Aktualności Grzyby Las

Magnetyzm bukowińskiego grzybobrania.

Magnetyzm bukowińskiego grzybobrania.

Piątek, 11 września 2020 roku. A zatem nastał dzień, w którym równo ze świtem powitałem, jeszcze w mroku odchodzącej nocy, klona srebrzystego Bukowianina. Z pociągu wysiadła garstka grzybiarzy, a ja poczekałem kilka minut przy klonie i pomału wyruszyłem napoić się bukowińskim klimatem, ile tylko płuca i rozum są w stanie wchłonąć. :))

Ciekawość rozpierała mnie od wewnątrz, ponieważ chciałem dokładnie sprawdzić sytuację grzybową w mojej bukowińskiej Mekce. Wiedziałem od znajomych, że grzyby są, ale pytań rodziło się mnóstwo, typu – jakie gatunki przeważają, jak jest z ich zdrowotnością i jakie są perspektywy na dalszy potencjał wysypu.

BOROWIK SZLACHETNY

Już na pierwszych, znanych mi miejscówkach prawdziwkowych, ujrzałem kilka pięknych, młodych borowików szlachetnych i wówczas stało się jasne, że grzyby rzeczywiście są. Po euforii związanej ze znalezieniem prawdziwków i pstryknięciu kilku powitalnych zdjęć, przyszedł czas na ich zebranie.

Niestety, rozpoczęło się rozczarowanie związane z ogromnym zarobaczywieniem szlachciców lasu. Nawet młode, dopiero co wykluwające się owocniki, zostały już w znacznej części zaatakowane przez larwy. Czasami jednak same kapelusze były jeszcze do uratowania.

Nie zmienia to faktu, że na 10 znalezionych prawdziwków, zaledwie jeden lub dwa były zdrowe albo dało się z nich wziąć sam kapelusz. Potwierdziły się zdania kilku znajomych grzybiarzy, którzy informowali mnie w poprzednich dniach, że mamy do czynienia z wysokim odsetkiem robaczywych grzybów, a zwłaszcza borowików.

Cóż zatem miałem poczynić? Do miejsc na inne gatunki grzybów miałem jeszcze kawałek drogi, a musiałem przejść przez kilka miejsc prawdziwkowych. W związku z tym zaczęła się ostra selekcja znajdowanych prawdziwków, z których prawie każdego od razu przecinałem na pół, żeby nie mieć wątpliwości, co do jego stanu zdrowotnego.

W wyniku przyjętej taktyki, do kosza trafiały wyłącznie zdrowe grzyby. Za to poświęciłem trochę czasu na ich fotografowanie, ponieważ bez względu na ich robaczywość (której na zdjęciach nie widać), mogłem się nimi zachwycać, oglądać i pstrykać zdjęcia. Część z nich wyglądała jak malowane. Po prostu przepięknie.

Z uwagi na fakt, że wrześniowe grzyby bywają zazwyczaj znacznie zdrowsze od tych lipcowych lub sierpniowych, zacząłem się zastanawiać, co jest przyczyną takiego mocnego ich zarobaczywienia? Winę zrzucam na przebieg pogody, gdyż po chłodnym i mokrym początku września, wróciły letnie temperatury a wraz z nimi okazja dla muchówek i innych owadów do intensywnego złożenia jaj.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Grzyby zostały masowo zaatakowane przez żarłoczne larwy, które dziesiątkami, a nawet setkami potrafią siedzieć tylko w jednym grzybie. Serce krwawi i łzy do oczu napływają, jak się ma takie cudeńka zostawić w lesie. Niestety, te piękne okazy ze zdjęć były w środku nieprzyzwoicie robaczywe.

Czasami dało się coś wykroić, jakąś ćwiartkę kapelusza, ale przeważająca ilość znalezionych prawdziwków była kompletnie nie do wzięcia. Zatem wciąż musiałem ostro i zdecydowanie selekcjonować znalezione szlachcice i zbierać tylko zdrowe grzyby lub ich części.

Zauważyłem, że stosunkowo najbardziej zdrowe okazy znajdowałem w bukach i dębach, natomiast prawdziwki rosnące pod sosnami na suchym, piaszczystym igliwiu, przeważnie były najbardziej robaczywe, chociaż nieliczne, zdrowe wyjątki też mi się trafiały.

