facebooktwitteryoutube
O Blogu Aktualności Las Grzyby Pogoda Perły dendroflory Drzewa Wrocławia Wywiady Z życia wzięte Linki Współpraca Kontakt
Aktualności - 12 sty, 2024
- 2 komentarze
Styczniowa włóczęga do zatracenia w Borach Dolnośląskich.

Styczniowa włóczęga do zatracenia w Borach Dolnośląskich.

Czas rozpocząć leśne wojaże 2024. Od kilku tygodni planowałem wyprawę z Mistrzem Łukaszem – specjalistą od włóczęg po Borach Dolnośląskich. Czekaliśmy na zimowe warunki. Póki co, poza tygodniem zaśnieżonej zimy na przełomie listopada/grudnia, przeważały cieplejsze i bezśnieżne klimaty na dolnośląskich nizinach. I w końcu przyszła kilkudniowa fala styczniowych mrozów, która rozlała się na cały kraj.

Jej apogeum przypadł na pierwszą połowę tego tygodnia. Poniedziałek i wtorek nam nie pasowały. Pozostała środa. Chcieliśmy przejść szlakiem, po którym jeszcze nigdy nie szliśmy, odwiedzić częściowo to, co już znamy, po czym wrócić ponownie po tym, co nie znamy. Tuż o świcie znaleźliśmy się w zamroczonym jeszcze nocą lesie. Weszliśmy w aleję dębów czerwonych i na dobre zaczęliśmy zagłębiać się do wszech-kniei Borów Dolnośląskich…

Po dębach spotkaliśmy rozległe buczyny, okraszone gęstymi i otoczonymi siatką ochronną, enklawami jodeł pospolitych. To raczej rzadki widok w tej części Borów Dolnośląskich. Zapowiadał się bezchmurny, prawie też bezwietrzny, pogodny i mroźny styczniowy dzień.

Wzdłuż leśnej ścieżki podziwiamy aleję strzelistych, szybujących ponad korony innych drzew daglezji zielonych. Zwracamy uwagę na sporą różnorodność gatunkową drzewiastych mieszkańców lasu. Widzieliśmy już dęby szypułkowe i bezszypułkowe, buki pospolite, graby, sosny, jodły, dęby czerwone, brzozy i daglezje.

Teraz na horyzoncie, w miejscu po zrębie zupełnym stoi dorodny buk pospolity. Przy jego pniu widać jakąś tablicę informacyjną. Pień drzewa oznaczono literą “E” jako okaz ekologiczny, który pozostawiono do naturalnego rozkładu.

Tablica ostrzega o niebezpiecznym obiekcie i tragicznymi skutkami, które mogą dopaść tego, kto odważy się złamać zakaz wstępu. Owszem, drzewo czasami może zranić lub zabić, gdy zawali się komuś na głowę lub spadnie na nią duży ciężki konar. Jednak analizując oficjalne statystyki wypadków śmiertelnych, wnioski mam zgoła inne. Najbardziej niebezpiecznym obiektem dla człowieka jest… drugi człowiek. Od wschodu nasza najjaśniejsza Gwiazda zaczęła się “wspinać” do góry.

Idziemy żwawo naprzód. Rozpoczyna się ceremonia złotej godziny magicznego poranka we mgle, szronie, szadzi i dryfujących jak cienie słonecznych promieni. To dopiero namiastka pokładów leśnej magii, którą szykują nam Bory Dolnośląskie.

To sprawia, że zwalniamy tempo włóczęgi. Trzeba się zatrzymać, wchłonąć widoki, pokłonić potędze Borów, zastanowić nad tymi cudami, dać się porwać emocjom i zrobić zdjęcia. Las ze swej głębi, wyciąga najskrytsze tajemnice styczniowego poranka.

