facebooktwitteryoutube
O Blogu Aktualności Las Grzyby Pogoda Perły dendroflory Drzewa Wrocławia Wywiady Z życia wzięte Linki Współpraca Kontakt
Aktualności - 20 lip, 2021
- brak komentarzy
Twardogórsko-bukowiński marsz jagodowy.

Twardogórsko-bukowiński marsz jagodowy.

Piątek, 16 lipca 2021 roku. Przychodzę kilka minut przed odjazdem pierwszego pociągu do Bukowiny Sycowskiej. Dochodzi 5 z rana. Siadam wygodnie w przedziale. Za chwilę przychodzi Pan Mirek – serdeczny znajomy i obdarowuje mnie starym rozkładem jazdy, w którym znajdują się m.in. połączenia kolejowe na trasie do Bukowiny Sycowskiej oraz atlasem grzybów z 1966 roku. Dla mnie to niebywałe rarytasy! Dziękuję serdecznie! W doborowym towarzystwie jadę do lasu. Godzina mija szybko. Pan Mirek jedzie do Bukowiny, a ja wysiadam stację wcześniej w Twardogórze.

Długo zastanawiałem się, czy też nie pojechać od razu do Bukowiny, ale w Twardogórze i jej okolicach miałem do wykonania kilka zdjęć drzew w stanie ulistnienia, które wkrótce będę opisywał w ramach cyklu pereł dendroflory. Chodziło mi o cztery okazy. Do dwóch jednak nie docieram, ponieważ teren wokół nich jest obecnie gęsto i grubo zarośnięty, a więc zaprezentuję je wyłącznie w szacie bezlistnej.

Początek mojej wyprawy to szaleńcze tempo. Wprawdzie cały dzień był przede mną, ale chciałem jak najszybciej zaszyć się w lesie na zbieraniu jagód, a ponieważ odległość od stacji w Twardogórze do dobrych stanowisk jagodowych jest duża, narzuciłem sobie bardzo szybkie tempo. Przez Twardogórę przeleciałem jak burza, na szczęście nie odnotowano z tego powodu strat i znalazłem się za Przysiółkiem “Wesółka”.

Tam błyskawicznie załatwiłem sprawę fotografii drzew i pozostał mi jeszcze cmentarz w Goszczu, na który szedłem możliwie najkrótszymi drogami przez pola i łąki. Pogoda była przyjazna do szybkiego przemieszczania się. Przede wszystkim było pochmurnie (Słońce jeszcze nie paliło), niemniej w powietrzu czuć było zbliżającą się duchotę.

Po cmentarzu bardzo szybko, także znanymi dróżkami na skróty znalazłem się w lesie. Jak spojrzałem na zegarek to byłem mile zaskoczony, że tematy dendrologiczne załatwiłem w nieco ponad godzinę. Teraz wyruszyłem w kierunku lasów znajdujących się w pobliżu Przysiółka “Czwórka” i Domasławicami. Zależało mi, aby przed 7:30 porządnie wziąć się do jagodowej roboty.

Po drodze przeszedłem przez jedno z miejsc, w których ktoś pobudował szałasy (być może harcerze). Starannie wykonane, z pomysłem i wykorzystaniem materiału leśnego oraz zagłębień terenu. Podobne spotkałem w maju w Borach Dolnośląskich.

Tuż za nimi zaczynają się porządne lasy jagodowo-grzybowe. Słońce nieśmiało przebija się przez chmury, ale wciąż na niebie dominuje zasłona z pary wodnej pod postacią różnych rodzajów chmur piętra średniego i wysokiego. Spojrzałem w telefonie na mapy radarowe, kilkadziesiąt kilometrów dalej powstała burza, ale patrząc na jej tor przemieszczania się, wątpię, czy tutaj dotrze.

Przychodzę na stanowiska jagodowe. W tym roku za każdym razem zbieram jagody w innym rejonie. A przecież podczas tej wycieczki, pierwotnie miałem w planie zbierać jagody w lasach bukowińskiej klasyki, czyli między Bukowiną a Golą Wielką. Wylądowałem jednak tutaj. Klasykę odwiedzę następnym razem i to już nieodwołalnie.

Rozpoczęła się wielogodzinna skubanina jagód i stopniowe przemieszczanie się w kierunku do Bukowiny. Ponieważ tereny te są piękne, malownicze i bardzo przyjemne do chodzenia, co jakiś czas pstrykam leśne fotki. W planie mam też do sprawdzenia kilka stanowisk grzybowych.

Zielonej tężyzny nabrały wrzosy. W sierpniu pokryją się fioletowymi kwiatami, zwiastując nadchodzący schyłek lata i płynne przejście do meteorologicznej jesieni. Po drodze degustuję – podobnie jak podczas poprzedniej wycieczki – leśne maliny. Niektórzy znajomi mówią mi, że dłuży im się czas przy zbieraniu jagód. Mi ucieka bardzo szybko.