Postanowiłem sobie zapisywać mniej więcej ilość znalezionych prawdziwków. Dzięki temu, końcowa statystyka uświadomiła mi skalę ich zarobaczywienia. Otóż na ponad 270 znalezionych okazów, do domu przywiozłem około 50 sztuk, w tym część w postaci samych kapeluszy lub ich skrawków.

Wychodzi, że ponad 200 borowików nie nadawało się na nic, nawet do częściowego wykrojenia. Robaki potrafią skutecznie zniechęcić do zbierania prawdziwków, nawet tak zapalonego grzybiarza jak ja. W pewnym momencie pomyślałem sobie, że na dzisiaj trzeba sobie z prawdziwkami dać spokój. Co z tego, że znam miejsca, gdzie rośnie ich pewnie jeszcze ze trzy setki, skoro zabiorę z nich może ze 20-30 sztuk.

Dużym bonusem była ich malowniczość i piękno, dzięki czemu popstrykałem sobie zdjęć grzybów, a tych nigdy nie za dużo. Pomału zbliżałem się do starego, sosnowego lasu, w którym rosną podgrzybki. Ponownie zakołatała mi w głowie myśl – czy są zdrowe i czy jest ich dużo, czy mało, itp.?

W miarę coraz wyższego wznoszenia się Słońca, zaczęło się też robić coraz cieplej, bluzę schowałem do plecaka i zacząłem dreptać w samej koszulce z krótkim rękawem. Było ciepło, ale jeszcze nie upalnie. Po bukowińskich ścieżkach i zakamarkach chodziło mi się wybornie.

PODGRZYBEK BRUNATNY

Stare lasy, piaskowe górki i wrzosowe dołki. Samosiejki wśród starodrzewia przeplatane barwnymi mchami i mięciutkim podłożem. Ależ to są klimaty! Jak ja lubię dreptać kilometrami po pozornej monotonii starych, bukowińskich lasów!

Jak wszedłem na dobre w sosnowe bory, szczęście i radość weszły razem ze mną. Zacząłem znajdować sporo młodych podgrzybków, ale tu cieszy człowieka wszystko. Każdy badyl, drzewo, mech, szyszka oraz cała gama dźwięków i zapachy lasu.

Robaczywość podgrzybków była mniejsza niż prawdziwków. W zależności od miejsc, wahała się w przedziale 30-50%. Zatem większość znalezionych podgrzybków lądowała w koszu. Po 2-godzinnym wywłóczeniu się sosnowym borem, przyszedł czas na lustrację miejsc kozakowych.

KOŹLARZ TOPOLOWY I CZERWONY

Tym razem wśliznąłem się w brzozowe gęstwiny i osikowe zarośla. Tam buszują przeważnie trzy gatunki zwierząt. Dziki, sarny i Paweł Lenart. ;)) W brzozach znalazłem kilka koźlarzy babek, część zdrowych, część robaczywych, za to nie spotkałem ani jednego koźlarza pomarańczowo-żółtego.

W osikach natomiast przywitały mnie uroczyście przepiękne, młode, jędrne i w 95% zdrowe koźlarze topolowe i czerwone. Postawiłem kosze, zdjąłem plecak, chwyciłem mocno, chociaż dyskretnie za nóż (żeby grzyby się nie wystraszyły) i z czapką w ręku zacząłem pomału dreptać centymetry kwadratowe miejscówki.

Jak wyczaiłem, że kozaczki są zdrowe, postanowiłem bardzo powoli i ostrożnie przejść całą miejscówkę, które ciągnie się jakieś 350 metrów. Poza wyjątkami rośnie w niej dużo trawy i grzyby łatwo można podeptać lub przeoczyć. Dlatego chodziłem po niej w żółwim lub nawet w ślimaczym tempie.

Efektem dużego skupienia i mocnego wytrzeszczania oczu było zebranie kilku czapek z młodymi koźlarzami, w znacznej mierze topolowymi, które należą do jednych z moich ulubionych gatunków koźlarzy.

Niemniej, dwie, może trzy czapki bardziej się zaczerwieniły niż zbrązowiały. Czyli koźlarze czerwone także dopisały. Najważniejsze było to, że przeważały grzyby młode, jędrne i zdrowe. Sama radość i nie zważałem na to, że miejscami poharatałem się kolcami jeżyn lub innych krzaczorów. ;))

MLECZAJ RYDZ

Następnie postanowiłem odwiedzić miejscówki rydzowe i tu także się nie zawiodłem, ponieważ grzyby w najlepsze na mnie czekały. Gorzej z ich zdrowotnością, którą oceniłem na około 40, miejscami 50%. Czyli i tak lepiej niż z prawdziwkami.

