem na górskich stokach leśnych terenów… Szaleniec i wariat!

Łukaszu – ostatnie zdanie do Ciebie. Wiesz, czym była dla mnie ta wycieczka i zobaczenie króla Borów Dolnośląskich, którym jest dąb “Chrobry”. Dziękuję z wszystkich sił i kości za mega-hiper-super wyprawę! Darz Grzyb! ;))

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

  • wojek //17 kwi 2018

    Witaj Paweł:)
    Ty to wiesz jak człowiekowi dokuczyć:) Chce się dopisać do Twojego artykułu ….. tylko boletusów brak….. Piękny opis, piękne zdjęcia. Spotkałeś ciekawego człowieka, chyba z tej samej gliny co my. Ciekawostką jest jego opowiastka o skutkach konsumpcji piestrzenicy kasztanowatej. Wiesz co Paweł porównałem to do mojej wpadki w okolicach Wałcza, o której Ci opowiadałem i doszedłem do wniosku, że bez względu na doświadczenie las trzeba ZAWSZE traktować z szacunkiem i pokorą. Inaczej to on nas tej pokory nauczy:) Paweł może w sezonie się tam wybierzemy na boletusy? Ale na razie wpadnij wreszcie na tą Borowską w celeach drzewo-rozpoznawczych
    Serdecznie pozdrawiam Przyjacielu:)
    Darz Grzyb!

    • Paweł Lenart //20 kwi 2018

      …”doszedłem do wniosku, że bez względu na doświadczenie las trzeba ZAWSZE traktować z szacunkiem i pokorą. Inaczej to on nas tej pokory nauczy:)”
      – prawda w 100%. Często ludzie o tym zapominają, a gdzie, jak gdzie – w Borach można się bardzo szybko zaplątać i wyjść 20 km dalej od miejsca docelowego… ;))

      – Co do wyjazdu na boletusy – dlaczego tylko na boletusy? Ja tam nie pogardzę też podgrzybkami, kurkami, koźlarzami czy zielonkami. 😉 Zobaczymy, jak się ukształtuje sezon i czy zgramy termin. 😉

      – Wpadnę na Borowską w przyszłym tygodniu, wcześniej dam znać, w który dzień.

      Pozdrawiam. 😉

  • krzysiek z lasu //18 kwi 2018

    Masz Paweł szczęście do niespodziewanych spotykań w lesie ciekawych ludzi, odkrywania niesamowitych miejsc, i doznawania euforycznych wrażeń 😉 Za dużo tych przypadków, aby były przypadkowe… ;)) Chyba masz jakieś konszachty z tymi wszystkimi “leśnymi duchami” że tak cię naprowadzają ;))
    Co do wilków – ciekawe że jakoś nie atakują ludzi? skoro potrafią zaatakować ssaki dużo od nas większe. np. żubry. Ciekawe…
    Co do myśliwych – daj spokój, wiedzą co robią i w jakim finalnie celu to robią, tak na marginesie, zabiegi aby można było polować na wilki trwają! Bardzo karkołomne i perfidne. Oczywiście, a jakże, z użyciem internetu i fake newsów ;((
    A co do Borów Dolnośląskich – zakochałem się w tych terenach od pierwszego tam pobytu i oczywiście natychmiastowego zabłądzenia w tych bezkresnych wrzosowiskach ;))) No i ten zeszłoroczny, niesamowity wysyp prawdziwków, zielonek, ech… Ciągnie mnie tam jak wilka do borów….
    Pozdrawiam 😉

    • Paweł Lenart //20 kwi 2018

      Krzysiek – to już któryś raz z rzędu spotykam ciekawych ludzi w lesie. Sam się nad tym zastanawiam.

      – Co do duchów – jednego mam nawet na filmiku z drzewami, ale zaprezentuję go dopiero w cyklu pereł dendroflory WZ w okolicach września. Filmik był sprawdzony przez ekspertów i błąd techniczny lub inne źródło tego ducha ze strony sprzętu wykluczają. Czyli naprawdę krążą wokół mnie różne byty astralne…

      – Nie demonizowałbym działań myśliwych. Internet to źródło wielu informacji, często kłamliwych, bazujących na niewiedzy czytających i emocjach. Zanim się obierze stanowisko, warto wysłuchać jednych i drugich. 😉 Myślistwo to nie tylko polowanie. To temat na dłuższą dyskusję. 😉

      – Bory to tak jak Bukowina – KULT ABSOLUTNY i basta! 😉

  • wojek //22 kwi 2018

    Witaj Paweł:)
    Dlaczego tylko na boletusy? Cóż Towarzyszu to pytanie jest stawiane często przez młodszych członków Partii. Otóż rzecz jasna iż nikt nie pogardzi kartoflanką z kurkami, sosikiem z maślaczkami, krokietami z płachetkami kołpakowatymi, jajecznicą z gołąbkami nie mówiąc już o schabowym z kani oraz rydzach z blachy, ale pisze się zawsze iż wybieramy sie na boletusy żeby nie być posądzonym przez Tow. I Sekretarza o minimalizm:)
    A co do Borowskiej – sam piszesz wpadnę w tygodniu – cóż trzymam za słowo:)
    Pozdrawiam serdecznie:)
    Darz Grzyb Przyjacielu

    • Paweł Lenart //24 kwi 2018

      Alles klar. 😉
      Borowską nawiedzę najpewniej w czwartkowe popołudnie. Dam wcześniej znać. 😉