Bory roziskrzyły się ciepłem słonecznego blasku, chociaż na termometrze notujemy wiele stopni poniżej zera. Nie potrzeba nam żadnych cudotwórców, aby ujrzeć cuda. Wystarczy wejść o poranku do lasu… 

Lasy zasnęły zimowym snem, chociaż nie otuliła ich śnieżna kołdra, tylko uścisnęła dłoń mroźnego ducha północnych ciemności. W dojrzałym sosnowym borze widoczność jest doskonała. Natomiast drogami, otwartymi przestrzeniami i wieloma innymi zakamarkami, meandruje mgła z zamgleniami.

Zachowuje się jak leśne duchy, pojawia się w mroźnym oddechu i nagle zanika. W zależności od miejsca gęstnieje, rozmywa się lub sprawia wrażenie nieruchomej i wiecznej.

Przechodzimy przez hektary gospodarczych lasów sosnowych. Starsze pokolenie drzew żyje obok kilkuletnich sosnowych przedszkolaków, wśród których pozostawiono (oszczędzono przed wycinką) jedyną sosnę-matkę.

Młode sosny poznają szron i szadź, ich lodową strukturą oraz wielką wrażliwość na słoneczne ciepło. Nawet podczas mroźnego, bezchmurnego dnia, mogą nie przetrwać kilku godzin kąpieli w Słońcu.  

W klasycznych sosnowych borach podgrzybkowych, podziwiamy gęstwinę pni podświetlonych naturalnym światłem. Tak wygląda oryginalny i niepowtarzalny kod kreskowy sosnowych ostępów.

Każdy podobny i każdy inny, niepowtarzalny, nie dający się skopiować i powielić. Nie ma dwóch takich samych i nigdy nie będzie.

Wzdłuż dróg znajdujemy, częściowo zmumifikowane owocniki tęgoskórów cytrynowych. Nie zdążyły się całkowicie rozłożyć i jak dobrze pójdzie to zakończą ten proces na wiosnę.

Wśród setek sosen o strzelistych prostych pniach, spotykamy jedną z dużymi naroślami, które nadają jej pośladkowego kształtu w dolnym fragmencie pnia. Nazywamy ją sosną w odmianie “dupiastej”. ;)) Jeszcze nie zdajemy sobie sprawy, że za kilka godzin, rzeczywiście znajdziemy się w czarnej… nocy. ;))

O większych ilościach śniegu można jedynie pomarzyć. Ten pozostał w śladowych ilościach, między innymi na zamarzniętych kałużach. Bardziej przypomina cukier puder.

Przechodzimy obok kolejnych hektarów młodników i resztek starszego pokolenia sosnowych lasów. Ziemia zaczyna parować i od razu tworzą się zamglenia.

Pokryte szronem i szadzią wierzchołki młodych sosen i brzóz wyglądają bajkowo. Mroźny oddech świeżości i krystalicznej ostrości w jednym.

Jesteśmy już wiele kilometrów od miejsca rozpoczęcia wyprawy. Wyraźnie czujemy, jak zmienia się temperatura w zależności od miejsca w którym się znajdujemy. W cieniu mocno trzyma mróz, na Słońcu łagodnieje o kilka oddechów (stopni).

Między kolejnymi przejściami przez leśne komnaty, spoglądamy na taniec światła i wciąż jeszcze mroczne pobocza leśnych gęstwin.

Następuje moment kulminacyjny złotego poranka, podczas którego lasy skąpane są w życiodajnym złocie, najszczerszym w swej próbie i jednocześnie najbardziej ulotnym.

Uśmiecha się do nas przydroży kamień i smuci jedna sosna.

– Dlaczego uśmiechasz się zimny głazie?

– Bo jak pomyślę, co was dzisiaj czeka…

– Co ty możesz o nas wiedzieć?

– Wiem. I to dużo…

– A tobie sosenko, dlaczego jest tak smutno?

– Bo… Też wiem, co was czeka…

Nie przejmujemy się tymi dziwnymi odpowiedziami żywej i martwej natury, dumnie krocząc dalej.

Ponownie mijamy hektary odnowień lasu po zrębach zupełnych i ponownie widzimy inną sosnę-matkę wśród przedszkolaków z leśnej szkółki. Trochę ją przegięło. W tych miejscach, szczególnie mocno czujemy dotyk mroźnego poranka.

