Aktualności Grzyby Las

W grzybowej Bukowinie.

W grzybowej Bukowinie.

Środa, 14 września 2022 roku. Po fenomenalnym grzybobraniu w imieniny miesiąca (09.09.), przyszedł czas na ponowne stawienie się przed majestatem lasów Bukowiny Sycowskiej. Wyruszyłem pociągiem z Wrocławia jeszcze w nocy, aby za godzinę skoro świt wysiąść na stacyjce w Bukowinie. Za Oleśnicą na niebie rozpoczął się wyśmienity spektakl, gdyż pojawiła się poranna zorza. Sfotografowałam ją przez okno pociągu na odcinku Dąbrowa Oleśnicka – Dobroszyce.

Trwała zaledwie około 10-15 minut, po czym zgasła. Płomienie zorzy podsyciły moją wyobraźnię i rozkręciły emocje, które nie opadły wraz z jaj zaniknięciem. Gdy postawiłem stopy na stacji i zrobiłem pierwsze kroki w kierunku lasu to moja dusza już w nim była.

Teraz to się dopiero nakręciłem. Już “widziałem” i “czułem” prawdziwki na odległość. Paweł! – krzyknąłem sam na siebie w myślach. Nie nakręcaj się chłopie, bo wiesz, że takie nakręcanie się, często może spalić na panewce. Lepiej zostać mile zaskoczonym niż grzybowo zawiedzionym. Jednak nie tym razem. Grzyby faktycznie na mnie czekały.

BOROWIKI SZLACHETNE

Na początku postanowiłem przejść się tym samym szlakiem co podczas poprzedniego grzybobrania. Prawdziwki rosły w najlepsze. Może nie z taką intensywnością jak wtedy, ale prawie wszystkie były zdrowe i w bardzo dobrej kondycji. Rozpocząłem borowikowe żniwa.

Piękniejsze czy też bardziej wyeksponowane owocniki uwieczniałem na fotografiach. W lesie nie było nikogo. Tak w ogóle to sam wysiadłem na stacji. Przy leśnych ścieżkach i duktach nie spotkałem samochodów. I to była świetna perspektywa.

Borowiki szlachetne w tym roku obrodziły. Często spotykam je w miejscach, w których przez wiele lat nie spotykałem. Nie zawodzą też tzw. “certyfikowane miejscówki”, czyli siedliska, które co roku wykluwają ze ściółki króla grzybów.

W lesie jasność dnia była coraz ostrzejsza, prawdziwki pięknie wyglądały podczas rześkiego, wczesno-jesiennego poranka. Wpadłem w wir ich poszukiwania i fotografowania.

Przeważały owocniki w średnich i ciut większych rozmiarach. Jeszcze nie skapcaniałe i nie przerośnięte. Wybitnie aromatyczne, idealne na susz lub świeży borowikowy sos.

Gdzieś w pobliżu sarna przebiegła, to dzięcioł wystukał w drzewo znany tylko sobie rytm leśnych tajemnic. Wsłuchiwałem się w leśne dźwięki, ale oczy cały czas pracowały w trybie RTG ściółki. ;))

A było co prześwietlać i wyszukiwać. Chociaż prawdziwki w przeważającym stopniu były okazałe to większość z nich, nie tak łatwo dało się wypatrzeć. Lubiły skrywać się w igliwiu lub tuż przy liściach paproci.

Nieliczne postanowiły pokazać swój szlachetny wizerunek bez skrywania skrawka kapelusza lub trzonu. Znalazłem też wiele mniejszych i bardzo urodziwych szlachciców.

Te najbardziej fotogeniczne fotografowałem. W koszu przybywało grzybów, w aparacie zdjęć. Rozkręcam się i poddaję bezgranicznie magii grzybobrania. Moja ukochana Bukowina i jej cudowne lasy otworzyły grzybowy skarbiec.

