Aktualności Grzyby Las Perły dendroflory

W pełni Bukowiny.

W pełni Bukowiny.

Sobota, 24 lipca 2021 roku. Późny lipiec wkroczył na tereny Bukowiny, w jej lasy, pola i łąki. Miejscami rozpoczęły się żniwa. Ponad 2 tygodnie temu przeszły nad tymi terenami ostanie porządne opady i chociaż moim głównym celem, jeżeli chodzi o zbiory były jagody, trzeba było zajrzeć w kilka leśnych zakątków i zakamarków, aby wypowiedzieć w grzybowym pokerze “sprawdzam”.

Sprawdzam grzyby oczywiście, chociaż może bardziej adekwatnie by było wypowiedzieć “nie łudź się”. Sucha i gorąca pogoda w ostatnich kilkunastych dniach, pozbawiła mnie grzybowych złudzeń, nawet gdy znacznie pomyślniejsze wieści napływają od grzybiarzy górskich. Niziny rządzą się swoimi prawami, a wraz z nimi grzyby rosnące na tych nizinach.

Wyruszyłem na bukowińską wyprawę, zmierzając ku najbardziej renomowanym kiedyś lasom jagodowym, po starej trasie, która obejmuje dróżki i ścieżki w kierunku Goli Wielkiej, ale częściowo też Drołtowic. Lipcowe wyprawy jagodowe w latach 90-tych były dla mnie bardzo ważną nauką w szlifowaniu wytrzymałości w zbieraniu jagód, ale też w zwracaniu uwagi na to, jakie zmiany zachodzą w leśnym świecie w przeciągu kilkunastu godzin pobytu. 

Minąłem m.in. pierwszą tegoroczną perełkę dendroflory opisaną w cyklu, którą jest dąb bezszypułkowy “Gajowy”. Jego kopulasta, szeroka korona dominuje w okolicznym drzewostanie. Po kilkudziesięciu minutach znalazłem się w pełni bukowińskich lasów. Dosłownie i w przenośni, bowiem na 24 lipca przypadła lipcowa pełnia Księżyca.

Niestety, nasz naturalny Satelita poszedł spać wcześnie rano, po godz. 4 i miał zamiar wstać dopiero po 21. To oznaczało, że w pełni bukowińskich lasów, jednak nie ujrzę pełni Księżyca. Szkoda, że tak to się ułożyło, ale w sumie najważniejsze, że mogłem ujrzeć pełnię lasów w późno-lipcowej odsłonie.

Ujrzałem też koziołka, który i mnie zobaczył. Przez dłuższą chwilę stał nieruchomo, a ja dzięki temu mogłem pstryknąć mu kilka zdjęć. Kiedy bardziej się poruszyłem, wykonał manewr “w tył zwrot” i wydobywając z siebie dźwięki przypominające szczekanie psa, umknął szybko do lasu.

Marzyła mi się włóczęga po starych, dobrych, kultowych bukowińskich borach. Byłem pozytywnie zaskoczony, że duża część lasów, które znałem z dzieciństwa jeszcze przetrwała i nie poległa w gospodarczym planie urządzenia lasu. Część młodników z lat 90-tych wyrosła, a obecnie po trzebieżach jest idealna do włóczenia się.

Już miałem się zabrać za jagody, ale chciałem zajrzeć jeszcze to tu, to tam. Poszedłem na jedną z moich ulubionych górek. Jak staniemy na jej niewielkim szczycie to po horyzont widać zarośniętą ścieżkę i głębię lasu. Gdy miałem 9-10 lat też tu stawałem z otwartą buzią i po prostu gapiłem się w dal, jakby działy się tam niesłychane, leśne dziwy.

Ileż to razy ja tu się wywłóczyłem, wytarzałem wręcz i ciągle mi było mało. Cały dzień siedziało się na jagodach, a pod koniec zbierania, mieliśmy jeszcze godzinkę z hakiem na szukanie grzybów. Kiedy ojciec mi mówił, że teraz pochodzimy trochę za grzybami, całe zmęczenie odchodziło jakby przy pomocy czarodziejskiej różdżki. Chwytałem niewielki koszyk i przechodziłem las wzdłuż i wszerz, aby wypatrzyć jakiegoś grzyba.

Czasami oddaliśmy się do pobliskich miejsc kozakowych i radości nie było końca, kiedy udało się znaleźć kilka sztuk pomarańczowo-żółtych kapeluszy. Z tego co pamiętam oraz mam zapisane w swoich notatkach, często wracaliśmy z jagód z kilkoma lub kilkunastoma krawcami na dokładkę.

Włączyły mi się sentymenty, marzenia i tęsknota za dawnymi czasami, które przecież wcale nie są takie dawne z punktu widzenia upływu czasu, jednak dla mnie to cała epoka, która przypomina obecnie mgłę unoszącą się nad lasami. Tak, jak ponad 30 lat temu, tak i teraz rozejrzałem się za grzybami. Głównie pojawiają się nieliczne gołąbki, tęgoskóry, ponurniki i goryczaki.

Największą niespodzianką były dwa borowiki ceglastopore, które – po zmianie nazewnictwa stały się obecnie krasnoborowikami ceglastoporymi. Najbardziej zachwycił mnie mniejszy grzybek, któremu poświęciłem kilka fotek. Niestety okazał się mocno robaczywy i pozostał w lesie.

Większy owocnik był zdrowy i poległ w jajecznicy z masłem i cebulą oraz garstką kurek mrożonych z zeszłego roku. Wysypy borowików usiatkowanych, o których informują grzybiarze z różnych regionów Dolnego Śląska nie dotyczą bukowińskich lasów. Tutaj jednak króluje bezgrzybie i przesuszona ściółka.