Coraz dalej i coraz głębiej. Na horyzoncie widzimy bardziej zwarty kompleks starszych lasów. Jesteśmy zaciekawieni, jak wyglądają i co się w nich kryje? Słońce świeci już na tyle mocno, że przygasiło sączące się resztki mroku i dociera w leśne szczeliny.

Idziemy bardzo szeroką wygodną drogą, po jej obu stronach rozpościerają się Dolnośląskie Bory Sosnowe – kraina żywicy, podgrzybków, borowików i wilków. Tutaj wciąż skrywają się silne zamglenia, których obecność zdradza Słońce.

Nagle, jak przy wypowiedzeniu leśnego zaklęcia “lesie, ukaż swe olśnienie”, rozpoczyna się najbardziej niezwykły spektakl porannego światła, który hipnotyzuje nas na wiele wiele minut.

Chwytamy za aparaty fotograficzne, prawie nic do siebie nie mówimy, a i tak doskonale wiemy, gdzie należy się zatrzymać, jak ustawić i w co patrzeć, aby uwiecznić na fotografiach rdzeń tego spektaklu.

Jego scenariusz przebiega tak, jakby był napisany z premedytacją przez doświadczonego reżysera. Mamy początek akcji, jej stopniowy rozwój, budowanie napięcia i moment kulminacyjny, pełen nieprzewidywalnych zwrotów akcji oraz zaskakujących wątków.

Najwięcej emocji wywołuje u nas stopniowa intensyfikacja strumieni słoneczno-leśnego światła. Jedne są ledwie widoczne, inne zaś niezwykle gęste i wyraziste.

Wlewają się do lasu pod kątem ostrym i pikują na ściółkę, gdzie barwią martwe paprocie i jagodowe krzewinki. Tak oto niebo łączy się z ziemią za pomocą rozproszonej tajemnicy mglistej otchłani światła.

Teraz cały las jest sceną, gdzie w świetle słonecznych reflektorów, swoją rolę odgrywają sosnowe bory, a każda sosna jest tak samo ważna.

Ten fragment wyprawy przebiega bardzo wolno. Takich widoków nie mamy na co dzień. Trzeba się nimi nasycić, ponieważ nie wiadomo, kiedy ponownie będzie nam dane zatracić się w kniejach Borów Dolnośląskich.

Postanowiłem złapać w obiektyw aparatu najbardziej gęste strumienie światła. Czy to cud lasu, czy może las cudów? Prawdopodobnie jedno i drugie.

Tutaj chemia i fizyka tworzą doskonałość. Pomaga im logika i matematyka, a nad wszystkim czuwa astronomia. Dookoła krąży magia oraz ezoteryka. Świadkami tego jest kolega Łukasz i ja.

Te same cuda obserwujemy w lesie świerkowym, który niespodziewanie zaczyna się za setkami hektarów sosnowego królestwa.

Odwracam się jeszcze ze siebie, aby upewnić się, że rzeczywiście przeszliśmy lasem cudów, doświadczając cudów lasu… Na tym jednak nie koniec.

Skręcamy w prawo, las gęstnieje, droga zwęża się, obok której rosną subtelnie powyginane brzozy.

W leśnej kryjówce spotykamy ambonę myśliwską, bardzo solidnie wykonaną. Oglądamy ją, fotografujemy i idziemy dalej.

Strumienie mglistego światła ponownie zalewają las. Wszystko nabiera innego wymiaru. Duchowego i ponadmaterialnego.

Po kulminacji porannego olśnienia w leśnych gęstwinach, dochodzimy do zupełnie innego oblicza Borów Dolnośląskich. Przed nami bardzo długa wędrówka po wrzosowiskach, wśród rachitycznych sosen i spontanicznych skupiskach brzóz.

I to też jest kwintesencja Borów Dolnośląskich. Zarówno gęste sosnowe bory, jak i ogromne wrzosowe przestrzenie po horyzont i jeszcze dalej!