Przed południem Słońce zaczyna osuszać powietrze na tyle skutecznie, że pochmurna zasłona pęka coraz częściej. Robi się gorąco, a to dopiero początek najcieplejszego oblicza tego dnia. Takie warunki to dla mnie nic nowego. Ile to razy zbierało się jagody w znacznie bardziej niekorzystnych i upalnych okolicznościach. Dam radę, chociaż poczucie komfortu kurczy się i obniża.

Za to pojawiają się motyle. Latają bezszelestnie, niemniej czasami wydaje mi się, że ich delikatne skrzydełka generują jakieś dźwięki, szczególnie, jak motyle latają blisko siebie lub roślin. Podpatruję ich taniec na kwiatach. Są bardzo czujne, pomimo, że pracują sumiennie i w skupieniu.

W między czasie sprawdzam też kilka miejsc, w których liczę na znalezienie jakiegoś kapelusznika. Doniesienia grzybowe z terenów górskich mocno zaostrzają apetyt na znalezienie kilku grzybów, jednak poza kilkoma gołąbkami, miejscówki grzybowe świeca pustkami.

Jedynym incydentem grzybowym okazują się 3 kurki. Nachodziłem się wokół miejsca w których rosły na wszystkie strony świata, jednak nie znalazłem już ani jednej sztuki. Także następne miejsca na pieprzniki świeciły pustkami. W zeszłym roku kurki rosły znacznie liczniej na przełomie czerwca/lipca.

W KRÓLESTWIE LEŚNEJ GOSPODARKI

Przez cały dzień wolno przemieszczałem się w kierunku Bukowiny. Początkowo chciałem zdążyć na pociąg o 18, ale było to nierealne, ponieważ nie dałbym rady nazbierać dodatkowego pojemnika jagód. Postanowiłem więc zostać do ostatniego pociągu, który w obowiązującym rozkładzie jazdy wyrusza z Bukowiny o 19:52.

Wkroczyłem na tereny leśnej gospodarki, w której można podziwiać plantacje i uprawy sosnowe. Wielu znajomych krytykuje tego typu lasy, wskazując na ich zubożenie, niską wartość biologiczną, podatność na choroby, monotonię i ogólną ich mizerotę. 

Z drugiej strony, część z nich bardzo docenia komfort chodzenia po takich lasach, przyjemność w zbieraniu grzybów, jagód, borówek i innych leśnych darów. Prawda jak zwykle leży gdzieś po środku. Ja w dużym stopniu wychowałem się właśnie na tego typu lasach i uwielbiam się po nich włóczyć. Dla osób starszych, mniej sprawnych fizycznie lasy gospodarcze są najbardziej komfortowe. Mogą po nich swobodnie, bez większego trudu i wysiłku przemieszczać się, a i do koszyka przy okazji coś zbiorą.

Dlatego tego rodzaju powierzchnie leśne są jak najbardziej potrzebne, nie wspominając też o bardzo ważnej ich funkcji, jaką jest dostarczanie surowca drzewnego, z którego korzystamy codziennie na dziesiątki sposobów. Pomijam kwestię innych, bardziej różnorodnych przyrodniczo lasów, gdzie postuluje się o ograniczanie wycinek i objęcie ich ochroną.

Patrząc na lasy gospodarcze nie przez pryzmat leśnych plantacji czy upraw, a przyjmując jako dar, który możemy oglądać, czuć i korzystać z niego, wydaje się, że dostrzeżemy w nim niejedno oblicze piękna i nieskończoności. Te dwa pierwiastki urzekają mnie za każdym razem, zwłaszcza, jak przebywam w nich wiele godzin.

Wielohektarowe, podobnie wyglądające i pachnące żywicą sosnowe przestrzenie są idealne na spokojne, bezstresowe wyprawy. Emanują leśnym relaksem i duchowym ładem, dostarczają wielu pozytywnych wibracji, ale przede wszystkim stanowią idealną odskocznię od codzienności w sosnową niecodzienność.

Zauważyłem tez pewną prawidłowość. O ile przed wejściem w gospodarcze drzewostany sosnowe idę raczej w średnim lub nieco szybszym tempie, o tyle, po wejściu w nie wyraźnie zwalniam. Dlaczego? Co powoduje, że tutaj człowiek automatycznie spowalnia tempo marszu, ma ochotę gdzieś się zaszyć, posiedzieć, powdychać żywiczne opary, a nawet walnąć się wprost na igliwie i poleżeć?