Prawdziwków nie było tak dużo jak ostatnio. Bywały dłuższe chwile bez znalezienia jakiegokolwiek grzyba, ale to właśnie w takich momentach napięcie sięga zenitu, bo wiesz, że idziesz, idziesz, nie ma nic, ale zaraz będzie…

Pozostaje pytanie – jaki mistrz szlachetnego grzybowego aromatu tym razem ukaże się przed tobą? Czy będzie duży, czy mały? Jeden, dwa, a może kilka lub kilkanaście? Spoglądasz z niezwykłą pieczołowitością na ściółkę w maksymalnym skupieniu. Gdyby teraz ktoś krzyknął ŁAAA!!! to byś podskoczył do wierzchołków drzew! ;)) 

I w końcu jest! Połowa kapelusza zagrzebała się w ściółce, druga kusi okrągłym brązowym kształtem i jeszcze mniej widocznym śnieżnobiałym trzonem. Stawiasz kosz, całą energię skupiasz na znalezionym borowiku. Już masz się po niego schylić, ale nagle jak zaczarowane, jeszcze chwilę wcześniej niewidoczne, widzisz trzy następne! Chyba nie muszę dodawać, co się wtedy czuje. Szajba, amok, radość i duma w pigułce!

Takie właśnie są grzybobrania. Człowiek otrzymuje naturalną adrenaliną, bez żadnych sztucznych wspomagaczy. Jej zastrzyk jest tak duży, że wystarczy mi sił do końca grzybobrania i przerobienia zbiorów. Las jest źródłem nie tylko dobrej energii. Płynie z niego również obfitość korzystnej adrenaliny, która kumuluje się na grzybobraniach. ;)) 

Zachwycałem się zmiennością barwy kapeluszy, kształtami całych borowików, ich maskowaniem się w ściółce i nieprzewidywalnością. Grzybobranie, które w mojej prywatnej klasyfikacji już podczas jego trwania wpadło do kategorii “kultowych” rozkręciło się na dobre.

Połowa wielkiego kosza “bandziora” wypełniła się aromatycznymi borowikami szlachetnymi. Ich zapach również dodaje adrenaliny, człowiek pod jego wpływem wchodzi w leśny trans i “odlatuje” w dzikie knieje oraz nieprzebyte bory. ;))

Taki był początek tego wspaniałego grzybobrania. Po borowikowym szaleństwie przyszedł czas na sprawdzenie stanowisk innych gatunków grzybów, chociaż wiedziałem, że pierwsze skrzypce i tak będą grały dzisiaj prawdziwki.

KRASNOBOROWIKI CEGLASTOPORE

Na drugi ogień poszły ceglasie czyli krasnoborowiki ceglastopore, potoczne często nazywane też gniewusami lub poćcami. I rzeczywiście pojawił się ogień w ściółce. Na szczęście nie ten, który jest znany z gwałtownej reakcji chemicznej spalania, ale przyjemny i miły dla oka wystający spod ciemnobrunatnych kapeluszy.

Pięknie się zrobiło w młodych dębowych i bukowych, kilkunastometrowych na wysokość drzewostanach. Klasa, intrygujące barwy, grzybowa moc i kompletnie sfiksowany Lenart, który wykonywał rytuały fotografowania i zbierania ceglasi. ;))

Chapsnąłem do kosza ponad 30 pięknych ceglasi. Kosz ważył już całkiem sporo, dlatego postanowiłem sprawdzić kolejne gatunki. I tak krok po kroku doszedłem do koźlarzowych miejscówek, czyli hulaj dusza z brzozami i osikami!

KOŹLARZE

I tu było grzybowo, kolorowo, wykwintnie, kultowo, po prostu wspaniale! Koźlarze babki, brązowe, topolowe, czerwone czyli osikowe oraz grabowe rosnące tam, gdzie balują graby powykrzywiane, zamszowymi mchami przy odziomku pozłacane!

Wszedłem pomału. Spojrzałem przed siebie, na lewo i prawo. Koźlarzami zapachniało. W ściółce spoglądają na mnie, a ja na nie. Włączam aparat i podziwiam je przez obiektyw. Ile wdzięku, ciepła, piękna, pozornej prostoty, ale również niezgłębionej tajemnicy lasu kryją w sobie!