Bory Dolnośląskie mają niezliczone oblicza i tajemnice, a my przybyliśmy po to, żeby odkryć ich namiastkę, podczas bezwietrznego i bezchmurnego oddechu mroźnej północy!

To nie są tereny na “spacerek”, ale na rasową wycieczkę dla wytrwałych włóczęgów, nie narzekających po przejściu kilkunastu kilometrów. Przechodzimy dostępnymi drogami i podziwiamy sen wrzosowego królestwa Borów.

Jak niezwykle wyglądają tu brzozowe zgromadzenia! Ile duchowej strawy w nich mieszka! Można i nawet trzeba się w nich zatracić!

Już dawno minęło południe, a my dopiero dochodzimy do miejsca, od którego rozpoczniemy powrót do punktu startowego. Łukasz wcześniej zapytał mnie, ile czasu zajmie nam dotarcie do niego? Odpowiedziałem, że 15 minut. Okazało się, że te 15 minut trwało prawie półtorej godziny… ;))

Zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę, spoglądając na krainę wilków, borowików i wrzosów. Na przypieczętowanie naszej leśnej przyjaźni, wypiliśmy mieszankę ziół okraszonej procentami, bardzo smaczną i spożywaną tylko w szczególnych okolicznościach. Posililiśmy się również kanapkami i gorącą herbatą.

Zatem na zdrowie! ;)) Łukasz spojrzał na telefon i przebyty dystans. Za nami 19 km. Dochodziła godzina 14. A przecież przed nami jest do przejścia podobny dystans. To oznacza jedno. Noc dorwie nas bez dwóch zdań.

Na szczęście mamy latarki, tak więc nie straszna nam noc, ale jesteśmy już trochę zmęczeni. Nie ma się co rozczulać nad sobą. Cierp ciało, jak się w styczniu bez opamiętania włóczyć po Borach zachciało! ;))

Zatem wyruszyliśmy. Wciąż byliśmy “głodni” widoków sosen, brzóz, wrzosów i piachu. Słońce bardzo szybko obniżało pułap. Teraz zbliżała się wieczorna złota godzina.

Temperatura zaczęła spadać, mroźne powietrze wciąż unosiło się w miejscu, nie odczuliśmy nawet najmniejszego powiewu wiatru.

Spojrzałem na mapę i obrałem najkrótszy możliwy wariant powrotu, który i tak był bardzo długi. Zbliżała się godzina 16. Kończył się czas na fotografowanie. Na niebie zaczęły świecić pierwsze gwiazdy.

Noc, bardzo szybko zaczęła się upominać o “swoje”. Zaczęła wychodzić z najgłębszych zakamarków lasu i wchłaniała coraz więcej otwartych przestrzeni. Słońce zaszło, zapanowała kompletna mroźna, bezwietrzna cisza. Teraz zdaliśmy sobie sprawę, co na myśli miał z rana przydrożny, uśmiechnięty kamień i smutna sosna…

Ostatnie zdjęcia, zapadająca noc i do przejścia ponad 10 km… Do miejsca, od którego rozpoczęliśmy włóczęgę, dotarliśmy przed godziną 19. Pomimo zmęczenia, wciąż gawędziliśmy o lesie, oświetlając drogę światłem latarki, a nad nami błyszczało niebo z milionami gwiazd. Czasami w pobliżu przemknął jeleń lub sarna, a czasami w oddali zawyły wilki…

W 11 godzin przeszliśmy prawie 37 kilometrów. Ta włóczęga była niezwykła, fantastyczna, absolutnie kultowa, w dużym stopniu szalona i niepowtarzalna! Daliśmy sobie w kość do samego szpiku, a zakwasy w nogach jeszcze odczuwamy. ;))

DARZ GRZYB I NOWOROCZNE BORY DOLNOŚLĄSKIE!

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

  • krzysiek z lasu //14 sty 2024

    No szacun chłopaki! Podziwiam, gratuluję, i zazdraszczam tego mglistego leśnego spektaklu! Pozdrawiam 😉

    • Paweł Lenart //16 sty 2024

      Chłopaki dziękują i również serdecznie pozdrawiają! 😉