Przez następnych wiele godzin siedziałem nad jagodowymi krzakami i zbierałem jagody. Oficjalnie pożegnałem na ten rok sezon jagodowy, ale wciąż pozostawiłem otwartą furtkę do krainy jagód, gdyż niewykluczone, że być może jeszcze raz skuszę się na ich zbiór.

Większość kałuż w lesie już wyschła, ale jeszcze ostały się nieliczne zacienione zastoiny/koleiny, w których wciąż stoi woda i z której korzysta wiele leśnych stworzeń. Za to las zaoferował mi do obejrzenia wyjątkowe kadry z kruszczycą złotawką (‘Cetonia aurata’) w roli głównej. Mówi się o nim, że to “klejnot wśród chrząszczy”.

Byłem świadkiem niezwykłej zgodności przy posilaniu się pyłkiem i nektarem z jednego kwiatu aż 4 różnych gatunków owadów – 2 motyli, kruszczycy i pszczoły. Owady były tak zapracowane, że nie spłoszyła ich nawet moja bardzo bliska obecność.

Największym stopniem zaufania do innego gatunku okazał się biało-żółty motyl, który postanowił odpocząć po posiłku na grzbiecie kruszczycy. Jeszcze takiego czegoś nie spotkałem i tradycyjnie stwierdzam, że las ZAWSZE zaskakuje. Tylko należy zwracać uwagę na takie niby drobnostki, które dzieją się w lesie.

Odwiedziłem też kilka miejsc na grzyby, do których raczej rzadko zaglądam, w tym jedną super-miejscówkę koźlarzowo-kurkowo-prawdziwkową, która widnieje powyżej na pierwszym z dwóch zdjęć. Także i ona świeciła pustkami, nawet goryczaka czy gołąbka w niej nie było.

Za to jagodniki błyszczały kryształowym światłem słonecznym i zielenią wydobywającą się z ich listków. Ponad 11 godzin w lesie zleciało bardzo szybko, zawsze tak jest, chociaż przy wejściu wydaje się człowiekowi, że dysponuje ogromem czasu. Przy zbieraniu jagód mam wrażenie, że czas ucieka mi jeszcze szybciej.

Późnym popołudniem (albo raczej wczesnym wieczorem) zacząłem zmierzać w kierunku stacji, ale obrałem nieco inną drogą niż z rana. Wybrałem kolejną klasykę, czyli ścieżki w pobliżu linii elektrycznej łączącej Bukowinę z Golą.

Cała wyprawa była ubarwiona w sosnowo-świerkowym klimacie, sporadycznie modrzewiowym, dębowym, bukowym, brzozowym i grabowym. Czyli postawiłem na klasykę lasów Bukowiny. Jedną rzecz błędnie zaplanowałem, chodzi o ilość płynów. Przed południem zrobiło się bardzo gorąco i duszno i tak pozostało już do zachodu Słońca.

Dlatego postanowiłem jeszcze podejść do pobliskiego sklepu spożywczego na Królewskiej Woli, który na szczęście był jeszcze otwarty i wrócić na stację z drugiej strony, żeby przy okazji obejrzeć z daleka konającego, otrutego Bukowianina, którego pewnie niedługo wytną.

Wcześniej minąłem tulącą się brzozę do buka – parę wyjątkowych drzew, także będących jednym z najbardziej charakterystycznych symboli przyrodniczych w bukowińskich lasach. Za to Bukowianin staje się coraz słabszy. Liście, które zdołały wyrosnąć zaczynają opadać, pomimo, że są w pełni zielone.

Stacja w Bukowinie znacznie zubożeje z powodu utraty klona Bukowianina (dla mnie kultowego i legendarnego drzewa), pozostaną chociaż fotografie i setki wspomnień związanych z Bukowianinem, których nikt mi nie zabierze, ani garstce ludzi, dla których Bukowianin to coś więcej niż zwykłe duże drzewo.

W pobliżu stacji “wyrósł” wysoki słup z nadajnikiem, który w moich oczach oszpecił ten teren, chociaż pewnie był potrzebny i mieszkańcy chcieli go mieć. Tak myślę, ale sprawy nie znam, więc nie będę się wypowiadał. Nastąpiło symboliczne zerwanie więzi z drzewem (poprzez jego otrucie), a nawiązanie nowej, z cywilizacyjnym postępem…

Czy to już ostatni zbiór jagód w tym sezonie? Ciągle się waham, ponieważ korci człowieka jeszcze raz zanurzyć się na wiele godzin w zielono-fioletowym oceanie jagodowym. Na dniach podejmę decyzję. Jeżeli pojadę to będzie to już na 100% ostatni jagodowy trans 2021.

Zdjęcia zbiorów zrobiłem przy Bukowianinie, kto wie, czy nie po raz ostatni. Drzewo gwałtownie zamiera i tylko patrzeć jak je zetną. Dzień jest jeszcze bardzo długi, ale skrócił się już na tyle, że widać różnicę w szybkości zachodu Słońca w porównaniu z końcówką czerwca.

Potężny pień Bukowianina wciąż imponuje swoją masywnością, szkoda, że w środku drzewa życie dobija do mety przez podłych ludzi, którzy go otruli. Tymczasem legenda o Bukowinie będzie pisać się nadal, a ja będę się starał, aby być jej częścią jako ten, który po prostu o niej pisze. Darz Grzyb i chwała Bukowinie! ;))   

Podziel się na:
  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Twitter
  • Blip
  • Blogger.com
  • Drukuj
  • email

2 KOMENTARZE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.