Rosną blisko siebie, jednak w większości to indywidualiści. W jednym miejscu znajduję przytulony duet. Dla nich raźniej, dla mnie w koszu pełniej. ;)) Prawie same młode, zdrowe i idealne do wszystkiego. Od słoika po mrożonki. Od sosu do zupy i bigosu.

Topolowe w trawie się pochowały. Wiatr poderwał do szelestu osikowe liście, aby omamić grzybiarza i skupić jego uwagę na ich tańcu, szmerach i szorstkich dźwiękach. Lecz ten co tu idzie zna te grzybowe i leśne sztuczki. Posłucha melodii liści, a i tak wyciągnie koźlarza spod osiki i brzózki. ;)) 

W koszyku jeszcze ciężej, ale wciąż dużo miejsca w nim się znajdzie dla kolejnych grzybowych skarbów. Teraz idę w siedliska gdzie delicje wyrastają, swą rudością spoglądają, a grzybiarzom w stan euforii kubki smakowe wprowadzają.

MLECZAJE RYDZE

Są i one! Rude mleczaje rydze, niektóre wręcz szalone, bo opuściły las i wyrosły wiele metrów od sosen. Chyba chcą się kaniom przypodobać i na polach ziemię zawojować. Próżny ich wysiłek, bo grzybnia ich uparta i bez sosny staje się podarta.

Nie wyrośnie rydz na środku łąki, kiedy naokoło nie ma drzewa, choćby zarodnikami dmuchnął obficie, choćby ich miliony wyrzucił wieczorem i o świcie. Ale w pobliżu sosenek rośnie w trawie dobrze, pije rosę i hula swobodnie.

Większość piękna, młoda i zdrowa. Znalazły swoje miejsce honorowe w koszyku, za to w domu skończyły swój rudy żywot na patelni z cebulą, pieprzem i solą. ;)) Przyszedł czas, aby sprawdzić podgrzybki wszelkiej maści.

PODGRZYBKI MAŚLAKI

Te pokazały się w dużej ilości. Chodzi o podgrzybki brunatne. Tylko cały czas miałem wrażenie, że są to podgrzybki z letniego wysypu. Rosły przede wszystkim w lesie mieszanym z przewagą sosen. Klasyczne jesienne czarne łepki z jednolitych sosnowych borów jeszcze nie wystartowały. 

Było też mnóstwo podgrzybków zajączków i złotawych. Te drugie bardzo robaczywe, zajączki zdrowsze, ale niewiele. Pozostały tylko na fotografiach.

Sypnęło również maślakami żółtymi, zwane też modrzewiowymi. Wiele owocników szybko przerosło, ale i młode zdrowe znajdowałem, które w koszyku poukładałem.

CZUBAJKI KANIE

Łąki i pola przez kilka tygodni będą miały zaszczyt oglądać walne zgromadzenie czubajek kani. Wreszcie zaczynają się pokazywać w większej masie i jesiennej, olimpijskiej formie.

Opanowują też skraje lasów. Leśne kotlety, mistrzynie długiej nóżki i szerokości kapeluszy. Jak kania rozwinie swoją okazałość to nie ma grzyba, który by nie poczuł pokory przed jej rozłożystością i wysokością.

Nawet dwu-kilogramowe prawdziwki się dziwują, jakie siły tak kanie napinają, że niczym wachlarz nad łąkami rozwijają i chłodzą w swoim cieniu robaki, ślimaki i inne małe stworki. 

Obecnie można spotkać kanie we wszystkich stadiach rozwoju – od klującej się kopułki do pociągłej, nieco wysmukłej kulki ze zgrubieniem u szczytu i rozwiniętego mocarnego kapelusza.

Trzony na których rosną są imponujące z wężykowatym wzorem. Spotykałem w życiu kanie, które na wysokość dorastały do prawie 50 cm.

POZOSTAŁE GRZYBY

Po kaniach kosz był już pełen, pozostało dozbierać do górki i następnie zabezpieczyć ją przed wypadaniem grzybów starymi rajstopami. Znalazłem jednego siedzunia sosnowego i postanowiłem podpatrzeć, a raczej podsłuchać, co słychać w świecie pozostałych grzybów.