Taktyka podobna, jak przy kozakach. Kosze i plecak na ściółkę, nóż, czapka w łapy i start. Mleczaje rydze rosły na piaszczystym podłożu w sosnowych samosiejkach. Miejscami maskują się prawie tak mocno, jak gąski zielonki późniejszą jesienią. Dlatego – pomimo dobrej widoczności ściółkowej, nie obyło się bez ponownego wytrzeszczania oczu. ;))

Z rydzów uratowałem sporo kapeluszy, gdyż często trafiałem na takie owocniki, gdzie tylko trzony miały towarzystwo, a kapelusze okazywały się zdrowe. Pomijam fakt, że “widziałem” je już usmażone na maśle i zjadane z łapczywością wielkiego głodomora. ;))

CZUBAJKA KANIA

Nadszedł czas wyjścia z lasu na łąki. Trzeba dodać – bukowińskie i okoliczne łąki, po których biegałem, tarzałem się, łapałem żaby i koniki polne ponad 30 lat temu. Łezka w oku się kręci, kiedy przypomnę sobie te beztroskie lata dziecięcej naiwności i spontaniczności.

Już wtedy podziwiałem jesienią teatralne, mistrzowskie spektakle kani. To jedno z tych miejsc, które praktycznie nie zmieniło się od tamtych czasów. Kanie rosną tu do dzisiaj, a ja – tak jak wtedy, tak i obecnie, nigdy nie zbieram ich wszystkich.

Większa część zostaje na łące, zabieram kilkanaście, czasem kilkadziesiąt sztuk, resztę pozostawiam innym grzybiarzom lub mieszkańcom lasu. Za to wszystkie staram się dostrzec, obejrzeć, większość z nich sfotografować.

Kanie, jak się rozpanoszą to i do lasu wejdą w gęstwinę sosen lub brzozowo-sosnowy zagajnik. Wyciągają swoje długie trzony niczym żyrafa na sawannie i zdecydowanie górują nad innymi grzybami, podziwiając las z perspektywy, o której nie śniło się nawet prawdziwkom, podgrzybkom, czy kozakom.

Są niezwykle fotogeniczne, wdzięczne do fotografowania i śmiało można o nich napisać, że to grzybowe symbole wolności. Zdominowały łąki i skraje lasów, gdzie na otwartej, wolnej przestrzeni wznoszą się radośnie ponad ziemię i barwią ją swoim białym kolorem – symbolem pokoju.

Po kilku godzinach spędzonych w bukowińskiej Mekce, grzyby zapełniły wolną przestrzeń w moich koszykach, które stały się ciężkie, zwłaszcza ten większy kosz. Jednak niosłem jest euforią grzybiarza, wciąż wylewającą się ze mnie spontanicznością i magnetyzmem bukowińskiej ziemi, które wprowadzają mnie w stan natchnienia.

A w natchnieniu można i góry przenieść. ;)) Radość nie do opisania, tym bardziej, że prawdopodobnie było to najpiękniejsze w tym roku grzybobranie w Bukowinie, ponieważ warunki pogodowe stały się dla grzybów bardzo niekorzystne i w najbliższy weekend nie spodziewam się już takiego zbioru i takiej różnorodności gatunkowej.

Trzymam mocno kciuki za koźlarze i podgrzybki, one powinny jeszcze przetrwać, natomiast realnie patrząc na prawdziwki to upały je dobiją kompletnie, a nawet te, które w grzybowej odwadze zdołają wychylić swoje kapelusze, muszą spodziewać się, że robaki rzucą się na nie jak piranie.

Tradycyjnie “powciągałem” trochę bukowińskich klimatów do zmysłów i jeżeli można sformułować takie pojęcie jak “pozytywny narkotyk”, to muszę wyznać, że jestem od niego bardzo uzależniony. Jego fachowa nazwa to Bukowina Sycowska i jej okolice. ;))

Z innych gatunków grzybów coś się wykluwa, ale raczej w skupiskach, dość niepewnie i jeszcze nie jesiennie. Trafiłem też singla w mchu reprezentującego goryczaka żółciowego. Jednak znalazłem też inne, ciekawe grzyby.