Zaledwie 15 minut takiego błogiego leniuchowania, patrzenia w niebo i na korony drzew oraz niemyślenia o niczym specjalnym działa na organizm niezwykle. Przynajmniej na mój. Nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności i zafundowałem sobie kwadrans leśnego odlotu. Trafiłem na dobre miejsce, ponieważ żadne owady nie skróciły czasu mojej drzemki na jawie. ;))  

Lwią część czasu mojej wyprawy zajęło zbieranie jagód, jednak już czułem kolejny przypływ leśnej adrenaliny, ponieważ pomału zbliżałem się na brzozowe alejki, które kończą hektary sosnowej monotonii, a zwiastują większą różnorodność, bo poza brzozami, pojawiają się też buki, świerki, dęby i modrzewie.

Ponownie przypomniałem sobie o wpisach internetowych grzybiarzy z terenów górskich i postanowiłem przejść się doborowymi alejami, które słyną z koźlarzy pomarańczowo-żółtych i innych gatunków grzybów. Pierwsze alejki były puste, ale nieraz tak bywało, że początek był mizerny, a rozkręcało się dopiero dalej. 

Zatem niczym niezrażony zacząłem rozglądać się na lewo i prawo, co chwilę wchodząc trochę głębiej to po jednej to po drugiej stronie ścieżki. W tym roku nie znalazłem jeszcze w nich ani jednego koźlarza, a w kalendarzu wybiła przecież połowa lipca, zatem wypadałoby w końcu zapisać na koncie pierwszego krawca 2021.

Jednak bukowińskie miejscówki na koźlarze i inne grzyby rurkowe wciąż są jakby zaczarowane i w bezgrzybnej opozycji do terenów górskich. Fakt – tam jest chłodniej i więcej pada, ale bywały bardziej suche okresy i mimo tego pojedyncze grzyby można było tu znaleźć.

Kiedy sprawdziłem już wszystkie zaplanowane na trasie miejsca i nie znalazłem ani jednego grzyba, postanowiłem ponownie zanurzyć się w jagodach, aby dozbierać kosz i spróbować jeszcze “zaatakować” wiaderko. Zbiory zakończyłem po 18:30. Narzuciłem sobie bardzo duże tempo, aby nadrobić poranne bieganie za drzewami, jak i kilka przerw po drodze.

Następnie musiałem ponownie przyśpieszyć tempo, ponieważ do ostatniego pociągu miałem już niewiele czasu, nieco ponad godzinę, a do przejścia był jeszcze całkiem spory kawałek drogi. Poza tym ciężar owoców dodatkowo spowalniał twardogórsko-bukowiński marsz jagodowy.

W takich momentach ujawnia się moje zwariowanie na punkcie lasu i tych terenów. W pełni świadomy, że mogę mieć trudności z dotarciem na stację przed odjazdu pociągu, co trochę zatrzymywałem się, żeby coś pstryknąć, nad czymś zastanowić się i podumać.

Zboże dojrzewa do żniw, a przecież dopiero co wschodziło z żyznej ziemi. Teraz kłosy są nabrzmiałe, pełne ziaren, zmieniły kolor i czekają na kombajny, które je skoszą. To będzie drugi, bardzo wyraźny sygnał nadchodzącej jesieni. W lesie tym sygnałem będzie kwitnący wrzos.

Do pociągu było już coraz mniej czasu, ale na szczęście znalazłem się w miejscu, z którego do stacji jest na tyle blisko, że spokojnie zdąży się na pociąg. Ostatecznie przyszedłem 7 minut przed jego odjazdem. Gdyby mi uciekł to do 6 rano nie miałbym żadnego połączenia.

Jagody dopisały, mamy obecnie kulminację jagodowego sezonu 2021, chociaż nie jest ona tak obfita, jak to bywało w niektórych sezonach. Jednak jak ktoś ma zdrowie, zawzięcie, chęć i czas to może napełnić pojemniki na jagody do syta. W kilku miejscach spotkałem naprawdę dużą obfitość owoców, a ich wielkość była bardzo przyzwoita.

Wkrótce będę kończył zbiory jagód na ten rok, planuję jeszcze jedną wyprawę jagodową, maksymalnie dwie, przy czym jedna z nich musi mieć miejsce w starych miejscówkach jagodowych, czyli w tych, gdzie uczyłem się cierpliwości ich skubania jako mały dzieciak. Bez tego leśniczy nie zaliczy mi sezonu jagodowego i nie dopuści do sezonu grzybowego. ;))

Końcowe zdjęcia to oczywiście kultowa stacja w Bukowinie z otrutym Bukowianinem i lipą. Od kilku tygodni próbuję napisać o tym odrębny artykuł i wciąż nie mogę zacząć. Zbyt wielkie emocje wchodzą w grę, nie jestem jeszcze w stanie pogodzić się z tym, co się stało i na chłodno przystąpić do pisania. Będę się starał, aby w lipcu artykuł ten, w końcu ujrzał zwierciadło Internetu.

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.