Wciąż można spotkać goryczaki żółciowe zaliczane przeze mnie do letniego akcentu odsłony grzybów i ponurniki aksamitne.

W lesie na dobre rozpanoszył się świat muchomorów, zwłaszcza czerwieniejących (jadalnych) i trujących czerwonych. Tych pierwszych nie zbieram, chociaż rosły ich setki.

Natomiast czerwone prezentują się wybitnie w każdym sezonie i w każdym lesie.

Pojawiły się też maślanki wiązkowe i ceglaste rosnące w dużych kępkach na martwych pniakach, których w lesie nie brakuje.

PO MIEJSCÓWCE ;((

W drodze powrotnej poszedłem jeszcze w jedno borowikowe miejsce, które dopadła zrównoważona gospodarka leśna. W sposób zrównoważony wycięto wszystkie samosiejki bukowe, w których rosły prawdziwki i oznaczono starodrzew do wycięcia.

Szkoda, życie toczy się dalej. Za to pod stacją odwiedziłem miejscówkę na stare adidasy, które coraz bardziej nabierają leśnego wigoru i wyglądu. Nie wiem dlaczego, ale wzbudzają we mnie jednocześnie śmiech oraz poczucie przemijania człowieka i generalnie wszystkiego.

Tyle zostanie kiedyś z grzybiarzy, a może i nawet mniej. Mchem porosną nasze szczątki, a pamięć o wielkich włóczęgach bukowińskich lasów rozwieje wiatr przemijania, jak zarodniki grzybów.

Nadszedł czas zdjęć koszyka i jego zawartości. Kosz wspaniałych skarbów, leśnych diamentów, esencja aromatu jesieni. Oddałem pokłon czcigodnym kniejom i wykonałem rytuał podziękowania lasom za tak hojne dary.

Cudowny wrzesień, fantastyczne grzybobranie i żadnego napotkanego człowieka w lesie. Miałem jeszcze trochę czasu, pomału zbliżałem się do stacji, kosz ważył bardzo dużo.

Wpadło do niego jeszcze kilka przydrożnych prawdziwków oraz garstka kurek, których już nie fotografowałem.

I tak zapisałem kolejny rozdział bukowińskiej włóczęgi, w której lasy i grzyby dały człowiekowi wszystko co mają najwspanialsze w ofercie. Napromieniowały też duszę dobrą energią oraz zapisały w pamięci chwile, które dla mnie są bezcenne.

O lasach Bukowiny wciąż mam więcej do napisania niż napisałem. Dla mnie są niewyczerpanym źródłem bijącego natchnienia od ducha lasu, który jest czymś wyższym niż sama materia…

Nadszedł czas powrotu do wrocławskiego pędu i wariatkowa. Tradycyjnie otworzyłem okno w pociągu i jeszcze raz spojrzałem na miejsce, w którym wszystko kiedyś się zaczęło…

DARZ GRZYB! ;))

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

2 KOMENTARZE

  1. Cześć Paweł!
    “O lasach Bukowiny wciąż mam więcej do napisania niż napisałem. Dla mnie są niewyczerpanym źródłem bijącego natchnienia od ducha lasu, który jest czymś wyższym niż sama materia… ”
    Myślę, że mógłbyś to sobie gdzieś wytatuować, bo po wieki będzie aktualne… 😉
    P.S. Ten Twój koszyk to z tego co pamiętam to nie nazywa się “bandyta” tylko “bandzior”
    Pozdrawiam 😉

    • Darz Grzyb Krzysiek!
      “Myślę, że mógłbyś to sobie gdzieś wytatuować, bo po wieki będzie aktualne…” – wytatuowane mam w duszy, bo w niej tatuaż pozostanie na wieki. 😉
      “Ten Twój koszyk to z tego co pamiętam to nie nazywa się “bandyta” tylko “bandzior” – racja! Już poprawiłem. Dzięki za czujność. 😉
      Serdecznie pozdrawiam! 😉

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.