Wśród nich na pewno należy wyróżnić muchomora zielonawego vel. sromotnikowego – leśny symbol śmiertelnych zatruć. Gdybym schrupał go wczesnym rankiem, pozostałbym w lesie już na zawsze i nawet nie zdołałbym zrobić tej relacji…

Jedynym minusem całej wycieczki był – a jakże – czynnik ludzkiej głupoty, ignorancji, braku kultury, wychowania i jakiejkolwiek wrażliwości przyrodniczej. Piękne, leśne bajorko i otaczająca go roślinność zostały “wzbogacone” solidną porcją śmieci… Niestety, wciąż w narodzie żyją (można wstawić dowolne słowo z zasobów łaciny kuchennej).

Wycieczka dobijała do mety. Zanim doszedłem do stacji, emocje mną potargały. Jedne pozytywne z powodu wspaniałej wyprawy do Bukowiny i zbioru grzybów, drugie miej pozytywne, ponieważ wiedziałem, że to już koniec grzybobrania i za kilkanaście minut muszę wsiąść do pociągu i opuścić to kompletnie natchnione miejsce na mapie Dolnego Śląska.

Bez względu na rozwój sytuacji grzybowej, która na razie jawi się kiepsko z powodu mocnego uderzenia letnich temperatur i braku opadów, wiem, że w najbliższym czasie ponownie tu przyjadę i ponownie będę w stanie leśnej i bukowińskiej euforii, gdyż Bukowina to MAGNES, a ja jestem metalem, którego ten magnes przyciąga nawet z 500 i więcej kilometrów.

Darz Grzyb! 😉

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

9 KOMENTARZY

  1. He He Ha ;-)))
    Jak ja lubię się z Tobą przekomarzać ;-))
    Takich grzybiarzy dwóch, jak nas trzech (a z Januszem to nawet czterech) to niema ani jednego… 😉
    Kultywujmy, no bo kto, jeśli nie my…?!
    Darz grzyb!
    Pozdrawiam 😉

  2. Różnorodność grzybów w tym niemałym koszyku jest dla mnie i moich lasów nieosiągalna. Te Twoje wyprawy są fantastyczne. Dodatkowo piszesz jak jest odnośnie robactwa. Zawsze mnie zadziwia jakim sposobem grzyby zbierane w tym samym lesie w doniesieniach są zdrowe a u mnie 50% robaczywych… Ciekawym jestem twoich następnych wycieczek i tego w którą stronę ten sezon pójdzie. Pozdrawiam.

    • Witaj serdecznie Serec. 😉

      Dziękuję uprzejmie za dobre słowa, bardzo mi miło. 😉 Zawsze staram się jak najrzetelniej przekazać informację o sytuacji grzybowej. Jak są robaki to piszę, że są robaki. Co do wpisów wielu innych grzybiarzy to często można zauważyć obowiązującą tam regułę, że na zdjęciach wszystkie grzyby są zdrowe. Poza kadrem, trzeba je trzymać, żeby nie uciekły. ;-))))

      Najbliższa wyprawa już w weekend i zobaczę, jak grzyby poradziły sobie po gorącej i suchej pogodzie. Oczywiście planuję zrobić relację. 😉
      Pozdrawiam serdecznie i życzę obfitości runa leśnego, wbrew wrednej dla grzybiarzy pogodzie. 😉

  3. Witajcie Towarzyszu:)
    Wasze sprawozdanie jest na tyle intrygujące, że postanowiłem sprawdzić je w terenie. No ale te robale to powinniście Towarzyszu pogonić:) Cóż zobaczymy w sobotę chociaż jeśli Wy tam grasujecie to już nie ma raczej czego szukać:) Paweł jeśli faktycznie będę w sobotę w Bukowinie odezwę się do Ciebie:)
    Darz Grzyb:)

    • Z tymi robakami to jest przechlapane. Mnóstwo grzybów zostawiłem przez to w lesie. Ja “grasuję” tylko na jednej tysięcznej powierzchni Bukowiny, także przyjeżdżaj bez obaw, że wszystko wyzbierałem. 😉 Miałem rację, że zaczyna się wysyp, a wyście mnie posądzali o młodzieńcze narwanie i niecierpliwość he, he. 😉 To ja Was teraz posądzę o nietrzymanie ręki na grzybowym pulsie i brak obecności w lesie od początku wysypu. ;-))
      Pozdrawiam, Darz Grzyb! 😉

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.